X Udowodnić swoją wartość
Eichi miał wielką nadzieję, że za bezpośrednie wezwanie imienia Hery nie spadnie na niego kara niebios, ale już naprawdę nie wiedział, w jaki inny sposób zwrócić jej uwagę. Ale hej, zachował szacunek! Przynajmniej w słowach, bo myśli to inna para kaloszy.
Wtedy zauważył postać, która wyszła z zaułka. Pierwszym, na co zwrócił uwagę, nie była jej twarz, ale ubranie. Chociaż z pozoru pospolite — zwiewna, jasna sukienka oraz zielononiebieska chusta zarzucona na ramiona — to jednak nawet w tym stroju dało się wyczuć swego rodzaju królewskość. Gdy podniósł wzrok i zauważył władcze, acz w pewnym sensie ciepłe spojrzenie oraz ciemne włosy okalające twarz kobiety, doszedł do wniosku, że nie mógł być to nikt inny niż Hera.
Eichi skłonił się lekko, chociaż prawdę mówiąc, nie bardzo wiedział, jak powinien się zachować. Chociaż widział bogów kilka razy na Olimpie, to jednak nigdy z żadnym nie rozmawiał bezpośrednio. Byle tylko nie palnie gafy, przez którą Hera spali go na popiół...
— E... — wybąkał, gdy już podniósł głowę. Ech, świetny początek. — Mamy pawie...
Hera, która w tym czasie badawczo przyglądała się herosom, przerzuciła wzrok na ptaki, nadal trzymane przez Eichiego na sznurach. Gdy je dostrzegła, na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. Wyciągnęła dłoń i Eichi, zrozumiawszy gest, wręczył jej końcówki sznurów. W tej chwili pawie również zorientowały się, że powróciły do prawowitej właścicielki, bo przeszły kawałek i znalazły się u jej boku.
— Dziękuję wam — odezwała się w końcu bogini. — Dobrze, że się znalazły.
Eichiego naszła przemożna ochota zapytać, co z nimi robiła, że w ogóle się zgubiły, ale szybko się powstrzymał. Wytykanie bogom ich błędów to było najgorsze, co mógłby zrobić heros. Ale jednak było coś, co musiał powiedzieć. Problem w tym, że nie wiedział, jak to ująć w słowa tak, by zaistniał chociaż cień szansy na spełnienie prośby.
— To... był dla nas zaszczyt, że mogliśmy pomóc — powiedział.
O tak, odrobina pochlebstwa wobec bogów jeszcze nigdy nie zaszkodziła. Hera jednak patrzyła na niego wyczekująco, jakby się zorientowała, że to jeszcze nie wszystko. Uznał to za zachętę. Odetchnął głęboko.
— Em... Bo widzi wasza wysokość... Jest taka jedna drobna sprawa.
— Słucham? — zapytała Hera.
Eichi przeląkł się, ale po chwili zorientował się, że jej ton nie był karcący, a bardziej wyrażał ciekawość.
— Rzecz w tym... — Syn Ateny znowu zająknął się nieco. Och, wystarczy powiedzieć! — Na mnie i na mojego kolegę — wskazał Benedicta stojącego o krok za nim — dawno temu rzucono klątwy. — Póki co postanowił przemilczeć fakt, że to ona była za nie odpowiedzialna.
— I?
— I... szukamy sposobu na ich zdjęcie.
Hera nie odpowiedziała od razu. Eichi odniósł wrażenie, że się nad czymś zastanawiała.
— Rozumiem. — Kiwnęła głową, a ten gest wywołał w sercu Eichiego nagły przypływ nadziei. — Myślę, że coś będzie dało się z tym zrobić.
— Naprawdę?
— Muszę się nieco zastanowić. Ale spodobaliście mi się. Dam wam szansę się wykazać, a potem zobaczę, jak sprawy będą się miały.
Eichi nie do końca uwierzył własnym uszom. Czy Hera naprawdę chciała im przekazać, że ta misja była nic niewarta i żeby mieli choćby szansę zdjęcia czarów, to musieli wykonać jeszcze przynajmniej jedną kolejną? Ech... Mógł się tego spodziewać. Z bogami nigdy nie szło tak łatwo.
— Zastanowię się, w jaki sposób będziecie mogli mi udowodnić swoją wartość. Wyczekuj znaku, synu Ateny.
Eichiemu aż opadły ramiona, ale szybko się wyprostował. Miał nadzieję, że Hera nie dostrzegła jego rozczarowania, bo to mogło się źle skończyć.
— A, i jeszcze jedno — ciągnęła bogini. — Wszyscy w zoo będą przekonani, zresztą słusznie, że nowe pawie pochodziły z kradzieży, ale ich prawowity właściciel je odzyskał. Co prawda nie przysporzy to popularności zoo na Bronxie, ale przynajmniej nie zostaną oskarżeni niewinni.
Po tych słowach odwróciła się i razem z pawiami zawróciła do zaułka, z którego wcześniej wyszła. Tymczasem Eichi tępo wpatrywał się przed siebie. Prawdę mówiąc, nie miał zbytniej ochoty akceptować tego, co właśnie usłyszał. Z tego otępienia wyrwał go dopiero głos Benedicta.
— Co to miało znaczyć? — zapytał.
Eichi odwrócił się do niego.
— To znaczy tyle, że zostaliśmy wyrolowani, ale przynajmniej Hera się postara, by wszyscy zapomnieli o tym, że porwaliśmy pawie z zoo.
Ruszył przed siebie, zrozumiawszy, że nie może zrobić już nic lepszego, jak tylko wrócić do Obozu Herosów i się załamać. Ale ani Benedicto, ani Marcus nie zamierzali mu jeszcze dać spokoju.
— Czyli co teraz? — spytał Benedicto.
— Teraz nic, ale czekają nas kolejne misje, jeśli chcemy dostać to, czego chcemy.
— Zaraz... — wtrącił się Marcus. — Czyli że to włóczenie się po Nowym Jorku i łapanie pawi nic nie dało? Zresztą, w ogóle o co tu chodzi? Morte też jest przeklęty? I chcieliście zdjęcia klątw?
— Tylko nie mów nikomu — poprosił Benedicto. — To znaczy... o moim... problemie.
— Szczerze mówiąc, mało mnie to obchodzi — prychnął Marcus. — Ale mogliście mnie chociaż uprzedzić. Wtedy nie plątałbym się w to bagno.
— Nie pytałeś — odparł Eichi, ledwo powstrzymując się przed wybuchnięciem. — Zresztą nie zmuszaliśmy cię! Sam się zgodziłeś.
— A kto mówił: „przepowiednia mówi o tobie"? Ty, Yokoyama. To ty przyszedłeś do mnie i mnie dręczyłeś.
Eichi zapamiętał to nieco inaczej. Spojrzał na Marcusa spode łba.
— Bez ciebie też byśmy sobie poradzili.
— Już to widzę. Ochrona zoo złapałaby was, jak tylko zaczęliście gonić te pawie!
— Coś byśmy wymyślili.
— Och, rozumiem. To ja wam uratowałem tyłki i nawet „dziękuję" nie usłyszę w zamian?
— Dziękuję — burknął Eichi, w nadziei, że teraz Weasel w końcu się od niego odczepi.
— Wiem, że to nie było szczerze — obruszył się syn Apollina. — I wiesz co? Wal się, Yokoyama. Więcej nie dam się wyciągnąć na jakąś durną misję, skoro mam być tak traktowany.
To powiedziawszy, Marcus ruszył szybko przed siebie i już po chwili wyprzedził Eichiego i Benedicta.
— Hej! — zawołał za nim Eichi. — A do obozu chociaż z nami nie wrócisz?
— Nie wiem jak wy, ale ja potrafię gdzieś dotrzeć sam, nie gubiąc się po drodze — rzucił Marcus i tym razem już naprawdę odszedł.
— Aaa! — krzyknął Eichi, który nie mógł się już dłużej powstrzymywać. — Naprawdę nie mogę z tym draniem!
— Uspokój się — powiedział Benedicto. — Wiesz, trochę chyba przesadziłeś.
Eichi spojrzał na niego ponuro.
— I ty, Brutusie?
— Musisz przyznać, że Marcus jednak nam pomógł. Bo nie wiem jak ty, ale ja naprawdę sobie nie wyobrażam, jak bez niego mielibyśmy opuścić zoo w jednym kawałku.
— Ale słyszałeś, jak się odzywał?!
— Ty nie byłeś milszy.
— Co? Ale... Naprawdę jesteś po jego stronie?
— Nie jestem po jego stronie — westchnął Benedicto. — I wcale nie chcę się z nim przyjaźnić ani nic. Ale naprawdę, to, że jest egoistą i niezbyt miło się odzywa, nie znaczy, że masz robić tak samo.
Eichi odetchnął kilka razy. Miał ogromną ochotę przekonać Benedicta, że z Marcusa nic dobrego nigdy nie będzie, ale dobrze, że tego nie zrobił, bo po chwili dotarło do niego, co ten właściwie powiedział. Wcale nie był po stronie Marcusa! A poza tym im dłużej Eichi nad tym myślał, tym bardziej przyznawał Benedictowi rację. Choć poczuł się z tym bardzo głupio, to jednak Benedicto miał słuszność — sam zachował się nie lepiej od Weasela. To jednak nie poprawiło mu humoru, bo dodawało mu zmartwień, na których czele i tak stał fakt, że ta misja stanowiła ledwie początek ich zmagań z klątwami.
Jęknął i ukrył twarz w dłoniach, by dać upust emocjom. I nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odsunął ręce od twarzy i spojrzał na Benedicta, by zorientować się, że to on go obejmował. Na jego twarzy musiało się odbić zaskoczenie, bo Benedicto zaraz odezwał się wyjaśniająco:
— Wiem, że jesteś sfrustrowany. I nie chciałem cię urazić, ale nie mogłem kłamać. To byłoby nie w porządku.
— Dzięki. Ja... przepraszam za to. Po prostu to wszystko...
— Wiem, wiem.
Wolną ręką Benedicto poklepał Eichiego po głowie, a ten poczuł, że nagle w powietrzu zrobiło się bardziej gorąco niż wcześniej. I, mimo woli, wrócił myślami do tego, co wydarzyło się w zoo. Jak palnął Benedictowi głupstwo i jak potem nie umiał oderwać wzroku od jego nagiego torsu. To bynajmniej nie sprawiło, że poczuł się lepiej.
„Ale to jeszcze nic nie znaczy" — powiedział sobie w myślach. — „Jeśli klątwa Benedicta działa tak, jak opisał... To musiałby mnie znienawidzić. A tak nie jest. Więc wszystko w porządku".
W dalszej drodze do Obozu Herosów Eichi był raczej milczący. Próbował skierować swoje myśli na przyszłe plany, na znak od Hery, którego miał oczekiwać — bogini wyraźnie powiedziała, że to on go otrzyma. Ale tak naprawdę uciekały w zupełnie innych kierunkach.
„Tam, gdzie zwierzęta, tam twoja zguba. Muzyk pomoże, lecz nie rodu chluba".
To było jasne. Znaleźli pawie w zoo, a Marcus, choć Eichi nie chciał tego przyznać, rzeczywiście znacząco im pomógł.
„Później licz jednak na towarzysza jednego, bardziej niż niejeden cennego".
Marcus wyraźnie powiedział mu, że więcej nie pomoże. Więc to znaczyło dosłownie tyle, że w kolejnych misjach Eichi mógł liczyć tylko na jednego towarzysza. I szczerze mówiąc, nie wiedział, kto poza Benedictem mógłby nim być. To z nim siedział w tym po uszy. To on tak samo chciał zdjęcia klątwy. Ale o co chodziło z tym, że był „bardziej niż niejeden cenny"? Czy miało to znaczyć po prostu tyle, że on wystarczy do powodzenia misji? A może ta linijka miała drugie dno?
„Gwiazda na twojej drodze stanie i miłość, choć nie chcesz, bezprawnie zagarnie".
Ostatnie wersy przepowiedni stanowiły największą zagadkę, lecz teraz Eichi wiedział chociaż, że nie odnosiły się one do pawi. To musiało mieć coś wspólnego z kolejnymi misjami. Ale co? Kim była gwiazda? Ktoś sławny? A może dosłowna gwiazda? Mitologia grecka była pełna dziwów... Tylko znowu o co chodziło z miłością?
To, szczerze mówiąc, nieco go niepokoiło. Jego myśli powracały do Benedicta, którego los był nierozerwalnie związany z miłością. Syn Afrodyty, miłosna klątwa... Ale jak to się wiązało z nim, Eichim? I gwiazdą, która chce zagarnąć miłość? Czyżby ktoś czyhał na Benedicta? Tylko co chciał zrobić? Zagarnąć... czyli porwać?
Ale w głębi serca czuł, że nie o to chodziło. Tylko w takim razie do diaska o co?
~~~~
WRESZCIE SKOŃCZYŁAM ARC Z PAWIAMI! Miałam go serdecznie dosyć. Ostatecznie jestem całkiem zadowolona z tego, jak to wyszło. W jedenastej scenie za to zacznę zupełnie nowy wątek, aczkolwiek będzie trochę na spontanie, bo teraz muszę przejść do wyjaśnienia ostatnich dwóch linijek przepowiedni (bo nie oszukujmy się, opisy miliona misji Eichiego i Benedicta nikogo nie interesują) i trzeba to jakoś rozwinąć XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro