Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. Dziewczyna o ciężkich powiekach


Syriusz Black klęczał na podłodze przed zamkniętymi drzwiami Merriwether i gmerał zapamiętale przy zamku. Uznał, że nadszedł moment na jego ruch. Początkowo miał cichą nadzieję, że Ślizgonka zapomniała się zabarykadować i będzie mógł tam wejść i ją najzwyczajniej w świecie udusić. Niestety, dziewczyna okazała się przewidująca. Potem chciał uszkodzić zamek tak, aby nie mogła się wydostać z pokoju, ale jak na złość był on chroniony przez silne zaklęcia antyinwazyjne. Wypróbowując na nim kolejne przeciwuroki, chłopak osiągnął tylko tyle, że i zamek, i gałka zaczęły lekko posykiwać, sypiąc w niego kolorowymi, ostrzegawczymi skrami.

Westchnął ciężko, usiadł na podłodze i oparł się plecami o drzwi. Wczoraj na tym nieszczęsnym popołudniowym pojedynku wyspał się za wszystkie czasy, więc następnego dnia wczesny ranek zastał go na posterunku. Miał coraz mniej czasu, niedługo obudzi się Flitwick... I już nic nie zdziała. Zamyślił się i po chwili wpadł na kolejny pomysł.

Drzwi sięgały do samej podłogi, nie było pod nimi tak przydatnej w niektórych okolicznościach szpary (w której na przykład z łatwością zmieściłaby się różdżka). Nie zraziło to jednak Gryfona. Z uporem godnym lepszej sprawy to gapił się do środka przez dziurkę od klucza, mierząc orientacyjnie odległości, to pchał tam czubek różdżki, skręcając się dziwnie i próbując nią niezdarnie wymachiwać. W swoją dziwaczną poranną gimnastykę wpakował mnóstwo wysiłku, więc miał nadzieję, że Dziwadło w ogóle znajduje się w sypialni, inaczej musiałby się pogodzić ze świadomością zmarnowania całego ranka.

Ustalenie obecnego miejsca pobyt Ślizgonki nie było wcale tak prostą sprawą, jak mogłoby się wydawać. Wczoraj w sali pojedynków Syriusza obudził nagle podniesiony głos dyrektora Pastakurowa, który oznajmiał zakończenie i wynik zmagań pomiędzy Pastakurowem juniorem i tym Francuzem. Do chłopaka początkowo nie bardzo docierało, gdzie się znajduje i co tam robi. Po minach wielu spośród widzów poznał, że nie tylko on ma ten problem. Dziwadła już wtedy z nimi nie było. Przez chwilę Black pieścił w sobie słodką myśl, że może panna MoFire rozpuknęła się wreszcie od nadmiaru sarkazmu, który zaczął zagrażać światowej harmonii i uruchomił destrukcyjne mechanizmy obronne Matki Natury albo że ziemia się pod nią rozstąpiła i pochłonęła na wieki wieków... I tak dalej. Wkrótce jednak z rozczarowaniem skonstatował, że przynajmniej w tym drugim wypadku pozostałyby jakieś pęknięcia czy inne ślady na posadzce. Mimo uważnych obserwacji idealnie gładki marmur nie ujawniał jednak, ku rozpaczy Syriusza, żadnych rys. Tym samym bogowie najwyraźniej na niego przerzucili obowiązek uwolnienia świata od Bombardy. Gdy nie pojawiła się na kolacji, czuły profesor Flitwick wyraził swoje zaniepokojenie losem „Potwora ze Slyth Ness" (aha, dobre określenie! Świetne! Musi to zapamiętać i powtórzyć Rogaczowi) i osobiście wybrał się na poszukiwania. Okazało się, że Wether zatrzasnęła się w pokoju i symulowała nagły atak senności połączony z gwałtownym napadem głuchoty. I bardzo dobrze! Syriuszowi pierwszy raz udało się we względnym spokoju spożyć posiłek i nie miałby nic przeciwko, gdyby podobna sytuacja się powtórzyła.

Syriusz Black wyciągnął różdżkę z zamka i jeszcze raz rzucił okiem do środka. Wszystko wskazywało na to, że Dziwadło tam było. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały też na to, że trafił. W końcu! Trochę to trwało i efekt nie był tym, o co Syriuszowi naprawdę chodziło, ale co tam. Dobre i to! Na razie... W obecnych warunkach to i tak dużo... Ma się ten cel.

– Syriuszu Blacku, co ty tam robisz?!

Na dźwięk głosu profesora Flitwicka chłopak aż podskoczył i musiał złapać się gałki, żeby z wrażenia nie upaść.

„Cholera!".

– Zmiataj stamtąd natychmiast! No już!

Syriusz momentalnie zmył się spod drzwi z bardzo niewinną miną, a następnie padł na fotel w drugim końcu pokoju i chwycił pierwszą lepszą z książek leżących na stole, aby zasłonić nią twarz. Nie zależało mu specjalnie, aby profesor dostrzegł na jego obliczu wyraz złośliwej satysfakcji. Jeszcze by się czegoś domyślił przed czasem, i po co? Niech to będzie niespodzianka...

Filius Flitwick obejrzał dokładnie drzwi, pomacał gałkę i kamienną framugę, po czym rzucił uczniowi kilka nieufnych spojrzeń. Nie mogąc dopatrzyć się niczego złego, uznał, że wkraczając z wyczuciem chwili, zapobiegł kolejnej awanturze i w poczuciu dobrze spełnionego pedagogicznego (czy też raczej śledczego) obowiązku, zagłębił się w lekturze „Proroka Codziennego", którego co rano dostarczała mu do Bułgarii któraś z bardzo wytrwałych (i magicznie wspomaganych) redakcyjnych sów.

***

Merriwether MoFire przebudziła się i od razu odniosła wrażenie, że coś jest nie w porządku... Przez dłuższy czas nie mogła dociec co. Niepokoiła ją dziwna jasność emanująca skądś... Tak jakby na granicy pola widzenia. W zamyśleniu wzburzyła sobie ręką włosy na głowie i wtedy na jej oczy opadło kilka kosmyków...

***

Profesor Flitwick zagłębiał się właśnie w niezwykle interesujący go ze względów zawodowych artykuł o postępie badań naukowych w zakresie praktycznego, przemysłowego zastosowania pewnego zaklęcia rozweselającego. Już jakiś czas temu zaobserwował, że z wiekiem coraz bardziej ciekawią go spokojniejsze dziedziny magii, a nie ta emocjonująca, ubóstwiana przez uczniów obrona przed czarną magią. Chętnie zmieniłby nauczany przedmiot, na przykład na zaklęcia. To byłoby dość przyjemne zajęcie, ale miał na to małe szanse. Młody Gideon Prewett był w te klocki całkiem dobry i młodzież nawet go lubiła. I tak profesor powoli zapadał w zamyślenie, gdy nagle za drzwiami sypialni Ślizgonki rozległ się dziki wrzask, od którego włosy stawały dęba. Następnie dziewczyna zaczęła opętańczo szarpać się z klamką, zapominając widocznie, że sama zamknęła drzwi na amen. Z pokoju doleciała kolejna seria wrzasków, przekleństw i trzasków, gdy Merriwether nerwowo poszukiwała klucza. Chwilę później drzwi otworzyły się gwałtownie i wypadła przez nie, machając rękami jak wyjątkowo nerwowy wiatrak w czasie burzy, rozjuszona panna MoFire... ze strzechą jadowicie zielonych włosów na głowie!

Profesor Flitwick wypuścił z rąk gazetę i złapał się za serce. Syriusz ryknął śmiechem, odrzucając do tyłu głowę i zwijając się na fotelu. Merriwether ruszyła prosto ku niemu, wyciągając przed siebie ręce i powtarzając zapamiętale:

– Zabiję! Zabiję!!! ZABIJĘ!!! Gołymi rękami!

Syriusz opanował się i sięgnął po leżącą na oparciu fotela różdżkę. Nie zdążył. Wether wprawnym ruchem wytrącił chłopakowi różdżkę i rzuciła się na niego. Fotel przewrócił się do tyłu pod ich ciężarem i potoczyli się po ziemi. Flitwick przekonał zbliżający się zawał serca, że to nie najlepsza pora i skoczył ku uczniom. Początkowo, gapiąc się na bezładną plątaninę szat, nie bardzo mógł się zorientować w sytuacji.

Zaskoczony tak zaciekłym atakiem Syriusz Black nie wiedział, co robić, więc pozwalał się niemiłosiernie okładać. Bez względu na okoliczności miał pewne opory przed biciem kobiet. Poza tym jakiś pojedynek czy wrednie zaklęcie, rzucone gdy ma się publikę, to jednak zupełnie coś innego niż uderzenie z zimną krwią, nawet jeżeli w tym wypadku chodziło o Bombardę. Zresztą, niby gdzie i w co miał konkretnie uderzyć? Kiedy oprzytomniał, spróbował chwycić ją za ręce, lecz dziewczyna zdawała się mieć ich więcej, niż wskazywały jego wiadomości anatomiczne i zdrowy rozsądek. Nijak nie mógł jej z siebie zrzucić. Wyślizgiwała mu się bez przerwy, a do tego drapała i fukała, błyskając zza kurtyny szopiastych, zielonych włosów jeszcze bardziej zielonymi oczami rozwścieczonej kotki. Szarpali się więc zapamiętale, wrzeszcząc i wyzywając.

– Spokój! Spokój! – to krzyczał, to piszczał profesor Flitwick.

Teraz dopiero wpadł w panikę! Magiczne pojedynki powodowały duże zniszczenia, ale na nich przynajmniej się znał. W przypadku magicznych walk łatwiej było dociec, co się dzieje i kto jest górą. Mały profesor posiadał za to minimalną wiedzę o podobnych zapasach.

– Spokój! Już! W tej chwili! SŁYSZELIŚCIE?!

W końcu podniósł z podłogi różdżkę Syriusza, wyciągnął z kieszeni szaty własną, zamachał jednocześnie oboma magicznymi przyrządami i wykrzyknął: „Wingardium Leviosa", sterując zwinie w przeciwnych kierunkach.

Merriwether MoFire i Syriusz Black unieśli się w powietrze, ale ich ruchomy, szamoczący się ciężar był zbyt duży dla profesora Flitwicka, więc po chwili spadli na podłogę. Ponownie ruszyli ku sobie, Flitwick zagrodził im drogę.

– Błagam! Proszę o spokój.

– Widzi pan, co ten debil zrobił z moimi włosami?! – zawyła Ślizgonka, a jej oczy ciskały błyskawice.

– Do twarzy ci – zakpił Syriusz. – To kolory Slytherinu, akt domowego patriotyzmu!

– ZABIJĘ!

– Spokój! – ryknął Flitwick, gdy zaczęli się szarpać ponad jego głową, omal go nie przewracając.

– Dormite! – wypowiedział zaklęcie, znów celując z dwóch różdżek.

Pod Gryfonem i Ślizgonką natychmiast ugięły się nogi. Runęli na ziemię i zaczęli słodko chrapać.

Profesor Flitwick odetchnął z niewyobrażalną ulgą, po czym zwalił się na fotel kompletnie wyczerpany nerwowo.

***

Merriwether MoFire ocknęła się już z własnym kolorem włosów i to w dodatku w pierwszym rzędzie krzeseł w komnacie, w której odbywały się pojedynki. Obok niej siedział Syriusz przecierający raz po raz oczy i mający nadal widoczne problemy z samookreśleniem się w przestrzeni. Nikogo poza nimi jeszcze nie było w sali, za to za drzwiami panowało pewne ożywienie. Nic dziwnego – uczniowie Durmstrangu mieli spory ubaw, podziwiając mini defiladę, w której maleńki profesorek z Hogwartu prowadził przed sobą dwoje pochrapujących nibyzombie.

Zanim zdążyli w pełni odzyskać przytomność i znów o coś się posprzeczać, stanął przed nimi profesor Flitwick. Założył ręce z tyłu i spoglądał na nich surowo z góry, a to nie zdarzało mu się często.

– Proszę, proszę – odezwał się ze sztuczną, nieco złowrogą wesołością. – Dzień dobry państwu po raz drugi. A teraz – zmienił ton – uprzejmie proszę przyjąć do wiadomości, do swoich pustych główek: jeżeli nie przestaniecie sobie nawzajem skakać do gardeł, jeżeli będziecie w dalszym ciągu wszczynać bezsensowne awantury i robić głupie, złośliwe kawały, przysięgam, że będę was usypiać! Będę was trzymać pod Zaklęciem Snu, jak na smyczy, i budzić tylko na pojedynki. To bardzo dobry sposób. Bardzo pożyteczne zaklęcie! Przyznacie zapewne sami, że przespanie tych krótkich wakacji tutaj, to bardzo kiepski pomysł, toteż zalecam rozwagę. Na śniadanie już nie ma czasu. Panie Black, ma pan kilka minut na przygotowanie się do walki.

Rzeczywiście, chwilę później do komnaty zaczęli się schodzić pierwsi widzowie. Potem nadciągnęła tak zwana Kapituła. Pastakurow podniósł się z miejsca i rąbnął kolejną przydługą, nudną przemowę na niewiadomy temat, która nikogo nie zainteresowała. Merriwether ułożyła sobie torbę na kolanach, wyjęła z niej pergamin, pióro i flaszeczkę atramentu. Zaraz też skrobała namiętnie po papierze, nie zwracając uwagi na nic innego. Syriusz bawił się od niechcenia różdżką i co jakiś czas zaintrygowany zerkał w jej stronę. Co też Dziwadło mogło tam wypisywać? Jakieś zaległe zadanie domowe, czy jak?

Kiedy dyrektor skończył wreszcie truć i ogłosił oficjalnie rozpoczęcie kolejnego dnia zmagań (najwidoczniej nie mógł sobie tego podarować), Black wyszedł leniwym krokiem na podest i ukłonił się lekko Filipowi Lancelotowi de Chamoiseau-Lacroix. Chłopak miał najwyraźniej w Międzyszkolnym Turnieju Pojedynków wyjątkowego pecha, pecha pechów – trzy pojedynki w ciągu dwóch dni, z których każdy nieuchronnie musiał przegrać. Gryfon przygotował różdżkę i, czekając na sygnał, odruchowo rozejrzał się jeszcze po sali. Cholera! Myślał, że owładnięte nagłą pasją pisarską Dziwadło da mu spokój, a tu masz! Bombarda oderwała się od swojej pisaniny (pergamin leżał porzucony u jej stóp) i gapiła prosto na niego, wwiercała się w niego oczami, jakby specjalnie chciała rozproszyć jego uwagę, zirytować. Wlepiła w niego te swoje czarne, połyskujące dziko oczka jak dwa rozżarzone węgle. Zaraz, zaraz... To Dziwadło ma czarne oczy? Czarne?! Tak jak on? Dziwne, przysiągłby, że... A zresztą, co go to w ogóle obchodzi?

„A gap się, żmijo!", rzucił w myślach wyzywająco. Strząsnął dumnie włosy z czoła, strzelił stawami dłoni jak pianista rozpoczynający koncert i zajął się tym, co miał do zrobienia.

Pouczony przykładem poprzednio stoczonych pojedynków, Syriusz Black przeciągał walkę wprost niewyobrażalnie. Sam o mało nie zasnął, ale cóż... dał im to, czego chcieli. Stał pewnie na jednym końcu podestu i bezceremonialnie nabijał sobie punkty kosztem biednego Filipa Odługimnazwisku. Mógłby tak w nieskończoność, nie czuł zmęczenia, a przeciwnik nie stawiał żadnego oporu Nie był w stanie, kompletnie zrezygnowany po porażkach wczorajszego dnia. W końcu Gryfonowi zrobiło się go żal – tkwił tam ponury z wyrazem przytłaczającej beznadziei w sarnich, tyle że niebieskich, ślepkach – słowem budził litość, więc Syriusz znokautował go ostatecznie widowiskowym, ale nieszkodliwym zaklęciem. Konkurs konkursem, punkty punktami, lecz trzeba też być człowiekiem.

***

I ponownie nastała pora obiadu. Jak to wszystko się nędznie i nudno toczyło, tak jakoś bez werwy. Reprezentacja Hogwartu zbliżała się już do drzwi Jadalni (z nieznanych względów dyrektor Pastakurow wymawiał to zawsze z wielkiej litery), kiedy Merriwether nagle sobie o czymś przypomniała. Nie, w sumie nie powinna o to pytać. To wręcz absurdalne, pójdzie sobie i już! Właśnie tak załatwia się takie sprawy, ale z drugiej strony, Flitwick naprawdę się wkurzył, może lepiej go nie drażnić? Jeżeli spełni swoją groźbę, to będzie katastrofa! Uzbrojony w Zaklęcie Snu Flitwick, nawet w oczach Ślizgonki, miał jakie takie szanse stać się autorytetem. Dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty być przez najbliższy tydzień traktowaną jak marionetka. Więc trzeba zapytać, powiedzieć... Ależ to głupie!

– Profesorze... – zaczęła.

– Słucham. – Odwrócił się w jej stronę, aby ujrzeć wyjątkowo piękny przykład wyjątkowo niezdecydowanego skrzywienia.

– Profesorze, muszę na chwilę gdzieś iść.

– Panno MoFire, czy ja nie wyraziłem się jasno? Ani jednego, ani drugiego z was nie zamierzam puszczać na krok od siebie. Nie ufam wam. Albo się pani przystosuje, albo Zaklęcie Snu.

– Ale ja muszę...

– Tak, a gdzie to się panna wybiera?

– A co to? Śledztwo? – zdenerwowała się. – Mogę chyba chodzić, gdzie mi się podoba. Nie muszę się z tego spowiadać!

– Owszem musi pani, dopóki jest pani pod moją opieką. Chcę wiedzieć, w którą dokładnie stronę mam się kierować, kiedy ściany zaczną drżeć, a po korytarzach potoczą się echa wybuchów.

Przysłuchujący się uważnie tej dyskusji Black wyszczerzył się złośliwie.

– Tak? – zapytała dziewczyna, a oczy zapłonęły jej groźnie. – A co pan myśli o niespodziewanie powstałych strumieniach, płynących pod pańskimi nogami?

– Słucham?

„Dobra, nie pozostaje nic innego, jak walić wprost", pomyślała i rzuciła pytająco:

– Czy odnośnie wizyty w toalecie udziela pan pisemnych upoważnień?

– Ach, o to chodzi – chrząknął cokolwiek zakłopotany profesor. – Tak... Nie! Naturalnie. Trzeba było od razu... Tak, tylko wróć zaraz. Nigdzie się nie włócz, masz być na obiedzie.

***

„Łazienka, łazienka... Gdzie tu może być łazienka?".

Zgnębiona Merriwether dłuższy czas wędrowała po Durmstrangu w poszukiwaniu upragnionej Komnaty Potrzeb Fizycznych. Nie miała wątpliwości co do tego, że zdążyła się totalnie zagubić.

Wszystkie korytarze i przejścia wyglądały tak samo i nie zamierzały udzielać żadnych wskazówek na temat właściwego kierunku marszu. Merriwether MoFire charakteryzowała się kompletnym brakiem orientacji w przestrzeni, porównywalnym chyba tylko do orientacji pijanej, kaukaskiej pchły rzuconej w sam środek Manhattanu. Trudno się zresztą temu dziwić. Kiedy człowiek miał sobie rzeczoną orientację wyrobić, jeżeli przez całe życie mieszkał w MoFires Hall, gdzie drogę mógł mu wskazać pierwszy lepszy duch rezydent, albo włóczył się wszędzie z Severusem Snape'em, który jakoś tak naturalnie zawsze wiedział, którędy iść, żeby dojść Gdzieśtam? Tak...

Kolejnym problemem Ślizgonki była wrodzona niechęć do proszenia kogokolwiek o pomoc, a według niej pytanie o drogę zaliczało się właśnie do tej kategorii. Merriwether miała dziwaczne obawy, że każdy zapytany z pewnością by sobie z niej zażartował, wysyłając w przypływie dowcipności Cholerawiegdzie. Przynajmniej ona sama tak by zrobiła, gdyby zagadnął ją jakiś zamotaniec. Mierzenie ludzi własną miarą może nieco utrudnić życie, a w tym wypadku dotarcie do toalety...

„Trudno znowu trzeba się odezwać! Mówić do nich. Brrrr!".

MoFire powzięła więc postanowienie i oto zmaterializował się przed nią kolejny problem. Pytać, ale kogo? Korytarze były puste, wszyscy znajdowali na obiedzie. Chociaż nie, czasem tu i tam przebiegali jacyś spóźnieni uczniowie.

„Na głowę Meduzy! Dzięki, dzięki, dzięki!".

– Eee... Sorry! Czy mogłabyś mi powiedzieć...

***

Merriwether odkręciła kran i zanurzyła dłonie w strudze chłodnej wody. Tego jej brakowało. Nabrała wody w ręce i ochlapała twarz. Tak, właśnie tak! Rano nie miała nawet czasu porządnie się umyć. Flitwick i te jego durne pomysły wychowawcze...

Nie zauważyła, gdy z kabiny wyszła czarnowłosa dziewczyna. Dostrzegła ją dopiero, gdy ta stanęła obok i powiedziała ochrypłym głosem:

– Niezła jesteś, wiesz? Widziałam cię tam, podczas pojedynku.

Panna MoFire zerknęła w jej stronę. To była ta ponura dziewoja o opadających powiekach.

– Ja cię też widziałam – mruknęła ostrożnie Wether.

Chciała dodać, że zwróciła na nią uwagę, bo była jedyną ze znanych jej uczennic, która wyglądała starzej niż jej dziadek, ale uznała, że obrażanie obcej dziewczyny w opuszczonej łazience w Durmstrangu w sytuacji, gdy jako uczestniczka z innej szkoły może się spodziewać przynajmniej kilku zamachów na swe cenne życie, a jej różdżka leży zamknięta w porzuconej trzy kroki od niej torbie, to nie jest najlepszy z pomysłów, na jakie kiedykolwiek wpadła.

– Widziałyśmy się i co z tego? – zapytała czujnie.

Uczennica Durmstrangu wzruszyła ramionami, lecz zaraz potem odwróciła się i spojrzała jej w twarz. Wyglądała, jakby nałykała się za dużo pewnych eliksirów. Miała dziwnie mętne oczy. Chwilę później jej spojrzenie powędrowało w kierunku rąk Merriwether, w źrenicach coś zamigotało i dziewczyna uśmiechnęła się, a raczej spróbowała to zrobić, ale jej twarz najwyraźniej nie była do podobnych czynności przystosowana. W ostateczności wyszedł jej z tego drapieżny grymas.

– Nic. – Ponowne wzruszyła ramionami. – Stwierdzam tylko fakt. Przydałoby nam się więcej takich. Tu albo... Sama wiesz gdzie – rzuciła tajemniczo, odwróciła się do lustra i zaczęła z pozorną beztroską i brakiem zainteresowania poprawiać sobie włosy.

Merriwether niewiele zrozumiała z tej enigmatycznej uwagi. Uznając Opadłooką za wariatkę, która musiała dostać jakiegoś ataku (takie szczęście!) akurat w jej towarzystwie i akurat ją upatrzyć sobie za słuchacza paranoicznych rojeń i spisków o bliżej niesprecyzowanym, opętańczym celu, już miał wyjść, gdy nagle coś przykuło jej wzrok. Gdy dziewczyna uniosła ręce, szata spłynęła z jej rąk, odsłaniając przeguby. Merriwether zrozumiała, dlaczego Ponurooka tak uważnie przyglądała się jej dłoniom – na jej ręce tkwiła identyczna bransoletka przedstawiająca węża z błyszczącymi, czerwonymi ślepiami.

– Co to... – zaczęła, ale nie wiedziała za bardzo, o co zapytać.

– Budzisz tu spore zainteresowanie, wiesz? Z początku nikt nie wierzył, że w Hogwarcie też znajdą się – chrząknęła znacząco – Wybrańcy. I to tak wielu. Już niedługo, bardzo niedługo, prawda? Nie możemy się doczekać wezwania.

Opadłopowieka posłała jej znaczące spojrzenie, które w jej mniemaniu powinno dać Merriwether coś do zrozumienia. Niestety, dla Ślizgonki nic ono nie znaczyło. Uff! Nie warto się irytować. Może wreszcie się dowie, co znaczy ta bransoletka i kto jej ją przysłał? Zresztą, i tak potrzebowała pomocy, żeby dotrzeć z powrotem do Jadalni, więc...

„Niech już będzie ta Ponurooka, skoro się napatoczyła", pomyślała zrezygnowana panna MoFire, bo przypomniała sobie o groźbie Flitwick. Dziewoja wciąż się na nią gapiła, jakby na coś czekała.

– Wiesz, jak stąd dotrzeć do stołówki? – spytała Merriweather, żeby przerwać trwającą, ciężkawą ciszę.

Dziewczyna o opadających powiekach popatrzyła na nią uważnie i nagle jakby się opamiętała. Wykrzywiła się domyślnie i zrobiła minę pod tytułem: „OK, jak nie chcesz teraz o tym rozmawiać, to mamy dużo czasu".

– Rozumiem... – rzekła powoli, przeciągając słowa.

„Dobrze, że ty coś z tego rozumiesz, bo ja nic, ni w ząb", przedrzeźniała ją w myślach Merriwether.

– Ostrożność – kontynuowała – zawsze na pierwszym miejscu, tak? Jasne, że wiem, gdzie jest Jadalnia – dodała po chwili. – Zaprowadzę cię.

***

– Ohyda! – mruknął do siebie Syriusz Black, gapiąc się na zaserwowany im właśnie obiad.

Po uczcie pierwszego dnia, która składała się jeszcze z normalnych, a nade wszystko jadalnych, solidnych produktów żywnościowych, teraz raczono ich jedynie miejscowymi specyfikami o konsystencji lepkiej, rozgotowanej papki, pieszczotliwie nazywanej przez tubylców gulaszem, jak udało się chłopakowi podsłuchać. Jemu to gulaszu nie przypominało, raczej już kaszkę z mięsem.

"Ble! Ble! Bleee".

Bez entuzjazmu zamieszał w tym czymś łyżką, machinalnie podniósł wzrok znad talerza i zagapił się tępo w drzwi do Jadalni. Uczynił to w sam czas, aby zobaczyć, jak do środka wchodzą dwie niezbyt sympatycznie wyglądające dziewczyny. Na ten widok zamarł i upuścił na talerz trzymaną w ręku łyżkę, rozpryskując blady sos i powodując głośny, niemiły dla ucha brzdęk.

Profesor Flitwick zacmokał z niezadowoleniem, sądząc, że teraz to Gryfon zafunduje mu kakofoniczny koncert w odwecie za wirtuozerskie skrobanie po talerzu zaprezentowane onegdaj przez MoFire. Jednak w tym, jakże logicznym, wniosku coś się nie zgadzało – mianowicie dziewczyny jeszcze z nimi nie było i Black nie bardzo miał na kim się odgrywać. Chyba że dwa wrogie obozy zawarły czasowy sojusz w celu wykończenia jego, Filiusa Flitwicka, mszcząc się za poranne Zaklęcie Snu. W końcu w ich wypadku wszystko było możliwe.

Nie tylko uwagę Flitwicka zwrócił ów brzęczący hałas. Ponad połowa tubylców"odwróciła się w stronę Syriusza, wnioskując po minach, najwyraźniej przekonana, że stukanie i szuranie podczas posiłków należy do szkockich obyczajów kulinarnych.

Black nawet nie zarejestrował faktu, że stał się obiektem powszechnego zainteresowania. Nie mógł oderwać oczu od konferujących przy wrotach dziewczyn.

„Dziwadło rozmawia... rozmawia z NIĄ!", rozwrzeszczało się w nim coś z niedowierzaniem. „Znają się?! Trafił swój na swego, nie ma co! Międzynarodowe Dwuosobowe Stowarzyszenie Wampirów", prychnął w duchu.

– No, nareszcie – mruknął Flitwick, który podążając za wzrokiem Syriusza, również zobaczył Ślizgonkę. Wstał i zamachał gwałtownie w jej stronę. Oczywiście nie został zauważony, co nie dziwi, biorąc pod uwagę jego wzrost.

– Panno MoFire! – krzyknął.

Merriwether oderwała się wreszcie od swojej nowej towarzyszki i powlokła w stronę stolika. W odróżnieniu od Wielkiej Sali w Hogwarcie, Jadalnię Durmstrangu wypełniały malutkie, czteroosobowe stoliki. Mogłyby przywodzić na myśl wystrój herbaciarni, gdyby nie nieprzyzwoite rozmiary komnaty.

Czarnowłosa dziewczyna o ciężkich, opadających na oczy powiekach, z którą Merriwether przed momentem rozmawiała, napotkała wściekły wzrok Blacka i wykrzywiła się do niego, szczerząc groźnie zęby, zakrzywiając długie palce w szpony i czyniąc z siebie obłąkaną parodię strzygi, jak określił to w myślach Gryfon.

– Pilnuj się, skarbie – wymówiła bezgłośnie dziewczyna.

Syriusz Black w odpowiedzi wykonał w jej stronę szereg znaczących gestów, równie popularnych i obelżywych czy to w świecie mugoli, czy czarodziejów.

***

Panna MoFire siedziała na krześle przy stole i gapiła się podejrzliwie w swoją porcję papki. Mimo że spóźniła się na posiłek, jej obiad już na nią czekał, wystawiony na cel dywersyjnym akcjom Blacka. Po jej głowie tłukła się kolejna, świeżo przypomniana zasada domu Slytherina. Nie pamiętała dokładnie jej treści, ale było tam coś o NIE pozostawianiu bez opieki swojego jadła w obecności wroga. „Złota księga mądrości Salazara Slytherina" przedstawiała w tym miejscu długą listę magów, którzy powyższego punktu nie dopilnowali i bardzo źle skończyli. Dla odmiany, po zlustrowaniu papki, przyglądała się uważnie konsystencji swojego czaju, dokonując szybkiego przeglądu znanych sobie trucizn. Niestety, żadna z nich nie pozostawiała najmniejszych widocznych śladów w napoju, więc jego normalny wygląd był raczej wadą niż zaletą.

„Trudno, trzeba to zrobić. Będzie smakowało paskudnie, lecz będzie bezpieczne", postanowiła zrezygnowana Merriwether, a jej pusty żołądek zaprotestował w ataku rozpaczy.

Dzień wcześniej dziewczyna dobrowolnie zrezygnowała z kolacji, opchała się tylko mnóstwem sycących, ale niezbyt pożywnych słodyczy z Miodowego Królestwa. Z kolei rano Flitwick odmówił im śniadania. Organizm panny MoFire stanowczo domagał się czegoś konkretnego do jedzenia, w razie odmowy grożąc strajkiem generalnym... ale przecież nie weźmie do ust niczego, przy czym najprawdopodobniej majstrował Black!

Rzuciła czujne spojrzenie swoim towarzyszom. Profesor Flitwick ukrył się za egzemplarzem „Proroka Codziennego" i nie zwracał na nic innego uwagi. Black z wyjątkowo wściekłą i naburmuszoną miną dźgał papkę, której jakoś nie ubywało i co chwila zerkał krótko gdzieś na bok i jeszcze bardziej się krzywił.

„Dobra, nikt nie patrzy".

Merriwether z ciężkim westchnieniem sięgnęła po torbę.

***

Syriusz przyglądał się złym wzrokiem swojej drogiej kuzyneczce Ballatrix, którą rozpoznał w ponurookiej dziewczynie. Cholera, nie wiedział, że chodzi do Durmstrangu, że jeszcze nie skończyła szkoły. Po prawdzie, najchętniej by zapomniał, że w ogóle istnieje. Tylko że nie bardzo się dało. Siedziała w kącie sali, w otoczeniu kilku ponurych chłopaków o wyglądzie seryjnych morderców, i to mu wygrażała, to puszczała zaczepnie oko, jakby byli w najlepszej komitywie. A teraz jeszcze skumała się z Dziwadłem. Może faktycznie powinien zacząć się obawiać o swoje życie? Aha, i oglądać na wszystkie strony na korytarzach... I unikać tych mało uczęszczanych.

Parsknął w talerz, wyobrażając sobie SIEBIE przemykającego chyłkiem korytarzami i kryjącego się za posągami.

„Tylko mnie sprowokuj, Trix, to ci tak poprawię tę twoją smętną facjatę, że cię rodzona mamuśka nie pozna!".

Znudzony obserwowaniem kuzyneczki Syriusz zaczął czytać zajawki artykułów na okładce „Proroka", gdy kątem oka zarejestrował gwałtowne ruchy Bombardy. Dziewczyna, myśląc, że nikt na nią nie patrzy, szybko wyszarpnęła coś z torby, wrzuciła do swojego kubka i nerwowo w nim zamieszała. Brwi Syriusza natychmiast pojechały do góry, zastygając w wyrazie zdumienia. Dziwadło się czymś dopala? A to interesujące! To mu nawet coś przypomniało...

Syriusz Black niewiele co prawda interesował się mugolami, ale to i owo do niego docierało. O hippisach na przykład, z tym, że u nich często podejrzewano ukryte zdolności magiczne i wielu czarodziejów nie uważało ich za zwykłych mugoli. Było coś niezwykłego w tym, jak potrafili przenikać do wszystkich strzeżonych miejsc magicznego świata. Kolorowe i mało przytomne korowody dzieci kwiatów nader często przypadkowo i nieświadomie wdzierały się na Ulicę Pokątną. Syriusz nawet sam ich tam widział, śpiewali i grali, wciągając wszystkich do zabawy. Kiedyś rozśpiewana grupka przetańcowała przez sam środek Ministerstwa. Nikt nie wiedział, jak to zrobili. Tak, oni kojarzyli się Syriuszowi ze spożywaniem pewnych dziwnych substancji bez wyraźnego medycznego powodu, z tym, że – o ile Syriusz sobie przypominał – oni raczej to coś palili, a nie bełtali z płynem. Płyny wtaczali w siebie inne... Tu już doświadczony Syriusz Black nie miał kłopotów z rozeznaniem. A do tego trudno było podejrzewać Ślizgonkę o sympatyzowanie z hippisami: pomysł ubrania jej w pstrokate kwiatki groził przetrwaniu posad świata tego...

Bombarda sięgnęła ze spanikowaną miną po kubek i wlała w siebie całą jego zawartość za jednym razem. Wykrzywiła się strasznie i nieco zbladła, ale nie sprawiała wrażenia, jakby miała zacząć tańczyć i śpiewać. Żadnych innych efektów działania tajemniczej substancji Syriusz też nie zaobserwował, więc gdy Dziwadło w podobny sposób przystąpiło do dręczenia dania głównego, chłopak powrócił do kontemplowania własnej papki.

„JEŚĆ!", jęknął w duchu.

A tymczasem po południu czekał ich kolejny nudny pojedynek: Pastakurow junior przeciw temu lalusiowi z bródką z Beauxbatons.

O, ZGROZO!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro