VI Nienawidzę przepowiedni
— Dobra, to teraz wytłumacz mi, o co tu chodzi, bo chyba nie kumam.
Szli właśnie do Wielkiego Domu, gdzie spodziewali się znaleźć Chejrona. Benedicto spojrzał wyczekująco na Eichiego, który co prawda wolałby zbierać myśli w milczeniu, ale jednak musiał wyjaśnić, o co chodziło. Czasem fakt, że Benedicto dopiero co dołączył do obozu i z wielu rzeczy nie zdawał sobie sprawy, niemiłosiernie go irytował.
— Ta kartka, którą znaleźliśmy, to wezwanie do misji — wyjaśnił. — Hera chce, żebyśmy znaleźli jej pawie.
— Ale czemu?
— Pewnie wszystko jej jedno, jakiego herosa by do tego wykorzystała. A że myśmy przez tydzień składali jej ofiary, to padło na nas.
— Czyli... Znajdujemy pawie, przyprowadzamy je Herze i ładnie prosimy, żeby zdjęła z nas klątwy, bo nie dają nam żyć?
— Mniej-więcej tak — potwierdził Eichi. — Ale założę się, że to będzie bardziej skomplikowane. Misje herosów nigdy nie idą tak, jak to sobie zaplanowaliśmy.
— Rozumiem... A idziemy do Chejrona, bo?
— Bo musi się zgodzić na misję. Poza tym musimy dobrać trzecią osobę i wysłuchać przepowiedni.
— A po co nam trzecia osoba? — zdziwił się Benedicto.
— Trzy osoby to idealna liczba osób na misję. Gdy jest inna liczba, zwykle dzieją się straszne rzeczy.
— Na przykład?
— Na przykład, raz poszło pięć osób i dwie z nich zginęły.
— Ale nas jest dwóch. Sugerujesz, że mógłby się zjawić jakiś nieznany towarzysz?
— Być może? I założę się, że na koniec wbiłby nam nóż w plecy. To już wolę wziąć kogoś stąd, z obozu.
— Tylko niech to nie będą siostry Juel, błagam.
Eichi pokiwał głową ze zrozumieniem. Sam nie chciałby, żeby którakolwiek z nich im towarzyszyła. Problem w tym, że nie wiedział, kto byłby lepszy w roli ich sprzymierzeńca. Ale uznał, że tym będzie się martwić później. Najpierw niech usłyszą przepowiednię. Ona prawdopodobnie rzuci nieco światła na tę sprawę... albo i nie.
W końcu dotarli do Wielkiego Domu. Widok, który tam zastali, Eichiego niezbyt zdziwił: Chejron w najlepsze grał w remika z Panem D. I, jak się zdawało, dyrektor znowu przegrywał. Eichi się zawahał. A może jednak lepiej będzie, jeśli zignorują wezwanie i po prostu będą się dalej męczyć z klątwami?
Rzucił przelotne spojrzenie na Benedicta i zrozumiał, że to jednak odpada. Nie mógłby mu tego zrobić — skoro istniała szansa na zdjęcie jego klątwy, odbierając mu ją, zachowałby się jak ostatni drań. Zresztą, Hera już ich wyznaczyła do tego zadania. Gdyby nie podjęli się jego wypełnienia, spotkałaby ich sroga kara.
Ale jednak nie miał ochoty przerywać gry w krytycznym momencie.
— Em... Przepraszam...
Benedicto, który właśnie się odezwał, jak widać, rozwiązał problem za niego.
Chejron i Pan D. spojrzeli na nich — ten pierwszy badawczo, a drugi wyraźnie poirytowany. Benedicto nie wyglądał jednak, jakby zamierzał się ponownie odezwać, więc Eichi zrozumiał, że sam będzie musiał przejąć stery.
— Dzień dobry — wybąkał nieśmiało. Nie zdążył niestety przećwiczyć tej konwersacji w głowie. — Jakby to powiedzieć... Mamy pewną sprawę.
— Hm? — mruknął Chejron, jakby zachęcająco.
Pan D. nadal patrzył na nich tak, jakby marzył tylko o tym, żeby znikli mu z oczu. Zresztą, tak najprawdopodobniej właśnie było. W końcu nienawidził herosów.
— Dziś rano znaleźliśmy to.
Eichi wręczył centaurowi karteczkę od Hery. Ten przyjrzał się jej badawczo, po czym ją zwrócił.
— Rozumiem — mruknął. — A więc, wybieracie się na misję?
Eichi skinął głową.
— Jak widać... Chociaż to trochę nieoczekiwana misja, nie spodziewałem się, że będę łapać pawie. Zresztą, nawet nie mam pojęcia, gdzie zacząć.
Eichi podrapał się po głowie. Rzeczywiście, kartka nie dawała absolutnie żadnych podpowiedzi. Prezent od krowy zresztą też nie. Jedyne, co mu pozostawało, to wysłuchać przepowiedni i na jej podstawie coś wymyślić.
Kiedy wrócił od Wyroczni, wcale nie poczuł się mądrzejszy. I ucieszył się, że przezornie trzymane w kieszeni kartki i długopis w końcu na coś mu się przydały, bo spisał słowa przepowiedni, zanim wyleciały mu z głowy.
— I jak? — Benedicto spojrzał na niego wyczekująco.
— No cóż... Tak jakby, mam przepowiednię.
— Naprawdę? A co w niej jest?
Eichi spojrzał na kartkę, próbując odcyfrować, co tam napisał. Z pomocą tego, czego jeszcze nie zapomniał, w końcu mu się udało.
— Tam, gdzie zwierzęta, tam twoja zguba — zaczął recytować. — Muzyk pomoże, lecz nie rodu chluba. Później licz jednak na towarzysza jednego, bardziej niż niejeden cennego. Gwiazda na twojej drodze stanie i miłość, choć nie chcesz, bezprawnie zagarnie.
Benedicto kilkakrotnie otwierał usta, ale za żadnym razem nic nie powiedział. Dopiero chyba za piątym razem mu się udało.
— Co to niby miało znaczyć? — zapytał.
— Sam chciałbym wiedzieć! — zawołał Eichi w odpowiedzi. — Ta przepowiednia to jakiś bełkot.
Chejron zaśmiał się cicho pod nosem, a Eichi zerknął na niego, starając się, by w jego spojrzeniu nie było widać wyrzutu.
— Interpretacja przepowiedni to ciekawa sprawa — odpowiedział enigmatycznie.
— Zaraz coś wymyślę — uznał Eichi. — Ale może... Nie będę dłużej przeszkadzać w kartach.
Machnął ręką na Benedicta i obaj oddalili się. Usiedli na trawie, już poza zasięgiem wzroku Chejrona i Pana D. Tam jeszcze raz przeczytał to, co napisał. I ani trochę więcej z tego nie zrozumiał.
— Jesteś pewien, że wszystko dobrze usłyszałeś? — odezwał się Benedicto.
— Tak, na pewno. Tym razem się skupiłem! Ale masz rację, to brzmi, jakbym coś źle zapamiętał. Chociaż to chyba przepowiednie takie są...
— Czyli nie masz żadnych pomysłów?
— No nie bardzo. Tam gdzie zwierzęta, tam twoja zguba, co to ma znaczyć? Przecież szukamy zwierząt. Pawie są zwierzętami. Co to za głupia Wyrocznia?
— Reszta nie ma więcej sensu — zgodził się Benedicto. — Jaki znowu muzyk? Muzyk pomoże, ale nie rodu chluba. Że ten muzyk, czy ta pomoc? Chyba nie łapię.
— Chyba muzyk, choć ta składnia rzeczywiście dziwna. Zaraz... — mruknął, bo nagle miał wrażenie, że coś mu świta. — Muzyk, który nie jest chlubą rodu? Coś mi to chyba mówi.
— A mnie kompletnie nie.
— No bo... Czekaj... Skąd ja to... Gdzieś to na pewno już słyszałem. Muzyk... Dzieci Apollina? Tylko że tu jest pełno dzieci Apollina! Skąd mam wiedzieć, o którego chodzi?
— Chyba o takiego, którego rodzina nie lubi — stwierdził oczywistość Benedicto. — Powiedziałbym, że może dlatego, że nie umie śpiewać, ale skoro jest muzykiem, to chyba musi umieć. A przynajmniej tak mi się wydaje.
I wtedy Eichi wszystko zrozumiał.
— Benedicto, jesteś geniuszem!
— Ale że ja? Niby dlaczego?
— Bo ten, którego szukamy, faktycznie nie umie śpiewać! Wiem, o kogo chodzi!
Jego entuzjazm spotkał się jednak wyłącznie z pytającym spojrzeniem Benedicta. Eichi zrozumiał, że jak zawsze się zagalopował i wypadałoby, żeby się zatrzymał i wyjaśnił, co chodziło mu po głowie.
— Jest tu jeden syn Apollina, który śpiewa tak fatalnie, że uczynił z tego supermoc. A ojciec, to znaczy jego ludzki ojciec, wysłał go do Obozu Herosów, żeby nie robił wstydu rodzinie. To o nim musi mówić przepowiednia!
— A jak się nazywa?
— Marcus, ale mniejsza z tym. Zanim do niego pójdziemy, musimy się dowiedzieć, gdzie szukać tych przeklętych pawi.
Gdy to powiedział, zamilkł, bo kompletnie nie miał pojęcia, jak dalej z tym ruszyć. I, prawdę mówiąc, bardziej intrygowały go dalsze wersy przepowiedni. Jeden towarzysz... Miał później liczyć na jednego towarzysza. Ale na kogo? Chyba nie na Marcusa? No chyba że jego zdolności skrzeczenia rzeczywiście były aż tak cenne, ale Eichi miał poczucie, że to nie o to chodziło. I czym albo kim była gwiazda? Czyją miłość miała bezprawnie zagarnąć? I co to miało niby wspólnego z zaginionymi pawiami Hery?
— Wiesz co? — odezwał się, nic nie wymyśliwszy. — Nienawidzę przepowiedni.
— Ja pierwszy raz słyszę przepowiednię, ale podzielam to zdanie — zgodził się Benedicto. — W ogóle weź mi daj tę kartkę.
Eichi podał mu kartkę ze spisaną przepowiednią. Benedicto spojrzał na nią, ale po chwili na jego twarzy pojawiło się czyste niezrozumienie.
— Piszesz jak kura pazurem — oświadczył. — Nie potrafię nic przeczytać!
Eichi wyrwał mu kartkę z rąk i postanowił sam jeszcze raz przeczytać treść przepowiedni. Nie żeby to w czymkolwiek pomogło.
— A może... — zaczął Benedicto — ten cały Marcus ma nam pomóc nakierować nas na dobre miejsce?
Eichi w to wątpił, ale szczerze mówiąc, nie miał lepszych pomysłów. Równie dobrze mogli pójść do Marcusa. W końcu i tak kiedyś będą musieli to zrobić.
~~~~
W szóstej scenie nie za dużo się dzieje, ale uznałam, że spotkanie z Marcusem chcę przerzucić do kolejnej sceny. BTW – nie spodziewałam się go tutaj, przyznaję, ale jakoś tak mi podpasował. Also, wiecie, jak opornie szła mi przepowiednia? Ale ją napisałam! XD I nawet nie wyszła mi najgorzej. W ogóle ta scena jest mocno dialogowa, ale co poradzić... Jak jest dużo do obgadania, to nie będę robić opisów na siłę, bo to byłoby trochę głupie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro