Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. MoFire i Snape


Zaczytany w swoich notatkach Severus zatrzymał się na półpiętrze. Zamyślił się właśnie nad niezwykle istotnym problemem z dziedziny transmutacji – przemianą szczurów w kieliszki od szampana. Nie, żeby było to tak bardzo interesujące, ale profesor McGonagall stanowiła przykład wymagającej nauczycielki i pewne rzeczy po prostu trzeba było umieć. A Severus był pilnym uczniem – może niezbyt sympatycznym i łatwym we współżyciu, ale pojętnym. Zajęty swoimi sprawami nie usłyszał kroków na schodach przed nim. Chwilę później coś lekko nim zarzuciło i poczuł, jak z kieszeni szaty wyślizguje mu się różdżka. Ktoś miotnął w niego Expelliarmusem.

– Cześć, Tłustogłowy! Dawnośmy się nie widzieli, co? – powiedział Tom Boudelle, a Ponifacja Moore i Alojzy Gilmour zaśmiali się wrednie. – Znowu zakuwasz? Powiedz, jak to możliwe, że taka gnida ma TAKIE stopnie?

– Trzeba to zmienić! – zawyła Ponifacja. – Chodźcie, zmodyfikujemy mu trochę pamięć!

– Ekstra! Co ty na to, zasmarkańcu?

Snape rozglądał się w poszukiwaniu różdżki.

– To zna ktoś to zaklęcie? – spytał Tom.

Ponownie rozległ się odgłos kroków. Tym razem ktoś na złamanie karku pędził z górnych pięter.

– Mamy do pogadania, Ponifacjo Moore! – krzyknęła dziewczyna o strasznie rozczochranych, brązowych włosach, zatrzymując się na stopniach za plecami Severusa.

– O kurde, zjeżdżamy! – ryknęła Ponifacja i cała trójka natychmiast się odwróciła, gotowa do ucieczki.

Ale przybyła dziewczyna była szybsza – ściany zatrzęsły się od błyskawicznie rzuconego zaklęcia. Zanim Ponifacja zdążyła zniknąć Severusowi z widoku, już powiewał za nią długi jaszczurczy ogon, a w miejsce uszu wyrastały skrzydła nietoperza.

Severus tymczasem sięgnął po różdżkę, po czym obrócił się w stronę dziewczyny, wciąż patrzącej w ślad za uciekającymi. Uśmiechała się wyjątkowo paskudnie i sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie zauważyła Snape'a. W rzeczywistości właśnie tak było, mimo to Severus postanowił nie puszczać płazem zniewagi.

– Po co to zrobiłaś?

Do dziewczyny dopiero teraz dotarło, że nie jest sama i spojrzała na Severusa trochę nieprzytomnie.

– Ktoś cię prosił? – Severusowi zaczął nerwowo drgać policzek.

– Niby o co?

– O pomoc.

– Jaką pomoc? Niby komu?

– Mnie! Przygłupia jesteś, czy jak? Nie potrzebuję od nikogo pomocy, jakieś cholernej litości! A już tym bardziej od dziewczyny. Mam to gdzieś...

– Ja miałabym ci w czymś pomagać? Niby kiedy i w czym? Ty aby dobrze się czujesz?

– A to przed chwilą, to co było, hę? Nie rzuciłaś w nich czymś? Bo oni zaczepili mnie, a ty...

Dziewczyna wreszcie zrozumiała, o co mu chodzi. Skrzywiła się okropnie, wyraźnie wściekła. Z oburzeniem wstrząsnęła włosami i ruszyła w jego stronę.

– Słuchaj no, nie rozumiem, dlaczego miałabym cię bronić. Nic mnie nie obchodzi, czy ktoś cię zaczepia, morduje albo robi cokolwiek innego. To nie jest mój interes. Mam swoje porachunki z tą wywłoką Moore, a to z kolei nie twój interes, jasne?

– Więc to nie...

– Oczywiście! Całe dnie latam po korytarzach tylko po to, aby ratować czyjś tyłek. Przecież to moje ulubione zajęcie. A ty jesteś żałosny!

– Dzięki...

– Nienawidzę tej Moore. Patrz, mam mały prezent od niej.

Uniosła nieco skraj szaty. Na nogach miała tenisówki, na których ktoś wymalował wielkimi, mieniącymi się literami jedno słowo: „Dziwadło".

– Nie wiem, co z tym zrobić. Żadne zaklęcie nie działa.

Właściwie Snape już dawno nie rozmawiał z kimś tak długo (może nawet nigdy?). Była to dla niego sytuacja tak niesamowita, że nie wiedział, co ze sobą począć. I nagle coś go tknęło. Nie była to łatwa decyzja... Uniósł różdżkę i uderzył nią kilka razy we wnętrze drugiej dłoni. Pomyślał intensywnie i w końcu się zdecydował.

– Przeciwzaklęcie? To proste. – Skierował różdżkę ku jej stopom i powiedział – Vanesca! – Napisy zniknęły. – Ty pewnie jesteś MoFire – rzekł po chwili, przyglądając się jej.

– A ty musisz być Severus Snape.

– Muszę...

Merriwether MoFire i Severus Snape uczęszczali do tej samej klasy przez cały, długi pierwszy rok nauki w Hogwarcie, ale dopiero wtedy na korytarzu naprawdę się poznali.

***

Pokój wspólny Slytherinu był najdostatniej urządzonym ze wszystkich. Niezbyt gustownie, ale bogato, a u podopiecznych domu Salazara Slytherina właśnie to najbardziej się liczyło. Severus Snape ulokował się w najdalszym kącie pokoju. Zwinięty na czarnym, skórzanym fotelu i zawalony koszmarnie grubymi książkami mamrotał do siebie coś w rodzaju: „Co ja robię nie tak? Dlaczego nie wychodzi?", gwałtownie potrząsając swoimi długimi i wiecznie przetłuszczonymi włosami. Dzisiaj na szczęście wszyscy trzymali się od niego z daleka, ponieważ z samego rana rzucił na Toma Boudelle'a paskudne zaklęcie kurzajek, którego do teraz nie udało się odwrócić żadnemu z nauczycieli. W obliczu tej sytuacji reszta Ślizgonów wolała nie ryzykować. Na wspomnienie Toma, Severus uśmiechnął się tryumfalnie do siebie.

Wejście do dormitorium otworzyło się gwałtownie i do pokoju wpadła nachmurzona Merriwether MoFire. Zgromadzone tam Ślizgonki natychmiast zachichotały. Merriwether odruchowo przygładziła swoje rozczochrane włosy, słusznie podejrzewając, że to one są powodem nagłej wesołości dziewczyn. Zaświerzbiła ją ręka, w której trzymała różdżkę, lecz się opanowała. Miała teraz coś innego na głowie.

Jakby na to nie patrzeć, przypadkowo zaciągnęła pewien dług, a długów mieć nie lubiła. Dobrze wiedziała, że na świecie nie ma nic za darmo i najlepiej podobne sprawy załatwiać od razu. Z drugiej strony to przecież był Slytherin, więc może gwizdać na wszystko? Nie, teraz ma informację, którą może mu sprzedać i łatwo wygrzebać się z tej całej sytuacji. Wygrzebać się tak na wszelki wypadek. A potem na powrót mieć spokój. Wściekle zatupała nogami, nie przejmując się, jak na to zareagują uczniowie zgromadzeni w pokoju, niezrozumiale warknęła do siebie i poszukała wzrokiem Severusa. Ostatecznie wybawił ją wczoraj z wyjątkowo głupiego, tenisówkowego kłopotu i coś mu się za to należało.

Stanęła przed nim, wcisnęła ręce głęboko w kieszenie szaty, spuściła głowę, wpatrując się intensywnie w podłogę, i zupełnie niepasującym do sytuacji, napastliwym tonem powiedziała:

– Po wypowiedzeniu zaklęcia musisz końcem różdżki zatoczyć takie małe koło, bo inaczej zawsze będzie ci zostawał ogon.

Severus z wrażenia upuścił trzymaną w ręku książkę i rzucił dziewczynie wściekłe spojrzenie.

„Bredzi", pomyślał. „Pewnie dlatego mówią na nią Dziwadło".

– O czym ty gadasz? – warknął.

– O transmutacji. Twój kieliszek ma ogon, bo robisz zły ruch różdżką – wycedziła przez zęby. Teraz z kolei zainteresowała się wyglądem sufitu, a stopą uporczywie wierciła dziurę w dywanie.

Z otaczającego Severusa stosu ksiąg posypały się kolejne egzemplarze. Dwie rozmowy w ciągu dwóch dni... Sytuacja zaczęła go przerastać. Nie wiedząc, jak zareagować, rozdarty między możliwością prychnięcia i ironicznego śmiechu, zakrztusił się i rozkaszlał.

„Dlatego mówią o nim Smarkerus-Katarus", pomyślała Merriwether. Nagle przypomniało jej się coś jeszcze i nie mogąc się powstrzymać, chrząknęła znacząco, próbując zwrócić na siebie uwagę swojego, duszącego się właśnie, rozmówcy.

Dziwaczna, i do tego niezrozumiale wściekła, konwersacja dwóch największych dziwadeł nie tylko Slytherinu, ale całego Hogwartu zwróciła już uwagę wszystkich uczniów zgromadzonych w pokoju wspólnym.

– Hm, hm... – spróbowała ponownie panna MoFire. – Czy mógłbyś mnie... eee... nauczyć tego... hm, hm... zaklęcia, co usuwa napisy?

Teraz wszystkie książki wylądowały na podłodze, a przed nią wyrósł wściekły, niemal ziejący ogniem Severus.

– A niby czemu mam cię uczyć jakichkolwiek zaklęć?! – krzyknął.

Merriwether nie lubiła, kiedy ktoś na nią krzyczał, bardzo nie lubiła. Zbliżyła twarz do jego twarzy i wściekle wydyszała:

– Bo nie sięgniesz nim własnych pleców, matole.

Odwróciła się na pięcie, zarzuciła włosami i ruszyła przed siebie.

Do Severusa nagle coś dotarło.

– Czekaj! – zawołał i ruszył w jej stronę, a przemieszczał się w zabawny, pająkowaty sposób. – Napisali mi coś na plecach?

– Nie, zmyśliłam to z nudów.

– Co napisali?

– To twój problem.

– Sama zaczęłaś.

Wzruszyła ramionami. Wtem oboje zdali sobie sprawę z nienaturalnej, jak na ślizgońskie królestwo, ciszy. Zorientowali się, że wszyscy się na nich gapią.

– No czego? – warknął Severus. – Coś nie pasuje?

Ślizgonom stanęły przed oczami kurzajki Toma Boudelle'a, więc nikt nie uznał za stosowne odpowiedzieć.

– Chodź – powiedział do Merriwether.

– A czy ja jestem na twoje skinienie? Spływaj, kretynie!

– Chcesz się nauczyć tego zaklęcia?

– Chcę.

– To chodź.

Wyszli na korytarz. Pozostali w pokoju Ślizgoni byli zbyt zdumieni, aby od razu zdobyć się na komentarze. A pamiętać należy, że sprawienie, by Ślizgon zaniemówił, to wielki wyczyn.

Gdy już znaleźli się na korytarzu, Severus zapytał ponownie, co ma napisane z tyłu szaty.

– Czy to takie ważne?

– Tak.

– No dobra. Wykaligrafowali, że twoje włosy śmierdzą łojem.

Severus odwrócił się i pośpiesznie napisał na ścianie parę słów. Zakołysał różdżką, potem wykonał taki ruch, jakby chciał ukłuć jedno ze słów, mruknął „Vanesca! " z akcentem na pierwszej sylabie i wyraz zniknął.

– Teraz ty spróbuj – polecił. – Tylko uważaj, nie zrób sobie krzywdy – powiedział z przekąsem. – To takie trudne zaklęcie.

– Och, odwal się!

***

Od tej pory Merriwether MoFire i Severus Snape osobliwie przypadli sobie do gustu. Zapewne zadziałała tu kwestia uderzającego podobieństwa. Ubierali się zawsze na czarno, nawet ich osobiste rzeczy były wyłącznie w tym jednym kolorze, i nieodmiennie strasznie się krzywili. Oboje też chrząkali, zanim powiedzieli komukolwiek „Dzień dobry", zupełnie jakby jakaś gigantyczna przeszkoda w gardle nie pozwalała im wykrztusić żadnej uprzejmej formułki. Nienawidzili dokładnie tych samych osób (co nie było takie trudne, bo i jedno, i drugie nienawidziło całej szkoły). Szybko też odkryli, że dokładnie to samo ich interesuje i lubią te same przedmioty, zwłaszcza obronę przed czarną magią (i samą czarną magię też, ale to już inna sprawa). Od samego początku dogryzając sobie, przekomarzając i kłócąc (niemal do rękoczynów), wkrótce byli już tak ze sobą zżyci, że nie odstępowali się na krok. Razem siedzieli na lekcjach, uczyli się do późnej nocy i włóczyli po korytarzach. Zwyczajowo zaczytani w księgach, w wolnych chwilach, pomiędzy wybuchami złości, od których dygotały ściany wiekowego budynku Hogwartu, próbowali normalnie rozmawiać. A dla obojga była to spora nowość.

W wypadku członków Slytherinu trudno w ogóle mówić o przyjaźni, ale jeżeli dopuści się taką możliwość, to tak właśnie należałoby nazwać więź, jaka połączyła dwoje „dziwadeł".

Jak m wiadomo, dom Salazara Slytherina w siedemdziesięciu procentach składa się z tchórzy, a w trzydziestu z wariatów. I jedni, i drudzy silnie podlegają uczuciu... oszołomienia. Z tego to powodu na samiutkim początku, gdy ktoś przyuważył Merriwether i Severusa razem w jednym punkcie przestrzeni, automatycznie przecierał oczy, sądząc, że drzemie na jawie. Potem posypały się docinki, a odpowiedzią na nie były masowo posyłane ekspeliarmusy, drętwoty i oszałamiacze. W większości przypadków okazywały się doskonałym lekarstwem. Slytherin w siedemdziesięciu procentach składał się przecież z tchórzy...

Wkrótce jednak pojawił się problem zupełnie nowy (i później stały) w życiu panny MoFire.

– Patrzcie, Smarkerus ma dziewczynę! – krzyknął Potter. Cała klasa stała właśnie przed salą McGonagall i oczekiwała na transmutację.

– Dziewczynę? – prychnął Syriusz Black. – Myślałem, że to jego siostra.

– Wszystko jedno. Doskonały wybór, paskudniejszej nie znajdziesz. Idealnie do siebie pasujecie. Smarkerus Snape i Dziwadło MoFire! – ryknął śmiechem Potter, a jego kolega mu zawtórował.

– Masz coś do mnie, Potter? – spytała Merriwether.

– Mam, a co?

– Nie wycieraj sobie gęby moim nazwiskiem. Za wysokie progi.

Dla Merriwether, która kiedyś zupełnie nie zwracała uwagi na takie rzeczy, jak czystość czarodziejskiej rasy, krew nagle (po rozpoczęciu edukacji w Hogwarcie) stała się kwestią najwyższej wagi. Ona sama nie bardzo wiedziała dlaczego.

– Uhu! A co to miało być? – zainteresował się Gryfon.

– Potterowie to rodzina kompletnie bez znaczenia. Brzydzę się takimi.

– Odwal się od mojej rodziny!

– Bo co? – wtrącił się Severus.

W powietrzu w jednej chwili zamigotały zaklęcia posłane z czterech różdżek, jedna seria, potem następna i następna. Potterowi okulary urosły do niesamowitych rozmiarów i powaliły go do tyłu, szata Snape'a z czarnej zrobiła się nakrapiana, Syriusz wirował dookoła własnej osi, nie mogąc się zatrzymać, a Merriwether coś uniosło go góry i cisnęło prosto w nadchodzącą profesor McGonagall – obie wylądowały na ziemi. Poza tym jedno z zaklęć przemieniło kapelusz pani profesor w nietoperza, który natychmiast gdzieś odleciał. Dodatkowymi skutkami pojedynku było kilka latających teczek i kilkoro uczniów z oślimi uszami. Nie licząc rozbitego posągu i dziury w podłodze. Jednym słowem Merriwether MoFire zyskała kilku nowych wrogów i pierwszy w swoim życiu szlaban. I bardzo jej się to spodobało.

***

Od tamtej pory życie upływało pannie MoFire na nauce, potyczkach i szlabanach. Ona i Snape założyli coś w rodzaju gangu opozycyjnego do gangu Pottera. I tak, jak Potter i spółka byli duszami towarzystwa w Gryffindorze, tak oni stanowili szare eminencje Slytherinu. Z każdym rokiem wiedzieli i umieli coraz więcej, znacznie wyprzedzając program. Przestali kryć się po kątach. Dumnie kroczyli po korytarzach, wysoko zadzierając głowy i nie zwracając uwagi na obelżywe wyzwiska oraz od czasu do czasu szyjąc zaklęciami w kogo popadło. Nie, żeby siali taki znów szalony postrach, ale w ten sposób starali się wyglądać. Czasem zapewniało to spokój, częściej budziło śmiech, ale oni od zawsze mieli innych ludzi i ich zdanie głęboko gdzieś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro