Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. 𝐍𝐢𝐞𝐮𝐝𝐚𝐧𝐲 𝐦𝐞𝐜𝐳

Uwaga rozdział zawiera opisanie meczu, który NIE istniał

♥ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـﮩﮩﮩﮩـ٨ﮩﮩـ٨ﮩ♥

-Pablo Gavi-

Opowiedziałem Pedriemu o tym, co się stało. W pierwszej chwili mi nie wierzył, ale przecież mówiłem prawdę. Potem się z tego śmieliśmy, choć średnio było mi do śmiechu. To nie było przyjemne. Nie wiedział, jak bardzo było mi smutno wiedząc, że nikt się mną w tym momencie nie przejmuje lub po mnie nie przyjedzie, bo przecież stąd do Barcelony taki kawał drogi. On wyglądał tak, jakby się tym średnio przejmował.

- Skąd masz tę kurtkę? - zapytał w końcu przerywając ciszę, a ja głośno przełknąłem ślinę. W sumie to nie wiem, skąd ją mam, ale odruchowo z nią poszedłem, kiedy biegłem na lotnisko. Może ona jest jego? Czy ja zabrałem mu kurtkę? Japierdole.. przecież później będę musiał spojrzeć mu w oczy i powiedzieć ,,przepraszam". Nie chce tego robić, nie chce przepraszać kogoś takiego jak on.

- Ktoś mi ją pożyczył - wydukałem na poczekaniu i usiadłem w autokarze. Udało mi się dorwać miejsce od okna, bo González był za bardzo zdezorientowany. Okazało się, że jeszcze coś się pozmieniało, bo zamiast Pedriego miejsce obok mnie zajął Robert. Patrzyłem się za okno zamiast spojrzeć na niego. Chyba raz wolałbym grzać ławkę. Czuję się tak, jakbym dzisiaj wszystkim zawadzał. Może dlatego przyleciałem tu tak wcześnie? Założyłem słuchawki. ,,Titanium", które śpiewa Sia zawsze jakoś mnie lekko uspokaja. Czuję się lepiej słysząc tę piosenkę.

Shoot me down, but I get up

Lekko się uśmiechnąłem. Dam radę. Jestem jeszcze młody i przecież tylko za bardzo przeżywam lub tak sądziła moja mama, z którą nie mam kontaktu. Zawsze byłem sam i nic się nie zmieniło. Jestem ja i piłka. Tak zostanie. Westchnąłem głośno i oderwałem wzrok od okna. Lekko wtuliłem się w rękę Lewego. Pogłaskał mnie drugą po głowie.

- Gavi, Pedri nie kazał Ci mówić, ale ja mam swój własny rozum - odezwał się przerywając ciszę, a ja lekko podniosłem wzrok. Miał takie zmęczone oczy. Mógłbym przysiąść, że płakał.. a może faktycznie tak było? Oparłem się o niego bardziej i patrzyłem w te oczy, w te wiecznie zmęczone oczy. - Myślałem, że coś Ci się tam stanie i nigdy więcej nie pójdziesz na żaden samolot beze mnie - objął mnie prawą ręką, a ja miałem okazję, żeby wtulić się w jego ciało. Zrobiłem to bez wahania. Było mi tak przyjemnie. Czyli, że ktoś jednak się o mnie martwił. Robert jest cudowny, ale zawsze każdy go męczy, kiedy zacząłem zauważać to, że potrzebuję chwili spokoju i wystarczy mu chociaż 10 minut ciszy czasami po prostu się do niego przytulałem i nic nie mówiłem. Umiałem siedzieć cicho, jeśli było trzeba. Rodzina mnie tego nauczyła.

- Nie martw się.. jestem już duży - przymknąłem oczy i zacząłem wdychać jego perfumy. Przełożyłem nogę tak, żeby lekko dotykała tej jego. To chyba jedyny gracz Barçy, który się o mnie szczerze martwi. Lekko odetchnąłem, kiedy poczułem, że mnie głaszcze. Był cicho i się nad czymś zastanawiał. Przetarłem lekko oczy. Raczej się nie prześpię, bo zaokrąglając mamy jakieś 40 minut na dojazd do stadionu. Korki.

- Dla mnie zawsze będziesz małym dzieckiem Gavi - lekko zdziwiłem się na te słowa. Wypowiedział je tak nagle.. może to prawda, że tylko on się mną martwi. Pedri to mój najlepszy przyjaciel, ale czasami przesadza. Uśmiechnąłem się na słowa Roberta i jednak uciąłem sobie krótką drzemkę. Kolejną w tym dniu.

Santiago Bernabéu.. jak im zazdroszczę tego, że nie będą mieli remontu stadionu. Przecież zaraz będziemy mieli pożegnanie dwóch wspaniałych piłkarzy. Alba i Busquets.. będzie mi ich brakowało. Lekko się podniosłem. Potrząsnąłem śpiącym Robertem, bo trzeba było wychodzić. Założyłem mu jego stylowe okularki. Uśmiechnął się do mnie lekko. Zrobiło mi się jakoś lepiej widząc jego uśmiech. Wyszedłem z autokaru. Wszyscy robili mi zdjęcia. Dzień, jak co dzień. Uśmiechnąłem się od ucha, do ucha, żeby nie wyjść na zmęczonego.

Weszliśmy do szatni. Przebrałem się w strój, Wysłuchałem przemowy kapitana i wtedy zacząłem się obawiać meczu, który miał się zaraz odbyć. Przypomniały mi się słowa madryckiego napastnika. Przełknąłem głośno ślinę. Pedri poklepał mnie po ramieniu. Średnio to pomogło. W pewnym sensie mocno się stresowałem. Granie przeciwko Viníciusowi nie jest przyjemna, kiedy jesteś jak jakiego ofiara, którą chcę za wszelką cenę dopaść.

Mecz zaczął się spokojnie. Kilka nieudanych akcji na nasze konto, dobra interwencja Ter Stegena i najważniejsze brak bycia nękanym przez tego brazylijczyka. Mogłem swobodnie próbować podawać, nikt mnie nie dotykał, ani nie próbował zabić. Militão próbował mnie zatrzymać, ale sprawnie podałem piłkę do Lewandowskiego. Miał idealną okazję do strzelania. Było tak blisko, ale Courtois zdążył ją odbić. Rzut rożny. Zasłaniał mnie młody mężczyzna, jeśli mogę go tak nazwać, któremu muszę oddać kurtkę. Próbowałem skoczyć, ale tylko się o niego otarłem i prawie go przewróciłem. Modrić wybił piłkę na naszą połowę. Wszystko działo się tak szybko. Karim sprawnie minął naszych obrońców. Wszystko teraz zależało tylko od Ter Stegena. Muszę mu dać po meczu te czekoladki. Dalej jest na mnie zły. Zamknąłem oczy. Głośne darcie się kibiców Realu Madryt. Trafił, wiedziałem to nawet nie otwierając oczu, To było oczywiste. Przygryzłem wargę. Robert zremisuje.

Nie zremisował. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 1:0 dla naszych przeciwników. Modliłem się w tej szatni, naprawdę się modliłem. Musimy wygrać ten mecz. Od tego zależy, czy spadniemy w tabeli. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby spaść za Alectico Madrid. Coś jest jednak nie tak. Nie zwracał na mnie uwagi przez cały mecz. Może tak samo jak ja nie czuję się komfortowo w rozmowie ze swoim wrogiem, chyba mogę tak to nazwać? Tego nie wiem, ale jest rzecz, której jestem na 100% pewny. W drugiej połowie będę się starał za całą Barcelonę, żebyśmy zremisowali.

Trzęsły mi się ręce ponownie tam wychodząc. Biegłem przed Pedrim, czekając aż poda mi piłkę. Madryccy obrońcy byli zajęci kryciem Lewandowskiego. Podał mi piłkę. Jednak nie zdążyłem nawet dobrze jej odebrać. Upadłem na murawę. Nie wiedziałem co się stało. W pierwszej chwili nic nie czułem. Dopiero potem, wolno zaczęło do mnie docierać, że ktoś mnie mocno kopnął w piszczel lub mogłbym przysiądz, że nawet nedepną, a potem dostałem jeszcze w plecy. Bolała mnie cała noga. Widziałem jak spływa po niej krew. Usiadłem i dotknąłem lekko rany. Piekło jak cholera. Byłem przerażony. Z moich oczu popłynęły łzy, które szybko otarłem. Gavi nie jesteś dzieckiem - powtarzałem tylko w głowie.

- Czyżbym przez przypadek uszkodził małego chłopczyka? - szepnęła mi do ucha rozmazana, męska sylwetka. Kręciło mi się w głowie, nie wiedziałem, czy to przez to, że zobaczyłam krew, a może to przez ten głos? Lewandowski pomógł mi zejść z boiska. Przeklinał pod nosem, oczywiście po polsku. Zawsze tak robił. Usiadłem na ławce i obserwowałem, jak Lewy strzela karnego. Mówiłem, że zremisuje. Po tym jeden z rezerwowych pomógł mi wejść do szatni gospodarzy, złożyłem kurtkę, która była niczego sobie i położyłem ją na jego miejscu. Dopiero później zostałem złapany przez medyków, którzy mnie zbadali. Miałem paskundą ranę. Zostałem opatrzony. Nie musiałem w cale schodzić, a ponad to moglem dalej grać, ale Xavi nie chciał mnie narażać na więcej kontaktów z brazylijczykiem. Mecz zakończył się remisem. Spadliśmy w tabeli.

♥ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـﮩﮩﮩﮩـ٨ﮩﮩـ٨ﮩ♥

Kolejny rozdział jak obiecałam.

Nad nim trochę bardziej się namęczyłam, bo pisałam go o wiele dłużej niż normalnie. Cały czas coś mi, gdzieś nie pasowało.

Ps. Nie zwracajcie uwagi na czasowniki w formie żeńskiej. Próbowałam wyłapać, jak któryś zmieniła moja autokorekta, ale mogłam coś pominąć.


Miłego dnia🤍

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro