Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLI Mam złe przeczucia

Benedicto obudził się, gdy na dworze robiło się już widno. Przypomniał sobie wszystko, co wydarzyło się w nocy i być może pomyślałby, że tylko mu się to śniło, gdyby nie fakt, że Eichi nadal leżał przy nim, kompletnie nagi, wtulając się w niego z ufnością. Więc to prawda, parę godzin temu rzeczywiście przeżyli swój pierwszy raz... W głowie kłębiło mu się mnóstwo bezładnych myśli, a teraz była najlepsza pora, by sobie je nieco poukładać.

Odkąd tylko Eichi zaproponował mu spędzenie tej nocy razem, czuł, co się święci, ale wcale nie był pewien, czy to był dobry moment, patrząc na to wszystko, co ostatnio się między nimi działo. Ale Eichi sam nawiązał do tego tematu, prowokując Benedicta do wyjawienia wszystkiego. I za to był mu wdzięczny. Za oczyszczenie atmosfery, za stworzenie okazji do czegoś więcej, za śmiałość, która ostatecznie go przekonała. Wiedział, że podjął dobrą decyzję, mówiąc temu pomysłowi „tak".

Przypuszczał, że będzie musiał przejąć inicjatywę, jednak Eichi po raz kolejny go zaskoczył. Nawet nie chciał słyszeć o byciu na dole, tak stanowczo się temu sprzeciwił. Jeśli zaś o niego chodziło, mógł być wszędzie, choć nie ukrywał, że chętnie zdominowałby Eichiego, sprawiłby, żeby to on błagał o więcej. Obiecał sobie, że kiedyś o to zawalczy.

Teraz zastanawiał się, co zrobić. Nie chciało mu się już spać, najchętniej wstałby i jak najszybciej zakradłby się do swojego domku, by nikt nie miał szans poznać prawdy, ale jednak nie chciał budzić Eichiego. Chociaż z drugiej strony, gdyby zostawił go tu samego, śpiącego w złym domku, gołego jak święty turecki, a ktoś by go tak zastał... To już doszedł do wniosku, że wolał zostać z nim.

Po paru minutach tych rozmyślań Eichi poruszył się i otworzył oczy. Przez chwilę wyglądał, jakby nie bardzo wiedział, gdzie w ogóle był. Benedicto nie powstrzymał się, żeby pogłaskać go po włosach.

— Dzień dobry — przywitał się. — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

— Ach, no tak... Dzięki... — wymamrotał Eichi, który najwyraźniej już zorientował się w sytuacji. — I cześć. — Zaraz potem ziewnął przeciągle. — Nienawidzę tego momentu, gdy trzeba wstać — mruknął. — Wolałbym się wylegiwać.

— Musimy się chyba pozbierać, zanim wszyscy zorientują się, że coś jest nie tak.

— Nie wróciliśmy na noc — przypomniał mu Eichi. — To już wystarczający dowód na to, że coś jest nie tak. Więc równie dobrze możemy tu jeszcze poleżeć przez chwilę.

Benedicto zgodził się i w ten sposób upłynęło kolejnych kilka minut, w których leżeli w milczeniu, ciesząc się swoją obecnością. Przyszło mu na myśl, że może za kilka lat, gdy już będą niezależni, będzie tak codziennie. Codziennie będą kłaść się razem do łóżka, codziennie będą razem wstawać... Szkoda, że jeszcze nie był na to czas. Nadal byli w Obozie Herosów, a to oznaczało, że noce takie jak ta nie mogły przydarzać się często, a i ta za chwilę pozostanie tylko wspomnieniem. Poruszył się, chcąc dać Eichiemu do zrozumienia, że muszą już wstawać.

Eichi niechętnie się podniósł i natychmiast się wzdrygnął. Pod kołdrą może i było ciepło, ale w domku panował chłód, charakterystyczny dla grudnia. Benedicto jednak nie na to zwrócił największą uwagę, tylko na fakt, że teraz było na tyle jasno, że bez przeszkód mógł oglądać jego ciało. Sześć lat trenowania w Obozie Herosów nie poszło w las; widział mięśnie delikatnie rysujące się pod skórą. Eichi zauważył jego spojrzenie.

— Podoba ci się? — zapytał z łobuzerskim uśmiechem, chyba zapominając, jak zimno mu było jeszcze przed chwilą.

— Nie wiem, jakim cudem bycie takim gorącym jest legalne — przyznał Benedicto.

— I mówisz to ty, ze swoją idealną sylwetką?

— Dla mnie ty jesteś idealny.

Nie był pewien, do czego to zmierzało. Sam również usiadł, nadal nie powstrzymując pokusy pożerania Eichiego wzrokiem. Znalazł się bliżej, rękami objął go w pasie. Eichi obdarzył go znaczącym spojrzeniem.

— Chcesz powtórkę?

— Nie mam pojęcia — przyznał Benedicto. — Powinniśmy się zbierać... Ale mam ochotę tak tu z tobą siedzieć na zawsze i się tobą zachwycać.

— W końcu nas tu znajdą — przypomniał Eichi. — Jeśli nas przyłapią w trakcie, to już nie wymyślimy żadnej wiarygodnej wymówki.

Benedicto rozważał możliwości. Najbezpieczniejszą opcją było po prostu się zebrać i postarać się, by jak najmniej osób zorientowało się, że byli nieobecni. Ale jednak korciło go jeszcze się z Eichim trochę zabawić. Teraz, gdy już odkrył, jak wielką przyjemność mu to sprawiało, nie miał ochoty tak po prostu rezygnować z tej możliwości.

— Kusisz... Tak bardzo kusisz...

— Mówisz?

— Robisz to specjalnie!

— Może i tak — odparł Eichi, nadal uśmiechając się szeroko. — Jedno słowo i jestem twój.

— Czasem zastanawiam się, skąd w tobie tyle chuci... Taki mały, a taki niewyżyty.

— To wszystko twoja wina. To ty mnie tak rozpalasz.

— Wina? Jak to...

Eichi przerwał mu pocałunkiem, tak zachłannym, jak jeszcze nigdy dotąd. Zaskoczył Benedicta tak, że ten nawet nie zdążył zareagować.

— Wiesz, co? — odezwał się Eichi, gdy pozwolił Benedictowi nabrać powietrza. — Właściwie wiem, że lepiej byłoby się pozbierać...

— Ale nie chcesz?

— Wolałbym się nie przekonywać, co klątwa ma dziś dla mnie w zanadrzu. Wolałbym siedzieć tutaj i kochać się z tobą cały dzień.

— To niemożliwe, dobrze o tym wiesz — przypomniał mu Benedicto. — Sam mówiłeś, że nas tu w końcu znajdą.

— No wiem... — westchnął Eichi. — Dobra, masz rację. Lepiej skończyć, póki jeszcze potrafię się opanować.

Powiedział to z wyraźnym żalem i Benedicto nawet go rozumiał. Sam nie był całkiem zadowolony z obrotu wydarzeń, bo wizja spędzenia z Eichim jeszcze kilku bardzo prywatnych chwil bardzo go pociągała. Jednak dobrze wiedział, że wkrótce wszyscy zaczną ich szukać, a poza tym zdawał sobie sprawę z tego, że klątwa tak czy siak znajdzie sposób, żeby dosięgnąć Eichiego, a w sumie nie bardzo widziało mu się, żeby zaskoczyła ich w łóżku.

Eichi obdarzył Benedicta jeszcze jednym krótkim pocałunkiem, po czym w końcu zwlókł się z łóżka i odszukał kolejne części ubrania, rozrzucone wokół. Benedicto, chcąc nie chcąc, uczynił to samo, a główną zaletą założenia czegoś na siebie było częściowe ogrzanie się. Jednak na ubraniu się nie mogli spocząć — musieli jeszcze trochę posprzątać.

— Pościel nie jest brudna. — Eichi odetchnął z ulgą. — Chociaż tyle dobrze...

Wystarczyło tylko ją wygładzić i ułożyć tak, by sprawiała wrażenie, że w tym łóżku już od dawna nikt nie leżał. Efekt okazał się całkiem zadowalający i pozostał już jedynie jeden detal.

— Mam nadzieję, że w śmietnikach nikt nie grzebie...

Benedicto zerknął na Eichiego wpatrującego się ze zmieszaniem w zużytą prezerwatywę. Tak, jeśli ktoś by to znalazł, to mogłyby się pojawić niezręczne pytania.

— Spalmy ją w ogniu piekielnym — rzucił Benedicto, pół żartem, pół serio.

— Ta, jeszcze najlepiej wrzućmy do ogniska przed domkami — odparł Eichi sarkastycznie. — Nie no, chyba po prostu ją wyrzucę, może nikt się nie zorientuje. A jeśli tak, to już trudno. Być może nie domyślą się, że to my.

Benedicto był za to pewien, że zdecydowanie wszyscy domyślą się, że to oni. Ale lepszego planu nie miał. Rozejrzał się jeszcze raz po domku, by upewnić się, że już o niczym nie zapomnieli, nie powstrzymał pokusy i spróbował nieco przygładzić włosy Eichiego, po czym ostatecznie uznał, że mogli już wyjść. Zdecydowali się jednak nie wychodzić jednocześnie — jeśli ktoś miałby ich zobaczyć, to lepiej osobno. Najpierw pozwolił więc wyjść Eichiemu, a sam jeszcze chwilę pochodził po wnętrzu. Wreszcie, gdy minęło z pięć minut, sam otworzył drzwi i znalazł się na zewnątrz. Było chłodno, choć nie nadzwyczajnie zimno i mógłby to być całkiem przyjemny dzień, gdyby nie zdawał sobie sprawy z tego, że najpóźniej za kilka godzin klątwa Eichiego znowu przypomni o swoim istnieniu.

Ale, o dziwo, dzień przebiegał całkiem spokojnie. Nikomu nie stała się krzywda (płytkie zranienie w trakcie treningu szermierki nie podchodziło pod krzywdę), obozu nie napadły potwory, z nieba nie spadł meteoryt, a na dodatek nikt nawet nie zadawał pytań w związku z ich nocną nieobecnością. Uwadze Benedicta nie uszły jednak znaczące spojrzenia rzucane mu zwłaszcza przez jego rodzeństwo. Czyżby wiedzieli albo domyślali się, co się wydarzyło?

Benedicto przypuszczał, że ten spokój w ciągu dnia to była cisza przed burzą, ale nawet przy ognisku nic się nie zadziało. Ogień nikogo nie pochłonął, nikogo nie zamordował głos Marcusa, Eichi nie zniszczył niczyjej reputacji przez oskarżenie go o kradzież... Ale widział, że syna Ateny to bynajmniej nie cieszyło i domyślał się, czemu.

— To jest naprawdę dziwne — powiedział Eichi po ognisku. — Naprawdę nic się nie wydarzyło... Jeszcze nigdy tak nie było.

— Może Hera jednak zdjęła twoją klątwę, wtedy, gdy się od niej zwolniłeś? — podsunął Benedicto.

Eichi zaśmiał się ponuro.

— Wątpię, że to zrobiła. Raczej nie jest tak miła. Coś musiało się stać, ale martwi mnie, że nie wiem, co.

— A może chodzi o to zadraśnięcie przy treningu?

— Raczej nie... Wszystko już w porządku. No chyba że sugerujesz, że wdało się w nie zakażenie i za kilka godzin będę umierał na posocznicę.

Milczał przez chwilę, a Benedicto bezskutecznie próbował odgadnąć, o czym ten myślał. Był jedynie pewien, że nie o posocznicy.

— Mam nieodparte wrażenie, że chodzi o tę noc — powiedział Eichi w końcu.

— Ale nic złego się nie stało — zauważył Benedicto. — Obaj tego chcieliśmy.

— Wiele rzeczy mogło się stać.

— Niby jakie?

Eichi rozważał to pytanie przez moment.

— Może ktoś w obozie to odkryje i będzie niefajnie... Albo okaże się, że zabezpieczenia nie były wystarczające i złapiemy jakieś świństwo?

— Naprawdę w to wierzysz? To znaczy to pierwsze prędzej... A co do drugiego, wątpię, żeby któryś z nas w ogóle na coś chorował. No i prędzej to ty zaraziłbyś mnie. Znaczy chyba, w sumie nie jestem pewny.

— Właściwie nie wiem, tak gdybam. Byłbym spokojniejszy, gdybym wiedział, o co może chodzić.

— Dzień się jeszcze nie skończył — przypomniał mu Benedicto. — Zawsze możesz rozwścieczyć harpie sprzątające i sobie przed nimi pouciekać.

— To tak nie działa... Nie mogę wywołać klątwy celowo.

— Skąd wiesz?

— Raz spróbowałem.

— Naprawdę?

— Specjalnie zdenerwowałem nauczyciela, żeby dostać jakąś nieszkodliwą karę, ale akurat był w wyjątkowo dobrym humorze i nic mi nie zrobił, co aż mnie zdziwiło... A potem, gdy wracałem do domu, to myślałem o tym, nie zauważyłem lodu, poślizgnąłem się i złamałem nogę. Nie mogłem normalnie chodzić przez dwa miesiące.

Skwitował tę opowieść wzruszeniem ramion, jakby to było nic. Być może po tym wszystkim, co mu się przytrafiło, złamanie nogi w urodziny to rzeczywiście błahostka...

— To rzeczywiście trochę słabo — stwierdził Benedicto. — W takim razie nie mam więcej pomysłów.

— Ja też nie. Ale mam złe przeczucia.

— Nic z tym nie zrobisz...

— No wiem... — Wcale nie był z tego zadowolony. — No nic... Chyba będę się zbierał. Wątpię, że zasnę, ale mogę chociaż się położyć.

Benedicto pocałował go na dobranoc i chwilę patrzył za nim, aż zniknął we wnętrzu swojego domku. Sam podążył do Dziesiątki.

~~~~

Oto poranek po jednej z najciekawszych nocy ich życia :D Also wprowadzam kolejny, nieco niepokojący wątek, huehuehue. A za tydzień znowu coś ciekawego (mam nadzieję).


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro