Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVII Założę się, że rozpuścił plotkę

W ciągu kolejnych tygodni Benedicto zaczynał powoli zyskiwać nadzieję, że jednak zaliczy rok. Z dnia na dzień dzięki Marcusowi rozumiał coraz więcej i nawet miał wrażenie, że stał się nieco lepiej zorganizowany. Oczywiście nie łudził się, że kiedykolwiek stanie się mistrzem schludności, ale i tak dokonał postępów w tej kwestii.

Po którymś już treningu dziś wziął szybki prysznic i zabrał książki, by się pouczyć. Wychodząc z domku, dostrzegł jeszcze Stellę Juel siedzącą na swoim łóżku, co go nieco zdziwiło, bo nie była typem domatorki. Wzruszył jednak ramionami i zapukał do domku siódmego.

Marcus już na niego czekał. Benedicto przywitał go z uśmiechem. Dla innych obozowiczów było to nie do pomyślenia, ale jednak polubił tego małego, okropnie skrzeczącego syna Apollina. Nie żeby przejmował się ich opinią, bo nie zamierzał opierać swoich sądów na cudzych obserwacjach ani nie próbował zmienić ich zdania — no, właściwie to udało mu się przekonać Eichiego, by nie patrzył na Weasela spode łba, ale tylko tyle.

Udali się do świetlicy, a w jej pobliżu minęli Bellę Juel (chyba że Stella wybiegła z domku i dotarła tu przed nimi, ale Benedictowi się nie wydawało, by tak było). Głęboko się nad czymś zastanawiała i nawet ich nie zauważyła, co zdawało się cieszyć Weasela. Benedicto zdążył już dostrzec, że Marcus nie lubił wdawać się w niepotrzebne konwersacje, więc go to nie zdziwiło. Weszli do świetlicy, gdzie nie zastali nikogo poza stosem książek Eichiego, który w tej chwili mógł stanowić już stały element tła. Prawdę mówiąc, Benedicta nieco zaskakiwał fakt, że świetlica nie była zbyt popularnym miejscem, ale z drugiej strony jak wiele osób w obozie brało naukę jakoś szczególnie poważnie?

Zastanawiał się przez chwilę nad tym fenomenem, ale w końcu udało mu się zamiast tego zająć matematyką. Niedużo z niej zrobił, bo co chwilę plątały mu się symbole i wzory, aż wreszcie pozwolił sobie na smutne westchnienie. Nie uszło to uwadze Marcusa.

— Chyba przyda ci się przerwa — zauważył.

— Tak — potwierdził Benedicto. — Czemu tu jest tyle tych znaczków? Nie kumam tego...

— To i tak łatwiejsze niż ludzie — uznał Marcus.

Benedicto spojrzał na niego pytająco. Marcus bardzo rzadko wspominał cokolwiek o sobie, dlatego ta nagła wzmianka go zdziwiła.

— W matematyce symbole mają określone znaczenie i nie ma miejsca na niejednoznaczności.

— Co masz na myśli? — zapytał Benedicto, zaintrygowany.

— Ciekawski jesteś, Morte.

— To prawda... Ale jak nie chcesz, to nie musisz mówić.

— A wiesz co? Mogę ci w zasadzie powiedzieć.

— Serio?

— Ty chcesz chociaż ze mną rozmawiać. — Marcus wzruszył ramionami. — Innym to nie wiem, o co chodzi, cokolwiek nie powiem, to coś im nie pasuje. Wydaje mi się, że mam schemat, a nagle zostaje zburzony. Ludzie są niejednoznaczni.

— To prawda — przyznał Benedicto. — Ale nie wiem, czemu wszyscy mieliby cię nie lubić tylko ze względu na to.

— Nie lubią mojej mocy, chociaż kilka razy ocaliłem im tyłki... Zresztą sam widziałeś.

Tak, doskonale pamiętał reakcję Eichiego. Kiwnął głową.

— To i tak dziwne — upierał się jednak. — Wiele osób w obozie ma dziwne moce i wszyscy choć raz mówią coś nie tak. A jednak to na ciebie się uwzięli. Wydarzyło się coś, przez co mogą tak myśleć?

— Właściwie nie myślałem o tym, ale jak tak teraz o tym mówisz... — Marcus zmarszczył brwi. — To może mieć sens. — Zamilkł, jakby się nad czymś zastanawiając. Po chwili wyraz jego twarzy się zmienił; wyglądał, jakby coś go oświeciło. — No oczywiście. Yokoyama.

— Eichi?

— Pamiętasz, kiedy naprostowywałem twojego durnego chłopaka, że pewne słowa, które usłyszał, usłyszał źle?

Benedicto postanowił nie komentować nazwania Eichiego „jego durnym chłopakiem". Potwierdził jednak, bo dobrze to pamiętał — chociaż lepiej niż rozmowę z Marcusem przypominał sobie późniejsze pocieszanie Eichiego.

— I co w związku z tym?

— Nie myślałem nad tym, ale skoro to słyszał i zinterpretował na swój własny sposób, robiąc ze mnie nie wiadomo kogo, to założę się, że rozpuścił plotkę po obozie. To by dużo tłumaczyło.

— Eichi miałby rozpuszczać plotki? — zapytał Benedicto z niedowierzaniem. — To nie wydaje mi się w jego stylu.

— A skąd wiesz? Nie cierpi mnie, to jasne. Nie zdziwię się, jeśli chciał mi dopiec.

Benedicto i tak w to powątpiewał. Eichi nawet jemu nie chciał powiedzieć, dlaczego uprzedził się do Marcusa, więc niby jak miałby z taką łatwością rozpuścić plotkę? To brzmiało niedorzecznie... Nie wykluczał jednak samego faktu istnienia owej plotki, w końcu wieści wszelakie, nie zawsze prawdziwe, w Obozie Herosów rozchodziły się błyskawicznie.

— Wątpię, że to on — stwierdził. — Ale pewnie nie pomogę ci zbytnio, bo nawet mnie tu wtedy nie było.

Obiecał sobie jednak w duchu, że dla pewności zapyta o to Eichiego, najlepiej zaraz po korepetycjach, żeby nie zapomnieć.

— No dobra — zgodził się Marcus, chociaż Benedicto wiedział, że go nie przekonał. — Możemy wracać do matematyki.

Reszta zajęć upłynęła im w spokoju. Nie rozmawiali już o niczym poza matematyką, a o siedemnastej Marcus opuścił Benedicta, wcześniej zostawiwszy mu wielki stos pracy domowej, jakby naprawdę łudził się, że zrobiona zostanie chociaż jej połowa. To znaczy nie żeby Benedicto się nie starał, ale jednak to było nieco za dużo. Postanowił powiedzieć to Marcusowi jutro. Tymczasem chciał się zająć inną sprawą. Podszedł do stolika Eichiego, a ten, wyjątkowo jak na siebie skupiony na podręczniku, nawet go nie dostrzegł. Benedicto obserwował go przez chwilę z uśmiechem, który wpłynął mu na usta niemalże automatycznie, ale uznał, że nie może tu tylko stać jak kołek i się na niego gapić.

— Hej, Eichi — przywitał się.

Eichi drgnął na krześle i dopiero po sekundzie zerknął na Benedicta.

— Ach, to ty, Benedicto. — Rozluźnił się nieco. — Wystraszyłeś mnie.

— Przepraszam, nie chciałem.

— Nic nie szkodzi. — Eichi machnął ręką.

— Masz chwilkę? — zapytał Benedicto. — Chciałbym z tobą o czymś pogadać.

— Nie teraz, proszę — jęknął Eichi. — Już bliźniaczki Juel wystarczająco mnie wymęczyły i obawiam się, że teraz nie będę zdolny do prowadzenia sensownej rozmowy.

— Bliźniaczki Juel? Ale że obie?

— To było okropne. Potem ci powiem, ale na serio, próbuję się uczyć, a co chwilę coś mi przeszkadza. Sam rozumiesz, jak to jest.

— No dobrze — zgodził się Benedicto. Wcale nie chciał odwlekać rozmowy, ale też nie miał ochoty napierać na Eichiego. — To co, jak skończysz, to pogadamy?

— Zgoda, mam nadzieję, że nie zapomnę.

— Zapisz to sobie gdzieś.

Eichi kiwnął głową i na wnętrzu lewej dłoni zapisał sobie coś, co chyba miało mu przypomnieć o rozmowie. No, może będzie to skuteczne, zanim pójdzie do łazienki.

— Teraz nie zapomnę — obiecał.

— Prawdopodobnie będę u siebie w domku, bo Marcus się nade mną znęca i daje mi niebotyczne ilości pracy domowej, tak „do przećwiczenia". — Benedicto skrzywił się. — Ale no nic, nie będę ci już przeszkadzać.

— A możesz się na chwilę przysunąć? — poprosił Eichi.

Benedicto z uśmiechem spełnił tę prośbę, dzięki czemu Eichi bez wstawania był w stanie pocałować go w policzek.

— No, teraz już możesz iść.

— Powodzenia z... — Benedicto zerknął do podręcznika — fizyką.

Gdy to powiedział, to już naprawdę poszedł, obawiając się, że jeśli tego nie zrobi, to spędzi w świetlicy kolejną godzinę. Nie żeby jemu to przeszkadzało, ale nie chciał zawracać Eichiemu głowy, kiedy ten nie był w nastroju. Tak jak zapowiedział, wrócił do swojego domku, gdzie mógł już na spokojnie popłakać sobie nad matematyką. Ale nawet nie zdążył się przyjrzeć zadaniom, a został od nich oderwany.

Bardziej wyczuł, niż zobaczył, że w domku zapanowało jakieś podniecenie. Uniósł głowę i ujrzał swoje rodzeństwo wpatrujące się w jakiś punkt. Podążył za ich wzrokiem i zorientował się, że obserwowali siostry Juel. Benedicto przewrócił oczami. Znowu one...

Stella miała na sobie jakąś elegancką sukienkę i siedziała na łóżku, trzymając w ręce lusterko, natomiast Bella stała nad nią i natarczywie wpatrywała się w siostrę. Do uszu Benedicta dotarła ich rozmowa.

— Nie idę na żadną randkę — upierała się Stella.

— To niby czemu się tak ubrałaś? — pytała Bella.

— Bo chcę ładnie wyglądać, o czym ty chyba dziś zapomniałaś. — Obrzuciła spojrzeniem strój Belli. — Te spodnie wyszły z mody kilka sezonów temu.

— Nie zmieniaj tematu! Wiem, że idziesz na randkę! Gadaj, z kim!

— A niby co cię to obchodzi? A może jesteś zazdrosna? Biedaczka, z tobą się nie chcą umawiać.

— A wiesz, dlaczego nie chcą? Bo ty mi wszystkich podkradasz! Myślisz, że nie wiem, co robisz?

— Nie sądzę, żebyś wiedziała — prychnęła Stella. — Musiałabyś odrobinę pomyśleć.

— Ty też byś mogła! Po co w ogóle to wszystko? Dobrze wiem, o co ci chodzi!

— Tak, tak, oczywiście. — W jej głosie pobrzmiewało znużenie. — Najpierw mnie pytasz, ale niby wiesz, że chodzi mi o to, żeby zobaczyć się z Jordanem.

— Jordanem... z domku Demeter?

— A znasz innego Jordana?

— Wiedziałam! — krzyknęła Bella. — To kolejny, którego mi ukradłaś! Jesteś podła, wiesz?

— Nie tak, jak ty! Dobrze wiem, do czego jesteś zdolna!

— To nie ja mszczę się na siostrze, bo mnie chłopak nie kocha!

— Co powiedziałaś?! — Stella wstała, a Benedicto poznał, że już traciła nad sobą panowanie. — To znaczy... — zauważyła, że palnęła gafę — o jakim chłopaku niby mówisz?

— Nie zgrywaj głupiej! — Bella również była coraz bardziej wzburzona. — Jak cię tak bardzo boli, że Eichi dał ci kosza, to jego męcz, nie mnie!

Stellę aż zatkało z wrażenia. Przez chwilę nie umiała wydobyć z siebie słowa, a Bella wpatrywała się w nią triumfalnie. Tymczasem pozostałe dzieci Afrodyty wyglądały na jeszcze bardziej zafascynowane całą tą kłótnią. Benedicto spostrzegł, że część z nich zerkała na niego sugestywnie, ale starał się nie zwracać na to uwagi.

— Skąd wiesz? — odezwała się w końcu Stella.

— To było oczywiste!

— Ta, jasne, na pewno ci uwierzę. Przez cały ten czas nawet byś o tym nie pomyślała i nagle doznałaś olśnienia? Podsłuchiwałaś, przyznaj się!

— Nie podsłuchiwałam! Gdy rozmawiałaś z Eichim, nawet nie było mnie w pobliżu!

— To skąd niby wiesz, że z nim rozmawiałam? — Znowu zamilkła na moment. — Och... On ci powiedział, prawda?

— A nawet jeśli, to co? — zapytała Bella wojowniczo. — I tak cię nie chce, więc co za różnica?

— Wiedziałam, że nie mogę ci ufać! Nienawidzę cię, wiesz?!

To wykrzyknąwszy, Stella przedarła się przez zaciekawione dzieci Afrodyty i wyszła z domku. Bella nawet nie zdążyła na to nijak zareagować, bo otoczył ją tłumek zaciekawionego rodzeństwa. Jak zawsze... Gdy tylko ktokolwiek wspomniał tu o miłosnych dramatach, to emocje sięgały zenitu.

Benedicta jednak nie fascynowało to tak jak reszty. Po chwili ich ekscytacja zaczęła go nużyć, więc przepchnął się do wyjścia. W tych warunkach nie było szans, że cokolwiek poprawnie policzy, toteż równie dobrze mógł zaczerpnąć świeżego powietrza. Jednak ledwo wyszedł, a usłyszał ciche łkanie. Rozejrzał się wokół i zorientował się, że to musiała być Stella, która usiadła na ziemi przy ścianie domku. Nie bardzo wiedząc, co robi, podszedł do niej, a ona, jakby wyczuła jego obecność, uniosła wzrok.

— Chcesz się ze mnie nabijać? — zapytała żałośnie.

— Tak się składa, że nie — odpowiedział. — Nie mam powodu.

— Zresztą nieważne. — Znowu wstrząsnął nią szloch. — Spadaj.

Benedicto jakoś nie miał ochoty spadać. Prawdę mówiąc, nie wiedział, dlaczego, w końcu teoretycznie nie powinny go interesować uczucia Stelli Juel, tej samej, która przez swoje intrygi skłóciła go kiedyś z Eichim. Ale jednak... Była jego siostrą. Czuł się w obowiązku coś zrobić.

Przysiadł się do niej. Obrzuciła go ponurym spojrzeniem.

— Czego ode mnie oczekujesz? — zapytała znowu. — Że się jeszcze bardziej ośmieszę? Jesteś ostatnią osobą, z którą chciałabym rozmawiać.

Dobrze wiedział, dlaczego. Nie spodziewał się, że Stella cokolwiek mu powie, dlatego postanowił w końcu sam się odezwać.

— Przypuszczam, że wiem, co sobie myślisz — zaczął. — Że ja to sobie mogę gadać, bo Eichi mnie lubi, bo jestem w związku i takie tam.

— Więc czemu mnie dręczysz?

— Bo przez większość czasu tak nie było. Słyszałaś o mojej klątwie, prawda?

Kiwnęła głową.

— To wszystko z pozoru brzmi śmiesznie, ale naprawdę bolało. Ta świadomość, że kogokolwiek nie pokocham, to nie będzie mi dane z tą osobą być. I, jakby się zdawało, niemożność odwzajemnienia czyichś uczuć. Przez całe życie myślałem, że skończę sam.

— I to niby miało mnie pocieszyć? — prychnęła Stella. — Chcesz mi powiedzieć, że skończę sama?

— Nie — zaprzeczył Benedicto. — Chcę ci powiedzieć, że wreszcie trafisz na właściwą osobę.

— Dobrze ci mówić, jak już trafiłeś. Jesteście z Eichim tak obrzydliwie słodcy, że aż rzygać się chce. — Przewróciła oczami, ale to nie zmyliło Benedicta. Nie udało się jej osiągnąć efektu kogoś, kogo to nie obchodzi.

On tymczasem zastanawiał się, co się dokładnie stało. Z kłótni Belli i Stelli wynikało, że obie rozmawiały z Eichim, co zgadzało się z tym, co sam Eichi powiedział. Detale jednak mu umknęły i nie był pewien, czy dobrze rozumiał sytuację. Trochę żałował, że jednak nie naciskał go w świetlicy, przynajmniej byłby lepiej zorientowany.

— Eichi wspominał mi, że z nim rozmawiałaś — rzucił, w nadziei, że Stella powie mu coś więcej.

— To najgorszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadłam — burknęła. — Wiedziałam, że nie powinnam mu nic mówić! A jednak to zrobiłam! Jestem taka durna... — Westchnęła. — Myślałam, że jest inny. Że nie wypapla natychmiast Belli wszystkiego. Właściwie mogłam po prostu wykrzyczeć to w obozie.

— Może nie spodziewał się, że Bella się z tobą o to głośno pokłóci? — zasugerował Benedicto.

— Daj spokój. Bronisz go tylko dlatego, że z nim chodzisz. Nie wierzę, że możesz uważać, że to w porządku.

— Zgoda. Nie jest. Ale nie przypuszczam, żeby Eichi chciał ci specjalnie zrobić na złość.

— Teraz to nieważne. Za chwilę cały obóz będzie wiedział.

— Ale za niedługo zapomną.

— Co z tego, że potem zapomną? Obchodzi mnie to, co jest teraz! Teraz nie dadzą mi spokoju, będą się śmiać i w ogóle to założę się, że większość będzie się głośno cieszyć z tego wszystkiego. Znaczy... nie żebym się im dziwiła. Chyba sobie na to zasłużyłam...

„Po części tak" — pomyślał Benedicto.

— Dlatego tak bardzo zależało mi, żeby nikt się o tym nie dowiedział. — Teraz mówiła już niemal szeptem. — Nawet mówiłam o tym Eichiemu. Dlatego zrobiłam całą tę szopkę. Może i ciebie nie oszukałam, ale reszta się nabrała. Chociaż przyznaję, że nie rozumiem, czemu zachowałeś to w tajemnicy. Mogłeś powiedzieć. W końcu to idealna zemsta, prawda?

— Nie miałem się po co mścić — przyznał Benedicto. — Co by mi to dało?

— Ukojenie? W zasadzie to sama nie wiem.

— To dlatego mściłaś się na Belli?

— Jej to w ogóle mam powyżej uszu, wymądrza się jak nie wiem kto, żeby potem robić... to!

— Ale gdybyś tego nie robiła, to ona nie miałaby powodu wykrzykiwać wszystkim twoich sekretów. Chociaż nie żebym cokolwiek sugerował...

Stella zamilkła. Benedicto również nic nie mówił, tylko obserwował ją. Nie bardzo wiedział, co myśleć o całej sprawie, bo nie mógł się oprzeć wrażeniu, że winna była cała trójka. Wina Stelli była oczywista, bo to ona prowadziła te swoje głupie podchody i dogryzała Belli. Bella za to odpłacała siostrze pięknym za nadobne i tak już od pewnego czasu toczyły ze sobą wojenkę. A Eichi... Gdyby potrafił zachować dla siebie niektóre rzeczy, to całej tej kłótni w ogóle by nie było.

Benedictowi nagle przypomniały się słowa Marcusa. „Założę się, że rozpuścił plotkę po obozie". Wcześniej mu nie wierzył, ale jednak... Co, jeśli Weasel miał rację?

~~~~

Hehehe, teraz się robi coraz ciekawiej :> Also... MWCK prawdopodobnie będzie jeszcze dłuższe, niż przypuszczałam, bo raczej z historii Adeline jednak nie będę robić fanfika. Ta historia jest zbyt dobra na fanfik. Ale znowu chcę porozwijać romansowe wątki postaci drugoplanowych (stąd nie wykluczam, że pod koniec jednak pojawią się inne perspektywy niż Eichiego i Benedicta), więc MWCK będzie dłuuugie. Zobaczycie, okaże się, że ostatnią sceną będzie pogrzeb Eichiego XDD (ale trzeba to czytać jako: „ten fanfik będzie kosmicznie długi i będziemy śledzić go przez całe życie", a nie: „zamierzam wkrótce uśmiercić Eichiego"). Anyway mam nadzieję, że się Wam podoba uwu


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro