20. Cień powstaje
Sny zaczynały powoli działać Merriwether na nerwy. Znów znalazła się w tym dziwacznym, ponurym pokoju. Siedziała w głębokim fotelu obok kominka – tam, gdzie kiedyś siedział czarnooki człowiek – i widziała niewiele poza trzaskającym w palenisku ogniem. Mimo że płomienie biły dość wysoko, w komnacie ciągnęło chłodem. Tak bywa w wielkich, starożytnych domach. Merriwether wiedziała o tym najlepiej...
W zamyśleniu uniosła głowę i popatrzyła w zawieszone nad kominkiem olbrzymie i ciemne lustro. W blasku płomieni jej oczy także wydawały się mienić na czerwono. Nagle w tafli zwierciadła pojawiło się jeszcze czyjeś odbicie. JEGO odbicie. Stał za fotelem, a rękę w czarnej, skórzanej rękawiczce położył na oparciu. Znów miał na twarzy maskę.
– Dlaczego nie chcesz słuchać słów moich? – zapytał jak zwykle.
– Bo nic do mnie nie mówisz, tylko w kółko zadajesz to głupie pytanie – powiedziała znudzona, a przez głowę przemknęła jej myśl o nieodrobionym zadaniu z eliksirów i zapragnęła szybko się obudzić. – Zresztą, po co miałabym słuchać umarlaka, Salazarze Slytherinie?
Zamaskowaną twarz wykrzywił grymas, który mógłby przypominać uśmiech. Czarne oczy zamigotały.
– Nie jestem Salazarem Slytherinem.
– A kim? – zapytała nadal patrząc w jego odbicie.
– Wkrótce się dowiesz.
***
Stało się. Już wcześnie rano, zaraz po przebudzeniu Merriwether MoFire wiedziała, że wydarzyło się coś ważnego. Błyskopisk wył i błyskał tego dnia wyjątkowo... hm... radośnie. Gdy tylko zeszła do pokoju wspólnego, natychmiast dopadł do niej niezwykle podniecony Severus i wręczył nieco wymięty egzemplarz „Proroka Codziennego".
– Specjalny numer! Wyszedł w nocy. Czytaj, czytaj!
Na pierwszej stronie znajdowało się zdjęcie jakiegoś człowieka. Merriwether nie była w stanie go rozpoznać, bowiem mężczyzna został sfotografowany w chwili, gdy unosił dłoń, aby zasłonić się przed natrętnym reporterem. Dlatego na fotografii nie było widać prawie nic poza bardzo bladą dłonią o długich i smukłych palcach, charakterystycznych dla członków najszlachetniejszych czarodziejskich rodów.
– Kto kto? – spytała panna MoFire.
– Czytaj! – krzyknął zniecierpliwiony Snape.
Dopiero teraz Merriwether zerknęła na tytuł artykułu.
TRIUMF VOLDEMORTA
Voldemort, który do tej pory był uważany w czarodziejskim świecie za postać dość kontrowersyjną, postanowił wyjść z cienia.
Jego ugrupowanie, aż do teraz działające tajnie, znane pod mało poważną nazwą ŚMIERCIOŻERCÓW i budzące raczej obawy i wątpliwości wśród ogółu czarodziejów, postanowiło wkroczyć na oficjalną drogę w celu zrealizowania swojego programu. Po długich wahaniach Lord Voldemort, przywódca grupy, podjął decyzję o wystartowaniu w przeprowadzonych wczoraj wyborach do Rady Czarodziejów. Decyzja ta utrzymywana była w tajemnicy aż do ostatniej chwili, to znaczy, że większość mogów dowiedziała się o niej dopiero po zapoznaniu z kartą wyborczą. Mimo że Voldemort świadomie zrezygnował z kampanii wyborczej, jego ugrupowanie uzyskało aż dwadzieścia miejsc w pięćdziesięcioosobowej Radzie. Dopiero teraz jesteśmy w stanie uświadomić sobie, ilu ludzi naprawdę zgadza się z jego poglądami. Nie trzeba dodawać, że wynik ten jest dla wielu zaskoczeniem. Trudno jednak pokusić się już teraz, na gorąco, o wyciągnięcie z tego faktu jakichkolwiek wniosków. Tym bardziej że tak naprawdę niewiele wiadomo zarówno o samym Voldemorcie, jak i jego poglądach. Większość informacji o nim (spośród tych, które docierały do prasy) opierała się na niepewnych pogłoskach i plotkach, najwyraźniej fałszywych, skoro Śmierciożerców dopuszczono do udziału w wyborach. Voldemort na razie odmówił wszelkich komentarzy, jednocześnie zapowiadając zwołanie konferencji prasowej. Być może wtedy nareszcie pewne sprawy zostaną wyjaśnione.
– Ale – zaczęła zdezorientowana Merriwether – ale co to w ogóle znaczy?
Severus tylko uśmiechnął się tajemniczo.
– To – odpowiedział w końcu – że jednak jest przed tym światem jakaś przyszłość... I że nie wszystko może jeszcze stracone.
– Jaka przyszłość? Co stracone?
Merriwether przez chwilę czuła nieznośny mętlik w głowie. Jak cała jej rodzina, niewiele interesowała się polityką i tak zwanymi bieżącymi sprawami świata. Miała też dość blade pojęcie o tym, kim jest Voldemort i czego on właściwie chce. Z manifestu, którym tak bardzo zachwycał się Severus, pamiętała jedynie te parę linijek o szlamach, ale nie pamiętała, o co tam dokładnie chodziło. Miała zresztą pełne prawo czuć się nieco niepewnie. Voldemort... Człowiek, o którym tak niedawno w swojej przemowie przed Turniejem Pojedynków wspominał Albus Dumbledore. Panna MoFire nie zapomniała, co dyrektor wtedy mówił. Odmalował go w możliwie najczarniejszych barwach jako największe w obecnych czasach zagrożenie dla spokoju świata czarodziejów, jako przestępcę, wroga... A tu nagle okazuje się, że Voldemort wygrał jakieś wybory! Czy to zrozumiałe? Czy to poważne? Więc może to z Dumbledore'em było coś nie w porządku? Alzheimer? Schizofrenia? Był już, jakby nie było, stary... A Merriwether i tak nigdy go nie lubiła.
***
Następnego dnia prawie cały Slytherin miał przypięte na piersi znaczki poparcia dla Lorda Voldemorta. Były to niewielkie czarne plakietki z wymalowaną zieloną czaszką, a na jej tle znajdowała się wielka, srebrna litera „V". Severus wszystkich ich wykpiwał. Twierdził, że wybory i miejsca w ministerstwie nie mają tu nic do rzeczy.
– Wszystko rozegra się na innej płaszczyźnie – szepnął na widok Toma Boudella paradującego z dumnie wypiętą, przyozdobioną znaczkiem piersią.
– Co się gdzie rozegra? – pytała coraz bardziej skołowana Merriwether. Zamiast odpowiedzi usłyszała, co następuje:
– Odznaczenia Lorda wcale tak nie wyglądają, wiesz – mówił zamyślony. – Zasłużą na nie tylko najwierniejsi, ci, którzy zdobędą zaufanie Pana, ci, którzy okażą poświęcenie. Może kiedyś...
– Severusie – zapytała zaniepokojona jego dziwnym zachowaniem dziewczyna. – Czy ty aby dobrze się czujesz? O czym ty mówisz?
– A naprawdę chciałabyś się tego dowiedzieć? – rzucił z dziwnym błyskiem w oczach.
– Ja...
– Nie jesteś gotowa – stwierdził kategorycznie i skrzywił się kpiąco.
– Gotowa na co?
Severus Snape tylko zaśmiał się tajemniczo.
***
Tymczasem walki w Pojedynkowej Komnacie trwały nadal.
Do historii Hogwartu przeszedł między innymi jeden z pojedynków stoczonych przez Jamesa Pottera, który rozpłaszczył swego przeciwnika na suficie. Nauczyciele do późnych godzin nocnych usiłowali sprowadzić go z powrotem na ziemię, nim wreszcie im się udało. Dodatkowym utrudnieniem był tu fakt, że Potter nie potrafił sobie przypomnieć, jakim zaklęciem wypalił w nieszczęśnika. Miał przy tym tak niewinną minę, że nikt nie śmiał wątpić w prawdziwość jego słów. Jednak jego adwersarz pochodził ze Slytherinu, więc bardzo możliwe, że sprawa przedstawiała się nieco inaczej.
Była też historia o zbyt pewnej siebie Krukonce, która nagle straciła panowanie nad różdżką. W Pojedynkowej Komnacie zapanował wówczas totalny chaos. Szyby spłynęły z ram i chlupnęły o podłogę, zalewając cały wejściowy korytarz, pochodnie zaczęły miauczeć, krzesła w pierwszych rzędach szczekać, stół sędziowski wyleciał przez okno i odleciał w siną dal, a mały młoteczek, którego uderzeniem Dumbledore ogłaszał zakończenie każdego pojedynku, zaczął ścigać profesora Flitwicka. Na koniec podest dla walczących rozdziawił wielką, uzbrojoną kłami paszczę i usiłował połknąć histeryzującą dziewczynę. To prawdziwy cud, że zamieszanie skończyło się tylko na paru siniakach, kilku atakach nerwowych i jednym wstrząśnieniu mózgu.
Poza tym Turniej zaowocował mnóstwem zabawnych anegdotek o innych uczestnikach, którzy uciekali przed pojedynkami, zbiorowo robili z siebie idiotów lub ulegali dziwnym wypadkom i uszkodzeniom.
Mimo tych emocjonujących zdarzeń eliminacje Międzyszkolnego Turnieju Pojedynków cieszyły się coraz mniejszą popularnością wśród uczniów Hogwartu. Z dnia na dzień zmniejszała się ilość znudzonych często podobnymi do siebie spektaklami widzów. Zazwyczaj pojawiali się tam tylko ci, którym akurat wypadał pojedynek, wraz ze swymi kibicami i przyjaciółmi. Wyjątek stanowili oczywiście Merriwether MoFire i Severus Snape, którzy prawie że tam mieszkali i oglądali wszystkie zmagania w imię zasady, iż należy znać swojego przeciwnika.
Wokół siedzącej pod ścianą Wether MoFire poniewierało się całe mnóstwo książek i zeszytów, wśród których przeważały ilustrowane instruktaże magicznej obrony czynnej – dziewczyna przerzucała właśnie leniwym ruchem ręki strony jednego z nich. Severus patrzył przed siebie i ziewał od czasu do czasu. W tej chwili nikt się nie pojedynkował, więc nie bardzo było czym się zająć... Poza lekcjami naturalnie, ale na to nikt nie miał ochoty.
Wtem przez otwarte drzwi sali wleciała sowa, rzuciła jakiś pakunek na kolana Severusa i ponownie wyleciała. Było to kolejne specjalne wydanie „Proroka Codziennego".
– Wreszcie! – ożywił się Severus.
– O co chodzi?
Merriwether zerknęła na okładkę, na której wielkie, migoczące litery pytały retorycznie:
Kim jest Lord Voldemort?
czytaj strona 7
„Znowu ten Voldemort. To zaczyna być wkurzające", pomyślała, ale mimo to zbliżyła się do Severusa i czytała mu przez ramię. Co ciekawe, artykułowi towarzyszyły – rzecz zupełnie dla „Proroka" nietypowa – tylko dwa małe zdjęcia wyjątkowo złej jakości. Przedstawiały wysokiego, bardzo chudego mężczyznę odzianego w długą czarną szatę. Twarzy niestety nie można było dojrzeć. Człowiek ten stał przy pulpicie i najwyraźniej przemawiał, gestykulując bardzo spokojnie i powściągliwie. Sprawiał wrażenie niezwykle pewnego siebie. Wiedział, po co tam jest i co chce przekazać.
VOLDEMORT PRZEMÓWIŁ
Właśnie przed chwilą dobiegła końca konferencja prasowa zwołana przez Lorda Voldemorta, przewodniczącego ugrupowania Śmierciożerców – wielkich, acz niespodziewanych zwycięzców ostatnich wyborów. Było to jego pierwsze spotkanie z dziennikarzami i pierwsza oficjalna prezentacja programu politycznego. Lord Voldemort zdementował przekonująco wszystkie krążące o nim od dłuższego czasu pogłoski. Podkreślił, że chce „przede wszystkim działać dla dobra społeczeństwa czarodziejów". I rzeczywiście jego program wydaje się niezwykle rozsądny i, w obecnej chwili wielkiego kryzysu, potrzebny. Voldemort uważa, a nie sposób się z nim nie zgodzić, że Ministerstwu Magii potrzebne są gwałtowne reformy i on je właśnie proponuje. Jego program jest jednym z najbardziej przemyślanych – i mających szansę na realizację – jakie zaproponowano w ciągu ostatnich dziesięciu lat! (pełny tekst programu – czytaj strona 15). Stanowczo zaprzeczył też, jakoby miał kiedykolwiek proklamować eksterminację mugoli i czarodziejów o mieszanym pochodzeniu. Krytyczny moment konferencji miał miejsce w chwili, gdy młody właściciel pisma „Żongler", redaktor Lovegood, przypomniał serię napadów na mugoli i tzw. mugolaków, jakie miały miejsce wiosną tego roku i w które mieli być zamieszani Śmierciożercy. Lord Voldemort odpowiedział, że niczego im nie udowodniono, a wedle prawa nikt nie jest winny, dopóki wina nie zostanie mu wykazana. Jak pokazują jego własne słowa, Lord Voldemort, którego tak się obawiano, to polityk rozważny, a prezentowana przez niego postawa gwarantuje nam sprawiedliwość i porządek. Swoje poparcie dla Voldemorta wyraził również młody Lucjusz Malfoy, syn nieodżałowanej pamięci Laurencjusza, syna sir Dracona, Wielkiego Byłego Niezależnego Ministerstwa Magii, których hojne darowizny w znacznym stopniu umożliwiły budowę Szpitala Świętego Munga, a także od lat gwarantują ściśle tajną (i kosztowną) działalność Departamentu Tajemnic. Lucjusz Malfoy powiedział: „Osobiście w pełni zgadzam się z poglądami Voldemorta, choć naturalnie nadal pozostaję neutralny. Moim zdaniem to człowiek, jakiego nam teraz potrzeba. Kolejna pomyłka w wyborze przywódcy może skończyć się tragicznie. Voldemort jest inteligentny i wie, czego chce. To świeża krew w polityce, zupełnie tak jak ja (uśmiechnął się). Jasny, chłonny umysł, a zarazem przedstawiciel zdrowej, konserwatywnej i sprawdzonej ideologii, którą dzisiejsi, niby postępowi politycy-krzykacze, bezkarnie depczą, zapominając o płynących z niej, niewątpliwych pożytkach".
– Nic z tego nie rozumiem – stwierdziła Merriwether. – Mamy jakiś kryzys?
Severus uśmiechnął się pod nosem i zaczął protekcjonalnym tonem:
– Twoja ignorancja...
Jednak panna MoFire, przeczuwając, co będzie dalej, nie dała mu się wypowiedzieć.
– Te wszystkie trudne słowa mogą ci zaszkodzić.
Chłopak prychnął i zgarbił się, jakby szykował się do ataku, ale nagle zmienił zdanie i kontynuował:
– Kryzys? Trzech ministrów w ciągu roku? Tego roku? To nie jest kryzys? Trzech – podkreślił – i jeden gorszy od drugiego. Ostatni zwariował, a jego poprzednik zniknął z wszystkimi ministerialnymi funduszami, do tej pory go nie znaleźli. – Severus coraz bardziej się zapalał, oczy mu pałały. – Voldemort to jak wybawienie. Kiedyś wszyscy będą mu dziękować. A ten Malfoy... Widziałem go kiedyś. Co za klasa, od razu widać, z jakiej jest rodziny. Prawdziwa osobowość.
– Znasz go?
– Chciałbym.
– W życiu o nim nie słyszałam, co to za jeden?
– Jest niewiele starszy od nas, może o osiem lat, ale to już wielka figura. W ministerstwie się z nim liczą. Gdy zaczyna coś mówić, wszystko nabiera sensu i staje się takie jasne i sensowne.
Na te słowa Merriwetehr bardzo się zdziwiła. Severus zawsze miał daleko gdzieś wszelkie autorytety, a teraz nagle wynosi pod niebiosy tego, jakiegoś tam, Malfoya, jakby facet był jego przewodnikiem duchowym. Panna MoFire czuła się kompletnie skołowana.
– Ale przecież oni... on... ten Voldemort! On kłamie! – krzyknęła Merriwether, przeglądając rzeczoną stronę piętnastą. – Ta „zdrowa polityka promugolska"... A manifest? Ten... No wiesz który!
– Ty rzeczywiście niczego nie rozumiesz – Severus powrócił do protekcjonalnego tonu.
– To znaczy, czego konkretnie nie rozumiem?
– Wszystkiego.
– To on w końcu chce zabijać tych mugoli czy nie?
– Mugole? – Tracący powoli cierpliwość Severus wyszczerzył groźnie zęby. – Tu nie chodzi o mugoli! Jakie to ma znaczenie? Kogo to w ogóle obchodzi?!
– To o co chodzi?!
– O WARTOŚCI!
Merriwether MoFire czuła, jak jej mózg powoli przemienia w lepką papkę. Zaczynała się obawiać, że niedługo wypłynie jej uszami. Zerkający na nią spod oka Snape miał przez chwilę wrażenie, że jej twarz przekształca się w wielki znak zapytania. Westchnął ciężko.
– Słuchaj. Są rzeczy ważne i mniej ważne. Cel uświęca środki. Więc nieważne są poszczególne kroki, ale ostateczny wynik działań, prawda?
Panna MoFire miała tego zdecydowanie dosyć.
– Severusie, ja nie mam bladego pojęcia, do czego ty pijesz ani co ty właściwie chcesz mi powiedzieć. Można jaśniej?
– Jaśniej? A o czym z tobą można rozmawiać? – zdenerwował się ostatecznie. – O niczym! Co ty wiesz? Masz łeb nabity jakimiś bzdurnymi teoriami spiskowymi, które nie mają żadnego znaczenia, a nie opłacasz nawet prenumeraty „Proroka".! Totalne zacofanie! W tym twoim zaścianku, MoFires Hall, czy jak to tam zwiesz...
– Sam jesteś zaścianek!
– Nie wiesz, na jakim świecie żyjesz.
– A po co mi to wiedzieć? Może twoim zdaniem mam się martwić jakimś stukniętym ministrem? Albo tymi... no... – przedrzeźniała go – WARTOŚCIAMI? Tak? Severusie, może ty zostań filozofem, co?
– Czym?
– To taki mugolski...
Na te słowa Snape najpierw zbladł, potem nagle poczerwieniał i zaczął mu nerwowo drgać policzek.
– Jeżeli jeszcze raz wspomnisz przy mnie cokolwiek o ...
Wtem do Pojedynkowej Komnaty, śmiejąc się i przekomarzając, wkroczyli Huncwoci. Para Ślizgonów natychmiast się pogodziła zapominając, dlaczego na siebie naskoczyła. Wypuścili też z rąk różdżki. Chwilę później na podest sędziowski wkroczył Albus Dumbledore i po króciutkim, rutynowym już powitaniu wyczytał nazwiska dwóch kolejnych zawodników Turnieju:
– Zapraszam pannę Kate Lumores i pana Syriusza Blacka.
Na dźwięk słów „Syriusz Black" Severus zerwał się na równe nogi. Zamierzał demonstracyjnie opuścić salę, jak robił zawsze, gdy walczył ktoś z bandy Pottera, ale Wether przytrzymała go za rękaw.
– Czekaj – szepnęła.
Merriwether myślała intensywnie. Kate Lumores... Nazwisko tej dziewczyny coś jej to mówiło. Było to na pewno śmieszne, tylko co to było konkretnie? Hm... Tak, przypomniała sobie.
– Czekaj! – powtórzyła i opowiedziała Snape'owi o Katie i jej opowiadankach o Blacku. Oboje wybuchnęli śmiechem.
Syriusz stał na podwyższeniu, przekładał różdżkę z ręki do ręki i rzucał niecenzuralizmami – jednym za drugim, całym potokiem. Dlaczego zawsze jemu przytrafiają się takie rzeczy? Dlaczego musiał trafić na tę kretynkę Lumores? Dlaczego właśnie na nią? Tak, dobrze ją pamiętał! Wolałby już się pojedynkować z ... No, sam już nie wiedział... Z kimkolwiek, tylko nie z nią! Na pewno odstawi mu jakiś numer. Mógłby się o to założyć. Z nimi zawsze tak jest. Z wszystkimi! Tylko dlaczego czepiły się właśnie jego?
– Cholera – wymruczał do siebie. – Szlag by to trafił!
Natomiast Kate Lumores staczała w tym samym czasie ciężką wewnętrzną walkę, prowadząc z sobą podobnie rozbudowaną konwersację jak Syriusz.
Co ją podkusiło, żeby w ogóle zapisywać się do tego całego Turnieju? Przecież to jasne, to widać, że coś takiego jest absolutnie nie dla niej... każdy to powie! Nie ma sensu się oszukiwać – przecież doskonale wiedziała, co było motorem jej działań. Opowiadanie! Już któreś z rzędu opowiadanie, przez które wpakowała się w kłopoty! Najpierw była ta nieszczęsna powieść o Syriuszu, którą, jakby ją coś opętało, pokazała Remusowi! Do dziś wyklinała ten dzień. A teraz jeszcze to!
Nie tak dawno temu do głowy Kate wpadła (i oczywiście natychmiast została spisana) historia o pewnej niezwykle dzielnej i walecznej dziewczynie, księżniczce nawet! Była ona wprost niesamowita – czarowała, wymachiwała mieczem i świetnie jeździła konno. Nie bała się niczego i przeżywała mnóstwo niesamowitych przygód – zabijała smoki, staczała miliony pojedynków i zawsze wygrywała. No właśnie, w tym tkwił cały problem...
Kate Lumores przeszła niewielki kryzys osobowościowy i przez jakiś czas wydawało jej się, że i ona może być taką waleczną księżniczką. Chodziła z zadartą do góry głową, wymachiwała od niechcenia różdżką i mierzyła wszystkich groźnym wzrokiem. A na koniec wylądowała tu, na Turnieju Pojedynków. Ale ona niestety nie była wojowniczą księżniczką...
Znękana Katie jęknęła i przeklęła w myślach wymyśloną przez siebie hożą dziewczynę.
„Co ja tu robię?", przemknęła jej nie po raz pierwszy przez głowę ta niezbyt optymistyczna myśl. A była jeszcze ta druga, równie okropna: „Jak to się stało, że na swoje (jak się okazało) nieszczęście, dostała się aż do trzeciej rundy? Cud nad cudy!".
Zaprawdę, Kate miała dziwne szczęście. Dwóch jej wcześniejszych przeciwników niespodziewanie po prostu wycofało się z zawodów. Wszystko w niebie i na ziemi zdawało się sprzyjać temu, aby w Pojedynkowej Komnacie spotkała się właśnie z... Syriuszem Blackiem.
– Och, Syriusz Black – z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie.
Och, Syriusz Black!
Syriusz Black.
Syriusz.
Kochany...
Nie, nie będzie z nim walczyć. Nie z nim, w życiu! Nie mogłaby rzucić w niego żadnym urokiem. Nie potrafiłaby zrobić mu krzywdy. Nigdy! Wolałaby już sama sobie coś zrobić.
Syriusz Black! Ten piękny Syriusz Black! Te jego cudowne, długie, lśniące włosy. I te oczy! Takie ciemne, głębokie – takie, w których można na zawsze zatonąć. Pociągła, niesamowita twarz, taka arystokratyczna...
Nie! Nigdy!
Syriusz usilnie starał się nie patrzeć na coraz bardziej roztrzęsioną Kate. Wmawiał sobie, że wcale nie widzi, jak jej oczy powoli napełniają się łzami. Ale z drugiej strony, jeżeli nie na nią, to gdzie miał patrzeć?
James i Remus (od swojego pamiętnego pojedynku Peter nie przekraczał progu tej sali), którzy naturalnie wiedzieli wszystko o Kate i jej „twórczości", ledwo powstrzymywali się od parsknięcia głośnym śmiechem. James był już tak czerwony, że groził samozapłonem.
Dalej, do pełni szczęścia, rozsiedli się w najlepsze Dziwadło ze Smarkiem. Syriusz szczerze wolałby patrzeć na flaki hipoderona niż na tę wiecznie skrzywioną dwójkę. Jednak i z ich minami było coś nie tak... Krzywili się, i owszem, ale w ich twarzach było coś jeszcze, coś takiego... Gryffon określiłby to jako wredno-złośliwy wyraz triumfu i... Rozbawienia? Ale przecież nie mogli wiedzieć. Nie mogli, bo niby skąd? Smarkerus! Na pewno tym swoim długim nochalem mógł wywęszyć nie takie rzeczy...
Zdesperowany Black zapatrzył się w sufit.
– Ukłońcie się sobie – zakomenderował wreszcie dyrektor.
Syriusz próbował nie słyszeć rozpaczliwego pociągania nosem, mimo że ten dźwięk wyraźnie przybierał na sile w miarę, jak zbliżał się do Kate Lumores.
– Raz – rozpoczęło się odliczanie – dwa...
„Nie! Nie dam rady. Nie mogę... Nie potrafię!", serduszko Kate trzepotało się niespokojnie. Nie chciała walczyć. Doszła do wniosku, że za bardzo kocha Syriusza. Mogłaby umrzeć dla niego. Ale... Zaraz, może to jest właśnie odpowiedni moment, aby mu o tym powiedzieć? Teraz? Zaraz? Już? Powiedzieć mu...
– ... trzy!
Syriusz wyciągnął różdżkę i zamierzył się, gdy nagle panna Lumores krzyknęła:
– Nie! Nie! Ja rezygnuję!
– Co się stało? – zainteresował się profesor McGonagall, która w końcu była opiekunką domu obojga.
– Ja nie mogę... Ja... – Wpatrzyła się intensywnie w Syriusza, który tym razem już nie miał jak uciec wzrokiem.
– Ja... ja... – jąkała się. – Ja go kocham! – wyznała i wybuchnęła płaczem.
Śmiechy.
Chichoty.
Kpiny.
Spora część Gryffindoru zebrała się, aby obejrzeć ten pojedynek.
Pokrzykiwania.
Kpiny.
Chichoty.
Śmiechy.
Zarozumiały nieco panicz Black jeszcze nigdy nie czuł się tak paskudnie. Jeszcze nigdy nikt go tak nie upokorzył! Ta zaryczana debilka wystawiła go na pośmiewisko! Znowu! Najpierw ta sprawa z Peterem i Bombardą, a teraz TO! W Syriuszu zawrzała krew.
Kate Lumores nadal stała na podwyższeniu wstrząsana łkaniem. Profesor McGonagall właśnie wchodziła po schodach, aby się nią zająć, pomóc w jakikolwiek sposób, choć musiała przyznać sama przed sobą, że nie bardzo się zna na nieodwzajemnionych miłościach. Patrzyła też jakoś tak nieprzychylnie na chłopaka, jakby to była jego wina...
Rozjuszony Gryffon nie wytrzymał. Uniósł różdżkę i patrząc na Kate, wymówił pierwsze słowa zaklęcia.
– Łapa! Czyś ty zwariował?! – wrzasnął Potter i szybko rzuconym urokiem wytrącił Syriuszowi różdżkę z ręki. Spadła na podłogę.
Zapanowała cisza pełna wyczekiwania. Wściekły Syriusz Black rozejrzał się po sali i warknął. Następnie kopnął leżącą u jego stóp różdżkę tak mocno, że uderzyła w odległą ścianę i rozleciała się w drzazgi. Zeskoczył z podestu, wcisnął ręce w kieszenie i szybko opuścił komnatę.
Oglądający się za przyjacielem Potter napotkał oburzone spojrzenie ładnej, rudowłosej dziewczyny stojącej z tyłu. Wyraźnie miała ochotę o coś go zapytać czy też może skomentować to, co przed chwilą widziała. James wzruszył wymownie ramionami. Co miał powiedzieć Lily Evans? Czy Syriusza czasami w ogóle można zrozumieć?
Black nie został tego dnia zdyskwalifikowany i przeszedł do kolejnej rundy. Zawdzięczał to tylko i wyłącznie szybkiej reakcji przyjaciela.
Katie Lumores wylądowała w skrzydle szpitalnym w stanie załamania nerwowego. Ostatecznie zawiodła się na kłamliwej i złudnej prozie. Wzorem Lorelay zaczęła pisywać wiersze. Ich tematem stał się na wieki wieków piękny Czarnowłosy o Zimnym Sercu.
***
Już następnego dnia w sali pojedynków pojawił się dość interesujący, olbrzymich rozmiarów transparent, który wszem i wobec radził:
KOCHAJ SWEGO PRZECIWNIKA
Jawny, złośliwy, wredny komentarz odnośnie wydarzeń poprzedniego dnia. Nie trudno było zgadnąć, kto go zawiesił. Srebrno-zielone litery na czarnym materiale wskazywały sprawcę pewniej niż podpis. Początkowo chciano go zdjąć. Szczególnie (i lojalnie) domagali się tego Gryfoni. Nauczyciele podjęli nawet nieudaną próbę pozbycia się go, ale transparent uzbrojony został oczywiście w niezwykle silne Zaklęcie Trwałego Przylepca. W końcu usunięcia napisu zabronił sam dyrektor. Twierdził, że choć nie podyktowały tego pozytywne uczucia autorów, to jednak transparent niesie ze sobą bardzo piękne przesłanie.
Zarówno Severusa, jak i Merriwether o mało szlag nie trafił! Ale, jakby nie było, w pewien sposób wygrali tę potyczkę – napis został.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro