Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Noc w lochach


Severus i Merriwether wyszli po cichu na korytarz i uważnie rozejrzeli się na boki. Wejście do dormitorium Slytherinu znajdowało się w przejściu odchodzącym od głównego korytarza podziemi. Na lewo od wnęki znajdował się gabinet eliksirów, kilka magazynów i funkcyjnych pomieszczeń, w których nauczyciel przechowywał wszelkie potrzebne preparaty i prace uczniów. Dalej były już tylko schody i wyjście do sali wejściowej Hogwartu. Tam nie mogło znajdować się nic, co by ich interesowało. Dwójka Ślizgonów wybierała się w głąb lochów.

Odeszli zaledwie kilka kroków od dormitorium i zatrzymali się koło kolejnej wnęki. Kilka schodków prowadziło tam do osobistych pokojów Basiliusa Borutnikowa. Wyraźnie dochodziły stamtąd głosy kilku osób, i to osób w tym miejscu najmniej spodziewanych. Severus pociągnął swoją lekko zbaraniałą koleżankę za skraj szaty i oboje ukryli się w schowku naprzeciw mieszkania mistrza eliksirów.

– Cóż to za człowiek! Jak można być tak obojętnym? W końcu jest opiekunem domu – mówiła oburzona Minerwa McGonagall.

– Och, wiesz jaki on jest. Trudno mieć pretensje – powiedział Dumbledore.

(– Stary błazen – mruknął Severus w kryjówce, a Merriwether nadepnęła mu na stopę.

– Auuu!

– Cicho bądź!)

– Albusie, naprawdę nie zamierzasz nic z tym zrobić?

– Z czym? – zapytał wesoło dyrektor.

– Och, Albusie! Ja nawet nie chcę wiedzieć, skąd MoFire zna te wszystkie zaklęcia.

– O, to akurat najmniejsza tajemnica.

– Ale ona nie powinna ich znać! I to, co mówi, co robi! Tego nie można tak po prostu zostawić. Weźmiesz na siebie odpowiedzialność, jeżeli zostanie czarnoksię...

– Minerwo, wielu uczniów tej szkoły przejdzie na tamtą stronę. Wiesz o tym.

– Ale...

– Edukacja należy się wszystkim o magicznych zdolnościach. I niewielu osobom jej odmówiono. Znasz te przypadki i wiesz, że tutaj chodzi o coś innego.

– Albusie...

– Zresztą, panna MoFire to jeszcze dziecko. Zmieni się.

– A jeżeli nie? Nie sprawia wrażenia, jakby miała na to ochotę.

– Zmieni się.

Głosy nauczycieli oddaliły się. Merriwether i Severus wyszli ze schowka. Snape dusił się ze śmiechu. Dziewczyna miała zaciśnięte pięści i zgrzytała zębami ze złości.

– Słyszałeś, co o mnie mówiła ta wyliniała sowa?!

– Takie beztalencie, jak ty, czarnoksiężnikiem!

– Znam więcej zaklęć niż ty!

– Ja znam więcej!

– Ale moje DZIAŁAJĄ!

Teraz to Severus zaczął zgrzytać zębami.

– Nie uwarzysz nigdy żadnego eliksiru.

– Będę miała od tego ludzi.

– Jesteś głupia!

– A ty jesteś Severus. Gorszej obelgi chyba nie ma...

Severus błyskawicznie sięgnął po różdżkę. W ręce Merriwether już tkwiła jej własna.

– Hoho! Wyrabiasz sobie refleks, Severusku! Ale teraz mamy sprawę do załatwienia. Możemy się zmierzyć, kiedy już znajdziemy odpowiednią salę.

Ruszyli ostrożnie przed siebie.

– Ciekawe, co oni tu w ogóle robili – zastanawiała się głośno Merriwether.

– Pewnie rozmawiali o tobie i twoim numerze na lekcji Flitwicka z Basiliusem.

– Pewnie dużo im to dało.

Oboje wybuchnęli śmiechem na myśl o opiekuńczej trosce, jaką niewątpliwie zaprezentował dyrektorowi i McGonagall mistrz eliksirów.

Wkrótce wyszli poza teren oświetlony pochodniami i musieli polegać na świetle z różdżek. Początkowo nie natrafili na nic ciekawego. Dwa składziki, cztery od dawna nieużywane, małe sale o niewiadomym przeznaczeniu... Potem długo w ścianach nie pojawiały się drzwi. Tak dotarli do rozwidlenia korytarza. Jedna odnoga szła dalej prosto, dwie pozostałe pod kątem prostym na boki.

– I co teraz? Słyszałam, że podziemia Hogwartu tworzą labirynt.

– No to co? Obejdziemy wszystko.

– Musimy znaleźć salę dość blisko. Tak, żeby można było tam często wpadać. Hm... Rzucamy monetą?

– Nie. Idziemy na prawo.

– Bo?

– Bo mam taki kaprys.

– Dobra, pewnie zginiemy za rogiem. – Merriwether udała, że przebiegają ją dreszcze przerażenia. Severus ze złością posłał w nią niewielki impuls z różdżki. Jej włosy stanęły dęba.

– Ty...

– Idziemy – zakomenderował Snape.

Pierwsze drzwi znajdowały się w dość sporej odległości od rozwidlenia i za nic nie dały się otworzyć. Drugie były pokryte dziwnymi napisami i w ogóle nie miały klamki ani zamka. Trzecie były metalowe.

– Teraz ja spróbuję.

Merriwether wyrwała się przed Severusa. Wyciągnęła przed siebie na wysokość zamka dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym i powiedziała wyraźnie: "Alohomora", po czym przyciągnęła dłoń do siebie.

Drzwi się otworzyły.

– Jak...?

– Fajne, co? Och, nie powiedziałam ci jeszcze? Odkryłam to w tamtym roku. Niektóre moje zaklęcia działały, chociaż nie miałam w ręku różdżki albo tylko je pomyślałam. Sądziłam, że to przypadek, ale teraz to się dzieje nawet przy silniejszych czarach. Moja ciotka twierdzi, że to się zdarzało w rodzinie.

– Będziesz czarować bez różdżki?!

– No, niezupełnie. Różdżka to kondensator, dzięki niej zaklęcia są silniejsze i lepiej działają. Ręce to tylko taka pomoc.

– Pokaż to McGonagall, to się załamie.

Uczniowie powoli i ostrożnie weszli do otwartego pokoju. Panował tam mrok, którego z jakiegoś powodu nie mogło rozproszyć światło z ich różdżek.

– Dziwne – szepnęła Merriwether.

W tej samej chwili nadepnęła na coś i rozległ się suchy, ale głośny chrzęst. A zaraz potem krzyk. Krzyk niewyobrażalnie potężny, piskliwy i zawodzący. Wszystko w absolutnej ciemności. Jak na komendę, oboje również wrzasnęli i rzucili się do panicznej ucieczki. Merriwether wpadła na Snepe'a i razem wylądowali na podłodze, zaplątani w szaty. Severus na czworaka skoczył przed siebie, a ponieważ Merriwether zrobiła to dokładnie w tej samej chwili, znowu przez niego przekoziołkowała. A dziwna istota wyła i wyła nieprzerwanie. Dziewczynie zdawało się, że słyszy jak coś sunie po ziemi w ich kierunku. Wrzasnęła jeszcze głośniej, wyciągając przed siebie ręce. Również Severus wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie. Wciąż nic nie było widać. Po bokach rozległy się jeszcze dwa dodatkowe głosy. Dziewczyna szarpnęła Severusa do tyłu, razem wytoczyli się z pokoju i zatrzasnęli drzwi. Oparli się o nie ciężko dysząc.

– Niech to szlag! – krzyknęła Merriwether.

– Co to było?

– Dobrze, że nie weszliśmy głębiej.

Nic nie zamierzało wyjść zza metalowych wrót, więc bezsilnie osunęli się na posadzkę.

– Poświeć jaśniej, bo zemdleję.

– Ojej! Dziewczynka się przestraszyła.

– A chłopczyk nie?

– Wcale!

– To ciekawe, kto kogo w końcu stamtąd wyciągnął. – Merriwether raźno zerwała się na równe nogi, otrzepała, zadarła do góry głowę i popatrzyła wyzywająco na drzwi.

– Idziemy dalej – orzekła.

W tej samej chwili coś kilka razy z całej siły uderzyło od środku we wrota. Oboje znowu wrzasnęli i rzucili się z powrotem do rozwidlenia. Dopiero teraz ujrzeli tkwiące w uchwytach pochodnie i skwapliwie je pozapalali.

– Teraz prosto – zarządziła MoFire.

Prosto nie było kompletnie nic. Żadnych drzwi, przejść ani nowych korytarzy. Równe kamienne ściany jak okiem sięgnąć. Zrezygnowani, po długiej wędrówce w końcu się zatrzymali.

– Po co komu tyle mil lochów, jeżeli nic tam nie ma? – mruknął Snape.

– Która godzina?

– Będzie po trzeciej.

– Zawracamy. Wypróbujemy ostatni korytarz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro