Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31. Symulator Wyobrażeń



– Yhm, yhm – chrząknął dyrektor Pastakurow, podnosząc się z miejsca. Wszyscy uczniowie, nauczyciele i goście znajdowali się właśnie w jadalni. – Sądzę, że możemy przystąpić do doprawdy już ostatniego aktu Turnieju. Chyba wszyscy wiedzą, czym jest Symulator Wyobrażeń, stąd dodatkowe wyjaśnienia są zbędne. Doprawdy...

– Och, tak, tak – przerwał mu Hieronim Jutrzenka. – Symulator Wyobrażeń – rozmarzył się. – Cóż za wspaniała maszyna!

Stary auror wyprostował się i potoczył wokół rozpromienionym wzrokiem, najwyraźniej szykując się do dłuższej przemowy. Wściekły Borys Borysewicz Pastakurow padł z impetem z powrotem na krzesło. Nic innego mu nie pozostało. Pan Jutrzenka uśmiechnął się pod nosem dobrotliwie. Nigdy tak nie przypominał Merriwether Dumbledore'a, jak w tej chwili.

– Symulator Wyobrażeń – tłumaczył, nie zwracając uwagi na przewracającego oczami dyrektora – to specjalne, magiczne pomieszczenie, w którym materializują się wszystkie przedmioty i sytuacje, o jakich pomyśli znajdujący się w nim czarodziej i których nazwy wypowie na głos. W ten sposób możliwe jest zainscenizowanie dowolnego wydarzenia, jak w teatrze. Symulator często jest używany w wypadku testowania nowych zaklęć i, na przykład, sposobów radzenia sobie z magicznymi stworzeniami, choć osiągnięte w ten sposób wyniki to jedynie domniemania, wymagające potwierdzenia w naturalnych, realnych warunkach. Symulator znajduje również zastosowanie we wszelkiego typu szkoleniach magicznych, ze szczególnym uwzględnieniem treningów aurorów, jest mi więc bardzo bliski. – Ponownie się uśmiechnął. – Chciałbym niniejszym uspokoić młodych zawodników. Nic nie ma prawa wam się stać we wnętrzu Symulatora. Ten etap odbywa się wyłącznie w sferze wyobraźni. Dlatego też musicie przed wejściem do Symulatora Wyobrażeń wymienić wasze różdżki na takie, które będą działać w przedstawionych przeze mnie, specyficznych warunkach. Jednym słowem, ich odpowiednio zmodyfikowane atrapy.

– Doprawdy... – zaczął znowu Pastakurow. – Skoro już NAPRAWDĘ skończyliśmy, uważam, że możemy udać do sali, w której umieszczono Symulator. Znajduję się ona w innej części zamku. Moi uczniowie państwa zaprowadzą.

– Jesteśmy idiotami, cholernymi debilami – szeptał gorączkowo Syriusz do Merriwether, gdy podążali korytarzami razem z resztą szkoły. – To było jasne, że popisy drużynowe nie będą się odbywać w tej samej komnacie, co pojedynki! Symulator to nie jest coś, co można ustawić i przygotować w ciągu jednego dnia. Musieli zainstalować go wcześniej! O wiele, wiele wcześniej. Cały plan bierze w łeb!

– Dlaczego? – zapytała dziewczyna.

– Wszystko prawdopodobnie będzie już przygotowane w środku, razem z napojami dla jury!

– Nie sądzę. Pastakurow lubi sam wszystkiego dopilnować. Zawsze odbiera tacę i ustawia kubki. Wyznaje zasadę: „Jeżeli chcesz, żeby coś było dobrze zrobione...", i tak dalej.

– Ale to jest w zupełnie innym miejscu. Nie orientuję się w rozkładzie zamku!

– Ja też nie. Co z tego? Po prostu wyjdziemy na chwilę za drzwi i...

Długa kolumna ludzi skręciła w boczny korytarz, a Gryfon i Ślizgonka automatycznie ruszyli za nimi, gdy zawrócił ich jakiś ponury Durmstrangczyk.

– Nie, nie. Zawodnicy tu, tędy. – Wskazał w przeciwnym kierunku. Obok niego stał już profesor Flitwick, reprezentacja Beauxbatons, Żukow i ten rezerwowy zawodnik, bardzo zdenerwowany Kropotkin.

– Państwo, to jest opiekunowie, mogą oczywiście udać się na widownię – zwrócił się chłopak do Filiusa Flitwicka i madame Maxime, ale oboje zdecydowanie odmówili pozostawienia uczniów samym sobie.

– Cóż – kontynuował przewodnik – w takim razie proszę tędy. – I całe towarzystwo powlokło się za nim w przeciwnym kierunku do reszty tłumu.

– Niech to! – jęknął Black.

– Co teraz? – zapytała szeptem Merriwether, przyznając, że zwątpiła w powodzenie akcji „Neutralizacja".

Gryfon wzruszył ramionami. Oddelegowany do nich uczeń Durmstrangu wprowadził ich do sporego pomieszczenia pełnego krzeseł i stolików, na których porozkładano czarodziejskie magazyny. Mieli tutaj czekać na swoją kolej. Reprezentanci szkół nie mogli oglądać nawzajem swoich prezentacji, aby nie mieli możliwości niczego skopiować albo – w wyniku porównania z przeciwnikami – zmieniać i ulepszać. Jeszcze przed śniadaniem profesor Flitwick wylosował dla nich trzeci numer w kolejności. Z początku bardzo ich to ucieszyło – dawało czas na przeprowadzenie zaplanowanej dywersji, ale z drugiej strony... czekać w otępieniu na swoją kolej przez tyle czasu? Nie, to zdecydowanie była przerażająca perspektywa, zwłaszcza w połączeniu ze świadomością, że nic nie zrobili, niczego nie przygotowali, że jury będzie nieprzytomne, a oszust Pastakurow odniesie niesprawiedliwe, miażdżące zwycięstwo.

Merriwether MoFire i Syriusz Black popatrzyli na siebie nerwowo. Nie, nie ma wyjścia, trzeba to zrobić. JAKOŚ.

– Ja... – odezwał się Syriusz. – To znaczy... muszę wyjść...

– Co? – nie zrozumiał profesor. – Jak to? Teraz?

– Eee... Tak! – rzucił, otworzył gwałtownie drzwi i wypadł na zewnątrz.

– Ja też sobie coś przypomniałam. – Panna MoFire powoli cofała się do wyjścia. – Zaraz wracam.

– Ale... Jak? Proszę państwa, proszę natychmiast wracać!

Jednak żadne z nich już go nie słyszało. Pędzili na złamanie karku korytarzem, mając nadzieję jakimś cudem odnaleźć komnatę z Symulatorem Wyobrażeń. Na szczęście i nieszczęście zarazem ostatni maruderzy wciąż zmierzali na rozpoczęcie finału. Hogwarczycy zwolnili i starali się nie ściągać na siebie uwagi, co raczej nie miało szans powodzenia. W końcu z powodu różnorakich wypadków byli dość sławni. Z drugiej strony, doskonale wiedzieli, że nie powinno ich tu być. Mogli zostać uznani za podglądaczy, a co za tym idzie kanciarzy, i zdyskwalifikowani.

Symulator Wyobrażeń znajdował się w sporej odległości od poczekalni, co niezwykle stresowało Gryfona i Ślizgonkę, ale musieli zachować spokój i pewność siebie, jeżeli chcieli szybko, sprawnie i dokładnie wykonać swoje zadanie.

Przed wrotami komnaty zwolnili jeszcze bardziej, czekając, aż zamkną się one za spóźnialskimi uczniami. Korytarz wreszcie opustoszał. Pozostało im tylko mieć nadzieję, że „kelnerka" Pastakurowa jeszcze się nie pojawiła i tym samym że nie wszystko stracone. Gdzieś za ich plecami rozległy się kroki obutych w szpilki stóp.

„JEST!" – ten okrzyk jednocześnie wybuchł w obu głowach.

Zdenerwowanie obojga znacznie wzrosło. W panice rozejrzeli się za kryjówką umożliwiającą działanie. W końcu Syriusz chwycił Merriwether za łokieć i wciągnął za kotarę pobliskiego okna.

Pannie MoFire przemknęło przez myśl, jak w ogóle możliwe jest zachowanie w całości zasłon w budynku pełnym młodocianych czarodziejów, namiętnie miotających we wszystkich i wszystko zaklęciami przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale zaraz przypomniała sobie, że to NIE jest Hogwart. Kto wie, jakie kary zostały przewidziane dla uczniów niszczących mienie szkoły. Może na korytarzach nie można się wcale posługiwać różdżkami? A co w razie nieposłuszeństwa? Mały Cruciatus w celach wychowawczych? Nigdy nie wiadomo...

Dziewczyna potrząsnęła głową, próbując się uwolnić od tych niemądrych i zupełnie w obecnej chwili niczemu nie służących myśli.

– To złe miejsce – powiedziała półgębkiem do Syriusza. – Nic nie widać. Szmata wszystko zasłania – dodała, patrząc z nienawiścią na lśniący aksamit.

Panicz Black tylko się uśmiechnął. Skierował różdżkę na materiał i coś cicho mruknął. Kotara zniknęła.

– Co... Zwariowałeś?! – prawie krzyknęła.

– Zaklęcie Przezroczystości – wyjaśnił. – Chyba nie myślisz, że tylko ty znasz ciekawe uroki? – dorzucił ironicznie. – Dawaj te tabletki.

Młoda kobieta niosąca tacę z pięcioma szklankami zbliżała się niebezpiecznie do nich i do komnaty. Teraz albo nigdy. Merriwether i Syriusz chwycili po jednej pastylce, podrzucili w powietrze i przeszli na różdżkarską nawigację. Starając się powściągać nerwy, lewitowali je uważnie w powietrzu, a kiedy małe kuleczki znalazły się już nad powierzchnią płynu, puścili je z lekkim szarpnięciem różdżek. Głęboko wierzyli, że trafili. Następnie powtórzyli powyższe czynności, biorąc na cel dwa kolejne naczynia i znów wydawało im się, że poszło dobrze. Panna MoFire sięgnęła po kolejną tabletkę i pokierowała ją ku ostatniemu kubkowi. Nagle syknęła z bólu, opuściła dłoń z różdżką i chwyciła się za zmiażdżony kilka dni wcześniej bransoletką nadgarstek.

„Och, NIEEE!"

W ciszy korytarza rozległ się subtelny dźwięk niewielkiego kamyczka toczącego się po podłodze.

„Nie! Nie!!! NIE!!!"

Kobieta już, już otwierała drzwi, ale zatrzymała się jeszcze, aby leniwym ruchem poprawić włosy.

– Dawaj to! – burknął nerwowo Syriusz. – Szybko!

Wyrwał oszołomionej dziewczynie fiolkę i wysypał na rękę kolejną pastylkę, zważył ją krótko w dłoni, zamierzył się i najzwyczajniej w świecie rzucił. Oboje zmartwiali, gdy usłyszeli wyraźny plusk. Cholera! Teraz wszystko mogło się wydać!

Na szczęście „kelnerka" zamiast na tacę, spojrzała najpierw na siebie, sprawdzając, czy jakakolwiek kropelka, która wydostała się z naczynia, nie pochlapała jej nieskazitelnej szaty, szkodząc w ten sposób szeroko pojętej atrakcyjności. Nie zauważając żadnych uchybień w swym wyglądzie, strzepnęła jeszcze zapobiegawczo przód sukni i dopiero wtedy z nikłym zainteresowaniem spojrzała na napoje. Jednak nie miała już szansy nic zauważyć. Do tej pory neutralizatory dawno się rozpuściły, nie pozostawiając po sobie nawet śladu... poza paskudnym smakiem, lecz na to nie byli w stanie nic poradzić. Kobieta wyprostowała się dumnie i zniknęła za drzwiami.

Dwuosobowa drużyna Hogwartu odetchnęła z niewyobrażalną ulgą. Udało im się! Mogli mieć pewność, że Kapituła zachowa przytomność umysłu, a więc konkurencja będzie uczciwa, a punktacja sprawiedliwa. Nadal mieli jakieś szanse! Uśmiechnęli się do siebie niepewnie.

– Świetna robota – wymamrotał Syriusz.

– Znakomity cel – odwzajemniła się skrępowana panna MoFire.

– Ale... Nie powinno nas tutaj być!

– Przecież nas nie było. – Wyszczerzyła się nerwowo. – Szybko, zanim nas nakryją i wpadniemy w kłopoty. Ona zaraz będzie wracać.

– A co, jak nie podziała? – zapytał chłopak, gdy biegli z powrotem korytarzami.

– Musi.

– To dużo czasu, cały dzień. Pastakurow przygotuje nowe porcje...

– Nieważne. Neutralizatory nadal działają w organizmie. Uodparniają jak szczepionki. Nawet jeżeli poda im kolejną porcję narkotyku, ten nie zadziała. Przynajmniej nie tak zupełnie. Przynajmniej nie dzisiaj. Przynajmniej nie w ciągu najbliższych godzin.

Syriusz szarpnął za klamkę drzwi, modląc się w duchu, żeby to na pewno były te, i oboje wpadli do poczekalni... prosto na poważnego nauczyciela z Durmstrangu, którego nie znali i który teraz patrzył na nich groźnie.

– Co to ma znaczyć? – zapytał, marszcząc brwi. – Gdzie państwo byli jeszcze przed chwilą? Dlaczego nie w wyznaczonym miejscu?

– Ja... – zaczęła zdezorientowana Merriwether, próbując złapać oddech po długim biegu i nerwach. – Ja... Zapomniałam czegoś i... więc...

Wtedy panna MoFire poczuła, jak Black niespodziewanie obejmuje ją ramieniem, i otrząsnęła się z obrzydzeniem, jakby co najmniej dotknął ją oślizgły, mokry tryton.

– My – powiedział chłopak – zamarudziliśmy trochę i wie pan... – Uśmiechnął się z zakłopotaniem, wpatrując się intensywnie w jego oczy.

Profesor posłał im jeszcze jedno taksujące spojrzenie, w jego oczach zabłysło zrozumienie i kiwnął głową.

– Dobrze, siadajcie i już nigdzie nie wychodźcie.

– Zawsze działa – podsumował obojętnie Gryfon, gdy podejrzliwy nauczyciel nie mógł go usłyszeć.

– Co? – syknęła mu do ucha Merriwether. – Ja nie rozumiem... Dlaczego on... Co ty mu, do cholery, zasugerowałeś?!

– Myśl, MoFire! – rzucił na wpół kpiącym, na wpół zmęczonym tonem. – Co może robić dwoje nastolatków, dziewczyna i chłopak, w pustym korytarzu na moment przed bardzo ważnym konkursem?

– Co? Jak śmiesz! – warknęła oburzona.

– Daj spokój! – Machnął ręką. – Proste wyjaśnienia są najlepsze, a jutro i tak nas tu NIE będzie i nikt NIE będzie o tym pamiętał, więc co za różnica? – Wzruszył ramionami i padł na najbliższe krzesło, oddychając ciężko.

– Gdzieście byli? – Dla odmiany pojawił się przed nimi profesor Flitwick. – Wiecie, czym mogło się to skończyć? Nie powinniście się stąd nigdzie ruszać ani zwracać na siebie uwagi! Żądam natychmiastowych wyjaśnień!

Gryfon i Ślizgonka jęknęli zgodnie i boleśnie. Małego profesora nie dało się zbyć podobną bzdurą. W życiu by w to nie uwierzył.

Gdzieś z tyłu, za grubymi ścianami poczekalni, rozlegające się co trochę krzyki i trzaski świadczyły o tym, że Francuzi właśnie rozpoczęli swój występ.

***

Filius Flitwick przyglądał się z zadowoleniem swoim „dzieciom". Byli dzisiaj zadziwiająco zgodni i spokojni, aż bał się, czym to się skończy. Ale na razie nic złego się nie działo i po naprawdę długich obserwacjach pozwolił sobie wreszcie odetchnąć z ulgą. Może to wreszcie koniec? Dogadali się? Dotarli? Cóż... OBY!

Odkąd trafili spóźnieni do sali oczekujących, zachowywali się poprawnie. Panna MoFire swoim zwyczajem notowała coś na kolejnych skrawkach pergaminu (przez czas Turnieju musiała już co najmniej napisać powieść), a Syriusz Black kręcił się niespokojnie, przemierzając pokój wzdłuż i wszerz wielkimi krokami. Jednak większość czasu oboje spędzili, siedząc obok siebie i konferując przyciszonymi głosami. Czyżby nadal dyskutowali nad pokazem? Pewnie tak. Mieli tak mało czasu... Czy możliwym jest, aby zdołali cokolwiek przygotować?

Profesor nie mógł nie zauważyć, jak sumiennie wczoraj trenowali. Dawał głowę, że ćwiczyli całą noc. Wielokrotnie oferował im swoją pomoc, zanim poszedł spać, i był dumny, gdy za każdym razem stanowczo, wręcz z oburzeniem, odmawiali. Uparci, wariacko uczciwi uczniowie nie zawiedli jego zaufania. Kochane dzieciaki!

Profesor Filitwick nie potrafił dłużej poskromić swojej ciekawości. Musiał ich zapytać, porozmawiać z nimi, nim nadejdzie ich kolej. Gdy uczniowie Durmstrangu opuścili pomieszczenie i zostali sami, nauczyciel zbliżył się do Merriwether i Syriusza.

– I jak tam? – zagaił ostrożnie. – Myślicie, że sobie poradzicie?

Pokiwali energicznie głowami.

– Tak.

– Oczywiście.

– Zdążyliście się przygotować? Macie wszystko opracowane, tak?

Chłopak i dziewczyna wymienili szybkie spojrzenia.

– Właściwie... – odrzekł wolno Black. – Po namyśle zdecydowaliśmy się na... eee... małą improwizację.

Prawda była taka, że podczas treningu sprzeczki i niegroźne bijatyki, prowadzące do ogólnego tak zwanego „dogadania się", zajęły im tak dużo czasu, że zwyczajnie nie zostało go tyle, aby konstruktywnie popracować nad pokazem. Za to co nieco się nawzajem poznali i mieli nadzieję, że „jakoś to będzie".

W reakcji na słowa Syriusza profesor Flitwick poczuł, jak cała nadzieja, którą tak rozpaczliwie podsycał w sobie cały ranek, nieuchronnie ulatuje w niebyt, nie pozostawiając po sobie najmniejszego nawet śladu.

– Improwizację? – wymamrotał. – A do jakiego stopnia, jeżeli wolno spytać?

– Właściwie... TOTALNĄ improwizację.

Filius Flitwick nagle poczuł się zbyt stary na to wszystko i zrobiło mu się nieznośnie słabo. Długo siedzieli tak w ciszy, aż wreszcie Merriwether nie wytrzymała.

– Czy to nie trwa za długo? – zapytała. – Wydaje mi się, że dwie godziny dla Durmstrangu minęły już dawno temu.

Profesor Flitwick prychnął.

– Dwie godziny? Minęły już ponad trzy! Kto by się tym przejmował? Zawsze tak jest. Przekroczenie wyznaczonego limitu czasu to, można powiedzieć, dla wielu uczestników honorowa sprawa. W wypadku każdego konkursu, jeżeli wyznaczy się zawodnikowi, dajmy na to, piętnaście minut, jest prawie pewne, że przygotuje przynajmniej dwudziestominutowy pokaz. Tak już jest. To normalne. Słyszałem, że tutejsze jury planuje przerywać dopiero po pięciu godzinach. Wiecie, żeby nie ograniczać inwencji młodzieży. Zgadnijmy, której młodzieży w szczególności... – dodał złośliwie.

Na te słowa oczy Merriwether zrobiły się okrągłe i wściekle błękitne, a Black gwizdnął.

To koniec!

A niech to!

Teraz oboje załamali się całkowicie. Co oni będą tam wyczyniać przez tyle czasu? To prawie jak maraton filmów fantasy w kinie! Albo wieczór w operze, gdy wystawiają Wagnera!

To koniec!

Oczywiście mogą bez trudu w dalszym ciągu udawać pewnych siebie, sprawiać wrażenie, że doskonale wiedzą, co mają robić, lecz to nie zmienia faktu, że nie ma dla nich nadziei.

TO KONIEC!

Równocześnie spuścili smętnie głowy jak wtedy, gdy dyrektor oznajmił im, że jadą razem do Durmstrangu. Teraz nie tylko nie czuli się lepiej, ale nawet milion razy gorzej.

***

Merriwether MoFire i Syriusz Black stali naprzeciw siebie w rozległej komnacie, ze wszystkich stron otoczeni okręgiem szklanych, nieprzezroczystych ścian, zamykających się nad nimi ogromną kopułą. Symulator Wyobrażeń przypominał gigantyczny klosz. Wokół nich panowały iście egipskie ciemności, tylko snop mocnego światła, jak z mugolskiego reflektora teatralnego, skierowany był prosto na nich. Jasny krąg stanowił jedyne dostępne źródło światła. Rozlegające się tu i tam szepty przypominały o znajdującej się niedaleko, tuż za ścianami Symulatora, ukrytej widowni.

Ślizgonka zaczerpnęła kilka głębokich oddechów, po czym niepewnie zaczęła:

– A więc jesteśmy tutaj – przerwała, chrząkając nerwowo.

– Jest środek raczej nudnego dnia – podjął ochrypłym głosem Syriusz, a światło natychmiast zapłonęło pełną mocą, przybierając ciepłą barwę promieni słonecznych. – I nic nie wskazuje na to, aby mogło się wydarzyć coś ciekawego.

– Gdy wtem... eee... nagle...

– Zauważam coś ponad jej ramieniem. W pewnej odległości od nas stoi tajemnicza postać w długiej pelerynie, unosi różdżkę i wiem, że zaraz z niezrozumiałych względów wypali – opowiadał coraz bardziej zaangażowany Black, a wszystko, co mówił stawało się faktem, nabierając w Symulatorze realnych kształtów.

– Odsuń się! – krzyknął gwałtownie Black, tym razem najwyraźniej pod adresem Merriwether, która natychmiast to zrobiła.

Zamiast tradycyjnego uskoku, odchyliła się w bardzo zgrabnej figurze, zaczerpniętej bezsprzecznie ze wschodnich lub pseudowschodnich filmów akcji. W trakcie wypadów do mugolskiego Londynu zdarzało jej się czasem zabłądzić do kina i przeżyła pewne przypadkowe, acz nieszkodliwe zauroczenie Brucem Lee, które wyposażyło jej repertuar reakcji w parę nowych, akrobatycznych i widowiskowych sztuczek. Gdyby Severus wiedział, skąd pochodzą...

Ponad wychyloną dziwacznie do tyłu dziewczyną Syriusz rzucił kilka uroków w podejrzanego osobnika, który, naturalnie, chwilę później uciekł pokonany. Panna MoFire wróciła do poprzedniej pozycji i oboje popatrzyli na siebie, udając permanentne zadziwienie – nie ulegało wątpliwości, że oboje są świetnymi aktorami.

– Po tym ataku poczuliśmy się nieco zakłopotani – powróciła do narracji panna MoFire. – Dlaczego ktoś miałby nas zaczepiać?

– Przecież tylko zwyczajnie rozmawiamy – dodał chłopak.

– Stojąc na niewielkim placyku, pośrodku otoczonego lasem miasteczka – dokończyła, podczas gdy wszystko to zmaterializowało się wokół nich, wypełniając przestrzeń Symulatora aż po iluzyjny horyzont.

– Dzień jest pogodny, słońce świeci, a po niebie przemykają pojedyncze chmury – rzucił od niechcenia Syriusz.

– Z pobliskich krzewów dobiegają nas ptasie trele. – Merriwether rozłożyła ręce, gdy napotkała wzrok zdezorientowanego Blacka. – Tak mi wpadło do głowy – szepnęła, prawie nie poruszając ustami.

Gryfon i Ślizgonka nie mogli oczywiście zobaczyć reakcji publiczności na początek swojego występu, a była ona nieco szokowo-żywiołowa. Uczniowie i nauczyciele mieli już okazję obejrzeć dwa pokazy i ani zawodnicy Beauxbatons, ani Durmstrangu nie pomyśleli o stworzeniu jakiegokolwiek tła zdarzeń, nie wspominając o chmurkach i dźwiękach natury. Nikt nie zastosował też takiego... hm... literackiego stylu opowiadania. Do tej pory jeden z zawodników wymyślał jakiegoś przeciwnika, drugi szył w niego zaklęciami, dopóki nie zniknął, potem zamieniali się rolami – i tak przez kilka godzin. Na koniec razem ciskali uroki w jakieś super potężne i paskudne monstrum. Było to nudne, typowe i usypiające, więc drużyna Hogwartu po raz kolejny zadziwiła wszystkich, włącznie z podejrzanie, zdaniem dyrektora bułgarskiej szkoły, przytomnym, podekscytowanym i wniebowziętym jury.

„Co jest, do cholery?", zaklął Borys Iwanowicz Pastakurow w myślach i ponownie, niesamowicie wściekły, zadzwonił na swoją sekretarkę, Irenę.

W tym czasie, w Symulatorze Wyobrażeń, stojący twarzami do siebie Merriwether i Syriusz zerknęli nawzajem ponad swoimi ramionami, ich oczy bardzo wiarygodnie rozszerzyły się ze zdumienia i jednocześnie wrzasnęli:

– ZA TOBĄ!

Odwrócili się, przypadli do siebie plecami i zaczęli ciskać zaklęciami w dwóch cudownie zmaterializowanych czarowników. Kiedy skończyli, oczywiście odnosząc zwycięstwo nad przeciwnikami, dziewczyna wymownym gestem otarła pot z czoła, a Gryfon powrócił do opowieści:

– To jest właśnie ta chwila, gdy zaczynamy podejrzewać, że coś jest bardzo nie tak. Nie robimy nic złego, aż tu nagle znikąd napada na nas kilku czarodziejów. A to nie koniec, nagle drzwi otaczających plac domów otwierają się i wybiega z nich... eee... dwudziestu?

– Trzydziestu – dorzuciła stanowczym głosem Merriwether.

– Trzydziestu zamaskowanych napastników. Jesteśmy... eee... otoczeni.

Słowa Syriusza natychmiast znajdowały odbicie w symulowanej rzeczywistości.

– I co teraz? – zapytała panna MoFire tak naturalnie, jakby wszystko to działo się naprawdę.

Postacie wokół nich uniosły różdżki. Wtedy Merriwether i Syriusz wymienili porozumiewawcze spojrzenia, chwycili się za ręce i zawirowali w szalonym piruecie, uzbrojone w magiczne przyrządy dłonie trzymając po zewnętrznej stronie utworzonego w ten sposób koła. Razem głośno i wyraźnie wymówili zaklęcie, i zaprezentowali zdumionej publiczności piękne, choć nie w pełni profesjonalnie wykonane (z powodu potknięcia Merriwether w chwili nabierania rozpędu) Zaklęcie Wirującej Tarczy, które znakomicie poradziło sobie ze wszystkimi urokami rzucanymi na nich przez urojonych wrogów. Gdy tylko się zatrzymali, ponownie wypalili z różdżek. Dwa zaklęcia zderzyły się w połowie drogi, połączyły, a potem ponownie rozdzieliły na mnóstwo mniejszych promieni, rykoszetując po całej powierzchni Symulatora i kasując kolejnych czarnoksiężników, a równocześnie pokazując, że zawodnikom Hogwartu nie obca jest też tak zaawansowana dziedzina magii, jak łączenie i rozszczepianie zaklęć, które znakomicie zwiększa moc i zasięg oddziaływania każdego uroku.

Niestety, powódź barwnych promieni zagrażała w równym stopniu ich twórcom, co czarnoksiężnikom, więc chłopak i dziewczyna ponownie podnieśli różdżki i złączyli je nad głowami.

Protego! – ryknęli i z drewienek rozlała się na nich tajemnicza płynna, przezroczysta substancja ochronna, zamykając wokół nich niczym bańka mydlana.

Jednak w tym przypadku coś poszło nie tak, jak powinno. Rykoszet zaklęcia naruszył dość szybko tę barierę, więc nie oglądając się już na nic i niczym nie przejmując, Hogwarczycy padli na ziemię, osłaniając głowy rękami. Stare, sprawdzone metody są zawsze najlepsze, gdy sytuacja wymyka się spod kontroli. Pal licho, co ludzie pomyślą!

Jakiś czas później, kiedy wcześniejszy rumor ucichł, Gryfon i Ślizgonka wstali i otrzepali szaty. Popatrzyli na siebie bezradnie. I to by było na tyle, jeżeli chodzi o to, co udało im się wymyślić w ciągu ubiegłej nocy. Niewiele, a tu trzeba było iść dalej...

– Jesteśmy... eee... coraz bardziej zdziwieni – podjął, jąkając się nieco Black, bo miał totalną czystkę w głowie, lecz Merriwether szybko mu przerwała.:

– Wydawało nam się, że cokolwiek miałyby oznaczać te niebezpieczne zdarzenia, wszystko wreszcie dobiegło końca, ale NIE, bo oto drzwi jednego z domów znów się otwierają i staje w nich jeszcze kilku czarodziejów, na przodzie zaś kroczy wysoki mężczyzna o czerwonych oczach. – Dziewczyna zupełnie nieświadomie przywołała obraz człowieka nawiedzającego ją w snach, o którym tyle rozmyślała w ciągu ostatnich dni, że po prostu sam narzucił się jej myślom. – Z jakiegoś względu – kontynuowała – jest on dla nas najbardziej przerażający. Wiemy, że na razie nie zdołamy go pokonać. Wyciąga różdżkę, wykonuje jeden, ledwo zauważalny gest i całe miasteczko staje w ogniu. Krzyki ludzi... Musimy uciekać!

– NIE! Ugasić pożar! – Syriusz słuchał jej monologu coraz bardziej oszołomiony, a teraz poczuł, że wreszcie musi jej przerwać. – Na rynku jest przecież studnia! Explotum! – Wypalił we wskazanym kierunku z różdżki.

Wykładany kostką brukową placyk zadrżał pod ich stopami, podziemne źródło wzburzyło się, a potem z ziemi chlusnęła fontanna czystej, zimnej wody.

Fluvius Maxima! – automatycznie, wręcz odruchowo dorzuciła swoje Merriwether.

Strumień wody jeszcze się zwiększył, zalewając albo przynajmniej ochlapując wszystko w promieniu mili. Płomienie szalejące w miasteczku zaczęły przygasać, snujące się wśród domów dym i para utrudniały orientowanie się w sytuacji.

– Chodź! – Gryfon pociągnął za łokieć zastygłą w miejscu, pogrążoną we własnych, bardzo odległych od Turnieju, myślach dziewczynę.

Korzystając ze sprzyjających okoliczności, rzucili się do ucieczki.

– Gdzie teraz? – zapytała panna MoFire przytomniej.

– Do lasu – zarządził Syriusz.

Natychmiast otoczyły ich gęste drzewa i zapanował nieprzenikniony mrok.

– Tak! – ożywiła się, przypominając sobie, gdzie się znajduje i po co. – Do lasu pełnego druzgotków! – wrzasnęła, starając się wymyślić jak najwięcej kolejnych przeciwników, których pokonanie przyniosłoby punkty szkockiej szkole.

– Co? Idiotko, odbiło ci? Druzgotki są w stawach! – krzyknął Black, zanim zdołał pomyśleć o konsekwencjach.

Nie musieli długo czekać, aż stały grunt umknął spod ich stóp i znienacka wpadli do wyrosłego nie wiadomo skąd jeziora. Wynurzyli się zaraz, wściekle parskając i prychając.

– Idiotko?! Do cholery, kto tu jest skończonym debilem, Black?!

– No co? To i tak mniejszy problem niż niekontrolowany pożar!

– A widziałeś kiedyś KONTROLOWANY pożar?

Coraz trudniej było im utrzymać się na powierzchni, nasiąknięte wodą szaty ciągnęły w dół. W tym samym momencie Merriwether poczuła drobną, ale bardzo silną piąstkę zaciskającą się na jej pogruchotanej dwa dni wcześniej kostce.

– Niech to szlag! Druzgotki!

– Tak, i to nawet twoje własne – zdążył powiedzieć Syriusz, nim został wciągnięty pod wodę.

Relashio! Relashio! Relashio! Blu... blob... bla... – Tafla jeziora zamknęła się także nad dziewczyną.

W głębinach stawu zakotłowało się. Woda zmętniała i zaczęła parować w wyniku śmigających w jej toni zaklęć podgrzewających. Wreszcie reprezentanci Hogwartu wynurzyli się, kaszląc i plując zawzięcie, i z wysiłkiem wydostali na brzeg... Tylko po to, aby zaraz wlecieć na łeb, na szyję do następnego oczka wodnego.

– Stawy?! Powiedziałeś STAWY?! Użyłeś liczby MNOGIEJ?!

– Na to wygląda – wymamrotał chłopak i zanurkował, aby dać się we znaki nowej kolonii druzgotków.

Gdy ponownie wspięli się na suchy ląd, Syriusz otrzepał się zupełnie jak pies i wybełkotał zmęczonym głosem:

– No dobra, starczy już. Dosyć stawów! Przed nami otworzył się widok na rozległą polanę.

– Ha! – prychnęła zirytowana Merriwether. – Polana! Świetnie! A co na niej, bo ja cierpię na brak pomysłów.

Uwaga była jak najbardziej trafna. Fakt, że przestali się topić, nie rozwiązywał podstawowego problemu, mianowicie – „Co dalej?".

Za obopólną zgodą zrezygnowali na razie z bardziej ambitnych przedsięwzięć i skupili się na przywołaniu i wyeliminowaniu dusiołków, linanków, ewertów, wodników kappa i topielców (korzystając z zaistniałego przypadkiem jeziora) oraz kilku nieszkodliwych zmór i nocnic, a następnie jeszcze paru rusałek (na południce niestety było za późno, przynajmniej wedle ustalonego przez nich czasu) i ubożąt, kończąc to wszystko zmaganiami z przypadkowo przyzwanym sukkubem.

Na widok widmowej piękności, zbudowanej we wzorowy sposób, tu i tam odpowiednio zaokrąglonej i bardziej rozebranej aniżeli ubranej, Blacka na dłuższą chwilę wbiło w podłoże. Gdyby Syriusz był w wymarzonej przez siebie drużynie ze swoim kumplem Potterem czy jakimkolwiek innym chłopakiem, hipnotyczno-rozerotyzowany urok żeńskiego demona zapewne zrobiłby swoje i długi oraz burzliwy udział Hogwartu w Międzyszkolnym Turnieju Pojedynków tu miałby swój kres. Na szczęście Łapa miał u boku przytomną pannę MoFire, która z długonogim sukkubem poradziła sobie w zupełnie dla siebie typowy i absolutnie ostateczny sposób („Bombarda!") – ku niepohamowanej, agresywnej rozpaczy opętanego Blacka, który, gdy tylko zaczął się stawiać, został szybkim ruchem wepchnięty do wody. Po kąpieli w lodowatym jeziorze złowrogie uroki prędko pryskają.

– Dzięki – mruknął, odgarniając z czoła mokre włosy i starając się nie przejmować wyjątkowo sarkastycznym uśmiechem Ślizgonki.

– Nie ma za co, przecież KAŻDEMU mogło się zdarzyć – jej ton aż ociekał ironią.

Syriusz nie wytrzymał i przeszył ją wściekłym spojrzeniem, niestety po ostatniej przygodzie był na straconej pozycji:

– Dooobrze! Wyśmiej się i daj mi spokój!

Merriwether nie omieszkała, zwłaszcza tego pierwszego.

Chwilę później Symulator Wyobrażeń ponownie zaroił się od demonów i fantastycznych stworzeń – tym razem, dla bezpieczeństwa, płci nieokreślonej. Choć sporo siły wymagało od Łapy powstrzymanie się od wywołania przeciwnego sukkubowi inkuba – demona rodzaju męskiego – i sprawdzenia, jak poradziłaby sobie z nim zarozumiała, przemądrzała, idealna panna MoFire, phi! Niczym z worka ze świątecznymi prezentami posypały się na nich wymyślone naprędce z nazwy ghule, mglaki, żagnice (błogosławione bajorko!), skarbniki, muchodorki żwawe... Tu i tam przewinęła się nawet jedna czy druga solpuga, a gościnnie wystąpili leszy i bobołak. Co nieco kłopotów sprawił im doppler, który w trybie błyskawicznym przemieniał się to w Syriusza, to w Merriwether, skutkiem czego nieźle pokaleczyli się nawzajem, zanim udało im się pozbyć tego psotnego stworzenia. W każdym razie Gryfon i Ślizgonka bawili się coraz lepiej i coraz śmielej popuszczali wodze fantazji – nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że oszalały Rydwan Wyobraźni wiózł ich właśnie ku nieuchronnej zagładzie.

– Przy tej całej menażerii brakuje nam chyba tylko Godzilli – odezwał się półgłosem Black.

Merriwether z wrażenia opadła szczęka i popatrzyła na chłopaka szeroko otwartymi oczami.

– To taki mugolski film, a nawet kilka – wyjaśnił.

– Wiem! – krzyknęła. – Oglądaliśmy go na mugoloznawstwie. Ale skąd ty... ?

Gryfon wzruszył ramionami, a kiedy nadal nie przestawała się na niego gapić, wybuchnął:

– Co? Nie wolno?!

Dziewczyna zamrugała szybko, otrząsając się z szoku.

– Nie, tylko że...

– Chyba mi tu nie wyjedziesz ze zdrajcami krwi? Mówią, że jesteś szlamofilką – cytat dosłowny. A swoją drogą, jak mogliście cokolwiek oglądać, skoro w Hogwarcie wysiada sprzęt elektroniczny?

– Eee... dla Celerlaxusa to akurat nie problem. Właściwie to użył myśloodsiewni.

– Aha, jak tak, to...

– A ta cała Godzilla... Może by tak spróbować?

– Oczywiście znasz świetny sposób na wykończenie nieistniejących, cudem ożywionych gadów, które przeżyły epokę lodowcową?

Powyższa rozmowa toczyła się szeptem, aby znowu nie wywołać czegoś niespodziewanego. Cała rozmowa, aż do tej chwili...

– Jasne! – wrzasnęła. – Bo to na pewno będzie bardziej skomplikowane niż pokonanie Baby Jagi!

– Brawo, MoFire! – burknął Black, gdy gałęzie drzew rozsunęły się pośpiesznie i na środek polany wyskoczyła (to dobre określenie) chatka z piernika, do pełni szczęścia na kurzej nóżce i z bardzo wściekłą wiedźmą w środku.

– Przynajmniej europejskie znachorki nie znają się na voodoo. – Wyszczerzyła się w odpowiedzi dziewczyna, robiąc aluzję do wcześniejszego pomysłu Syriusza z atakiem zombie, których fragmenty jeszcze walały się tu i tam w trawie, unieruchomione zaklęciami, aby nie mogły się ponownie połączyć i powstać.

Po serii kolejnych zaklęć, siniaków i dłuższych pertraktacji, Baba Jaga wraz ze swym samobieżnym domkiem odmaszerowała w las, rzucając im na pożegnanie parę mrożących krew w żyłach spojrzeń i grożąc palcem na przyszłość.

– Uff! – skomentował krótko sytuację Łapa, padając z rezygnacją na trawę (i odrzuciwszy uprzednio drgającą jeszcze rękę jednego z zombie).

– Skoro już jesteśmy przy temacie mugolskich bajek – zaczęła rozbawiona Merriwether – to co powiesz na siedmiu krasnoludków?... Ups! – Mina jej nagle zrzedła. – Nie powinnam mówić tego głośno.

– Zdecydowanie!

Krzaki za Syriuszem zaszeleściły podejrzanie i wychynęło zza nich siedmiu krasnoludów z kilofami i siekierami oraz bardzo ponurym „Hej, ho!" na ustach. Nie minęło wiele czasu, a okazało się, że z jakiejś bliżej nieokreślonej w ludowych podaniach przyczyny uzbrojeni są także w łuki i kusze, z których zaraz też zaczęli mierzyć do Gryfona i Ślizgonki.

– Cholera, MoFire! Krasnoludy są stworzeniami magicznymi! Niby jak zamierzasz im coś zrobić?! Na nich nie działają zaklęcia!

– Stworzeniami magicznymi? – wykrzyknął któryś z przybyszów z oburzeniem. – STWORZENIAMI?!

Czerwone nosy i czapeczki jeszcze nigdy nikomu nie wydawały się tak złowrogie, jak im w tej chwili, ale też trzeba wziąć pod uwagę, że gdy wymienione części anatomiczno-garderobiane ogląda się zza ściany połyskujących srebrnych grotów...

Merlinie, ratuj!

Syriusz skoczył na równe nogi i oboje zaczęli się taktycznie cofać na środek polany. Wether po raz któryś z kolei wykazała się zdumiewającą przytomnością umysłu. Machnęła krótko różdżką w stronę nóg krasnoludów. Sznurowadła ich butów rozwiązały się, po czym splątały wszystkie razem. Gruchnęło. Siedmiu groźniejszych niż wyższych panów poleciało do przodu na swoje przeklęte nochale, ale to i tak nie rozwiązywało palącego aktualnie problemu. Po powrocie do pozycji pionowej krasnale wyglądały jeszcze mniej przyjaźnie i bajkowo niż przed upadkiem.

– No i? – zapytała Ślizgonka nieco histerycznie swojego towarzysza. – Znasz coś, co zatrzymuje krasnoludy?

– Skąd mam wiedzieć?! Może trolle?

Chłopak zamarł i przełknął głośno, kiedy ziemia zadrżała od ciężkich kroków. Ciężkich kroków, których źródło znajdowało się gdzieś za ich plecami. Piękny, choć nieco makabryczny przykład na zilustrowanie porzekadła: „Znaleźć się między młotem a kowadłem". Panna MoFire spojrzała z pretensją na Syriusza.

– Liczba mnoga! ZNOWU TA PRZEKLĘTA LICZBA MNOGA!

– To powinno działać tylko przy trybie twierdzącym – poskarżył się żałośnie – nie pytającym!

Trolle z olbrzymimi maczugami dotarły do celu i stanęły na skraju lasu niezdecydowane, na co mają większą ochotę – mięso ludzkie czy krasnoludzkie. Szczęściem dla skamieniałych Hogwarczyków zwyciężyły zadawnione waśnie i trolle ruszyły prosto na baśniowych kurdupli.

– PADNIJ! – krzyknął Black i pociągnął dziewczynę na ziemię.

Otoczył ich czymś w rodzaju miniaturowego Zaklęcia Nienanoszalności, co sprawiło, że nie zostali zmiażdżeni, zdeptani ani rozwłóczeni po okolicy, gdy trolle i krasnoludy rzuciły się na siebie, walcząc i ganiając się po całej polanie.

– Zaczynam wierzyć, że bujna wyobraźnia może zabić – powiedział niepewnie Black.

– A co się stanie, jeżeli ktoś zostanie zabity w Symulatorze?

– Wolałbym nie sprawdzać.

Niespodziewani, lecz jakże zajadli różnowymiarowi przeciwnicy rozpierzchli się wreszcie po lesie, więc Merriwether i Syriusz mogli się podnieść i rozprostować kości.

– Baba Jaga, krasnoludy i trolle – mówiła panna MoFire, wściekłymi ruchami otrzepując szatę z ziemi i... wolała się nie domyślać, czego jeszcze. Zatopiona w tej czynności zdawała się zapomnieć, kto rzeczonych gości tutaj przywołał. – Świetnie! W tej chwili do szczęścia brakuje mi tylko Czerwonego Kapturka pytającego o drogę do domku babci!

– Tak?! – ryknął wściekle Black, ponieważ on bynajmniej nie zapomniał, kto ściągnął im na głowę minione problemy. – A mnie SMOKA! Wielkiego, ziejącego ogniem SMOKA!

W tej chwili panna MoFire poczuła, jak ktoś z tyłu ciągnie ją delikatnie za rękaw szaty. Nie musiała się odwracać, aby wiedzieć, kto to taki... Miała bardzo, ale to baaardzo złe przeczucia, a czy Syriusz właśnie nie powiedział...? Czy on nie powiedział TEGO?!

OCH, NIE!

– Przepraszam – odezwał się cichy, dziecinny głosik. – Chyba się zgubiłam...

Jednak żadne z nich nie zwróciło uwagi na małą właścicielkę głosu (mieli przecież jakie takie pojęcie, co ich czeka). Zamiast tego wpatrywali się z napięciem w ciemny punkt wysoko na niebie. Punkt, który przemieszczał się nadspodziewanie szybko i równie szybko rósł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro