XVI Szczerość za szczerość
Przez kilka dobrych minut Eichi nie umiał się ruszyć z miejsca. Wpatrywał się tępo przed siebie i zupełnie nie przyjmował do wiadomości tego, co się wydarzyło. Naprawdę, już doświadczenia ze Stellą były wystarczająco przykre. Ale to? To już jakaś przesada!
Benedicto to widział... Ale nie widział wszystkiego, to na pewno, bo inaczej nie zinterpretowałby sytuacji tak opacznie! Zrozumiałby natychmiast jego intencje! Ech, no czemu? Czemu nie mógł patrzeć chociaż przez kilka sekund dłużej? A zresztą, nawet jeśli nie było mu to dane, to jakim cudem w ogóle wyciągnął takie wnioski? Czy naprawdę sądził, że Eichi był takim dobrym aktorem, by go skutecznie oszukać? I to jeszcze przez całe miesiące... „Nie musiałeś czekać z tym tak długo". Benedicto uważał, że cała ich relacja od początku była jednym wielkim żartem! Nie, naprawdę, to musiał być jakiś okropny sen.
Uszczypnął się w ramię, ale to nic nie dało. Nie obudził się, rzeczywistość się nie rozpłynęła, zastąpiona lepszą wersją. Nie, to działo się naprawdę. Stał na dworze, w zimny grudniowy dzień, wytrącony z równowagi przez Stellę Juel, a Benedicto Morte właśnie go kompletnie znienawidził za coś, czego nie zrobił. To było już za dużo na dziś.
— Masz, co chciałaś, ty głupia klątwo! — krzyknął prosto w niebo. Głos mu zadrżał. — Zadowolona?!
Być może dalej by tak wrzeszczał, ale słowa uwięzły mu w gardle. Dobrze wiedział, że gdyby spróbował powiedzieć coś jeszcze, to już zupełnie nie wytrzyma. Zerknął w stronę domków; jego uwadze nie uszło, że obraz mu się nieco rozmazał przed oczami. Ostatnie, na co teraz miał ochotę, to iść tam i natknąć się na jakiegoś obozowicza. Podążył więc w stronę znajdującego się nieopodal lasu. I gdy się w nim znalazł, cieszył się, że to zrobił, bo już nie umiał dłużej powstrzymywać łez. Zanim się obejrzał, już szlochał głośno, rad, że nikt nie mógł go teraz zobaczyć.
Eichi dostrzegł upływające godziny dopiero, gdy niebo pociemniało. Przez cały ten czas włóczył się po lesie, nie spotykając nikogo, herosa, zwierzęcia czy potwora i uparcie ignorował narastający ból nóg zmęczonych wędrówką. Obawiał się, że jeśli się zatrzyma, to już tak zostanie na zawsze. Ale nadejście zmroku było dla niego znakiem, że jednak powinien zrobić coś innego. Ale co? Opuścić las? Na to nie miał ochoty. W obozie z pewnością dopadliby go herosi zaciekawieni tym, co ostatecznie wywinęła jego klątwa, a poza jego granicami potwory szybko by go wywęszyły — w tym stanie nie miałyby trudności z pokonaniem go. Ale jednak nie mógł chodzić tak wiecznie. Ostatecznie zdecydował się przysiąść na chwilę na zwalonym pniu.
Spojrzał w niebo, teraz już zupełnie ciemne. Dostrzegł na nim pojedyncze gwiazdy, które tu było widać lepiej niż w mieście. Gwiazdy... Nagle jego pamięć przywołała wersy przepowiedni, o których dawno nie myślał.
„Gwiazda na twojej drodze stanie i miłość, choć nie chcesz, bezprawnie zagarnie".
Gwiazda... Oczami wyobraźni ujrzał bransoletkę Stelli, z gwiazdą. No oczywiście... To ona była gwiazdą. Ale nadal nie rozumiał ostatniego wersu. Miłość bezprawnie zagarnie... Ale przecież nie zagarnęła miłości! Fakt, całując Eichiego, zraziła do niego Benedicta, ale słowo „zagarnie" nie bardzo tu pasowało. To prędzej jego samego mogła zagarnąć! Ale przecież się jej nie udało. Bo, jak szczerze jej to wyznał, nie czuł do niej nic. Jednak Benedicto tak myślał... Myślał, że Stella zagarnęła Eichiego dla siebie.
I wtedy zaskoczyło. Miłością z przepowiedni wcale nie był Benedicto, tylko on sam! Bo przecież nie mówiła, o czyją miłość chodziło. Ale jeśli jego wnioskowania były słuszne, to musiało to oznaczać, że Benedicto jednak coś do niego czuł. A jeśli tak, to nic dziwnego, że zareagował w ten sposób.
— Nawaliłem totalnie — odezwał się głośno, choć nie bardzo wiedział, czemu, skoro równie dobrze mógł to po prostu pomyśleć. — Teraz do końca świata będzie mnie nienawidził.
Powiedziawszy to na głos, wcale nie poczuł się lepiej, bo wszystko wskazywało na to, że tak będzie. A nawet jeśli Benedicto przestanie go nienawidzić, to Eichi nie łudził się, że między nimi wszystko będzie jak dawniej. Był pewien, że Benedicto już wiedział o jego uczuciach, choćby przez sposób działania jego klątwy.
„Świetny radar na adoratorów" — pomyślał Eichi ponuro.
Prawdopodobnie wkrótce doszedłby do jakichś dalece idących i bardzo ponurych wniosków, ale usłyszał czyjeś kroki, na tyle głośne, że z pewnością nie należały do żadnego z mieszkańców lasu. Chociaż już od paru godzin nie płakał, i tak przetarł oczy rękawem kurtki, po czym odwrócił głowę, by zobaczyć, kto to był. Miał cichą nadzieję, że Benedicto wszystko przemyślał i postanowił dać mu drugą szansę, ale osoba, która zmierzała w jego kierunku, była dużo niższa i drobniejsza od Benedicta. Eichi westchnął pod nosem. Nie miał ochoty na pogawędki.
Wreszcie tajemnicza postać znalazł asię na tyle blisko, że mimo niemal kompletnego braku światła Eichi zdołał ją rozpoznać.
— Ty! — Zerwał się z miejsca i po chwili się przy niej znalazł. — Naprawdę masz tu czelność przychodzić po tym, co mi zrobiłaś? Naprawdę ci nie wystarczy, że jak zawsze wszystko dla zabawy zniszczyłaś?! Musisz mnie jeszcze gnębić?! — Dziewczyna nie odpowiadała, więc dodał: — Odpowiedz mi, Stella!
Ostatnie zdanie wywarło na niej wrażenie. Na jej twarzy natychmiast pojawiła się żądza mordu.
— Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie Stellą, to rzucę cię potworom na pożarcie — zagroziła.
Sekundę zajęło mu zorientowanie się, o co jej chodziło, ale w końcu zrozumiał.
— Bella? — zdziwił się. — Co ty tu robisz? A zresztą, nieważne. Założę się, że razem ze Stellą to wymyśliłaś! I co, ona nie miała odwagi się pokazać, więc przyszłaś na jej zastępstwo? Więc proszę, patrz! — Rozłożył ramiona w bezradnym geście. — Udało się wam! Znowu złamałyście kolejne serce!
— Opanuj się, Eichi! — odparła Bella Juel.
— Mam się opanować? To trzeba było myśleć o tym wcześniej!
— No to dobra, nie opanowuj się — westchnęła Bella. — Ważne, że się znalazłeś.
Eichiemu to zdanie jakoś nie pasowało do chęci zupełnego pogrążenia go.
— Jest już wieczór, połowa obozu się o ciebie martwi — ciągnęła córka Afrodyty. — Szukaliśmy cię. I dobrze, że znalazłam cię jako pierwsza.
— Bo co? Jakoś nie rozumiem, czemu sprawia ci to taką satysfakcję.
— Chcę z tobą porozmawiać — oświadczyła Bella. — Usiądźmy.
Wskazała pień, na których Eichi jeszcze przed chwilą siedział. A on jakoś nie bardzo miał ochotę na rozmowy, ale był na tyle ciekaw, co też Bella mogła mu chcieć powiedzieć, że aż spełnił jej prośbę. Właściwie, cokolwiek usłyszy, nie mogło to już być nic gorszego od wydarzeń poranka. Córka Afrodyty przysiadła się do niego.
— Opowiem ci coś — zaczęła. — I proszę, nie przerywaj mi.
— No dobra — zgodził się Eichi, choć nieco niechętnie.
— Widziałam rano Benedicta — zaczęła. — W domku Afrodyty. Nie wyglądał najlepiej, a właściwie to był zupełnie załamany. No i domyśliłam się, że Stella musiała wprowadzić w życie swój durny plan.
— Durny? — powtórzył Eichi.
— Miałeś mi nie przerywać — przypomniała dziewczyna. — Ale tak, durny, kompletnie idiotyczny plan. Więc poszłam do niej, żeby usłyszeć to z jej ust, a nie jakieś plotki. Ale gdy ją zobaczyłam, wcale nie wyglądała na zadowoloną, raczej się na coś denerwowała. No i się dowiedziałam, że plan nie wypalił. A przynajmniej nie w pełni.
Eichi chciał zadać kolejne pytanie, ale w porę się powstrzymał. Wcale nie chciał sprawdzać, czy Bella była w stanie wprowadzić swoje groźby w życie. Ona tymczasem się roześmiała i to całkiem głośno.
— Wiesz, to jest nawet zabawne, że zupełnie tego nie przewidziała! A powinna się spodziewać, że dasz jej kosza! — Przerwała, by dać upust śmiechowi. — No błagam, czy naprawdę spodziewała się, że nawróci cię na dziewczyny? Czasem się zastanawiam, czy na pewno jesteśmy bliźniaczkami.
— Nie mów, że naprawdę się we mnie kochała — wypalił Eichi, przerażony na samą myśl.
— Oczywiście, że nie!
Eichi odetchnął z ulgą. Nie uszło to uwadze Belli.
— Spokojnie, aż tak źle z nią nie jest. Ale ubzdurała sobie, że chce przywrócić rytuał przejścia. Ten, z którego zrezygnowaliśmy, gdy Piper została grupową. Więc wybrała sobie ciebie i do działań przystąpiła akurat, jak w obozie zjawił się Benedicto.
— I co, nie zorientowała się, że kompletnie mnie nie interesuje?
— Też się nad tym zastanawiam — odparła rozbawiona Bella. — Być może była zbyt zadufana w sobie, żeby pomyśleć coś takiego. W każdym razie jej akcja wyjątkowo zbiegła się z przybyciem Benedicta, więc nie mogła nie zauważyć tego, co się między wami dzieje.
— Tego... co się między nami dzieje? — powtórzył Eichi. Nagle poczuł jakieś podejrzane gorąco.
— Daj spokój, połowa obozu widziała, że ze sobą kręcicie! Znaczy, nawet jeśli wy nie zdawaliście sobie z tego sprawy. — Uśmiechnęła się ironicznie. — Zwykle miłość jako ostatni dostrzegają ci, których dotyczy.
Tego Eichi nawet nie próbował komentować.
— Więc umyśliła sobie, że upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu — kontynuowała Bella. — Chciała jednocześnie przejść na tobie ten śmieszny rytuał i dopiec Benedictowi. I ta druga część chyba się jej udała. Aż za bardzo.
Ta... Tu Bella miała zupełną rację. Stelli się totalnie udało.
— Wiesz, co? — Eichi znowu poczuł złość. — Możesz jej powiedzieć, że przeszła ten swój głupi rytuał. I nawet nie musiała mnie do tego rzucać. — Zamilkł na chwilę. — Ale jednego tu nie rozumiem. Mówisz to tak, jakbyś nie stała po jej stronie. Co się stało z Bellą Juel, łamaczką serc?
— Szczerość za szczerość — odpowiedziała. — Więc najpierw zadam ci pytanie. Co tak właściwie czujesz do Benedicta?
— Myślałem, że cały obóz to widzi — rzucił sarkastycznie.
— Nie to mam na myśli. Wiem, że coś na pewno, ale chcę wiedzieć, co dokładnie. Nie każda miłość jest taka sama.
— No... — zaczął ostrożnie. — Lubię go. Nawet bardzo lubię...
Bella rzuciła mu spojrzenie typu: „nie rób ze mnie idiotki". No dobrze, skoro tego chciała...
— Jeszcze nigdy nikogo tak nie kochałem — wyznał. — Jest dla mnie absolutnie wszystkim. Tylko że przez jego klątwę — teraz mógł mówić o niej swobodnie, bo gdy wrócili zwycięsko z pierwszej misji, Benedicto postanowił ujawnić prawdę na jej temat — zawsze wmawiałem sobie, że to nieprawda. Tak bardzo nie chciałem, żeby mnie odepchnął! Ale jednak... stało się...
Potrząsnął głową, próbując odegnać zbliżającą się kolejną falę płaczu. Nie chciał się znowu rozkleić i to jeszcze przy świadkach.
— Rozumiem — odpowiedziała Bella. — W takim razie ja też będę szczera. Łamanie serc było zabawne do czasu, gdy spotkałam kogoś, komu nie chciałabym tego zrobić. No i... teraz zaczynam rozumieć, jak wszyscy musieli się przeze mnie czuć.
— Nieszczęśliwa miłość? — domyślił się Eichi.
Bella kiwnęła głową.
— On w ogóle mnie nie dostrzega — stwierdziła. — Nie żebym się mu dziwiła. Na jego miejscu też bym nawet nie myślała o randkowaniu ze sobą. A ja nie wiem, jak pokazać mu, że już nie chcę tak... A Stella w ogóle mi w tym nie pomaga! Gdy jej powiedziałam, wyśmiała mnie. No i dalej próbuje utrzymywać ten wizerunek. A ludzie widzą nas tylko jako bliźniaczki.
— A właściwie o kim mówimy?
Bella zawahała się. Chyba jednak nie chciała być aż tak szczera.
— O Ianie — powiedziała w końcu. — Ianie Perry. Tym z Jedenastki.
Prawdę mówiąc, Eichi nie wiedział zbyt wiele o Ianie, poza tym, że był całkiem niezłym szermierzem i jak wiele innych dzieci Hermesa miał w sobie pierwiastek kleptomanii. Widywał się z nim jedynie czasem, gdy szkolił się w szermierce. Nie bardzo wiedział więc, jak zareagować na tę wieść.
— Może... — próbował coś wymyślić — może po prostu z nim pogadaj? Szczerze, tak jak teraz.
— Raczej nie zrozumie — mruknęła Bella. — Jest dość... nieufny. Będzie uważał, że znowu próbuję grać w jakieś gierki. — Przerwała. Eichi zastanawiał się, czy czegoś nie powiedzieć, ale po chwili dziewczyna znowu podjęła: — To pierwszy raz, kiedy mówię o tym komuś poza Stellą... Nie spodziewałam się tego — przyznała.
— Ja też nie — zgodził się Eichi. — Ale czemu mówisz to akurat mnie?
— Dla mojego rodzeństwa to byłby jedynie temat do plotek, a inni na pewno zrobiliby mi na złość. Nie wiem, nawmawiali Ianowi jakichś głupot, przez które już w ogóle nie miałabym szans.
— I sądzisz, że ja się od nich jakoś różnię?
— Ty nie mógłbyś mi tego zrobić. Rozumiesz, jak się czuję, a nie wierzę, że byłbyś zdolny do takiej złośliwości.
Eichiego zdumiało, w jakim kierunku szła ta rozmowa i poczuł się dziwnie, słysząc komplementy z ust Belli Juel. To prawie tak, jakby miała go za przyjaciela. A przyjaźni z jej strony się nie spodziewał. Ale z drugiej strony to nie była najdziwniejsza rzecz, która mu się przydarzyła w życiu.
— Może i masz rację — uznał. — W każdym razie... Nikomu nie powiem o tym, co mówiłaś. A ty... nie mów nikomu o Benedikcie. Nie żeby było o czym mówić, bo pewnie już pogrzebałem wszystkie swoje szanse.
— A właściwie to nie możesz z nim porozmawiać? Tak, mówię to, co ty mnie.
— Przez tę głupią klątwę i tak nie przemówię mu do rozsądku.
— Miłość może się okazać potężniejsza od klątwy.
Po tym stwierdzeniu zapanowało milczenie. Eichi zastanawiał się, czy mogło być prawdziwe. Czy jego uczucia naprawdę mogły przezwyciężyć klątwę Benedicta? A nawet jeśli, to co musiał zrobić, żeby to sprawdzić?
Kątem oka dostrzegł, że Bella wstała. Spojrzał na nią pytająco.
— Jest już późno — oświadczyła. — Lepiej wracajmy, zanim w obozie uznają, że pożarły nas potwory.
— Racja. — Eichi również wstał. — Zresztą robi się trochę zimno. — Lekkiemu wzdrygnięciu zawtórowało burczenie w brzuchu. — I nic nie jadłem przez cały dzień.
Tak, to był dobry moment, by wrócić.
~~~~
Yay, wprowadziłam w końcu Bellę Juel! Przyznaję, że ta scena wyszła mi dłuższa, niż się spodziewałam (ponad 2k słów), ale jestem usatysfakcjonowana. Poza tym: a) uwielbiam relacje nie-romantyczne, w których jest jakieś takie powierzanie sobie sekretów b) ten Ian, o którym wspomina Bella, to ten sam, który chciał przebić Addie mieczem (patrz one-shoty z Riordanverse). Hihi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro