Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

38. Zdrada! Zdrada!



– A więc to prawda? – zapytał Severus niebezpiecznie niskim i ochrypłym głosem.

– Niby co?

– Pomogłaś Blackowi.

Chłopak zszedł powoli po schodach, zatrzymał się obok Merriwether i obrzucił ją chłodnym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi. Stwarzał atmosferę. Nikt nie robił tego lepiej niż on.

– Łatwo było cię kupić – rzucił jej prosto w twarz.

Ślizgonka zbaraniała. Wiedziała, że czeka ją ciężka przeprawa, ale czegoś takiego się jednak nie spodziewała i nie miała bladego pojęcia, do czego Severus zmierza. Przez dłuższą chwilę nie wiedziała, co na to odpowiedzieć.

– Kupić? – wydusiła z siebie wreszcie. – Jak to?!

– Przekabacić, MoFire. Poszło wyjątkowo szybko, nie minęły nawet dwa tygodnie...

– Snape, jeżeli chcesz mi coś powiedzieć, powiedz mi to wprost.

– Taaak – odparł, nieznośnie przeciągając sylaby i uśmiechając się ohydnie. – Chyba rzeczywiście musimy porozmawiać.

Ślizgon, nie oglądając się na Wether, ruszył w dół schodów. Zwielokrotniony przez echo odgłos jego kroków brzmiał wyjątkowo upiornie w pustym i mrocznym korytarzu. Dziewczyna wzruszyła ramionami i poszła za nim.

„Byle mieć to z głowy. Byle mieć to z głowy. Cholerne wydumane pretensje narcystycznych półgłówków", psioczyła pod nosem, ale nie zawróciła ani nie zostawiła go samemu sobie, tylko cierpliwie szła dalej.

W tym czasie Severus zdążył się już na tyle oddalić, że Merriwether musiała podbiec, aby go dogonić.

– O co ci chodzi? – zapytała ponownie.

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi! – Głos, w którym pod maską wystudiowanego spokoju dawało się wyczuć tłumioną furię, nie wróżył dobrze. – Nie żebym nie potrafił zrozumieć... Boski Syriusz Black raczył zwrócić na ciebie uwagę. Taka sytuacja mogła się przecież nie powtórzyć. Na pewno NIE zdarzyłaby się tutaj... Możesz już zamknąć usta.

Oszołomiona Merriwether uświadomiła sobie nagle, że stoi naprzeciw Snape'a, na przemian to otwierając, to zamykając usta i już po raz drugi w ciągu kilku minut nie mogąc wydusić słowa. Czy Severus właśnie powiedział, że...

– O czym ty, do cholery, mówisz?! Co ty sugerujesz?! Jak śmiesz!

– Jak śmiem co? – zapytał szybko obojętnym tonem, unosząc z zaciekawieniem jedną brew, lecz zdradzał go nerwowo drgający policzek.

Ten jego spokój! Fałszywy, złowieszczy spokój! Nienawidziła jego opanowania, nic nie potrafiło jej pewniej wyprowadzić z równowagi. Z każdą chwilą zdobywał nad nią w ten sposób większą przewagę, bo dziewczyna naprawdę miała swego rodzaju wyrzuty sumienia z powodu tego, co nawyprawiała w Durmstrangu, a co teraz wydawało jej się wyjątkowo głupie i nieodpowiednie, i... zdradzieckie? Ale nie mogła tak po prostu dać sobie wejść na głowę.

– Odwal się! – wrzasnęła wreszcie w odruchu obronnym. – Zejdź mi z drogi!

Merriwether spróbowała wyminąć swojego „przyjaciela", ale wtedy Severus złapał ją za ramię i przytrzymał, po czym wysyczał prosto do ucha:

– Nie tak szybko. Zdaje się, że mieliśmy porozmawiać. – Jego oczy zapłonęły niezdrowym ogniem.

– Tak – warknęła, strącając jego ręką i ruszając przed siebie. – Ale chyba nie mam na to ochoty.

– Stój! – wrzasnął za nią Severus. Kościste palce ponownie zacisnęły się na jej ramionach, a następnie została brutalnie pociągnięta do tyłu i pchnięta na ścianę. Wyglądało na to, że Snape'owi wreszcie puściły nerwy, i to na całej linii. – Nigdzie nie pójdziesz!

– Auu! Zwariowałeś?! Zostaw mnie!

– JAK MOGŁAŚ TO ZROBIĆ?! – ryknął chłopak. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, CO zrobiłaś?

– Wróciłam z konkursu, to takie straszne? – wydyszała, szarpiąc się z nim i próbując uwolnić ręce, które Severus ściskał mocno za przeguby, skutkiem czego dziewczyna nie była w stanie rzucić zaklęcia, o czym on doskonale wiedział. Dwie dłonie panny MoFire bez problemu mieściły się w jednej ręce Snape'a, co zmusiło Merriwether do spostrzeżenia, że nie tylko Syriusz Black bardzo się zmienił w ostatnim czasie.

– Dobrze wiesz, co mam na myśli! To już nie pierwszy raz. Gdy miałaś walczyć z Pettigrewem, zrobiłaś to samo. Pozwoliłaś mu odejść w całości. Zmarnowałaś taką okazję, teraz zrobiłaś to samo, dokładnie to samo! W co ty, do cholery, grasz?!

– W nic!

– Nie udawaj kretynki! Flitwick codziennie przysyłał raporty, a Stary czytał je na głos. Wiem WSZYSTKO.

– Cieszę się twoim szczęściem – wysyczała Wether, wijąc się i miotając dziko w uścisku, niestety jedyny efekt jej zabiegów był taki, że została silniej przyciśnięta do ściany.

– MoFire, miałaś Blacka na złotym talerzu, wystarczyło tylko go dobić. Okazja nadarzyła się sama, nie musiałaś nic robić. NIC. Wystarczyło po prostu w odpowiedniej chwili usiedzieć na dupie.

– Ja nie... Nie... Grrr!

– Pomogłaś mu! Wtedy, kiedy w Durmstrangu chcieli go wyeliminować. Szli ci na rękę. Uratowałaś gnoja po tym wszystkim! Po tylu latach. Wspaniała MoFire w lśniącej zbroi, obrońca uciśnionych, wszystko, aby tylko być na tapecie – kpił.

– Snape! Do ciężkiej cholery, puść mnie, ty popaprany psycholu! – wrzasnęła Merriwether nieco histerycznie, gdy żylaste palce chłopaka niczym imadło zaciskały się na jej przegubach z coraz większą siłą.

Severus odepchnął ją od siebie i odszedł parę kroków, nie przestając patrzeć na nią i wyrzucając z siebie kolejne potoki słów:

– Gdybym ja był na twoim miejscu... Wiesz, jak można to było wykorzystać? Wreszcie upokorzyć Blacka. Zniszczyć go! – Ślizgon zapalał się coraz bardziej. – Zobaczyć, jak wraca tu z podkulonym ogonem, jak zbity kundel, pokonany i pognębiony. Wielka gwiazda Hogwartu, wielki przegrany Durmstrangu. Idol strącony z piedestału. Narcyz ośmieszony, pobity przez pierwszego lepszego idiotę z Bułgarii niby ostatni naiwny. Sam pchał się w ręce, sam się w to wpakował i wystawił na cel. Taka szansa!

– Snape!

– Sprzymierzyłaś się z nim! – ryknął znowu Severus, nie pozwalając sobie przerwać. – Zbratałaś się z wrogiem! Tak po prostu. Ot, z nudów. Po tym wszystkim. Zastanów się, po czyjej ty jesteś stronie!

– Tak, postaw mnie jeszcze przed sąd wojenny – wycedziła Merriwether przez zaciśnięte zęby, nadal rozmasowując poobijane nadgarstki – albo wyjedź z tym tekstem o Brutusie.

Ślizgon natychmiast zawrócił i znów znalazł się z nią twarzą w twarz.

– Pasowałoby – stwierdził zimno. – Ty... ty... Przechodzisz płynnie z rąk do rąk jak...

– Tak?!

Mimo że Severus nagle urwał, nietrudno było domyślić się reszty. Dziewczyna gwałtownie zbladła i nawet Snape niespodziewanie dla siebie poczuł, że mało brakowało, a chyba by przeholował... Jednak było za późno, aby powstrzymać lawinę.

– Cofnij to – warknęła Merriwether, jednocześnie chwytając go za przedramię i wbijając w nie paznokcie. – Odszczekaj to! – podniosła ostrzegawczo głos – albo sama wpakuję ci ten tekst z powrotem do gardła.

Chłopak nie poruszył się, nie wykonał najdrobniejszego gestu. Popłoch, widoczny przez moment w jego oczach, ustąpił miejsca charakterystycznemu spokojowi.

– Mówię nieprawdę? – spytał lekko.

– O-d-s-z-c-z-e-k-a-j-t-o!!!

– Ani mi się śni.

– Ty nic nie rozumiesz!

– A co tu jest do rozumienia? Poleciałaś na Blacka jak każda idiotka. Uczepiłaś się go i przeciągnęłaś przez cały Turniej. Sam wyleciałby na samym początku – mówił znów opanowanym tonem Severus, pozwalając sobie masakrować ramię i chyba nawet tego nie czując. – Myślałem, że... A ty jesteś... Nie mogę na ciebie patrzeć, niedobrze mi się robi.

Ręce dziewczyny opadły bezsilnie. Nagle poczuła się bardzo słaba, bo cały wielki świat wybrał akurat ten moment, szerzej – dzień, aby zwalić się jej na głowę. Nie potrafiła należycie zareagować, bronić się. Była zmęczona i nie wiedziała, co robić. Przegrała. Przegrała całe to starcie. Nie potrafiła stawić oporu rwącej rzece bezsensownych (czy aby na pewno?) oskarżeń. W tym wypadku nie mogła pomóc cała generacja bohaterskich Mofire'ów, była zwyczajnie zbyt słaba, a najgorsze było jej wewnętrzne przeświadczenie o tym, że wszystko, co mówi Severus, nie jest jednak bezpodstawne, że to prawda, że ma rację...

Teraz to Snape wyminął dziewczynę i oddalił się w głąb lochów.

Miał rację! To było widać jak na dłoni. Zawiodła. W pewien sposób zdradziła swój dom, zdradziła jego i siebie, przecież sama dobrze to wiedziała. Zawiodła na całej linii. Poniosła klęskę, jednak – mimo wszystko – poniosła klęskę... ale...

Zaraz! Może i Snape ma rację, ale i tak nie miał prawa tak się do niej zwracać! Nie miał prawa nic jej zarzucać. Nie miał prawa czynić jej jakichś obłędnych wyrzutów i pretensji. Jakby była niegrzecznym dzieckiem, które należy skarcić. Na jakiej podstawie ośmielał się w ten sposób do niej odnosić?! Pan kryształowy, nieskalany, niech go szlag! Z jakiej racji?! Dlaczego niby miała pokornie wysłuchiwać jego tyrad pod swoim adresem? Dlaczego niby miała to znosić? Niedoczekanie! Czy zrobiła coś złego? Nie! Zrobiła to, czego wymagała od niej sytuacja, to, co było jej obowiązkiem. Zrobiła to, na co miała ochotę!

Przygaszony MoFire'owski ogień, jak jej się to ostatnio dość często zdarzało, zapłonął w Merriwether z nową, ożywczą siłą. O nie! Nie pozwoli mu tak odejść: spokojnym i zadowolonym z siebie. Nie. Ma. Mowy. Nie pozwoli się pastwić nad sobą jakiemuś, jakiemuś... IMBECYLOWI! Zresztą, czy ona też przypadkiem nie miała o co mieć do niego pretensji? Właśnie.

Merriwether dogoniła Severusa, wyprzedziła go i chwyciła energicznie za przód szaty, przyciągając do siebie i jednocześnie sprytnie owijając sobie jego krawat wokół dłoni.

– Aha! – rzuciła, spoglądając mu wyzywająco w oczy. – Świetnie! Więc to ja jestem ta zła, tak?

– Skończyłem.

– ALE JA NIE! Zostawiłeś mnie samą! Co miałam zrobić?

– Niestety, nie przewidziałem śpiączki – wysyczał ironicznie.

– Bo rzeczywiście tak trudno było to przewidzieć, biorąc pod uwagę waszą wzajemną z Potterem sympatię!

Chłopak skrzywił się, ale nie skomentował.

– Snape, nawet gdyby nic się wtedy nie stało, i tak zostalibyście zdyskwalifikowani. Tak czy tak skazywałeś mnie na Blacka. Ty, ty sam! – Dziewczyna szarpnęła mocniej za jego krawat, powodując u Severusa nagły atak duszności. Mimo to nie poluzowała uścisku.

– Co ci, jak widać, nie przeszkadzało – wycharczał Ślizgon po chwili, próbując złapać oddech i odpychając ją od siebie.

– Jasssne, przez całe życie marzyłam tylko o tym, żeby jechać z Syriuszem do Bułgarii!

– Och, z Syriuszem?

– Nie łap mnie za słówka!

– Nie łapię, same się narzucają.

– Wiesz, o czym mówię! I tak, z SYRIUSZEM!

Merriwether prychnęła, tupnęła nogą i bardzo starała się opanować i nie rzucić na tego irytującego człowieka.

– Pytam – kontynuowała po chwili – co niby miałam zrobić, do cholery?! Przegrać tylko po to, aby zrobić na złość bandzie Pottera? Dać się upokorzyć? Położyć cały konkurs i pogrążyć szkołę? Tego chciałeś? To sobie wymarzyłeś? Tylko po co? Jaki miałoby to sens? MoFire'owie nigdy się nie poddają.

– A szkoda.

– Tak? A DLACZEGO miałabym to zrobić? Dla ciebie?

– Chociażby.

– Pewnie, w ramach solidarności domowej. Snape, czyś ty oszalał?! Co to w ogóle ma do rzeczy? To był tylko głupi konkurs.

– Oczywiście. Same nudy. Zapewne też wolałabyś go przeleżeć.

Severusowi udało się wreszcie wyszarpnąć. Odsunął się szybko od niej, zerkając wściekle spod oka.

Merriwether doznała nagłej iluminacji. To było takie proste: Severus był zwyczajnie zazdrosny! Zazdrosny o jej sukces i Turniej, na który tak bardzo chciał pojechać. To było przecież jego marzenia, aktualny cel życia ponurego, rozgoryczonego nieletniego Nietoperza ze Slytherinu. Jednak w tym momencie chyba najistotniejsze było to, z jakiego powodu tam NIE pojechał. Właśnie (po raz drugi): tu był psidwak pogrzebany. Czyżby więc oberwało jej się wyłącznie za jego niespełnione ambicje? No nie, teraz Merriwether naprawdę się zdenerwowała.

– A to, że nie doszedłeś do rozgrywek międzyszkolnych, to ma być niby moja wina?! Że na kilka minut przed finałem zachciało ci się pojedynków z Potterem? Oprzytomniej, człowieku! Sam go sprowokowałeś. Sam dokonałeś wyboru.

– Skąd wiesz, kto zaczął? – mruknął niechętnie chłopak.

– TY! Wiem na pewno. Znam cię. I to ja musiałam się potem jakoś wykaraskać z tego, w co mnie wpakowałeś, podczas gdy ty sobie najspokojniej w świecie drzemałeś i miałeś wszystko gdzieś! To było jedyne wyjście, współpraca z Syr... Blackiem.

– Przestań się tłumaczyć, to jest żałosne.

– Mam ochotę się tłumaczyć! Nie mogłam dać się pokonać z powodu jakichś idiotycznych kłótni...

– Idiotycznych? – oburzył się.

– TAK! To był konkurs drużynowy, na wszystkie wijące się stworzenia Slytherina! Inaczej nic bym tam nie zdziałała! Black był mi potrzebny. Też musiał mieć dobre wyniki.

– Nie – powiedział cicho, jakby wbrew sobie Severus. – To nie jest argument. Trzeba było dać mu popłynąć. Dałabyś sobie radę sama.

– Zgłupiałeś?! Jak?

– Nadrobiłabyś stracone punkty. Jesteś dobra. To by wystarczyło.

Merriwether zupełnie zabrakło słów. Severus Snape powiedział... Powiedział jej coś takiego?! Ale... Jak...?

– Severus...

– Poza tym, tobie nikt nie pomógł, prawda? Na twoim miejscu zastanowiłbym się nad tym i wyciągnął odpowiednie wnioski. Jak on się nazywał? Kropotkin?

– Młody Pastakurow.

– Właśnie! – Ślizgon uśmiechnął się do niej drwiąco. – O czym to świadczy? – odezwał się jeszcze i teraz już zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie, a Merriwether za nim.

Pannie MoFire naprawdę zależało, aby ZROZUMIAŁ. Bardziej niż na czymkolwiek dotąd. Coś głęboko w niej krzyczało, że sytuacja jest naprawdę poważna i musi zrobić wszystko, żeby uratować to, co było między nimi, cokolwiek to było. Nie może przecież z tak głupiego powodu... utracić swego pierwszego i jedynego przyjaciela. Z drugiej strony, choć starała się za wszelką cenę o tym nie myśleć, nie miała najmniejszych wątpliwości, że jej się to nie uda, że wydarzyło się zbyt wiele zbyt skomplikowanych rzeczy, że coś się skończyło i to nieodwracalnie. Dlaczego?

Musi to zatrzymać. Natychmiast! Teraz! Już! Póki czas.

– Severus, poczekaj!

Chłopak był już w pobliżu starego mieszkania Filcha. Zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię. Odpychający wyraz jego twarzy i chłód w oczach podziałały na nią niczym kubeł zimnej wody i usadziły w miejscu. Jednakże najgorsze były słowa, które zaraz potem padły. Poważne i ostateczne, po których nagle już wiedziała, że to koniec i że nic już nie da się zrobić.

– Nie łaź za mną więcej – powiedział spokojnie. – Nie mów do mnie. Nawet się do mnie nie zbliżaj. Nie chcę cię znać. Zapomnij.

– Severus.

Severus Snape szarpnięciem otworzył drzwi prowadzące na schody do Sali Tortur i zbiegł na dół, nie zaszczycając Merriwether MoFire już ani jednym spojrzeniem.

– Severus! – krzyknęła za nim.

Teraz to ona stała sama u szczytu schodów. Sama i załamana. Właśnie stało się to, czego od stuleci najbardziej obawiają się wszyscy jej rodacy – niebo naprawdę zwaliło jej się na głowę.

– Severus...

***

Tymczasem w męskiej sypialni szóstego roku Gryffindoru odbywał się właśnie proces oskarżonego o zdradę stanu Huncwota. Syriusz Black stał w dramatycznej pozie na swym szerokim łożu z baldachimem i wykrzykiwał namiętnie:

– Tak spalcie mnie na strasznym a okrutnym stosie sprawiedliwości, bracia moi, albowiem zgrzeszyłem!

Na łóżku naprzeciwko Syriusza ulokowali się obok siebie w najwyższej mierze oburzeni James Potter i Peter Pettigrew. Obaj panowie siedzieli wyjątkowo sztywno i mieli bardzo nachmurzone miny, a w ich co rusz piorunujących Łapę spojrzeniach z łatwością można było dostrzec ledwo powstrzymywaną chęć mordu.

Pomiędzy dwoma wrogimi obozami niestrudzenie miotał się pojednawczy duch powszechnej zgody w osobie Remusa Lupina, odgrywający w całym tym przedstawieniu rolę Syriuszowego adwokata. W dłoniach dla większego efektu miętosił pokaźny plik mających udawać akta sprawy papierów, które w rzeczywistości w przeważającej części składały się z próbnych listów miłosnych Rogacza do Lily Evans (biedny James Potter ostatnio produkował je w każdej wolnej chwili, bowiem usłyszał, że tak wypada; niestety za jego dobrymi chęciami nie nadążał wciąż jeszcze nieobjawiony talent poetycko-literacki, więc wszystkie były przerażająco nonsensownymi gniotami, absolutnie nienadającymi się do czytania, więc mogły nieszczęśnika raczej pogrążyć w oczach wybranki, niźli w czymkolwiek pomóc).

– Dobra, wystarczy. Mam tego dosyć – stwierdził nagle Black i rzucił się na płask na łóżko, wzbijając przy okazji tumany kurzu i tym samym udowadniając twierdzenie, że nawet posiadanie armii gotowych na wszystko skrzatów domowych absolutnie nie gwarantuje czystości w męskich pokojach. – Wysoki Sąd ogłasza przerwę.

– Łapa, nie możesz być sędzią we własnym procesie – zażartował Lupin, po raz kolejny bezskutecznie próbując rozładować atmosferę.

Spod opozycyjnego baldachimu rozległo się tylko zgodne, pogardliwie-lekceważące prychnięcie, a zdegustowany James rzucił w przestrzeń:

– Co za dziecinada!

– Merlinieee! – jęknął dla odmiany Syriusz. – Czego wy wszyscy ode mnie chcecie?

– Już ty dobrze wiesz – warknął na niego Potter i Black w duszy podziękował dobrym bogom, że jego przyjaciel nie znajduję się aktualnie w swej animagicznej postaci, ponieważ w obecnym stanie ducha na pewno by sobie nie pożałował i nadział go na rogi.

– W porządku! Przepraszam, że raczyłem was opuścić na prawie dwa tygodnie. Życie beze mnie musiało być okropnie ciężkie!

– I że zbratałem się ze Ślizgonami – dorzucił do Blackowego wyznania swoje trzy grosze zniesmaczony Peter.

– Ślizgonami w liczbie jednej – poprawił natychmiast Syriusz, po czym dodał: – Wszyscy macie obsesję!

– CO?! Najpierw walisz w dziewoję wszystkim, co masz na składzie, potem jedziesz z nią na jakiś turniej i po powrocie niemal całujesz ziemię, po której stąpa, i to MY mamy obsesję, tak?

– Tak – przytaknął kurtuazyjnie Black.

– I jeszcze jak się bezczelnie szczerzy! No nie! Weźcie go stąd, bo jak mu przywalę...!

– Naprawdę przesadzacie. – Wzruszył ramionami Łapa, doprowadzając tym Jamesa na granicę białej gorączki.

– Taa! Jasne! Więc teraz wszyscy mamy uwielbiać brać naszą ślizgońską, bo ciebie Amorek raczył dźgnąć w tyłek akurat w pobliżu MoFire, tak?

Błyskawicznie ciśnięta z drugiego końca pokoju poduszka uderzyła Jamesa prosto w nos, strącając ze wspomnianego okrągłe okularki. Szczególnej przesyłce towarzyszył arcyuprzejmy tekst:

– Żryj trawę, Rogaś!

– Wyj do księżyca, Kundlu! Eee... przepraszam, Luni.

– Dosyć! Jeszcze chwila i wychodzę – zagroził Remus.

– Z siebie czy stąd? – zapytał z ciekawością Syriusz.

– Łapa!

– Trzymajcie mnie, bo mu zaraz... – gorączkował się przytrzymywany przez Lupina Potter, podczas gdy Black dla zgrywy z zawadiacką miną udawał, że drży ze strachu i wspinał się na swój baldachim.

– A tak poza tym – wrzasnął już z góry – nie bujam się w Em. Musiałbym upaść na głowę!

– O, a w Symulatorze nie było po temu okazji? Ej, chwila, czy on powiedział „Em"?

– Jimmy! – szczeknął ostrzegawczo Łapa.

– Turlaj dropsa!

– Turlaj Dumbla!

– A to nie to samo?

Potter zgrabnie pochwycił kolejną lecącą w jego kierunku poduszkę.

– U MoFire'ów mężczyźni podobno przyjmują nazwiska żon. Syriusz MoFire... Jak to brzmi?

Na te słowa Black już niemal warczał.

– Oho! Słyszycie? Profesor Rogacz – dobijał kolegę James – zaleca odwyk odmofire'owski, zanim, przyjacielu, zechcesz zmienić obywatelstwo i zagrzebać się na wieki wieków w lochach.

– Panowie! Panowie! Proszę – wtrącił się Lupin. – Bądźcie poważni!

Dwie, równocześnie ciśnięte poduszki wylądowały na jego głowie. Po chwili pełnej konsternacji ciszy James i Syriusz zgodnie stoczyli się z łóżek (właściwie w jednym przypadku z baldachimu), parskając raz po raz głośno, radośnie i głupkowato – czyli zupełnie po huncwocku. Twarz Remusa na ten widok pojaśniała jak różdżka po Lumosie i usatysfakcjonowany klapnął obok Glizdogona, teatralnie ocierając pot z czoła.

– Wreszcie jakaś normalna reakcja – powiedział i zaraz sam zaczął się śmiać, gdy dotarł do niego sens jego własnych słów. Bowiem „normalny" nie było najlepszym określeniem w odniesieniu do dwójki prawie dorosłych ludzi kwiczących z uciechy i tarzających się po podłodze jak przedszkolaki.

– To co w końcu z tą MoFire? – przerwał niespodziewanie sielankę wciąż naburmuszony Pettigrew.

Black i Potter strasznym wysiłkiem woli zdołali opanować ogarniającą ich głupawkę i oparli się zgodnie, ramię przy ramieniu, o łóżko Łapy. Jednak zanim którykolwiek z nich zdołał coś odpowiedzieć, uwagę wszystkich zwrócił okrzyk nowego przybysza.

– O nie! – ogłosił wszem wobec swoje niezadowolenie, tudzież rozczarowanie piąty mieszkaniec pokoju, Sylveas Common. – Wy też o niej rozmawiacie?

– Tak.

– A co?

– Że niby o kim?

– A co cię to?

– Bo wszyscy o niej mówią! O niej i o Syrim – wyrzucił z siebie Sylveas.

– CO? – zdziwił się szczerze Łapa. Najwyraźniej albo nie był tak dobrym obserwatorem jak Wether, albo miał problemy z wyciąganiem długoterminowych wniosków i sytuacja na kolacji nie stanowiła dla niego dość wyraźnego ostrzeżenia.

– A czegoś ty się spodziewał, chłopie?! To jest sensacja roku!

– Jak już mówiłem, wyczuwam bliskie kłopoty, więcej: spore komplikacje w naszym współżyciu – skomentował filozoficznie Lunatyk, ignorując trafiające w niego w czasie tej krótkiej przemowy poduszki i prześcieradła.

– Ej! Hej, ludzie! – odezwał się Syriusz po ataku kolejnej głupawki. – To mogę wam wreszcie coś opowiedzieć?

– Co znowu? – marudził James.

– Moją wersję wydarzeń. Zanim jakąś sprzeda wam Pinezka.

– Zamieniamy się w słuch – zachęcił, szczerząc się, Remus.

– Spowiedź zdrajcy? – również błysnął zębami Potter.

– To będzie interesujące – rzucił ponuro obrażony Peter.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro