Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Klub Czytelniczy



Następnego dnia, zaraz po transmutacji, Merriwether MoFire z impetem wpadła w grupę uczniów zgromadzonych pod klasą mugoloznawstwa. Odszukała wzrokiem Christiana i szarpnęła go od tyłu za ramię. Odwrócił się w jej stronę.

– Słuchaj no – zasyczała – jeżeli będziesz za mną łaził, próbował złapać na korytarzu, żeby wszczynać jakieś, pożal się Boże, pojedynki, i to publicznie, to ja... to ja za siebie nie odpowiadam!

– I pewnie mam się teraz przestraszyć, co? Wydaje ci się, że twoje groźby są w stanie zrobić na mnie wrażenie?

– Powinny, bo tak... bo tam... – Miała wyraźne problemy z artykulacją. – Bo przy nich nie będę mogła udawać, że umiem mniej, niż umiem, i będę musiała zrobić ci coś bardzo, ale to bardzo, bardzo niedobrego – powiedziała po dziecinnemu.

– Udawać? Masz się za taką znowu dobrą?

– Istotnie. Bo tak głupio się składa, że prawdopodobnie jestem najlepsza z obrony przed czarną magią w całej szkole, przynajmniej jeżeli chodzi o dziewczyny. – Zbliżyła twarz do jego twarzy i mrużąc wściekle oczy, dodała: – Nie możesz mi dorównać, tym bardziej że jesteś z Beauxbatons, a tam niczego nie uczą.

– A więc dlaczego tak doskonała Ślizgonka miałaby dawać fory mugolakowi? – spytał ironicznie.

– Bo... – Merriwether westchnęła ciężko. – Bo... – zacięła się znowu. – Po pierwsze: jeżeli uszkodzę tutaj, podczas mugoloznawstwa, jakiegokolwiek mugola, to McGonagall mnie stąd wyrzuci. A po drugie... Może ja naprawdę nie mam nic przeciwko mugolom, ale o tym nikt nie pomyśli?! – wrzasnęła. – Wy, szlamowaci, po prostu nie możecie znieść faktu, że nie budzicie mojego ślizgońskiego zainteresowania! I trafia was szlag! Wam się wszystkim wprost marzą prześladowania. Chcecie być ofiarami, żeby wszyscy wam współczuli, użalali się nad wami i nie możecie znieść, że jest inaczej.

Merriwether, cała czerwona na wykrzywionej koszmarnym, na poły kpiącym grymasem twarzy, wreszcie zamilkła. Uczniowie patrzyli na nią w całkowitym oszołomieniu. Nikt nie miał odwagi się odezwać.

Nagle otworzyły się drzwi sali i stanął w nich profesor Celerlaxus. Dziś jego fizys zdobiły długie, sumiaste wąsy. Kołnierz szaty przewiązany miał dziwacznym, pasiastym krawatem.

– O! Coś się stało? – Rozejrzał się uważnie po swoich podopiecznych.

– Nie, nic – odpowiedział urażony Christian. Ciężko zniósł publiczne zakwestionowanie jego umiejętności, jak również to, co mówiła później... Tak, to też nie było miłe.

Widząc, że przedstawienie się skończyło, wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić na boki. W końcu na środku korytarza stała tylko samotna panna MoFire, zaciskając blade dłonie w pięści.

– Merriwether – zwrócił się do niej Celerlaxus, który jako jedyny nauczyciel mówił do uczniów po imieniu. – Mam coś dla ciebie. – Z obszernej kieszeni wyciągnął pokaźnych rozmiarów tomisko. – „Opowieści Okrągłego Stołu", tom drugi.

– Naprawdę?! – Dziewczyna szybko do niego podeszła.

– Mówiłem, że gdzieś to mam.

– Ciotka twierdzi, że nasz egzemplarz zaginął. Nie mogłam go nigdzie znaleźć, może coś go pożarło? – paplała, nie w pełni panując nad sobą. – Dziękuję, dziękuję bardzo!

– Czy to nie jest zbyt poważna literatura dla ciebie, Merriwether?

– Nie, dlaczego? Przecież to zwyczajne bajki.

– Nie wiem, nie wiem, ale... – wyciągnął kolejną książkę – może spróbuj tego.

Merriwether zerknęła na okładkę.

– „Zamczysko w Otranto"?

– Spodoba ci się – zaśmiał się profesor. – Zaufaj mi.

– Jeszcze raz dziękuję.

– Nie tak szybko, potem powiesz mi, co myślisz.

– Jasne!

Celerlaxus wsunął ręce głęboko w kieszenie i oddalił się charakterystycznym, kołyszącym się krokiem, pogwizdując pod nosem.

– Ehem – chrząknął ktoś za plecami Merriwether.

Gdy się odwróciła, ujrzała drobną blondynkę, która często kręciła się koło Tennysona. Popatrzyła na nią pytająco.

– Ehem, czy to... Oj! Czy to, że mówisz, że nie chcesz bić Christiana... Czy to znaczy, że ty jesteś jednak w porządku?

Merriwether o mało nie zemdlała z wrażenia i siłą powstrzymała się od niezwykle wymownego gestu, jakim było złapanie się za głowę, ograniczając do równie wymownego spojrzenia w sufit. Kim była ta dziewczyna? I gdzie ona się dotąd chowała?

– Dobrze, moje kochane, małe dzieci – drażnił się z uczniami profesor Celerlaxus, żeby ich nieco ożywić. Perspektywa zbliżających się SUM-ów, zaczynała wyraźnie co niektórych podłamywać. – Dziś weźmiemy coś lekkiego. Ponieważ zbliżają się święta Bożego Narodzenia, porozmawiamy sobie o mugolskich i czarodziejskich zwyczajach związanych z tym okresem. Nie różnią się one znowu tak bardzo, zapewniam was. A więc... Prawdziwą mugolską, świąteczną biblią jest nowela pod tytułem "Opowieść wigilijna", niewiele osób potraktowało ten temat wdzięczniej i czulej niż jej autor, którym był... ? No, kto wie?

Ku wyraźnemu rozczarowaniu nauczyciela nie podniosła się ani jedna ręka.

– Nikt? Nie wierzę. Merriwether, kto napisał „Opowieść wigilijną"?

– Charles Dickens – odpowiedziała automatycznie, zanim zdążyła zauważyć, że w ogóle otwiera usta. Wyrobiony na treningach z Severusem Snape'em refleks działał też w wielu innych, poza magiczną obroną, wypadkach.

– Zuch dziewczyna. – Uśmiechnął się Celerlaxus. – Zreferujesz nam to pokrótce?

Panna MoFire szybko i składnie to uczyniła.

– Dziesięć... nie, piętnaście punktów dla Slytherinu. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek w życiu zdarzy mi się to powiedzieć, ale moje życie wreszcie nabiera sensu – zachichotał swoim zwyczajem, ale z wyczuwalną sympatią, a przy tym teatralnie pociągnął kilka razy nosem i udał, że ociera łzę. – Dobrze, tylko co z resztą? No, moje słodkie mugolaki? Nie wstyd wam?

Zewsząd rozległy się rozbawione głosy uczniów, kajających się przy użyciu wielu górnolotnych słów i gorliwie dopraszających się kary za grzechy. Profesorowi sprawiało to wyraźną przyjemność.

– Dobra, dobra, proszę sobie tutaj jaj nie robić! To poważna sprawa! Na zadanie domowe wszyscy przeczytają „Opowieść wigilijną", a po świętach zrobimy sobie mały sprawdzianik z treści.

Teraz z kolei rozległy się pełne niezadowolenia buczenia.

– Tak, tak, proszę mi tu nie marudzić. Musicie czytać, i tyle. Tylko tak można naprawdę poznać mugoli. W książkach zawarte są wszystkie ich zwyczaje i sposób życia. To prawdziwa kopalnia informacji! A poza tym literatura to taka moja mała obsesyjka, więc macie przerąbane.

Ogólnoklasowe parsknięcie ponownie rozładowało atmosferę. Podobnie wyglądała większość lekcji mugoloznawstwa u Felixa Celerlaxusa, i za to właśnie uczniowie go uwielbiali.

– Hej! Chwileczkę. – Celerlaxus nagle zastygł w miejscu. Klasa natychmiast poznała, że coś mu przyszło do głowy; pewnie coś szalonego, jak zwykle. – To nie jest taki zły pomysł... To świetny pomysł! Raz w tygodniu urządzimy sobie lekcję literatury! Mamy cztery godziny, więc jedną śmiało możemy na topoświęcić. Każdy z was będzie miał za zadanie zdobyć mugolską książkę... Tylko błagam, jakąś ciekawą, w żadnym wypadku kucharską! I nie chcę tu widzieć poradników młodego technika, i takich tam! Ma być powieść. Każdy z was będzie musiał coś przeczytać i publicznie zreferować tak, żebym się czuł zachęcony. – Pogroził im palcem. – Dysponuję całkiem pokaźnym zbiorem, który chętnie udostępnię. Swój własny posiada też z tego, co mi wiadomo, Merriwether, więc bądźcie dla niej mili, to może się podzieli. Zresztą, sama poddała mi kiedyś ten pomysł z czytaniem.

Merriwether zbaraniała. Dlaczego zwalał to na nią? To miał być jakiś żart? Chociaż... Raz, zanim ugryzła się w język, wymsknęło jej się w rozmowie z profesorem coś o tym, że te jego szlamowate głupole powinny więcej czytać, ale nie mogło chodzić o to... Bardzo się później wstydziła, bo profesor spojrzał na nią z takim wyrzutem... Z drugiej strony, po Celerlaxusie można się było spodziewać wszystkiego.

– Niniejszym uważam hogwarcki Klub Czytelniczy za otwarty – ogłosił uroczyście. – Do dzieła, smarkacze!

Od tamtej pory wydarzenia potoczyły się lawinowo. Kolejna lekcja mugoloznawstwa była lekcją wolną. Felix Celerlaxus pracował równocześnie dla ministerialnego Departamentu Mugoli i czasami obowiązki wzywały go tam nawet w czasie zajęć szkolnych. Uczniowie siedzieli wtedy w klasie i rozwiązywali pozostawione przez niego zadania. Merriwether Mofire właśnie miała się zabrać za świeżą ich partię, gdy do jej ławki zbliżyła się ta dziewczyna od Christiana i usiadła na wolnym miejscu.

– Cześć – zaczęła.

– Część – odpowiedziała ostrożnie Merriwether, wietrząc w jej zachowaniu podstęp. Nietrudno się domyślić, że mało kto się z nią tutaj witał, nie mówiąc już o rozmowie.

– Nazywam się Ozzedrin Gainsborough, to znaczy Ozzes. Ja wiem, że to trochę spóźnione, ale, tego, my się właściwie nie znamy...

– Nie było oficjalnej prezentacji? – Ślizgonka uśmiechnęła się krzywo, lecz Ozzes najwyraźniej nie zrozumiała ironii.

– No właśnie. Głupio, co nie?

– Hm...

Panna MoFire nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Po jej deklaracji, że nie zamierza nic zrobić szanownemu panu Tennysonowi, Ozzes Gainsborough najwyraźniej uznała ją za „swoją" i postanowiła nawiązać przyjazne stosunki. Merriwether jeszcze nigdy w życiu nie była tak zszokowana i wolałaby właśnie zostać przyłapana przez McGonagall na próbie podpalenia szkoły, niż jeszcze przez choćby sekundę tkwić obok Puchonki z rozdziawionymi ustami, nie mając pojęcia, jak zareagować.

Tymczasem Ozzes, uznawszy znajomość za zawartą, umościła się wygodniej na krześle i dostała słowotoku. W ciągu kilku minut Merriwether MoFire, wbrew swojej woli, dowiedziała się więcej o intymnym życiu społeczności Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart niż przez minione pięć lat.

– Aha – przerwała sama sobie Ozzes – bo ja mam taką małą prośbę...

– Tak? – Merriwether z trudem przełknęła ślinę.

– Bo ja... Nie myśl, że tylko dlatego cię zaczepiłam, bo ja naprawdę chyba cię lubię...

Merriwether pociemniało przed oczami. Szkoda, że Snape tego nie słyszy! Albo Potter.

– Bo ty nie możesz być taka... Taka twarda. Pewnie udajesz. Ja w to nie wierzę. Ale w każdym razie ta prośba...

– Tak?

– Ale nie obrazisz się?

„Blondynki!", westchnęła ciężko Ślizgonka.

– Nie wiem – odrzekła – za co miałabym się obrazić, ponieważ jeszcze nic nie powiedziałaś.

– Och! – pisnęła. – No tak, za dużo mówię!

– Chyba za mało...

– Co powiedziałaś?

– Nie, nic.

– Ja tak czasem nie słucham... Wiesz, jak to jest.

– Taaak, oczywiście.

– No więc słyszałam o takiej jednej powieści. Podobno jest piękna, taka romantyczna, i w ogóle super! Taka dla mnie. Chyba.

– A ma jakiś tytuł? – Merriwether nie mogła się powstrzymać od złośliwości, chociaż w wypadku Ozzes wszystkie traciły sens, ponieważ dziewczyna za nimi nie nadążała.

– „Sztormowe wzgórza".

– „Wichrowe wzgórza" – poprawiła ją całkowicie automatycznie.

– A tak, racja!

Merriwether zmierzyła koleżankę wzrokiem.

– Hm, ta książka na pewno będzie „taka twoja" – powiedziała głośno, a w duchu dodała: – Jednak moim skromnym zdaniem powinnaś zacząć od „Gumisi".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro