Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLII Herosi są tylko w mitach

„Dlaczego dałem się w to wrobić?" — pomyślał Eichi po raz tysięczny w ciągu tego dnia.

Stał właśnie przed nowoczesnym budynkiem, w którym nigdy w życiu nie rozpoznałby szkoły, gdyby nie powiedział mu tego Elias, mały, gruby satyrek, z którego winy w ogóle się tu znalazł. Chociaż to i tak nie on był najgorszym elementem całej tej sytuacji, a Lizzie, bez przerwy o czymś nawijająca. Żałował, że nie wziął ze sobą zatyczek, bo już powoli zaczynała go boleć od tego głowa.

Nowa misja, na której znalazł się zdecydowanie wbrew własnej woli, miała polegać na bezpiecznym przetransportowaniu nowo odkrytego herosa do obozu, bo oczywiście potwory już zaczęły podążać jego śladem. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby Elias nie oświadczył, że do tej misji potrzebuje akurat Lizzie. Sam nie zdołał przekonać tego wyjątkowo upartego osobnika do współpracy i uznał, że tylko córka Hefajstosa ma jakiekolwiek szanse. Ale nikt o zdrowych zmysłach nie wysłałby Lizzie samej na misję, toteż trzeba było jej dobrać towarzysza. Andrew nie mógł się wybrać, bo akurat złapał grypę, a wszyscy inni zdążyli się wystarczająco wcześnie wycofać, więc to przykre zadanie spadło na Eichiego.

Teraz wszyscy troje mieli wkroczyć na teren szkoły, ubrani w mundurki, które Elias zdobył przy okazji poprzednich wizyt. Przebranie się za uczniów oczywiście nie gwarantowało im powodzenia, ale miało jedną zaletę — Lizzie musiała zmyć swój krzykliwy makijaż i postawić na coś bardziej stonowanego, dzięki czemu przynajmniej tak nie torturowała biednych oczu Eichiego. On sam nie bardzo był do tego pomysłu przekonany, bo wątpił, że zdołają się wmieszać w tłum, a nawet gdyby, to jeśli ten heros rzeczywiście był tak uparty, jak Elias mówił, to przypuszczał, że przysłanie tu akurat Lizzie tylko bardziej go zniechęci.

— A właściwie czemu musimy wejść do szkoły? — zapytał w końcu. — Nie łatwiej byłoby zastać go w domu?

— To szkoła z internatem — wyjaśnił Elias. — Uczniowie spędzają na terenie szkoły większość czasu. To znaczy, za niedługo są święta, ale nie możemy tyle czekać.

Przeszedł przez bramę, a herosi podążyli jego śladem. Eichi starał się sprawiać naturalne wrażenie, ale miał wrażenie, że za chwilę na pewno wszyscy przenikną jego przebranie. Zresztą, nie chciało mu się wierzyć, że w szkole takiej jak ta nikt nie sprawdzał tożsamości przybyłych.

— Nie będziemy wchodzić do środka — uspokoił ich Elias. — Za chwilę będzie przerwa obiadowa, a wtedy wszyscy idą na stołówkę. Tam nie sprawdzają tożsamości.

Eichi domyślił się, że weszli jeszcze przed dzwonkiem, żeby nie zgubić się później przed tłumem uczniów. Lizzie natomiast niezbyt zdawała się ich słuchać i obracała głowę we wszystkie strony, jakby jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego.

— Niezła ta szkoła — powiedziała. — Ja chodziłam do jakiejś nudnej publicznej, była cała szara i śmierdziało tam.

Nikt nie odpowiedział na jej uwagę. Znaleźli się właśnie przed stołówką, ale jeszcze nie przekroczyli jej progu. Eichiemu wydało się dziwne, że w ogóle znajdowała się w osobnym budynku, a także fakt, że miała kilka pięter. Albo to była bardzo potężna stołówka, albo w tym budynku znajdowało się coś jeszcze. To drugie było bardziej prawdopodobne.

I wreszcie na horyzoncie zjawili się uczniowie. Nie żeby to jakoś ułatwiło im zadanie, bo teraz było ich tam mnóstwo i Eichi nie był pewien, jak mają wypatrzeć właściwą osobę. Mimo wątpliwości podążył jednak za Eliasem i Lizzie do stołówki. Tam, ku swojemu przerażeniu, musiał wziąć talerz z jakąś breją podejrzanie przypominającą wymiociny i nie pachnącą lepiej.

— Myślałem, że skoro to elitarna szkoła, to jedzenie będzie lepsze.

Zatykając nos i krzywiąc się, siadł obok swoich towarzyszy przy stoliku w rogu pomieszczenia, bynajmniej nie zamierzając jeść tego, co dostał. Szczerze mówiąc, wolał już głodować. Zresztą nie po jedzenie tu przyszli! Mieli znaleźć tego herosa, przekonać go do wybrania się z nimi do Obozu Herosów i tyle!

Spojrzał wyczekująco na Eliasa, ale ten nie zareagował. Dopiero Lizzie zwróciła uwagę satyra:

— Eichi chyba czegoś od ciebie chce, bo się na ciebie gapi jak na bardziej jadalny obiad.

Elias zerknął w jego kierunku.

— Nie powinniśmy szukać tego herosa? — odezwał się Eichi. — Siedzimy tu jak idioci.

— Zaufaj mi, za chwilę go znajdziemy — zapewnił go satyr.

Eichi nie bardzo uwierzył w to zapewnienie, ale po chwili przekonał się, że Elias jednak miał rację. W pewnym momencie bowiem uwagę wszystkich zwróciła kłótnia dwojga uczniów: potężnego chłopaka i urodziwej, choć niepotrzebnie aż tak wymalowanej dziewczyny (dogadałaby się z Lizzie, przeszło Eichiemu przez myśl).

— To tylko kolega! — zapierała się dziewczyna.

— Ta, bo ci uwierzę! — odkrzyknął chłopak.

— Zresztą nie wiem, co cię to w ogóle obchodzi, z kim się zadaję.

— Myślisz, że nie wiem, co wyrabiasz za moimi plecami?

— Nie sądzę.

Pogardliwe prychnięcie dziewczyny to było dla chłopaka zbyt wiele. Zamachnął się pięścią, wyraźnie chcąc ją uderzyć...

— Przeeepraszaaam! — rozległ się głośny wrzask.

Wysoka, koścista postać, która go wydała, miała wyraźne problemy ze złapaniem równowagi. Chwiejąc się, wpadła z impetem na chłopaka i odbiła się od niego, co wcale jej nie pomogło. Potknęła się o własne nogi i przewróciła, a breja, którą niosła przed sobą, w sposób łamiący prawa fizyki wylądowała na jej głowie. Widząc to przedstawienie, niemal wszyscy wybuchli śmiechem, nawet skłóceni chłopak i dziewczyna zdawali się zapomnieć o swoim sporze i zamiast tego skupili swoją uwagę na postaci rozciągniętej na ziemi.

Eichiemu jako jednemu z nielicznych nie było do śmiechu, obserwował raczej tę sytuację z konsternacją. Lizzie za to zaśmiewała się wniebogłosy, natomiast Elias uśmiechnął się z satysfakcją. Reakcja satyra zwróciła uwagę syna Ateny.

— Któreś z nich to ten heros, tak? — domyślił się.

— Ten, co leży na ziemi.

Eichi przyjrzał się bliżej poszukiwanemu przez nich herosowi, który upadł nie tak daleko ich stolika. Jego blond, niemal białe włosy całe pokrywała nieapetyczna breja, która ubrudziła też nieco mundurek. Kościste nogi wystawały spod spódnicy, zdecydowanie zbyt krótkiej i dziwnie do niego niepasującej. Po tych niezbyt długich oględzinach zyskał pewność, że trafili na dość oryginalną osobę.

Owa oryginalna osoba w końcu wstała, a breja spłynęła po jej plecach. Wcale nie wydawała się jednak szczególnie poruszona całą tą sytuacją. Nagle zwróciła spojrzenie prosto na ich stolik i zmarszczyła brwi.

— Znowu ty? — odezwała się do Eliasa.

— Witaj, Evelyn. — Satyr wyszczerzył się. — Co słychać?

— Już ci mówiłom, żebyś przestał mnie dręczyć! O cokolwiek ci chodzi, nie mam ochoty cię słuchać!

— A jednak rozmawiasz ze mną. Może się przysiądziesz?

Evelyn zerknęło na stolik i chyba dopiero teraz dostrzegło Eichiego i Lizzie.

— Tym razem przyprowadziłeś kumpli? — Skrzyżowało ręce na piersi i obrzuciło ich nieprzyjemnym spojrzeniem.

— Ja tu jestem przez przypadek... — wymamrotał Eichi, ale chyba nikt go nie dosłyszał.

— To ty jesteś tym herosem, którego mamy przekonać, żeby poszedł z nami do Obozu Herosów? — zapytała wprost Lizzie.

— Czyli wy jesteście tak samo szurnięci jak on, mam rozumieć?

— Może i tak — zgodziła się Lizzie — ale ty trochę też. Żeby do takich nóg zakładać spódnicę? — Zerknęła na kościste i bynajmniej nie ogolone nogi Evelyn. — Przydałyby ci się podkolanówki — oświadczyła po chwili.

O dziwo na twarzy Evelyn pojawił się cień uśmiechu.

— Zabawna jesteś — powiedziało. — Ale moja odpowiedź nadal brzmi „nie". A tak nawiasem mówiąc, moje nogi są wspaniałe, nie wiem, o co ci chodzi.

— Na pewno nie chcesz się do nas przysiąść? — zaproponował Elias. — Porozmawiamy o tym, na spokojnie...

— Nie ma mowy.

Evelyn odwróciło się z wyraźnym zamiarem odejścia. Ale jednak stało w miejscu. Eichi wyczuł jego wahanie.

— To wszystko prawda — odezwał się, tym razem głośniej niż wcześniej. — I ty dobrze o tym wiesz.

Obserwował przez chwilę plecy tajemniczego herosa, aż nagle napotkał jego oczy, dziwnie niebieskie. Zaraz potem Evelyn przerzuciło wzrok na nich wszystkich, jakby speszyło je to bezpośrednie spojrzenie.

— Jesteśmy tacy jak ty — ciągnął Eichi, wskazując siebie i Lizzie. — Jesteśmy herosami.

— To wszystko jakieś bzdury — prychnęło Evelyn. — Herosi są tylko w mitach. Kimkolwiek jestem, na pewno nie herosem. A wy...

Zawiesiło głos, a Eichi nie był pewien, czy powstrzymywało się przed ich obrażeniem, czy raczej szukało w głowie jak najlepszej obelgi. Żałował też, że nie poszedł z nimi ktoś, kto faktycznie miał moce godne pokazania, bo zgadywał, że zdolności konstruktorskie Lizzie i jego oryginalny mózg nie mogły zbyt łatwo przekonać Evelyn. A poza tym to w ogóle Lizzie miała je przekonywać, nie on! A jak dotąd jedynym osiągnięciem córki Hefajstosa było narzekanie na nogi herosa.

— Ciebie też atakują potwory! — wypaliła nagle Lizzie. — Czemu miałyby to robić, jeśli jesteś zwykłym człowiekiem?

Evelyn dalej milczało.

— Naprawdę tak bardzo chcesz umrzeć?

Te słowa wywarły na nim wrażenie. Eichi ujrzał na jego twarzy cień strachu.

— Co masz na myśli?

— Możesz sobie nie wierzyć w to, co mówimy, ale one i tak cię znajdą! I nie cofną się przed niczym, żeby cię dopaść! Zabiją cię, a ty będziesz żałować, że nam nie uwierzyłoś, tak jak moja siostra!

Jej krzyki sprawiły, że nie tylko jej rozmówcy na nią patrzyli, ale i kilka innych osób zwróciło na nią wzrok. Po chwili jednak uczniowie przestali się przejmować, a do Lizzie w tym czasie chyba dotarło, co powiedziała. Ale nikt poza nią nie miał pojęcia, co miała na myśli. Obserwowali ją zaskoczeni, a Eichi z pewnością nie spodziewał się ujrzeć w jej oczach łez.

Evelyn oklapło na krzesło obok Lizzie.

— Wy jednak nie żartujecie.

— Wszyscy myśleli, że to wypadek — mruknęła Lizzie, częściowo do Evelyn, częściowo do siebie. — Że po prostu utonęła... Dopiero niedawno dowiedziałam się, że to ich sprawka.

Nie powiedziała nic więcej, a przy stoliku zapadła niezręczna cisza. Evelyn biło się z myślami, aż wreszcie zdecydowało się zabrać głos:

— Więc to tak... Wszyscy myśleliby, że to nieszczęśliwy wypadek...

Lizzie kiwnęła głową. Evelyn jednak nie oznajmiło nagle, że chce się wybrać do Obozu Herosów. A szkoda, to nieco ułatwiłoby sprawę.

— Co ze szkołą? — zapytało po chwili. — Wszyscy się zorientują, jeśli zniknę... A wtedy ojciec też się dowie. Nie spocznie, póki mnie nie znajdzie.

— To kryzysowa sytuacja — odpowiedział milczący dotąd Elias. — Potwory zwęszyły twój trop i obawiam się, że możesz nie przetrwać do wakacji. Twoje życie jest w tym momencie najważniejsze.

Evelyn wyglądało, jakby w to wątpiło.

— Twojego ojca można poinformować później — dodał satyr.

— Dobra. Niech będzie. Ale ani słowa ojcu.

~~~~

Tym razem debiut Evelyn, jednej z moich ulubionych nowych postaci, co do której mam pewne plany, hehehe :> Przyznaję, że początkowo w mojej głowie Evelyn było nieco inne, ale poszło taką drogą i nawet mi się takie podoba uwu


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro