Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII Mamy trop!

Gdy Chejron wyprawił ich poza granicę Obozu Herosów, Eichi wcale nie poczuł, że jakkolwiek bardziej wie, jak się zabrać za tę misję.

Przed opuszczeniem obozu otrzymali trochę pieniędzy, kilka drachm i odrobinę ambrozji oraz nektaru na wszelki wypadek. Eichi miał wielką nadzieję, że te dwa ostatnie się im nie przydadzą, bo naprawdę nie miał ochoty odnieść ran w tak drobnej misji. A, no i jeszcze była broń – każdy z nich dostał po mieczu, jakże pomysłowo zakamuflowanym w przypinkach. Eichi przyjrzał się swojej krytycznie. Przedstawiała uśmiechniętego, różowego niedźwiadka, a poza tym znajdował się na niej napis z tak wymyślnymi zawijasami, że nie zdołał go odczytać.

Uznał, że jeśli przypnie ją sobie na piersi, będzie zbytnio rzucała się w oczy, więc schował ją do kieszeni, modląc się przy tym do wszelkich bogów, by stamtąd nie wypadła. Bardzo nie chciał, by ktokolwiek ją spostrzegł, bo może by i nie umarł ze wstydu, ale na pewno poczułby się z tym niezręcznie.

Argus, wielooki ochroniarz, zawiózł ich do centrum Nowego Jorku, ale od tamtego miejsca musieli sobie już radzić sami. I właśnie wtedy Eichiego sparaliżowało. Po pierwsze, zupełnie nie miał pojęcia, jak się zabrać za tę misję. A po drugie, kompletnie nie znał Nowego Jorku i ogarnęło go nieprzyjemne przeczucie, że jeśli się gdziekolwiek ruszy, to natychmiast się zgubi. Dopiero teraz z pełną mocą uświadomił sobie, jak ogromne było to miasto.

— Yokoyama!

Wraz z tym krzykiem ktoś klasnął przed jego twarzą. Eichi drgnął i zamrugał szybko. Zorientował się, że to Marcus klaskał. Spojrzał na niego z wyrzutem.

— Co?

— Będziesz się tak zawieszał co pięć minut? — odezwał się Marcus. — I jak ty zamierzasz prowadzić tę misję?

— Myślałem, co zrobić — odparł Eichi. Prawdę mówiąc, miał ochotę powiedzieć coś innego, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. — Bo w sumie tak średnio wiem, od czego zacząć.

— Ja mam pomysł — oświadczył Weasel. — Tak się składa, że wysiedliśmy blisko miejsca, do którego chcę zajrzeć.

Ruszył przed siebie, a Eichi i Benedicto, chcąc nie chcąc, poszli za nim. Nie zrównali się z nim jednak — pozwolili, by ich wyprzedził. Gdy Marcus stracił nimi zainteresowanie, Benedicto położył dłoń na ramieniu Eichiego.

— Spokojnie — powiedział. — Wiem, że ten nadęty bufon cię wkurza, ale musimy wytrzymać. Tylko do końca misji, potem już nie będziesz musiał się nim przejmować.

Eichi odetchnął głośno.

— Dzięki — odpowiedział, chociaż tak średnio go to pocieszyło. — Mimo wszystko... Marcus ma jednak trochę racji. Muszę się wziąć w garść, bo nigdy nie znajdziemy tych pawi.

— Dasz radę, w końcu to dzięki tobie w ogóle tu jesteśmy.

— Ta... Masz rację. Dobra, załatwmy ten sklep Marcusa, a potem znajdźmy odpowiednie zoo.

Po chwili znaleźli się przed sklepem, do którego zmierzał Marcus. Wszedł do środka, a Eichi zawahał się i zamiast tego przyjrzał się budynkowi. Budynek był nowoczesny od zewnątrz, czysty i utrzymany w tonie surowej elegancji wewnątrz. A ubrania, które nosiły manekiny widoczne na wystawce, z pewnością zachwyciłyby niejednego biznesmena. Eichi natychmiast zrozumiał, że najlepszym podsumowaniem tego sklepu będzie jedno słowo: drogo. Był pewien, że nie byłoby go stać nawet na kurz z podłogi, jeśli jakiś cudem takowy by się tam znalazł.

Dlatego postanowił nie wchodzić do środka i po prostu poczekać, aż Marcus zrobi swoje ważne zakupy. Benedicto albo pomyślał tak samo, albo postanowił robić to, co Eichi, bo stanął obok niego i oparł się plecami o ścianę sklepu. Żaden z nich jakoś nie kwapił się do rozmowy, ale bezczynność już po krótkiej chwili zaczęła irytować Eichiego. Zaczął więc chodzić w kółko, czym najwyraźniej zwrócił uwagę przechodzącego obok mężczyzny, ubranego tak elegancko, jakby właśnie ubrał się w tym sklepie.

— Panowie się zgubili? — zwrócił się do nich.

— Nie... — mruknął Benedicto, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Eichi, który nagle wpadł na genialny pomysł, wpadł mu w słowo:

— Tak, właśnie tak — odparł. — Bo widzi pan, jesteśmy tu przejazdem i słyszeliśmy, że w zoo w Nowym Jorku możemy znaleźć mnóstwo okazów różnych egzotycznych ptaków! Bardzo chcieliśmy je zobaczyć, ale nie wiemy, gdzie ich szukać. Tu jest tyle zoo, że łatwo się zgubić. Może pan mógłby nam nieco pomóc?

— Ptaków? — powtórzył mężczyzna.

— Dokładnie — potwierdził Eichi. — Interesujemy się z kolegą amatorsko ornitologią i chcemy na podstawie wizyty w zoo napisać artykuł do szkolnej gazetki.

Eichi nie miał pojęcia, skąd do głowy tak łatwo przyszła mu ta historyjka, miał jednak nadzieję, że w którymś momencie nie przesadził ani nie zaprzeczył samemu sobie.

— Hm... Jak tak panowie coś mówicie, to coś mi się przypomina, że gdzieś nowe ptaki były, ale nie pamiętam, w którym zoo. Czytałem o tym w gazecie... The New York Times chyba.

Mężczyzna wzruszył ramionami i niezainteresowany dłużej tą konwersacją po prostu odszedł. Tymczasem Eichi myślał nad tym, co usłyszał.

— W którym Timesie mamy niby szukać tej informacji? — zapytał w końcu na głos.

— Może we wczorajszym? — podsunął Benedicto.

— Czemu we wczorajszym?

— No bo te pawie chyba nie zaginęły wcześniej? Wtedy chyba nie musielibyśmy tyle czekać na misję...

— A w dzisiejszym nie, bo ten gość dopiero co by o tym przeczytał i to lepiej pamiętał! — podchwycił Eichi. — Świetnie, mamy trop! Tylko teraz musimy znaleźć wczorajszą gazetę.

— W kioskach będą tylko dzisiejsze wydania — zauważył Benedicto. — A do internetowego wydania się nie dostaniemy, bo technologia dla herosów zła, bla, bla, bla.

Drzwi sklepu otworzyły się, co nie uszło uwadze Eichiego. Oto Marcus wychodził ze środka i wyglądał na nawet ukontentowanego. Czyli chyba znalazł to, czego szukał. Podszedł do Eichiego i Benedicta.

— Możemy iść szukać tych pawi — oświadczył. — Prowadź. — Zwrócił się bezpośrednio do Eichiego, a ten mógłby przysiąc, że usłyszał w jego tonie nutkę kpiny.

— Z przyjemnością — odpowiedział Eichi, nie chcąc dać się zbić z tropu.

Ruszyli więc przed siebie, z Eichim na czele, udającym, że wie, co robi. Chłopak tymczasem zaczął się modlić do bogów o cud. Pomyślał o Atenie... Ale jakoś nie bardzo łudził się, że matka ześle na niego rozwiązanie tej zagadki. Jeśli już miała mu pomóc, to co najwyżej podsuwając jakąś wskazówkę. W końcu była boginią mądrości i uważała, że jej dzieci powinny rozwiązywać problemy głową.

Wtem zerwał się wyjątkowo gwałtowny wiatr, a Eichi instynktownie podniósł ręce, żeby osłonić twarz. Ale nie zrobił tego wystarczająco szybko. Poczuł, że coś w nią uderzyło – coś dużego. Na szczęście nie było ciężkie, bo nie chciał nawet myśleć, jakie sińce by miał, gdyby było inaczej. Ciekaw, co to było, chwycił to w ręce i odciągnął na bezpieczną odległość.

Oto patrzył na gazetę, ale to zdecydowanie nie był Times. Eichi właściwie nawet nie wiedział, co to za czasopismo, bo po raz pierwszy widział takie na oczy. To chyba był jakiś nieśmieszny żart od losu... Szukał gazety, ale nie tej!

Chciał ją już wyrzucić, ale usłyszał głos:

— Czekaj!

Należał do Benedicta. Eichi odwrócił się w jego stronę i zmarszczył brwi.

— Co?

— Wydaje mi się, czy tam napisano słowo „zoo"? — Wskazał dolny prawy róg gazety.

Eichi przyjrzał się temu miejscu i rzeczywiście, te trzy litery trudno było pomylić z jakimś innym słowem. Choć z trudnością, w końcu odczytał krótką notkę i gdy to zrobił, uśmiechnął się szeroko.

— Cuda jednak się zdarzają! — wykrzyknął. — Dziękuję! — zawołał w powietrze, bo właściwie to nie wiedział, któremu z bogów powinien dziękować.

— Co tam jest? — zainteresował się Marcus.

— Wiem, gdzie są nasze pawie — oznajmił Eichi. — W zoo na Bronxie.

~~~~

Tak samo jak Eichi mam już dość tych durnych pawi. Ale w następnych dwóch scenach domyka się arc z nimi! xD


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro