12. Kłopoty Blacka
Powiedziałabym, że od tego miejsca zaczynają się rozdziały typowe dla „MoFires Hall": długie, chaotyczne, pełne Huncwotów i niekończących się potyczek (słownych i różdżkarskich).
Mniej więcej tak to będzie wyglądać aż do samego końca :)
PS Nauczyciele czasami zmieniają imiona. Powód? Na początku przepisałam ich bezmyślnie z kanonu, później zaczęłam liczyć...
PS2 Christian nie ma nic wspólnego z Greyem XD
Do pokoju wspólnego wkroczyła wściekła Merriwether.
– Myślałem, że już nie raczysz się zjawić – przywitał ją zgryźliwie Severus.
– Bo tego nie tak łatwo się pozbyć, abaranusy są jadowite. Pomfrey musiała mi przepompować jakiś eliksir przez rękę.
– Oferma.
– A skąd miałam wiedzieć, że to abaranus?!
– Po czterech latach opieki nad magicznymi stworzeniami...
– Jakbyś sam słuchał na chociaż jednej lekcji!
Severus Snape uśmiechnął się paskudnie i podniósł z fotela.
– Idziemy?
– Skoczę tylko po książkę.
– Tę? – Severus wskazał na tom leżący na stoliku.
Merriwether po niego sięgnęła.
– Aha. Ale... Zdaje się, że części męskiej nie wolno bywać w żeńskim dormitorium?
– Wskaż kogoś, kto mógłby mnie zatrzymać, bo chyba nie te debilne chwyty ze schodami. – Pomimo że dom Slytherinu znajdował się w lochach, to jednak, jak wszystkie w Hogwarcie, był kilkupoziomowy. Czy to naprawdę dziwne w czarodziejskiej szkole? – Ruszysz się wreszcie? Co ty wyprawiasz?
Merriwether od dobrych kilku minut trzepała gwałtownie różdżką, próbując wykrzesać z niej odrobinę magii. Nie udało jej się.
– Co jest? – spytał znowu Ślizgon.
– Nie wiem, coś się chyba zrąbało... Nie działa.
Severus wymownie wzniósł oczy ku niebu i zgrzytnął zębami.
– Pokaż!
Merriwether pokornie podała mu różdżkę, ale w jej oczach zamigotało coś dziwnego. Severus nie zwrócił na to uwagi. Chwycił różdżkę Merriwether, przedmiot swojej niemijającej zazdrości. Różdżka ta była wykonana z wyjątkowo ciemnego hebanu, prawie czarna i naturalnie lśniąca, co miało wyjątkowe znaczenie dla Severusa Snape'a, który swoją regularnie zapastowywał na czarno i polerował. Nienawidził jasnych kolorów, a nie miał u Olivandera tyle szczęścia, co jego koleżanka. Jej różdżka zawierała w sobie pazur i kieł smoka zapewniające zaklęciom niezwykłą siłę i celność. Chłopiec przyjrzał jej się uważnie i zamachał. Chwilę później wrzasnął i odrzucił ją daleko od siebie. Różdżka lekko dymiła. Merriwether wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
– Co to miało być?! – krzyknął Severus, równocześnie rzucając kilka przekleństw.
– Alarm – dziewczyna dusiła się ze śmiechu – antywłamaniowy.
– Co?
– Nowy wynalazek! Unie... uniemożl...
– Uspokój się, do cholery!
– Uniemo... uniemożliw...
– No i co w tym śmiesznego?
– Zgadnij!
Snape ponownie zaklął i spojrzał na swoje dłonie. Widniały na nich drobne poparzenia.
– Oj, zaraz ci to usunę. Alarm antywłamaniowy nie pozwala nikomu innemu użyć twojej różdżki. To jeszcze trochę niedoskonałe zaklęcie...
– Ja cię zabiję – rzekł mściwie.
– Obiecujesz? – spytała ironicznie, a Severus nagle się ożywił.
– Wyzywam cię na pojedynek.
– Ach tak? Kiedy i gdzie? – spytała poważnie, podejmując grę.
– Teraz. Tam, gdzie zawsze.
– Sprawdź, czy droga wolna.
Szli spokojnie korytarzem w stronę Sali Tortur. Rozglądali się uważnie, bo było dość wcześnie i nie chcieli, aby ktoś ich przyłapał. Nagle daleko przed sobą dostrzegli Irytka. Wyleciał z głębi lochów i pędził jak strzała w ich stronę. Przezornie uskoczyli na boki, ale poltergeista i tak lekko zniosło, i przeniknął przez ramię Merriwether MoFire. Wrzasnęła z obrzydzenia.
– Ohyda! Ble, nienawidzę tego!
Severus zbliżył się z mało sympatycznym uśmieszkiem.
– Myślałem, że wy tam jesteście przyzwyczajeni do duchów.
– Myślałem i myślałem! Ty może tyle nie myśl, bo ci zaszkodzi...
– Ciekawe, co tu robił?
– A co mnie to obchodzi? Uch, ciarki mi łażą po kręgosłupie. Ble!
– A to co znowu?
Na końcu korytarza zamajaczył kolejny przezroczysty, srebrny kształt.
– Pewnie to, co spłoszyło Iryta. A to mogła być tylko jedna osoba – rzuciła Ślizgonka, rozcierając sobie rękę.
– Krwawy Baron – dopowiedział chłopak.
Ponury duch Slytherinu, zamiast unosić się nad ziemią, kroczył majestatycznie, krzyżując nogi i stąpając na palcach, jak wieki temu robili to przedstawiciele arystokracji. Kolejny, który nie dopuszczał do siebie faktu, że nie żyje. Jedną dłoń otoczoną bujnym koronkowym mankietem opierał na rękojeści szabli, w drugiej, upierścienionej, trzymał zakrwawioną chusteczkę. Także marynarkę i żabot pod szyją pokrywały błyszczące plamy. Ukoronowaniem całości była olbrzymia, starannie ufryzowana peruka zakończona opadającym na plecy warkoczykiem. Gdy mijał dwójkę uczniów, przystanął i zwrócił na nich spojrzenie spod przymkniętych powiek. Groza przeniknęła im kości, ale jednocześnie odczuli pewien rodzaj satysfakcji. Krwawy Baron rzadko raczył kogoś zauważyć.
– Czego tu? – spytał. Miał bardzo ciemne usta, zza których połyskiwały przeźroczyste, ale nadal ostre zęby.
– Niczego – odparł hardo Severus.
– Ucieczka, jak tuszę – powiedział zjadliwym tonem, który za jego życia musiał posiadać moc kruszenia murów, a jego palce głaskały rękojeść szabli.
– Dlaczego ucieczka?
– Cóż innego robi dwoje uczniów w pobliżu wyjścia z akademii?
– Wyjścia? – zainteresowała się Merriwether.
– Zabierajcie się stąd! – krzyknął Krwawy Baron, zły, że, zamiast nastraszyć, nieświadomie udzielił im pożytecznej informacji. – Wynocha z moich posiadłości!
– Bo co? – spytała dziewczyna.
– Poharatasz nas? – zakpił Severus.
– Tym niewydarzonym scyzorykiem?
– Stępi się.
– Żeby się stępić, musiałby najpierw czegoś dotknąć!
Wybuchnęli złośliwym śmiechem.
Krwawy Baron stał dalej nieporuszony i taksował ich martwym wzrokiem, przed którym drżały kiedyś narody.
– Jeszcze niedawno nikt nie ośmieliłby się podobnie mnie znieważyć.
– To „niedawno" minęło lata temu – stwierdził Snape. – Wieki temu!
– Niepomiernie żałuję...
– Może jeszcze mamy ci współczuć? – rzuciła dziewczyna.
Duch pochylił się i o mało nie dotknął jej twarzy. Poczuła nagły, przenikający na wskroś chłód.
– Kobiety w akademii. Świat zmierza ku upadkowi.
– Bardzo zajmująca konwersacja, ale może się już odwalisz? – powiedział kpiąco Snape.
– Właśnie, zjeżdżaj – dodała jego koleżanka.
– Na nas to nie robi wrażenia.
– Lęku ni przestachu nie znamy – zaśmiała się.
– Żeby jeszcze było czego się bać...
Krwawemu Baronowi gwałtownie zadrgały wargi, lecz musiał przyznać, że te bezczelne niedorostki mają rację. Nic nie może im zrobić. Kiedyś wystarczyłby jeden, drobny ruch, aby ich głowy potoczyły się wzdłuż korytarza... Przeklął swój podły los. Przymknął powieki i odszedł, rozmyślając o dawnych, wspaniałych czasach.
– Stary psychol – prychnęła panna MoFire.
– W dodatku martwy.
– Sugerujesz, że martwy stary psychol jest gorszy niż żywy?
– Wolę zasugerować, że martwy stary psychol może być przydatny. Wiesz, co mam na myśli? – Severus spojrzał na nią wymownie.
– Wierzysz w to jakieś tam wyjście?
– Ty nie?
– Pewnie się dawno zawaliło...
– A jak nie?
– W sumie... dawno nie nieprzespałam całej nocy.
– Ja też.
***
Jakiś czas później James Potter, Syriusz Black, Peter Pettigrew i Remus Lupin zmierzali w kierunku posągu Jednookiej Wiedźmy znajdującego się na trzecim piętrze. Wszyscy poza Syriuszem byli w znakomitych nastrojach.
– Wygląda na to, Łapo, że już tylko nocami możemy się sami cieszyć twoim towarzystwem – mówił roześmiany Potter. – Twoim, bez dodatków!
– O czym wy wszyscy gadacie? – zapytał zaciekawiony Glizdogon.
– O, nie opowiadaj, że niczego nie zauważyłeś – odparł protekcjonalnie jego kolega.
– Syriusz ma ostatnio pewien problem – rzucił Lupin, przeszywając go wzrokiem.
– Jest chory?
– Żeby! – krzyknął James.
Syriusz Black patrzył na nich wściekle, jakby chciał ich pozabijać na miejscu jednym, krótkim i skutecznym zaklęciem.
– Drogi Łapa rzeczywiście cierpi na pewną przypadłość – kontynuował Lunatyk. – Dość niegroźną jednak. – Nie mógł pohamować parsknięcia.
– Co? – Gliazogon oczywiście nie miał pojęcia, o czym mówią jego koledzy.
– To się nazywa... Jak to było, Luniaczku?
– Wzrost zainteresowania ze strony płci przeciwnej.
Trójka przyjaciół, łącznie z nadal nieco oszołomionym Peterem, ryknęła śmiechem. Black z trudem opanował mało ludzkie warknięcie. Strząsnął na oczy swoje długie włosy i założył ręce, kuląc się z tłumionej furii.
– Przechodzącego Syriusza zawsze odprowadzają roznamiętnione spojrzenia. – Lupin puścił do niego oko.
– Lorelay pisze o nim wiersze – dodał Potter i chciał poklepać Syriusza pokrzepiająco po ramieniu, ale ten wyszarpnął się wściekle. – To prawda, że okropne, ale zawsze wiersze.
– Robicie se jaja – podsumował Glizdogon.
– Nie!
– Gdzieżby! – oburzył się James. – Z kolei Katie Lumores woli prozę. Pisuje opowiadania o pięknym ciemnowłosym. Remus czytał kawałek...
– Serio?
– Powiedzmy, że uznała go za godnego tego zaszczytu.
– Niezapomniane przeżycie, zapewniam – odrzekł natychmiast Lupin.
– Ostatecznie Lupinek jest prefektem. Jego postać budzi respekt i powszechny szacunek.
– Daj spokój! – Prefekt lekko się zarumienił.
– Czy ktoś kiedyś pisał o tobie wiersze, Glizdogonie?
– Odpieprzcie się wreszcie ode mnie! – Syriusz Black, purpurowy na twarzy, przypominał feniksa tuż przed samozapłonem.
– Odezwał się! To cud! Alleluja!
– Zjeżdżaj, Rogacz!
– Nie przejmuj się, to z zazdrości – wydyszał Lunatyk pomiędzy atakami śmiechu. – O nim nikt nie napisał nawet fraszki.
– Dobre, dobre, dobre! – wywrzaskiwał Pettigrew.
– Nasz mały Don Juan!
– A co ja mogę na to poradzić? – Zrezygnowany Black oparł się o ścianę.
– Nic.
– Oczywiście, że nic.
– Naturalnie – mówili jeden przez drugiego, wciąż chichocząc.
– Ale też ci to na pewno nie przeszkadza...
– W końcu...
– Co w tym złego?
– Nic.
– Nic.
– Nic.
– Absolutnie.
– Nic na to nie poradzisz.
– W sumie, to nie twoja wina.
– Wypiękniałeś przez wakacje!
– I mamy nadzieję, że nam wybaczysz, ale my jakoś tego nie zauważyliśmy...
– I nie będziesz miał nic przeciwko, jeżeli nie będziemy ci tego powtarzać.
– Możesz się stać zarozumiały.
Rozwścieczony do ostateczności Syriusz bluznął na całe gardło takim potokiem przekleństw, że oburzone postacie wymalowane na obrazach pozasłaniały uszy, a inne po prostu uciekły z ram. Huncwoci zbaranieli, i to nie tylko z powodu słów Blacka...
Merriwether MoFire podciągnęła się z wysiłkiem do końca biegnącego wzwyż tunelu i otworzyła właz.
– Cholera, czy to musi być tak wysoko?
– Nie marudź. Jesteś z tym nudna.
– Przepraszam, że... – Wychyliła się na zewnątrz i zamilkła.
– Co tym razem?
– Łoj! Wyczuwam małą rozrywkę na miłe zakończenie dnia. To ci się powinno spodobać.
– Co?
Dziewczyna spojrzała w dół ze złośliwym uśmiechem.
– Chodź i sam zobacz.
Severus szybko wyskoczył na korytarz i wpatrzył się w stojącą kilka kroków od nich, równie oszołomioną widokiem Ślizgonów, bandę Pottera.
– Cholera – szepnął Snape przez zaciśnięte zęby.
– Musiało się kiedyś wydać. Dziwne, że tak późno... Mają w końcu tę, jakąś tam, mapę, na której wszystko widać.
Pierwszy odtajał James Potter i rzucił się w stronę Merriwether i Snape'a.
– Co wy tu...? Skąd wy...? – Rozwścieczony nie mógł zebrać myśli. – Jak?
– Co robicie w naszym przejściu? – pomógł mu Lupin.
– I skąd o nim wiecie? – Black ruszył do przodu.
– Och, w waszym tunelu?! – krzyknęła panna MoFire.
– To własność szkolna, Potter. Należy do wszystkich – dodał Severus.
– Wy...
– No, wysłów się!
– Milczenie jest złotem, Smarkerus – powiedział Syriusz, wyciągając różdżkę.
***
Merriwether MoFire ocknęła się w skrzydle szpitalnym. Całe ciało nieziemsko ją bolało i nie całkiem mogła się ruszać. Sięgnęła ręką i rozmasowała czoło. Stęknęła ciężko. Wolałaby, aby słodki stan nieświadomości trwał dłużej, ale skoro już minął, zmusiła się do otwarcia oczu. Obok jej łóżka siedział obrażony na cały świat Severus.
– Wreszcie się obudziłaś, łamago – powiedział.
– Aleś ty miły. – Uniosła się na łokciach i ponownie jęknęła. – Czym dostałam?
– Nie wiem. Pomfrey twierdzi, że to było kilka zaklęć naraz.
Merriwether stanęły przed oczami latające we wszystkie strony migotliwe promienie. Zamrugała szybko, aby pozbyć się niemiłego widzenia.
– Jakim cudem tobie nic nie jest? – spytała.
– Umiem o siebie zadbać.
– W odpowiednim momencie skoczyć za pomnik?
– Mów, co chcesz. To nie ja tu zdycham.
Merriwether nigdy nie miała większej ochoty przeorać mu tej bladej buźki paznokciami, sięgnęła nawet w jego stronę, ale coś ją znowu zabolało. Stęknęła i opadła z powrotem na poduszki. Rozejrzała się po sali. Naprzeciw niej leżał z zamkniętymi oczami ten mały szczurowaty, a obok, na następnym łóżku, odwrócony do niej bokiem siedział Black, z nieprzytomnym wyrazem twarzy patrząc w próżnię.
– Oberwał Dezorientem. Piękna robota. – Snape podążył za jej wzrokiem. – Moja zresztą.
Zza drzwi gabinetu pani Pomfrey dochodził podniesiony głos Jamesa Pottera, który domagał się natychmiastowego wypuszczenia ze szpitala, twierdząc, że nic mu nie jest. Wreszcie drzwi się otworzyły i ubrana w szlafrok i bardzo zaspana pielęgniarka siłą zaciągnęła go do najbliższego łóżka.
– Czy to rozsądne umieszczać nas na jednej sali? – mruknął gniewnie Rogacz.
– Zapewniam, że jesteście dla siebie nieszkodliwi. Wszystkie sześć różdżek na razie jest u mnie. Jeden głupi wyskok i zaniosę je do dyrektora, jasne? Panie Snape – zwróciła się do Ślizgona – chyba pozwoliłam panu iść sobie? Proszę do dormitorium, jest wprost nieludzko późna godzina.
– Słuchaj! – Severus zignorował uzdrowicielkę i zwrócił się do Merriwether: – Z tego przejścia już nie skorzystamy. Zostało drugie w lochach.
– Przecież nic tam nie ma, szukaliśmy...
– Nie dość dokładnie. Ono musi gdzieś być.
– Panie Snape!
– Przeszukam podziemia jeszcze raz. Sam.
– Jak chcesz.
– Panie Snape, jeżeli w tej chwili nie pójdzie pan spać, spoję pana czymś takim, że obudzi się pan za rok. I proszę dać spokój pannie MoFire. Ona ma wypoczywać! Takie rzeczy! Takie zaklęcia! To się w głowie nie mieści. Panie Snape, proszę wyjść!
Severus oczywiście odnalazł tajne wyjście z Hogwartu, nie wiodło wprawdzie tak daleko, jak to w garbie Jednookiej Wiedźmy, ale pozwalało na opuszczenie budynku, a to już było coś.
***
Gdy zdyszana Merriwether wpadła do sali profesora Felixa Celerlaxusa, wszyscy spojrzeli w jej stronę i dziewczyna nagle poczuła, że powinna coś powiedzieć. Usprawiedliwić się może? Miliony razy spóźniała się na lekcje, ale nigdy nic podobnego nie przemknęło jej przez myśl, nie mówiąc już o ustach, ale osobowość tego nauczyciela w naturalny sposób i bezinwazyjnie wymuszała uprzejmość.
– Przepraszam za spóźnienie, dopiero co wyszłam ze szpitalnego.
Celerlaxus uśmiechnął się wyrozumiale.
– W porządku. Siadaj.
W trakcie lekcji pożałowała, że tak się spieszyła z wyjściem ze szpitala. William Morris w trakcie pewnej dyskusji na lekcji wprost zapytał, co też ona może wiedzieć o mugolach i stwierdził bezczelnie, że Ślizgon nigdy ich nie zrozumie. Powtórzył również i to, że jej obecność na mugoloznawstwie to pomyłka. Merriwether zaraz mu się odgryzła i wywiązała się zażarta, regularna kłótnia, pod koniec której nawet profesor stracił kontrolę nad sytuacją. Co takiego ona sama im powiedziała? Aha.
– Macie się za wielkich znawców, tak? Myślicie, że już wszystko wiecie? Ilu z was, odkąd otrzymało list z Hogwartu, odwiedziło swój świat? Tak zwyczajnie, żeby pozwiedzać, żeby pospacerować, poobserwować? Nie dlatego, że musieliście wrócić do domu. No, ilu? Żaden! Sami się wypieracie swojego dziedzictwa. Udajecie kogoś innego, wszyscy! Już nie jesteście mugolami i nie możecie uzurpować sobie wyłącznego prawa do wiedzy!
Wyszła z klasy wściekła. Co za wredny, paskudny tydzień! Co się jeszcze zdarzy?
Odpowiedź przyszła nader szybko. Zauważyła, że jej śladem podąża kilka osób z mugoloznawstwa, a na ich czele kroczy Christian Tennyson. Zaklęła paskudnie.
– Przyjęłaś moje wyzwanie, zdaje mi się.
– Tak.
– Więc pora na konfrontację.
– Nie chcę ci zrobić krzywdy. – Ledwo to wymówiła, bo najchętniej w tej chwili urwałaby mu głowę.
– Krzywdy?! Kto komu?
Wymienili kilka uroków. Panna MoFire ruszała się niemrawo, bo, po pierwsze, nadal była obolała, a po drugie – od razu wiedziała, jak bardzo przewyższa przeciwnika techniką. Chciała, możliwie bez uszkodzeń, zniechęcić go i mieć raz na zawsze spokój. Jednak cierpliwość nie należała do mocnych stron Merriwether.
– Pamiętaj, że ostrzegałam – powiedziała i wypaliła w Christiana dość mocnym Powalaczem. Zaklęcie odrzuciło go do tyłu, ale na nieszczęście odbiło się od ściany rykoszetem i pomknęło w stronę dziewczyny. Odskoczyła, lecz promień nieco ją drasnął i przysiadła na ziemi.
Nietrudno zgadnąć, który z profesorów wybrał sobie właśnie ten moment na nagłe pojawienie.
– MoFire! – wrzasnęła McGonagall. – Kolejny napad na ucznia z mugolskiego domu, wiedziałam!
– Ma pani szczęście – odrzekła Merriwether ironicznie. – Znowu MoFire. Rozczarowała by się pani, gdyby nie.
– Ja sobie wypraszam, pani profesor – odezwał się niespodziewanie obruszony Tennyson. – To nie był żaden napad, tylko czarodziejski pojedynek. Ściśle według reguł!
– Dobrze się czujesz, chłopcze? Jakich reguł?
– Pojedynku.
– Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widziała któreś z was na spotkaniach Klubu Pojedynków.
– A według pani tylko tam można poznać reguły, tak? Macie je na wyłączność? – zakpiła Merriwether.
– MoFire masz szlaban!
– Nie spodziewałam się niczego innego.
– Doprawdy, nie mam zamiaru dłużej znosić twojej arogancji...
– A Christian – pisnęła drobna blondynka – nie mógł chodzić na te zajęcia, bo zawsze po południu pomaga gajowemu. Jego tata jest leśnikiem.
Profesor McGonagall popatrzyła na jasnowłosą, jakby ta była niespełna rozumu. Jednak oni wszyscy wyraźnie chcieli jej powiedzieć...
– To naprawdę był pojedynek – dodał kolejny uczeń.
– Ty jesteś Christian Tennyson z Hufflepuffu?
– Tak.
– W takim razie... – McGonagall rozejrzała się niepewnie, jak ktoś, kto rozpaczliwie poszukuje pomocy. Co tu się w ogóle działo? – Pojedynki są zabronione. Oboje macie szlaban. Dziś o szóstej wieczorem zapraszam do mojego gabinetu.
– Dzięki, Ozzes! – mruknął chwilę później Christian Tennyson do swojej jasnowłosej koleżanki, zły, że wspomniała o jego ochotniczej służbie u Rubeusa Hagrida. – Jeżeli jeszcze kiedyś będę chciał narobić sobie wstydu tysiąclecia, na pewno przyjdę do ciebie.
***
– Czy to prawda, że... – zaczął Severus podczas obiadu, ale Merriwether mu przerwała:
– Nie, nie rzuciłam się na mugola! – Z impetem padła na ławę. – Ale i tak mam szlaban.
– Interesujące.
– Normalne – prychnęła i sięgnęła po sałatkę. – Mój pobyt w Hogwarcie zamienia się powoli w historię kolejno staczanych pojedynków. To jakiś obłęd! Wszyscy chcą się ze mną zmierzyć.
– Cóż, przydałyby się chyba zawody. Byłoby dobrze...
– Tak, a na sam ich koniec chciałabym walczyć z wyleniałą sową McGonagall. W dramatycznych okolicznościach mój niesamowity talent obronny zmusiłby ją do ustąpienia z pola, widzisz to? A potem, uciekając przed mą pomstą, musiałaby zmienić się w kota, a wtedy zablokowałabym ją jednym malutkim, drobniutkim zaklęciem i już nigdy, przenigdy nie wróciłaby do swojej postaci.
– Coraz bardziej ci odwala...
– Uczniowie oszaleliby z wdzięczności i obwołali mnie królową świata, ale nie martw się, pamiętałabym o tobie, mógłbyś być moim pierwszym ministrem. Potter zostałby wtedy twoim dożywotnim niewolnikiem. Co ty na to? Ostateczny koniec starej Sowy!
– Nie skomentuję tych żenujących bzdur, choć bardzo ci na tym zależy, ale co do sów...
Nagle do Wielkiej Sali zaczęły wlatywać ptaki. Było ich całe mnóstwo i wszystkie lądowały na stole Gryfonów.
– Hm... – rzuciła MoFire – myślałam, że poczta przychodzi tylko rano.
– Bo przychodzi, ale widać są wyjątki.
– A ten wyjątek, to kto?
Zza stołu Gryffindoru gwałtownie poderwał się Syriusz Black i odganiając się od natrętnych, pędzących za nim sów, wyszedł z komnaty, trzaskając drzwiami.
– Black? – Merriwether zaświeciły się oczy.
Severus dziwacznie się wykrzywił.
– To się zdarza już któryś dzień z rzędu.
– I co? Kto do niego tak pisze?
– Zaraz się dowiemy – mruknął, wstając.
– Co chcesz zrobić?
– Podprowadzić list.
Merriwether złapała go za ramię i pociągnęła z powrotem na dół.
– Czyś ty zwariował? Tak otwarcie? Na oczach wszystkich? Są lepsze sposoby... Przywołaj którąś sowę.
– I to oczywiście nie będzie na oczach wszystkich, tak?
– Głupi jesteś! Ty ją przywołaj, a ja rzucę Invisibellus.
– Zadziała? – spytał powątpiewająco.
Dziewczyna tylko się wrednie uśmiechnęła. Po chwili jedna z tajemniczych kopert tkwiła w ręce Snape'a, była różowa i pachniała intensywnie.
– Co to może być? – Przyglądał się niepewnie listowi, trzymając go z obrzydzeniem tylko dwoma palcami.
– Uhuhu! Ciekawe. Otwieraj!
Severus rozdarł kopertę, zajrzał podejrzliwie do środka i wyjął zwitek pergaminu.
– Szybciej, szybciej – popędzała go dziewczyna.
Snape rozwinął pismo i zaczął czytać. Zesztywniał, wytrzeszczył oczy i dopiero gdy zdołał się opanować, parsknął złośliwie. Merriwether próbowała zaglądać mu przez ramię, ale nic jej to nie dało.
– Co to jest? Co tam pisze?
– Uspokój się, zwalisz mnie z ławki.
– No to czytaj!
– W życiu nie przeczytam tego na głos.
– Co? Odsłoń! Och, daj mi to! – Wyrwała mu papier z ręki i przebiegła wzrokiem. Sama o mało nie runęła na podłogę.
– „Jesteś piękny, kocham cię"!
Severus zamarł. Wszyscy przy stole Slytherinu, jak jeden mąż, popatrzyli w ich stronę. Panna MoFire zrozumiała, że przeczytała ten fragment nieco za głośno.
– Łoj!
Chłopak wstał i pociągnął ją za sobą.
– Lepiej stąd chodźmy.
– Tak, ehem, jasne.
Severus pomyślał, że jak tak dalej pójdzie, wkrótce znacznie schudnie. Nie pamiętał, żeby od początku znajomości z Merriwether MoFire udało mu się dokończyć w spokoju chociaż jeden posiłek... Właściwie, to już prawie nie był zdolny do odczuwania głodu.
Na korytarzu Ślizgonka kontynuowała czytanie.
– „Obserwuje cie od początku roku szkolnego i sie chyba zakochałam i ja już tak dłużej nie moge tylko chciałam ci powiedzieć i nie bondź zły." O matko, ani jednego przecinka i parę ortografów! „Ty jesteś taki ładny i mondry i w ogóle taki fajny a ja nie wiem czy jestem fajna to lepiej się nie podpisze." To po co ona w ogóle pisze?! Aha: „Jak jesteśmy sobie pisani to sie i tak znajdziemy i zejdziemy jakoś. I kocham cię kocham kocham kocham kocham kocham kocham", i tak dalej. To na serio do Blacka? Uhuhu! Oj, ale... Severus, to wygląda wypisz, wymaluj jak twój podpis! – zachichotała.
– Co?
Merriwether wskazała na narysowanego w rogu kartki, kulącego się małego misia, który trzymał w łapkach migające serduszko. Zdawało się, że zadrżał lekko, gdy na niego spojrzeli, ale dzielnie wytrwał na miejscu.
– Odwal się, kretynko! – wrzasnął Severus, widząc, że z niego kpi.
Panna MoFire wymierzyła w słodkiego misia palcem i wypaliła w tym miejscu dziurę. Misiek zdążył jednak w porę zwiać i połyskiwał teraz serduszkiem na jednym z niezwykle optymistycznych hogwarckich płócien, na którym banda starych czarodziejów otaczała jeszcze starszą czarownicę doznającą właśnie ekstatycznych wizji.
– Pobawiłaś się już?
– Ojej, jaki zły! Pomyśl lepiej, jak można to wykorzystać.
– Nijak. Ktoś odwalił za nas kawał dobrej roboty. Paskudniejszego numeru sam bym nie wymyślił.
– Ale ty jesteś skromny!
***
Była późna noc, jak zwykle zresztą, bo tylko wtedy w Hogwarcie można było naprawdę pożyć... I pozałatwiać swoje sprawy.
– Mam jej już dosyć, wszędzie za mną łazi – mówił Syriusz Black.
– Kto?
– Minnisa Koffler.
– Wiesz, to pewnie dlatego, że ostatnio byłeś dla niej całkiem... hmm, miły. – James trącił łokciem idącego obok niego Remusa i mrugnął do niego.
– Miły, zaraz miły!
– Tak, nas też to zdziwiło – przytaknął rozbawiony Lunatyk. – Normalnie do rany przyłóż.
– Wiem, że to było tylko na złość Bombardzie – uśmiechnął się Rogacz – ale w każdym razie...
– Ale jej to dopiekło! – pisnął Glizdogon. – Takie totalne olanie.
– Nie o to chodzi, tylko że Minnie... – zaczął Syriusz.
– Minnie? – podchwycił James. – Teraz Minnie? I co dalej?
– Spadaj! Ona ma kilka sadzonek bulwobulgotki, a moją rozsadziło Dziwadło.
– Trzeba było nie zaczynać i nie rozwalać bulgotki MoFire – odparł rezolutnie Lupin.
– Ale ona też walnęła w moją!
– Więc właśnie.
– Tylko że oni oboje musieli zasiać po kilka, bo Dziwadło dalej ma swojego chwasta, a ja zostałem na lodzie.
– I spodziewasz się, że dobre serduszko Minnie cię z tego wyciągnie? – zagadnął Lupin.
– Za trzy dni Sprout sprawdza wyniki hodowli. – Potter uśmiechnął się niezbyt ładnie. – Twój powalający urok osobisty musi działać szybko.
– Widzisz inne wyjście?
– Chętnie oddałbym ci pół mojej bulgotki, Łapo, ale obawiam się, że mogłaby tego nie przeżyć. Bardzo źle wygląda. Glizdogon też pewnie by się podzielił, lecz nie ma czym.
– Mam! Ona... ona jeszcze wyrośnie.
– Nasiona puszczają pędy po trzech dniach.
– Moja bulgotka po prostu się trochę spóźnia... Co, nie wolno jej?
– Tydzień?
– No co? Nikt nie jest doskonały!
Wreszcie poszli dalej.
„Czy oni muszą tyle gadać? Jak jakieś cholerne katarynki", pomyślała Merriwether i zdjęła z siebie Zaklęcie Invisibellus. Rozejrzała się uważnie na boki i weszła do gabinetu profesor od astronomii. Tym razem to nie będzie proste. Profesor Moonella wpadła w istny szał i zadała im wyjątkowo wredne wypracowanie. Nie wystarczy skopiować cudzej pracy, trzeba wyszukać kilka i skompilować tak, żeby wszystko miało ręce i nogi. Trochę to potrwa...
Przerzucając papiery, przypominała sobie dopiero co usłyszaną rozmowę.
„Na złość Bombardzie", ona im da na złość Bombardzie! Wiedziała, o jakie wydarzenie chodzi. Kłóciła się z Blackiem, gdy nagle korytarzem nadeszły dwie dziewczyny i on zaczął je, ot tak sobie, komplementować – i poszedł! W samym środku kłótni! Merriwether bardzo nie lubiła być ignorowana. I najbardziej na świecie nienawidziła Blacka i Pottera, no może jeszcze bardziej McGonagall, ale to trudny wybór...
Siedziała w klasie Moonelli już godzinę i zaczynało jej się kręcić w głowie od nadmiaru planet i ich księżyców.
***
Syriusz Black pędził na złamanie karku korytarzem. Penelope Honeydell! Czy to nie ona próbowała... Tak, w razie odmowy groziła ojcem aurorem. Miał tego dosyć! Czy teraz już nie może się po prostu spokojnie przejść, żeby zaraz któraś dziewczyna się do niego nie przyczepiła? To nie była odpowiednia pora, wystawili go na czaty. Nikt nie mógł go teraz zobaczyć! Chwycił za klamkę pierwszych lepszych drzwi, na szczęście były otwarte. Wpadł do ciemnej sali i oparł się o wrota. Głośno wypuścił powietrze.
Nagle w mroku zapłonęła różdżka wycelowana prosto w jego szyję, a przed nim... zawisł
Kościotrup!
Black gwałtownie rzucił się do tyłu i wyrżnął głową we framugę. Ale po chwili... Nie, to nie kościotrup.
To była Bombarda! Padające od dołu magiczne światło nadawało jej twarzy wygląd czaszki. Syriusz zaklął szpetnie.
– Też miło cię widzieć, Black – wycedziła MoFire.
– Co tu robisz?
– Nie twój interes.
– Znowu węszysz?
– Już zawsze będziesz mi wchodził w drogę, Black?
– Sprawia mi to prawdziwą przyjemność.
– W to akurat nie wątpię.
– Tośmy sobie pogadali, a teraz zabieraj różdżkę – zażądał Syriusz.
Nie spodobał mu się wyraz jej oczu.
– Zabieraj to!
– Spokojnie, bo cię usłyszą.
– Kto?
– Rozbuchane hormony, które cię tu przygnały.
W Blacku coś się zagotowało.
– Słuchaj no, Bombarda... – Black spróbował odepchnąć jej rękę.
– Nie dotykaj mojej różdżki!
Rozległ się ogłuszający huk, a komnatę wypełniło oślepiające światło. Siła wybuchu odrzuciła ich w dwie różne strony.
– Co to było? – Syriusz możliwie szybko próbował zebrać się z podłogi, ale mu to nie wychodziło.
– Antywłam. Trochę szwankuje... Leż spokojnie, zaraz przejdzie.
Na korytarzu rozległy się głosy, a potem taki dźwięk, jakby tona żelaza zwaliła się na ziemię.
– To ty?
Merriwether pokręciła głową.
– Glizdogon, ty debilu – dobiegło zza drzwi.
– Miłość twego życia, pan Potter – stwierdziła z przekąsem Merriwether.
– To twoja pewnie też gdzieś tu jest.
– Kto? Ten Glizdogon?
Syriusz Black już miał parsknąć, gdy uświadomił sobie, kto to powiedział. Chrząknął chwilowo, tracąc rezon, ale zaraz wypalił nawet wścieklej, niż zamierzał:
– Zdejmij ze mnie to zaklęcie!
– Chciałabym.
– Więc zrób to!
– Nie mogę. To osłona eksperymentalna, młocie! Gdybym mogła, na pewno nie gawędziłabym sobie tutaj z tobą, mam lepsze rzeczy do roboty.
– Tylko paraliżu mi teraz brakowało! Kiedy to minie?
– Bo ja wiem?!
– Co?
– Trzeba było nie macać mojej różdżki!
– Trzeba było powiedzieć!
– Trzeba było się nie szlajać, tylko grzecznie iść spać!
– Bo ty się zawsze napatoczysz!
– Och, przepraszam, że istnieję!
– Jakie to dramatyczne!
– A ty musisz za mną łazić!
– Kto za kim?
– Odwal się!
– Gdybym mógł sięgnąć po różdżkę!
– Wzajemnie!
W kieszeni panny MoFire zaczął wyć błyskopisk.
– Łoj! – Merriwether za wszelką cenę starała się go dosięgnąć, ale równie dobrze mogłaby próbować wywijać piruety.
– Co jest? – odezwał się niechętnie Syriusz.
– Och, zamknij się! Accio! ACCIO! – mruczała do siebie i w końcu błyskopisk znalazł się w jej ręce. Wyszeptała kilka słów i drobny przedmiot zaczął miarowo migać. Z korytarza wciąż dobiegały głosy przekomarzających się Gryfonów – Pottera i Pettigrewa, a także dziwne metalowe stukoty. Chwilę później na piętrze rozległy się kroki kolejnej osoby. Ktoś biegł w stronę gabinetu astronomii i zatrzymał się gwałtownie niedaleko niego.
– Potter! – wydyszał z furią Severus Snape.
Merriwether zaczęła się szarpać z podobnie mizernym skutkiem jak uprzednio.
– Jasna cholera, kończ się już! Finis! No już! Finis!
– Zaczyna puszczać – stwierdził Black, niepewnie dźwigając się na nogi.
MoFire zrobiła to samo. Jednocześnie rzucili się do drzwi i przepychając się, wypadli z sali. Ich oczom przedstawił się interesujący, choć typowy, widok. James i Severus stali naprzeciw siebie z wyciągniętymi różdżkami, najwyraźniej właśnie mieli czymś w siebie uderzyć. Glizdogon natomiast stał, kuląc się lekko, pośrodku góry żelastwa, która do niedawna, jeszcze w stanie pionowym, stanowiła trzy zabytkowe zbroje, i zasłaniał się pogiętą rycerską tarczą. Gdy Merriwether i Syriusz wypadli z klasy, cała trójka momentalnie zastygła w miejscu, a na ich twarzach odmalowało się niepomierne zdziwienie.
– Wether? Black? – Severusowi mało nie opadła szczęka.
– Syriusz? Dziwadło?! – wykrzyknął Potter. – Co wyście tam robili?
– Razem? – wtrącił Snape.
– To trochę skomplikowane – odpowiedziała dziewczyna, potrząsając nadal zdrętwiałymi rękami i trzęsąc głową.
– O, to na pewno – rzekł Rogacz, uśmiechając się pod nosem.
– Odwal się! – wypalił Black.
– I po co te nerwy? Czy ja coś sugeruję?
– Dlaczego miałby? – dodał Peter.
Syriusz podniósł z podłogi stalowy hełm i cisnął w niego. Tymczasem Merriwether podeszła szybko do Ślizgona.
– Nie udało mi się nic załatwić – szepnęła. – Nadziałam się na Blacka. Radzę się stąd zabierać. Odciągniemy ich gdzieś i wrócimy.
– Świetnie, jest tylko jeden mały drobiazg.
– Tak?
– Nie zauważyłaś, że jestem zajęty?! – ryknął Snape.
Faktycznie, Potter znów stał zwrócony do Severusa i przekładał różdżkę z ręki do ręki z wyrazem oczekiwania na twarzy. MoFire odwróciła się urażona. Snape przyjął bojową pozycję i wyszeptał zaklęcie, jego przeciwnik odbił je bez wysiłku, ale swój urok, zamiast w Severusa, posłał prosto w dziewczynę. Szata Merriwether powiększyła się o kilka rozmiarów i zwisała jej komicznie z ramion.
– O nie! – wrzasnęła. – Dosyć tego!
Różdżki znalazły się teraz w dłoniach całej piątki, gdy wtem...
– Co za spotkanie – odezwał się ktoś z tyłu.
Wszyscy błyskawicznie odwrócili się w stronę głosu. W ich stronę podążał wysoki chłopak o jasnych włosach związanych w kucyk. Christian Tennyson! Miał bardzo zdeterminowany wyraz twarzy, za ucho wetknął różdżkę.
– Dobrze się składa, nie dokończyliśmy pojedynku – kontynuował, patrząc na Merriwether.
Severus, James, Peter i Syriusz zamarli, gapiąc się bezmyślnie to na niego, to na dziewczynę. Można powiedzieć, że rzadko bywali podobnie zszokowani. Mugol, który sam lezie w łapy Ślizgona? Co za noc! Oczy większości zgromadzonych zrobiły się okrągłe niczym spodki. Rozbawionemu Potterowi zadrgały kąciki ust.
– Obawiam się, że żeby się z nią zmierzyć, musisz się ustawić w kolejce – parsknął, nie mogąc się powstrzymać.
– To raczej nieuniknione – rzucił obojętnie Black.
– Jakbyś nie zauważył, to co nieco nam przeszkodziłeś, kolego. Nie, żeby nam to bardzo wadziło, ale w każdym razie...
– Nasze śmieci wolimy usuwać sami.
– Masz może samobójcze skłonności? – spytał Potter. – I coś ty w ogóle za jeden?
– Co ci do tego? – rzucił agresywnie Christian.
– Pytam tylko. – Wzruszył ramionami James.
– Christian Tennyson z Hufflepuffu.
– Z Hufflepuffu?!
– Tak. A ty?
– Co? – nie zrozumiał Potter.
– Kim wy jesteście?
Syriusz i James wytrzeszczyli oczy w wyrazie zdumienia.
– Łapo, ty słyszałeś?! On nie wie, kim jesteśmy! Nigdy o nas nie słyszałeś? – Potter poczuł się osobiście urażony.
– Nie – przyznał zdziwiony Christian.
– Łapo, ja mdleje! Wszystkie nasze wysiłki na nic!
– Ja... W tym roku przyjechałem z Beauxbatons.
– Poznaj Wspaniałego Pottera i jego krewnych i znajomych – rzuciła Ślizgonka.
– Zamknij się, Bombarda! – wrzasnął Rogacz.
– Bombarda? – szepnął już lekko oszołomiony Tennyson.
– Od zaklęć rozsadzających – wyjaśnił cierpliwie Syriusz. – Mózg rozpryskuje się na sąsiedniej ścianie.
– Ale tylko, jak się jej narazisz – parsknął Potter. – Albo jeżeli jesteś banshee. Albo się krzywo uśmiechniesz. Albo jeżeli nie padniesz przed nią na kolana. Jest wiele możliwości.
Christianowi powoli zaczynało się od tego wszystkiego kręcić w głowie. Co to za ludzie? Co to za cyrk?
– Przestańcie się ze mnie nabijać – powiedział słabo, bo nie miał bladego pojęcia, jak powinien zareagować.
Wreszcie z odrętwienia ocknął się Severus Snape.
– Czego tu chce ten szlamowaty? – mruknął, wrząc świętym oburzeniem.
– Nic! Zjeżdżaj stąd – zwróciła się Merriwether do Tennysona.
– Nie będziesz tak do mnie mówić!
– Naprawdę? – Skrzywił się Severus.
– Nie wtrącaj się! – krzyknęła dziewczyna. – Poradzę sobie!
– Żaden mugolak... – ciągnął swoje Snape.
– To mój mugolak! – awanturowała się MoFire.
– Och, twój mugolak?!
– Moja sprawa!
Ślizgoni naskoczyli na siebie z wyciągniętymi różdżkami jak podczas treningu w Sali Tortur.
– Niech któreś z was jeszcze raz nazwie mnie mugolakiem... – groził Tennyson.
– TO CO? – krzyknęli jednocześnie, obracając się do niego.
Gryfoni śmiali się już absolutnie jawnie i niepohamowanie. Christian sięgnął po różdżkę i zamierzył się z groźną miną.
– No, rzuć coś. No, proszę – wysyczał Severus, demonstracyjne zakładając ręce.
Nim ktokolwiek zdołał się poruszyć, zza zakrętu korytarza wypadły dwie zaaferowane Gryfonki, stanęły jak wryte i wpatrzyły się w Syriusza Blacka.
– Mówiłam, że tu jest – powiedziała jedna z nich teatralnym szeptem do drugiej. Zachichotały cicho, po czym chórem powiedziały:
– Cześć, Syriuszu!
Później równocześnie spuściły oczy, ale tylko po to, aby w doskonałej synchronizacji rzucać mu co chwilę spod oka roznamiętnione, acz nieśmiałe spojrzenia. Merriwether wyceniła je na trzecią klasę Hogwartu i wybuchnęła śmiechem. Dla odmiany Gryfoni natychmiast zamilkli. James Potter w wyrazie rezygnacji wzniósł oczy ku niebu i przez chwilę w głębi duszy szczerze zatęsknił za nocnymi patrolami nauczycieli, a Syriusz zaklął szpetnie i obsypał przybyłe niezbyt przyjemnymi epitetami, nie przejmując się tym, że robi to nieco za głośno. Dziewczynkom łzy stanęły w oczach, jednocześnie odwróciły się na pięcie i uciekły. MoFire i Snape zawyli jeszcze głośniej, a Christian wpatrzył się w Syriusza, kompletnie nic nie rozumiejąc. Czy wszyscy uczniowie spoza Hufflepuffu są nienormalni? Do tej pory nie poznał ich wielu, trzymał się raczej z Puchonami i doszedł do wniosku, że dobrze zrobił.
– No, to na czym wszyscy skończyliśmy? – chciał wiedzieć James.
W tej chwili pojawił się, nie wiadomo skąd, Remus Lupin.
– Gdzie się podzialiście? Szukałem was wszędzie... – Dopiero teraz objął wzrokiem całe towarzystwo i zbaraniał. – Znowu? Co tu się dzieje?
Nikt nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ w korytarzu za jego plecami rozległy się kroki, przerwane niespodziewanie wybuchem, odgłosem kapiącej wody i czyimś wściekłym wyklinaniem. I nie był to bynajmniej głos ucznia. O nie, to na pewno był profesor. Gryfoni momentalnie zbledli. Podejrzewali, co się właśnie przytrafiło nauczycielowi.
– Błotobomby – mruknął Rogacz. – Glizdogon, powiedz, że tego nie zrobiłeś...
Peter Pettigrew nerwowo obgryzał paznokcie.
– Rozstawiłem je na wszelki wypadek... Jakby co, to byśmy wiedzieli – plątał się.
– Ile?
– Tylko kilka...
– Co?!
Za ich plecami rozległy się kolejne dwie eksplozje.
– Trzymaj mnie, Syriusz, bo ja zaraz zabiję tego matoła!
Nie zdążył. W końcu korytarz, którym przybył Snape, rozległo się przenikliwe wycie przypominające mugolską syrenę alarmową.
– To ma być ten genialny system ostrzegający, Wether?! – wrzasnął Severus, przekrzykując nieznośny dźwięk.
– Przynajmniej wiadomo, że ktoś idzie.
– Jasne, wszyscy w promieniu stu mil wiedzą, że ktoś idzie!
– Wzięli nas z dwóch stron – stwierdził oczywisty fakt Black.
– Matko, jakie to odkrywcze – zakpiła Merriwether.
– Wszystko przez was. Znowu!
– Zawsze do usług – warknęła.
– To już koniec, wywalą nas – jęczał Pettigrew.
– Spływamy stąd – zakomenderował Potter.
– Gdzie?
– Jazda!
Rozbiegli się po salach, na szczęście niektóre dało się łatwo otworzyć, ale i tak nie stanowiły pewnego schronienia. Ślizgoni stali nieporuszeni, bawił ich popłoch innych, w końcu oni mieli swojego Pięknego Niewidocznego. Wycofali się w cień pod ścianą, MoFire wyszeptała zaklęcie i najzwyczajniej w świecie zniknęli. Na placu boju pozostał jedynie Christian Tennyson, zbyt zdezorientowany, by się poruszyć. Pożałował swojej nocnej wycieczki.
– Christian? – rozległ się głos profesora Celerlaxusa. – Co ty tu robisz o tej porze?
Profesor był od stóp do głów umazany lepkim błotem, lecz mimo to uśmiechał się dziarsko i patrzył na ucznia z zainteresowaniem. Felixa Celerlaxusa chyba nic nie było w stanie zbić z tropu na dłużej.
– Ja... eee...
– Kto to jest? – mruknął do swojej koleżanki Severus, który miał bardzo krótką pamięć do twarzy i ludzi, którzy mało go obchodzili.
– Gościu od mugoloznawstwa.
– Ano tak. – Severus sięgnął po różdżkę.
– Co ty robisz?
– Ciekawe, co pomyśli, jak nagle teraz czymś oberwie...
– Odbiło ci? – warknęła, próbując wyszarpać mu różdżkę. – Przerwiesz osłonę, debilu.
– Och, osłonę? A może ty po prostu...
– Zamknij pysk!
Nagle umilkła syrena Merriwether i pod salą do astronomii pojawiła się Minerwa McGonagall. Co za noc!
– Łoj! Nie posprzątałam tam – wyszeptała nerwowo panna MoFire. – W środku wszystko jest porozwalane.
– Kogo to obchodzi? Wycofujemy się. Trzeba będzie wrócić jutro. Co za noc!
– Co za noc!
– Ale przynajmniej raz – powiedział z naciskiem Severus Snape – nie będzie na nas. Alohomora – mruknął, celując w drzwi naprzeciwko nich.
W tej samej chwili otworzyły się z trzaskiem, ukazując stojącego na środku sali Jamesa Pottera. Profesorowie natychmiast odwrócili się w jego stronę. Był spalony, nie miał gdzie uciekać. Celerlaxus przezornie wycofał się, zabierając ze sobą Christiana. McGonagall zbladła, wpadła w prawdziwy szał i zaczęła wrzeszczeć na Jamesa. Kolejny raz jej wychowanek złamał przepisy, tego było już za wiele.
James Potter dobrze wiedział, kto go wsypał. Mogła to zrobić tylko jedna osoba. I wtedy, pośród krzyków McGonagall, poprzysiągł Snape'owi zemstę. Postanowił, że gdy tylko zdarzy się okazja, upokorzy go tak jak jeszcze nigdy; tak, że popamięta to do końca swojego zasmarkanego życia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro