Witamy w bazie Drzewa Harmonii
-Jesteśmy-Rainbow Dash wskazała kopytem pustą polanę pomiędzy dwoma wzgórzami.
-Ale...tu nic nie ma! -zaprotestowała Lemon
-To, że czegoś nie widzisz, nie znaczy, że tego nie ma.-odparła RD, po czym zaczęła zniżać lot w kierunku polanki. -Lądujemy dokładnie na środku polany. Dasz radę?
Lemon zastanowiła się nad pierwszymi słowami kapitan. Przypomniała jej się sytuacja sprzed paru godzin, kiedy to wraz z Applejack przemierzała kanały Ponyville do kryjówki rodziny Apple. Jedna ze ścian wówczas po uderzeniu w nią w odpowiednie miejsca, magicznie się rozwierała i zamykała.
Pozostała też kwestia lądowania. O ile Magiczny Prąd Equestriański sam ją niósł przez ostatnią godzinę, to LJ wątpiła w to, że uda jej się wylądować bez szwanku. Jej skrzydła, choć już rozruszane, nadal były bardzo słabe. Jednak nie chciała pokazywać Rainbow, że jest taka słaba na jaką zresztą pewnie wygląda.
-Dam.
-Zatem ląduj.
LJ spojrzała w dół i zaczęła powoli nurkować. Zdawała sobie sprawę, że odlecenie od prądu powietrznego spowoduje dużą niestabilność lotu, co może doprowadzić do twardego lądowania. Przyciągnęła skrzydła do ciała i skierowała się w dół. Prąd zaczął ją wznosić, lecz z całych sił ciągnęła swoje ciało w dół. Skrzydła skierowała w dół, aby był jak najmniejszy opór wiatru.
Po chwili poczuła granicę, między prądem a normalnym torem lotu. Zaczęła się chwiać, skrzydła rozłożyła odrobinę i odzyskała stabilność. Udało jej się przekroczyć ścianę prądu powietrznego. Grunt był już blisko, więc zaczęła lekko machać skrzydłami. Tak jak podejrzewała były bardzo osłabione, szczególnie po tak długim locie i miała problemy z wykrzesaniem z nich choćby odrobiny energii.
-No dalej skrzydełka! Dacie radę!
Młóciła powietrze, aż wreszcie skrzydła zaczęły same ją nieść. Po krótkiej chwili poczuła pod kopytami zimną trawę.
-Nie musisz już nimi machać!-RD parsknęła śmiechem wskazując kopytem na skrzydła Lemon.
Ta ostatnia spoglądnęła na swoje skrzydła i na jej poszarzałej sierści pojawił się lekki rumieniec zawstydzenia. Skrzydła pegaza bowiem machały jak w transie.
-Um...no tak. Hahah..-zaśmiała się nerwowo i złożyła skrzydła.-To gdzie jest ta baza?
-Stoimy na niej.
-Że co?
-Stoimy na niej. O tutaj.-powtórzyła cierpliwie jednocześnie wskazując kopytem trawę.
-To jak się do niej dostać?
-Za chwilę tam wejdziemy.
-Ale jak to za chwilę?
-Wejście do bazy zawsze otwiera się od razu. Jednak ty jesteś tu pierwszy raz i w tym momencie przebiega przez ciebie zaklęcie skanujące.
-Po co?
-Żeby się upewnić, że jesteś czysta. Nie wiem czy wiesz ale nie tylko Luksry służą Jemu. Są także stworzenia o nazwie Sint. To ogromne węże, których jad zmienia kucyki w połowie w Luksry. Straciliśmy dość kuców z ich powodu.-kapitan zwiesiła smutno głowę
-Och.. nie wiedziałam...przepraszam...
-Nic się nie stało. Uwaga!
W tym momencie wokół nich pojawiła się turkusowa aura, która zaczęła się szybko zacieśniać. Po krótkiej chwili na polanie nie było nikogo. Zniknęły.
***
Lemon otworzyła oczy. Wszystko widziała podwójnie i niewyraźnie. Dudniło jej trochę w uszach. Złapała się kopytem za bolącą głowę.
-Rainbow Dash? Co się stało?
-Teleportacja na początku nie jest przyjemna ale myślę, że się przyzwyczaisz. Wstawaj. -kapitan podała jej kopyto.
Na chwiejnych nogach LJ przemierzyła długość oświetlanego, wąskiego, długiego korytarza prowadzącego do dużych drzwi. Rainbow Dash zastukała w nie sześć razy, po czym ta sama turkusowa aura, która je przeteleportowała, otworzyła drzwi. Oczom wyblakłej pegazicy ukazał się widok ogromnej sali wypełnionej kucykami. Sala zrobiona była z metalowo-kryształowych ścian i zdobień. Pośrodku znajdował się kryształowy wysoki podest. Wszystkie kuce zwrócone były w jego stronę. Pegazy unosiły się pod sufitem. Wszyscy mieli na sobie czarne, szare lub brązowe uniformy. Słychać było przez chwilę rozmowy kucyków, które po wejściu Lemon Juice i Rainbow Dash ustały. Lemon zrobiła niepewny krok do przodu. Kuce przez moment wpatrywały się w nią. Potem niektóre z nich zaczęły się przemieszczać robiąc korytarz prowadzący do podestu. Rainbow szturchnęła ją, dając jej w ten sposób znak, żeby zaczęła iść.
LJ zaczęła iść przez korytarz. Jej kopyta wywoływały echo niosące się przez długą chwilę. Niepewnie rozglądała się po pyszczkach zgromadzonych. Nie zdradzały one żadnych emocji.
Następnie spojrzała na podest. Dopiero teraz spostrzegła na nim trzy postacie. Gdy podeszła bliżej zobaczyła, że jedna z nich to...Spifire. Kapitan Wonderboltsów z dawnych lat Equestrii, ubrana była w granatowy uniform. Stała jako trzecia w rzędzie kuców. Drugim kucykiem była przedstawicielka elementu Dobroci: Fluttershy. Grzywę miała związaną w długi warkocz, a na sobie nosiła brązowy uniform.
Pośrodku stała pomarańczowa pegazica z brązową dość krótką grzywą związaną gumką, pod nią zaś zawiązana była szara bandana, która unosiła grzywę do góry. Na nosie miała mała, lecz bardzo widoczną bliznę. Jej uniform był w kolorze ciemnoczerwonym. Jej pyszczek był znajomy, lecz Lemon nie mogła sobie jej przypomnieć. Gdy podeszła pod sam podest, środkowa klacz wystąpiła naprzód. Przetoczyła wzrokiem po zebranych kucykach ale najdłużej jej spojrzenie zatrzymało się na Lemon Juice. Po chwili zaczęła mówić.
-Dziękuję wszystkim za przybycie. Jak widzicie, kapitan Rainbow przyprowadziła ze sobą następnego kuca "z zewnątrz". Odkąd zaczęła się wojna kryjemy się w podziemiach, żeby, gdy nadejdzie czas odbić Equestrię z Jego łap. Jednak nie o tym mowa.-mówiła spokojnym głosem.- Wszyscy wiecie, że Night Slash wyznaczył mnie, abym zastąpiła go póki nie wróci. Otrzymałam od niego list, że już jest w drodze. Sprawy u gryfów nie mają się najlepiej, dlatego musimy je przyjąć. Jest nas coraz więcej, a każdy "zewnętrzniak" to kolejne kopyta do walki. Każdy z nas stracił dużo, także oni. Naszym zadaniem jest uratować tyle kucy ile się da.
Zawiesiła głos i spojrzała na Lemon.
-Każdy ma w sobie nawet najmniejszą iskrę nadziei i woli walki. Witamy w bazie Drzewa Harmonii.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro