Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XL Zróbmy to

UWAGA! W tym rozdziale jest scena NSFW, jeśli chcesz ją pominąć, skończ, gdy dojdziesz do cytatu z tytułu rozdziału.

~~~~

Krótka, niezobowiązująca rozmowa już dawno się urwała i teraz obaj siedzieli na podłodze w ciszy. Na ogół Eichiemu nie przeszkadzało milczenie u boku Benedicta, ale teraz chciał z nim porozmawiać o czymś, co go już od pewnego czasu nurtowało. Teraz była idealna okazja... Ale słowa nie chciały mu przejść przez gardło.

— Coś cię dręczy, prawda? — odezwał się wreszcie Benedicto.

To zachęciło Eichiego do mówienia.

— Co, jeśli Lizzie miała rację? — zapytał. — Jeśli klątwa znowu uderzy w emocje?

— Nie możesz mieć pewności — zauważył Benedicto.

— W zeszłym roku nic nie wskazywało na to, że stanie się to, co się stało — przypomniał mu Eichi. — Nie sądziłem, że właśnie wtedy uświadomię sobie, co do ciebie czuję i że wywołam reakcję twojej klątwy...

— No właśnie, nasze klątwy zaatakowały razem, dlatego stało się tak, a nie inaczej. A co musiałoby się stać, żeby znowu chodziło o nas?

— Klątwa zawsze znajdzie sposób. Boję się, tak cholernie się boję...

— Czego?

— Co, jeśli naprawdę coś się stanie? Coś, co znowu nas poróżni tak, że już tego nie odkręcimy? Albo... — Nie, tej myśli nawet nie chciał do siebie dopuścić. Nie chciał myśleć o tym, że Benedictowi mogłoby się coś stać. — Może się tyle rzeczy wydarzyć, ta klątwa już dobrze mnie zna! Uderzy tak, żeby bolało jak najbardziej!

— Eichi! — zawołał Benedicto. — Zachowujesz się tak, jakbyś myślał, że przez jakąś głupią klątwę nagle będziemy chcieli ze sobą zerwać! Naprawdę sądzisz, że to możliwe?

Eichi nie odpowiedział od razu. Właściwie to wcale nie słowa Lizzie podsunęły mu myśl o tym, że mogłoby wydarzyć się między nimi coś złego. Myślał o tym już wcześniej.

— A ty naprawdę sądzisz, że to niemożliwe? Oddalamy się od siebie. Musiałeś to zauważyć.

— Teraz jest rok szkolny i mamy dużo pracy, to wszystko...

— Nieprawda. Dobrze wiesz, że nie o to chodzi.

Znowu zamilkł. Właściwie to nie nie bardzo wiedział, co dokładnie było na rzeczy, to było tylko niejasne uczucie. A on niestety nierzadko miał problem z wyrażaniem uczuć.

— To o co?

Eichi spojrzał Benedictowi w oczy.

— Mam wrażenie, że ode mnie uciekasz — wyznał. — Jeśli coś źle zrobiłem, to powiedz mi to! Nie chcę się musieć domyślać.

— Tu nie chodzi o ciebie, tylko o mnie...

— To naprawdę brzmi, jakbyś chciał ze mną zerwać — prychnął Eichi. — To znaczy... Ech...

Myśl, że te słowa mogłyby okazać się prawdą, była nie do zniesienia. Nie, to nie mogło się dziać. Jakim cudem dopuścili do tego, żeby ta rozmowa w ogóle miała miejsce?

— Nie to mam na myśli! — żachnął się Benedicto. — Powinienem był powiedzieć ci wcześniej. Nie mówiłem, bo bałem się, że źle to odbierzesz i to było najgłupsze, na co mogłem wpaść.

— Czego mi nie powiedziałeś? — zapytał Eichi podejrzliwie.

— Twoje wrażenie, że się od siebie oddalamy... Ono niekoniecznie jest fałszywe.

Jeśli to miało sprawić, żeby poczuł się lepiej, to nie bardzo to Benedictowi wyszło. Nie przerywał mu jednak, bo jak się wielokrotnie przekonał, lepiej było mu dać dokończyć.

— Bo... Aż wstyd mi to teraz mówić... Miałem wrażenie, że staliśmy się od siebie zbyt zależni.

— Zależni? Co masz na myśli?

— Być może ty tego tak nie odczułeś... W końcu jesteś w obozie od lat, wszyscy cię znają i lubią. A ja, odkąd tu przybyłem, to przebywam niemal tylko z tobą. I bałem się, że zatracę siebie.

Och... Więc o to chodziło. Teraz, gdy Benedicto tak to mówił, to rzeczywiście nabierało to sensu, nawet był w stanie zrozumieć jego tok myślenia.

— Dlatego chciałeś się zdystansować?

— Właśnie tak. — Benedicto kiwnął głową. — Nie chciałem ci mówić, bo bałem się, że uznasz, że to twoja wina. Ale głupio zrobiłem, mogłem ci powiedzieć od razu. Nie wiem, czemu myślałem, że zatajenie prawdy będzie dobrym pomysłem.

— Czyli wcale nie stałem się zbyt męczący? — upewnił się. — Bo już myślałem, że o to chodzi. Bo ciągle ci nawijałem o tym samym...

— No dobra, trochę męczyłeś — przyznał Benedicto. — Ale na pewno nie tak bardzo, żebym miał cię zupełnie dość. Nigdy nie będę miał cię dość.

Eichi odetchnął z ulgą.

— Czyli wcale nie chcesz ze mną zerwać?

— Nie ma mowy — oświadczył Benedicto. — Jesteś dla mnie zbyt ważny. Ale i tak przepraszam za to wszystko, co musiałeś sobie przeze mnie pomyśleć.

— Teraz wszystko już w porządku — powiedział cicho Eichi. — Znaczy... Tak mi się wydaje. Chociaż i tak boję się tego, co przyniesie jutro.

— Nie zadręczaj się tym tak. I tak nie masz na to wpływu.

— Fatum nie oszukam...

— No właśnie. — Benedicto milczał przez chwilę. — Chodźmy może już spać... Wiem, że to wszystko cię dręczy, ale nic ci nie pomoże, jeśli na dodatek się nie wyśpisz.

Benedicto wstał i pomógł podnieść się Eichiemu, chociaż ten uczynił to dosyć niechętnie. Wcale nie miał ochoty się jeszcze kłaść. Wiedział, że i tak nie zaśnie, nie ze wszystkimi myślami, które kłębiły mu się w głowie. Noc przed uderzeniem klątwy niemal zawsze okazywała się bezsenna. A poza tym, gdyby chciał spać, to nie prosiłby Benedicta o towarzystwo.

Spojrzał mu w oczy, błyszczące w świetle księżyca. Niemal automatycznie się uśmiechnął. Nie znał nikogo innego, kto by tak na niego działał, na czyj widok nachodziły go myśli, o które nigdy wcześniej by się nie podejrzewał. O tak, wcale nie zamierzał iść spać. Chciał wykorzystać tę noc najlepiej, jak był w stanie. Teraz był właściwy moment, ten, na który tak długo czekał.

Oparł dłonie na ramionach Benedicta i pchnął go delikatnie ku ścianie. Przysunął się do niego, tak, że dzieliły ich tylko ubrania. Serce zabiło mocniej w jego piersi. Tak, właśnie o tym marzył. Wspiął się na palce, by obdarzyć go długim, niespiesznym pocałunkiem. Choć Benedicto się zawahał, to jednak odwzajemnił go z pasją.

— To mi nie wygląda na kładzenie się do łóżka — zauważył, odsuwając się tylko odrobinkę.

— Za chwilę się w nim znajdziemy — mruknął Eichi w odpowiedzi. — Choć być może nie w tym sensie, który masz na myśli.

Ponownie złączył ich wargi, a jego ręka powędrowała niżej, aż znalazła się pod koszulką Benedicta. Z przyjemnością błądził chwilę po jego brzuchu, wyczuwając każdy mięsień pod palcami. Był pewien, że ten już zrozumiał, do czego Eichi dążył.

— Jesteś pewien, że tego chcesz? — zapytał.

— Właśnie tak. — Nic nie mogło już zmienić jego zdania. — Dobrze wiesz, jak bardzo cię pragnę. Marzę o tym od tak dawna...

— I chcesz to zrobić? Właśnie teraz?

— A ty chcesz?

— Nie wiem, czy w ogóle minęła północ...

Taką drobnostką Eichi nie zamierzał się przejmować. Zresztą i tak nie stanowiło to problemu. Nie w jego przekonaniu.

— Jeśli faktycznie liczymy czas od moich narodzin, to przynajmniej od trzech godzin na pewno możemy — powiedział. — Gdybym był dokładny, w Stanach powinienem obchodzić urodziny ósmego.

— To czemu klątwa atakuje dziewiątego?

— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem — przyznał. — A teraz nie chcę nad tym myśleć.

Jego ręka powędrowała niżej. Zatrzymał się jednak, gdy wyczuł materiał spodni. W końcu jeszcze nie usłyszał najważniejszego słowa.

— Mogę? — zapytał.

W odpowiedzi Benedicto złapał Eichiego za rękę i poprowadził ją tam, gdzie chciała trafić.

— Zróbmy to.

Jeszcze nigdy takie krótkie zdanie nie ucieszyło go aż tak. Tyle czekał na ten moment! Tyle nocy spędził na marzeniach, których nie mógł zrealizować. Tyle razy bezskutecznie szukał satysfakcji sam ze sobą, lecz za żadnym jej nie znalazł. Tylko Benedicto mógł mu ją dać.

Nie bardzo wiedział jednak, co robi. Po raz kolejny przekonywał się, że rzeczywistość niewiele miała wspólnego z wyobraźnią.

— To trochę żenujące — mruknął. — Chcę... Tak bardzo chcę...

— Wiem — odparł Benedicto znacząco. — Czuję to.

— Ale... — Eichi aż się roześmiał. — Teraz, gdy się zgodziłeś, to aż nie wiem, od czego zacząć!

— Mamy całą noc, w końcu do tego dojdziemy.

Eichi nagle poczuł się wyjątkowo niepewnie. Co, jeśli znowu im nie wyjdzie? Jeśli znowu pojawi się jakaś bariera, która nie pozwoli mu się po prostu tym wszystkim cieszyć? Nie, nie chciał tak! Tym razem musiało im się udać!

Wrócił do tego, co wychodziło mu najlepiej, czyli pocałunków. Wiedział, że w ten sposób jeszcze dużo czasu zajmie mu dobranie się do tego, czego chciał najbardziej, ale jednak to był dobry sposób, by dodać sobie odwagi. Benedicto w odpowiedzi objął go, ale na tym nie spoczął — pociągnął go za sobą, aż znaleźli się tuż przy łóżku. Eichi przeczuwał, dokąd to zmierzało i bynajmniej się nie pomylił. Materac ugiął się pod jego ciężarem.

— To jakiś żart — powiedział. — Znowu ja na dole?

— Chcesz odwrócić sytuację?

Prowokacja ukryta w tym pytaniu nie uszła uwadze Eichiego.

— A żebyś wiedział.

Jakaś jego część wcale nie chciała odwracać sytuacji, ale ta, której rzucono wyzwanie, zwyciężyła. Benedicto mógł być sobie większy i silniejszy, jednak nie miał szans z jego desperacją. Musiał mu się poddać. Eichi wreszcie mógł spojrzeć na niego z góry.

— Tak lepiej, dużo lepiej.

— A myślałem, że jednak tego nie zrobisz.

— Tak bardzo mnie nie znasz? — zamruczał Eichi tuż przy jego uchu. — Nie zniósłbym uległości.

Teraz już nie ograniczał się do jego twarzy. Zanim się obejrzał, już odkrywał Benedicta, centymetr po centymetrze. Zamierzał poznać go całego, nic nie mogło się przed nim ukryć. Koszulka nie stanowiła żadnej przeszkody — jej pozbyli się najpierw. Mimowolnie wspomnienia Eichiego powróciły do pierwszego razu, gdy miał okazję oglądać jego nagi tors. Jeszcze w zoo, jeszcze zanim przyznał się przed sobą do wszystkiego... To były dobre czasy, ale teraz było jeszcze lepiej.

Robiło się coraz goręcej i czuli to obaj. Każde jęknięcie Benedicta tylko bardziej podniecało Eichiego, a jeszcze nawet nie obnażył się całkowicie. Oczywiście w końcu chciał to zrobić... Nie zamierzał jednak zbyt szybko przejść do rzeczy. Mieli czas. Całe mnóstwo czasu, żeby się sobą nacieszyć. Ale jednak... Z każdą chwilą chciał coraz więcej.

Wreszcie znalazł się na tyle nisko, że nie było co dłużej zwlekać. Chciał go zobaczyć, chciał go dotknąć, chciał go pieścić, aż wreszcie się nasyci. Teraz nie miał już żadnych oporów. Uwolnił Benedicta od krępujących go spodni, a i bokserki już długo nie odgradzały Eichiego od męskości, której od tak dawna pożądał. Przez moment żałował, że było tak ciemno, bo ledwo cokolwiek widział. Zmysł dotyku działał jednak bez zarzutu.

Niby dziecko zaciekawione nową zabawką, badał go uważnie, z początku dość nieśmiało. Był twardy, tak jak on sam, ale grubszy, niż się spodziewał. Nagle przeszło mu przez myśl, że niepotrzebnie tak upierał się przy dominacji, nie chciał jednak znowu zmieniać zdania, nie tej nocy. Wreszcie poruszył ręką pewnie i dość raptownie. Benedicto jęknął w wyrazie protestu.

— Nie tak gwałtownie — odezwał się. — Trochę wolniej, nigdzie się nam nie spieszy.

— Wybacz... To po prostu moje przyzwyczajenia.

Bo tak w istocie było — sam preferował bardziej energiczne ruchy. Ale skoro Benedicto wolał delikatniejszy dotyk... Eichi pohamował się i już po chwili został wynagrodzony. Teraz synowi Afrodyty wyraźnie się podobało, a to zdecydowanie pochlebiało Eichiemu. Zabawiał się jeszcze tak przez chwilę, rozkoszując się nie tylko uczuciami pod palcami, ale też każdą reakcją Benedicta, choćby niemal niezauważalną.

— Chcesz już teraz dokończyć? — zapytał Benedicto nagle.

Eichi w pierwszej chwili nie zrozumiał, o co mu chodziło.

— To znaczy?

— Chcesz tylko mnie zadowolić? Co z tobą?

Chwilę rozważał to pytanie. Dłoń jakby podążyła za jego myślami.

— To chyba dobry moment — uznał. — Chociaż wiesz, to w ogóle jest dziwne... Jakoś tak myślałem, że instynkt mnie poniesie, że dobrze będę wiedział, co w danym momencie zrobić...

— Jak mógłbyś wiedzieć, skoro nigdy tego nie robiłeś?

— No bo... — Westchnął. — Tak by się wydawało...

— Nieważne, co się wydaje! Wiesz co, tak chyba nawet jest lepiej.

— Naprawdę?

— Perfekcja jest przereklamowana — oświadczył Benedicto. — Nawet najbardziej doświadczony kochanek nie mógłby się z tobą mierzyć, wiesz?

— A skąd to wiesz?

— Chcę twojej niewiedzy. Twojej niezręczności, twojej nieidealności. Chcę ciebie. To jest w tym wszystkim najfajniejsze. Zresztą... Sam też nie mam pojęcia, co robimy. Dlatego to takie przyjemne. Razem się siebie nauczymy, co ty na to?

— Skoro tak to ujmujesz, to zgoda.

Miczał przez chwilę, niemal od niechcenia sięgając palcami tam, gdzie tylko mógł. Benedicto wyczuł jego wahanie.

— Właściwie to jestem ciekaw jednego — powiedział. — Jesteś przygotowany? To znaczy... Nie zrozum mnie źle, ale chyba jednak nie chciałbym robić tego na sucho.

To akurat nie stanowiło problemu. Przeczuwając, że ten moment kiedyś nastąpi, Eichi pewien czas temu ukrył pod łóżkiem wszystko, co mogło być im potrzebne. Oczywiście trochę ryzykował, ale wątpił, że ktoś mógłby szperać akurat tutaj, jeśli nie wiedział o kryjówce.

— Wolałem nie nosić tego w kieszeni — wyjaśnił. — Jakby ktoś to zobaczył...

— ...wtedy nie spuściliby nas z oczu.

— Dokładnie.

Chociaż był absolutnie pewien, że chciał to zrobić, że o to właśnie od samego początku mu chodziło, to znowu się zawahał.

— Stresujesz się, co? — dostrzegł Benedicto.

— Trochę...

— Ja też tego chcę. Niczym się nie martw.

Eichi podniósł się, chcąc wreszcie przejść do rzeczy, a niemal w tym samym momencie Benedicto też usiadł. Przyciągnął go do siebie i przywarł do jego ust. Po tym niespodziewanym pocałunku jego ręce powędrowały do pasa Eichiego. Ten pozwolił mu się rozebrać.

— Chcę tego tak samo, jak ty — zamruczał Benedicto. — Chcę cię poczuć w sobie.

Te słowa dodały mu odwagi.

— Skoro tak, to jak mógłbym nie spełnić tego życzenia?

Teraz już się nie wahał, teraz nic nie mogło go powstrzymać. Już żadna bariera dla niego nie istniała, teraz dwa ciała stały się jednością. Z każdym pchnięciem Eichi coraz bardziej zatracał się w euforii, nic innego go nie obchodziło. Dawał upust temu wszystkiemu, co się w nim kotłowało, tym wszystkim emocjom, pragnieniom, które spędzały mu sen z powiek.

Nie był pewien, czy jęczał, czy już krzyczał, czy może to był Benedicto, ale to nie miało żadnego znaczenia. Teraz mógł i całemu światu wykrzyczeć, jak wielka była jego miłość, jego rozkosz. Finał się zbliżał, lecz wcale nie był pewien, czy chciał już kończyć. Czy jednak nie wolał trwać w napięciu, w oczekiwaniu może i nerwowym, ale w pewien sposób przyjemnym.

Zbyt późno podjął decyzję. To stało się nagle, błogość rozlała się po całym jego ciele, a on wiedział jedno: jeszcze nigdy nie zaznał takiej przyjemności.

„Więc to tak wygląda niebo".

Ku jego rozczarowaniu trwało to tylko chwilę. Powrócił na ziemię, powoli również docierało do niego, co się stało. Skończył szybciej niż Benedicto, który dopiero, gdy Eichi się cofnął, zorientował się w sytuacji. Ale Eichi nie zamierzał mu jeszcze odpuścić, postanowił dopomóc mu ręką.

Wystarczyło tylko kilka śmiałych ruchów. Choć mało było widać, to jednak Eichi doskonale wiedział, że to już. I to nie tylko dlatego, że miał teraz zupełnie mokrą dłoń. Zduszony okrzyk, choć niedługi, mówił wszystko.

— I jak? — zapytał, gdy już dał Benedictowi nacieszyć się chwilą.

— Nie mam słów — odpowiedział Benedicto.

— Jakieś muszą być.

— Uwierz mi, nie ma. Choćbym przejrzał cały słownik, to nie znajdę takiego, które byłoby dobre. A teraz chodź tu do mnie, chcę cię bliżej.

Wyciągnął zapraszająco rękę, a Eichi ją pochwycił, tą wciąż brudną dłonią, co Benedictowi bynajmniej nie zdawało się przeszkadzać. Położył się na nim, już nic ich nie dzieliło. Mógł całkowicie chłonąć ciepło jego ciała, mógł poczuć jego zapach — woń potu ani trochę mu nie przeszkadzała. W końcu to był Benedicto, jego Benedicto, spełnienie jego snów. Uśmiechnął się szeroko.

— Naprawdę to zrobiliśmy — szepnął. — Nawet nie wiesz, jak się cieszę...

— To najlepsze, co mogło nam się przytrafić tej nocy — zgodził się Benedicto. — Ale powiedz mi... Od początku to planowałeś? Wiedziałeś, że tak się skończy?

— Poniekąd — przyznał Eichi. — Właściwie to bardziej miałem nadzieję. I widzisz, przekonałem cię. Niczego nie żałuję.

Benedicto w odpowiedzi pocałował go.

— Powtórzmy to kiedyś.

— Zgoda, tylko w dzień — poprosił Eichi. — Chciałbym cię lepiej widzieć. Noc może i jest klimatyczna, ale chcę cię oglądać w pełnej okazałości.

— Tutaj to chyba średnio możliwe — zauważył Benedicto. — Ale popieram. Kiedyś zrobimy to w dzień, kiedy będziemy mogli nacieszyć sobą oczy.

— Nie żeby tobie to robiło aż taką różnicę...

— Robi. I to wielką. Szaleję za tobą, Eichi. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi się podobasz, jak bardzo chcę cię oglądać zawsze i wszędzie.

Eichi nie zamierzał się z nim kłócić i to nawet nie tylko dlatego, że pochlebiały mu te komplementy, ale też przez fakt, że zrobił się senny. Ziewnął głośno.

— Teraz już pójdziesz spać? — zapytał go Benedicto.

— Niech będzie — zgodził się.

To była pierwsza od wielu lat noc przed dniem klątwy, którą przespał spokojnie.

~~~~

Powiem Wam, że to o dziwo nie był najtrudniejszy rozdział w całym tym ff, bo najtrudniejszymi były chyba ten z pierwszym pocałunkiem, ten, gdzie prawie doszło między nimi do czegoś więcej (bo musiałam stopować Eichiego) i rozdziały 50-51, w których przeprowadziłam kilka trudnych rozmów. Ale też nie był to wybitnie łatwy rozdział, bo to pierwszy raz, gdy piszę scenę NSFW i nie ucinam jej w trakcie (nawet scena z Jaqueline w NW nie była tak dokładnie opisana, ale tam znowu nie chodziło o jej igraszki same w sobie, tylko o wyciąganie informacji z Richarda xd). Generalnie nie jestem jakimś ekspertem od edukacji seksualnej i zbyt wiele doświadczenia w kwestiach chłop z chłopem nie mam, w znacznej mierze posiłkowałam się internetami, więc nie radzę brać tego opisu jakoś wybitnie na poważnie (ewentualnie możecie założyć, że Eichi z Benkiem wiedzą mniej-więcej tyle co ja, a to i tak więcej niż ja wiedziałam na ten temat w ogóle, jak miałam 17 lat, także ten). I tak ten opis jest trochę wyidealizowany, bo nawet wszystko im się udało, a w rzeczywistości jak chociaż jeden by doszedł, to byłoby dobrze xd także no, to fikcja, nie bierzcie tego na poważnie, pliska.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro