Dzisiaj
Nie jestem ze stali, lecz poddaję się stale,
żyję bez morału, by podnieść swe morale
Zmiany obalę psychicznym taranem,
świadomość swą uśpię z powrotem nad ranem
Boimy się duchów, bo zioną nam wiekiem,
myślimy duchem, by stać się człowiekiem
Płyniemy podziemnym ciekiem, jak stwory
Szczury: wśród światła wracają do nory
Wiek nieparzysty, jak ludzie w nim zebrani,
Pomysł swój czysty, nie chcą parą karani
odparować dla innych, więc inną techniką;
postanowią się schować za elektroniką
Jak muchy zamknięci w pajęczej sieci,
zabawniejsi niż w życiu, tarantuli dzieci
Świat pełen brudu, a czysty, gdzie nikt chce być kimś,
kim się mu mówi, że może
Drzeworyt nam ryją w mózgowej korze
Ktoś chce być nikim, a nikt chce być ktosiem
Stulatek chce żyć, a umrzeć ten z upadłym osiem
na liczniku, bo na chodniku
ludzi pełno, a ludzkość w zaniku...
Łudzi się ktoś, że znajdzie tam kogo,
kto nie musi tam być, w marazmie, tak błogo
marząc, kiedy padnie po pracy na łóżko,
chowając głowę pod życia grobem-poduszką
Bo przystanek nie przystoi, gdy nie jesteś w ruchu,
bo brak ci słuchu, kiedy uszy w puchu
Dlatego pracujesz, by legnąć wśród piór,
by pióropuszem obronił cię anielski chór
Chcę się ożenić z metaforą,
tak jak my wszyscy: chorą
lecz małżeństwa jednej płci są nielegalne w tym kraju,
więc myślą, że gdy tworzę, jestem na smutnym haju
Lecz może ja zorzę otworzę
tutaj, czy na niebie,
dla siebie, czy dla ludzi
w moim wieku, w naszym Wieku
Więc pomóż, człowieku, pomóż nam, Boże.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro