8.
W łódce zapadła cisza. Mateusz przestał ją całować i odsunął się. Wziął do ręki wiosło i z olbrzymim pluskiem, gwałtownie, zderzył je z powierzchnią wody.
- Żartujesz, prawda? - po uprzedniej bliskości nie pozostał żaden ślad. Mężczyzna zadał to pytanie lodowatym głosem. Takim samym, jak zwracał się niedawno do Adama. Przez moment siekł wodę za burtą wiosłem tak gwałtownie, jakby chciał ją ukarać za swój gniew, rozczarowanie, złość.
Nie patrzył na Olę. Nie potrafił. Poczuł się urażony, okłamany, potraktowany nielojalnie. Skupił się na tym, żeby jak najszybciej dopłynąć do brzegu.
- Nie żartuję. - odparła cicho. - Taka jest prawda. Zasługujesz, żeby ją znać. Tylko ja i ty. Adam nic nie wie.
Nic nie powiedział. Tylko zaklął tak dosadnie i wulgarnie, jak chyba nigdy. W rekordowo szybkim tempie doprowadził łódkę do brzegu. Jeszcze pomógł jej wysiąść, odniósł kapoki do wypożyczalni i odwrócił się do Oli:
- Mam cię gdzieś odwieźć?
Zabrzmiało tak niechętnie, że dziewczyna aż się skrzywiła:
- Nie, dziękuję. Dam sobie radę.
Nie wierzyła, że Mateusz jest w stanie ot, tak zostawić ją zaraz po tym, jak poprosił o rękę. Tylko dlatego, że jej odpowiedź mu się nie spodobała. I to dotycząca zdarzenia sprzed czterech lat!
A jednak ją zostawił. Skinął niechętnie głową w jej kierunku, jakby dobre wychowanie było silniejsze od uczuć, które nim targały, powiedział:
- Wybacz. Potrzebuję czasu. Odezwę się,
i odszedł.
Poczuła się samotna i oszukana. Zrobiła to dla niego, żeby już nie było pomiędzy nimi żadnych tajemnic. Okazała najwyższy poziom zaufania. A on ją zawiódł.
Rozumiała, że informacja o ojcostwie Michasia w świetle tego, co się zadziało wcześniej w bibliotece, trafiła na nienajlepszą godzinę do ujawnienia. Ale z drugiej strony, nie było dobrej.
Powlokła się w stronę wyjścia w ośrodka. Była przybita i zniechęcona. Ale tuż przy bramie przystanęła.
- Właściwie, to jakim prawem on tak zareagował? - zastanowiła się głośno. - Co to ma znaczyć, że mnie zostawił?
Pokręciła głową. Bunt w środku rósł i wypierał smutek, jaki zaszczepiło w niej odejście Mateusza.
Zawróciła i szybkim, zdecydowanym krokiem udała się w kierunku kawiarni.
Bunt chyba ją znieczulił, bo nawet nie było jej tak źle ani przykro, jak myślała, że powinno. Niedawna scenę rozważała bardziej na poziomie myśli niż emocji. Uznała, że Mateusz miał prawo się zdenerwować. Ale stwierdziła, że sama nie zrobiła nic złego. Wręcz przeciwnie, uważała, że jej obowiązkiem było poinformować najbliższego człowieka o tajemnicy, której dotąd strzegła.
Zachowanie Mateusza, choć zrozumiałe, ubodło ją. Poczuła się samotna i niesprawiedliwie potraktowana. Żeby więc choć odrobinę poprawić sobie humor, zaczęła przeglądać menu kawiarniane w poszukiwaniu czegoś słodkiego, zimnego i smacznego.
Siedzenie i zamawianie sprawiło jej dużą przyjemność. Rzadko pozwalała sobie na takie zachowania; nie miała z kim, a jakoś dotąd nie pomyślała, że mogłaby sama tak zrobić.
Po upływie pół godziny i doskonałym deserze lodowo - śmietanowo - owocowym i kawie świat odzyskał odrobinę kolorowych barw a ona lepszy nastrój. Nadal kłuło ją wspomnienie niedawnej sceny i zachowanie Mateusza; ale postanowiła dać mu szansę i zanim skreśli, poczekać na jego wyjaśnienia.
Zapłaciła za posiłek i wyszła. I znów nie dotarła do bramy.
Tym razem podkusiło ją, żeby, korzystając z okazji, powrócić do tamtego pamiętnego wieczora. Dosłownie i w przenośni.
Wolnym krokiem, przypominając sobie noc sprzed czterech lat, przeszła na plażę, gdzie wtedy było przygotowane ognisko.
Tym razem było tam pusto, choć palenisko czekało na kolejną imprezę.
Usiadła w miejscu, gdzie przycupnęła wtedy. Teraz stały tam dwie wygodne ławki, dobrze wkomponowane w przestrzeń.
Zajęła jedną z nich. Rozglądała się uważnie, przypominając sobie, gdzie trzaskał ogień, w którym miejscu brylował Adam w gronie swoich wielbicielek i w którą stronę później ją poprowadził.
"A gdyby tak.... - podkusiło ją. - W sumie nic nie stracę, nikt mnie nie zauważy".
Przeszła spacerem tę samą drogę, którą odbyła wtedy, gdy przystała na propozycję podchmielonego, młodego mężczyzny.
Mijała domki, jedne puste, inne wynajęte, aż doszła do kresu brukowanej ścieżki. Tak jak wtedy, nadal nie było na nich latarni.
Te stały wśród drzew, o kilka metrów od ścieżki.
"Nic się nie zmieniło." - pomyślała, pamiętając, w którym miejscu należy skręcić, aby dojść do domku wtedy zajmowanego przez siostrzeńca właściciela ośrodka.
Znalazła go. Stał na samym końcu, przy ogrodzeniu. Ładnie wyglądał: niewielki, zgrabny, parterowy, ze skośnym dachem. Przed nim ktoś postawił stolik, parasol i tylko jeden leżak.
Wyglądało to bardzo sympatycznie. Westchnęła. Sama chętnie wynajęłaby taki domek, gdyby tu nie mieszkała, tylko przyjechała z Michasiem na wakacje. Pożałowała, że nie pamiętała, jak budynek wygląda w środku.
"Ale wtedy nie miałam okazji się rozejrzeć" - pomyślała.
Wróciła myślami do pamiętnego wieczora. Sam akt nie wywołał w niej negatywnych wspomnień; oczywiście, pozytywnych też nie.
Nie należała do osób, które latami rozpamiętują potknięcie. Była już daleko poza tym. Zaakceptowała nową rzeczywistość a dotyk ufnych łapek, na który mogła liczyć codziennie i w sumie udane życie, jakie teraz wiodła, wynagradzał jej wszystkie dawne niepowodzenia.
Postała przez moment, pocieszając się, że Adam pewnie nadal jest w bibliotece na słodkim tete-a-tete z Magdą; a kiedy już zamierzała odejść, drzwi otworzyły się i zobaczyła obiekt swoich wspomnień w pełnej krasie.
Mężczyzna miał na sobie tylko krótkie, płócienne spodenki i beżowe, sportowe sandały. Niósł w ręku drugie krzesełko:
- Pomyślałem, że skoro już przyszłaś powspominać, to chętniej będziesz to robić na siedząco. - uśmiechnął się.
Zawstydziła się, że ją przyłapał jak przyszła i gapiła się na jego lokum:
- Nie, ja.... - zaczęła, ale on już rozstawiał dla niej siedzisko:
- Widziałem cię przez okno. - dodał:
- Usiądź, proszę, i daj się ugościć. - jego głos zabrzmiał miękko i z humorem. - Myślę, że mamy coś do omówienia.
- My... nie... -zaczęła się jąkać, przestraszona. Serce znów jej mocno zabiło a gardło, jak zwykle w takich sytuacjach, wyschło.
"Co on ma na myśli? Przecież nikt o tym nie wiedział...." - myślała przerażona. Nie życzyła sobie, żeby Adam był świadom sytuacji. Dobrze jej było tak, jak było. To ona decydowała o sprawach syna, począwszy od zajęć dodatkowych w przedszkolu, poprzez leczenie a skończywszy na wyrobieniu mu dowodu osobistego. I żadna komplikacja w postaci "tatusia" nie była jej potrzebna.
Ale zanim nakręciła się do imentu, zrozumiała, że jej obawy są nieuzasadnione. Adam nie reagował gwałtownie. A informacja o nieplanowanym dziecku z pewnością zachwiałaby jego pogodą ducha. Więc na pewno nic nie wiedział. Uspokoiła się.
- Usiądź, proszę. - powtórzył. - Napijesz się ze mną piwa? Tylko to mam.
Skinęła głową. Miała wrażenie, że ciało jej nie słucha i nogi są wyjątkowo oporne, jeśli chodzi o odwrót i odejście, za to chętnie spoczną na specjalnie dla niej rozstawionym krzesełku.
Przestała walczyć z kończynami. Wystarczająco dużo wysiłku kosztowało ją ogarnięcie rwącego się oddechu.
"Mam jakąś alergię na niego, czy co? - pomyślała zirytowana. - Każda wzmianka o Adamie, nie wspominając o jego widoku, powoduje jakieś dziwne palpitacje".
Nie była zachwycona. Powrót Kawińskiego do miasteczka mógł się wiązać z komplikacjami. Nie chciała ich; dlatego wolała trzymać się od Adama i jego ojca z tak daleka, jak to możliwe. Już samo to było trudne, bez dodatkowych kłopotów fizjologicznych.
Młody mężczyzna wyraźnie czekał z zajęciem miejsca, aż ona usiądzie. Więc to w końcu zrobiła. Nalał jej piwa do kufelka a sam stuknął trzymaną w ręku butelką o jej szklane naczynie:
- Za nasze spotkanie! Tym razem dobrowolne, nie wymuszone przeze mnie. - uśmiechnął się.
"Ma ładny uśmiech" - zdążyła pomyśleć, zanim jej serce zrobiło fikołka. Już - już miała mu odpowiedzieć uśmiechem, ale dolegliwości wewnętrzne kolejny raz ją zirytowały.
- Czemu się tak naburmuszyłaś? - zapytał. - Uśmiechnij się choć trochę, to nie boli. Wiem, że potrafisz, bo widziałem twój słodki uśmiech do dzieciaków.
***
Z cała premedytacją powiedział "słodki". Naprawdę mu się podobała. Chętnie poznałby ją nieco bliżej: pogadał, pośmiał się, powspominał. Nie rozumiał, co się dzieje. Uśmiechała się często i chętnie do dzieciaków, klientów, nawet tych najbardziej upierdliwych, do Magdy. A do niego nigdy. Wręcz przeciwnie, robiła wyniosłą bądź pogardliwą minę.
A do tego wyglądało, jakby ta mina była wyuczona, nie naturalna. Jakby pokrywała nią coś. Strach? Niepewność? Ale dlaczego? Z jakiego powodu?
Przychodziła mu do głowy tylko jedna przyczyna. Niestety, nie chwalebna. Ale zrozumiała.
Westchnął. Tak wiele głupot zrobił w życiu...
- Co cię tu sprowadziło? - zagaił. - I to samą, bez narzeczonego? Za to z pierścionkiem? - zauważył zmianę.
- Przechodziłam przy okazji. - oświadczyła. - I chciałam sprawdzić...
- Skonfrontować się ze wspomnieniami? - dopowiedział. Kiwnęła głową. Tak myślał.
- Nie byłam tu od czterech lat. Chciałam...
Widział, jak jej trudno. Skinął głową:
- Rozumiem cię. I jak wrażenia?
Nie wiedział, jak zacząć tę rozmowę. Ola naprawdę mu się podobała. Chętnie poznałby ją lepiej. Ale napotykał na barierę.
- Posłuchaj. - zaczął. - Czasu nie cofniemy. Możemy tylko zaakceptować to, co się wydarzyło i iść dalej.
Nagły nerwowy chichot wyrwał się z jej gardła. Pokryła go kaszlem:
- Wybacz. Mów dalej.
- Byłaś tu ze mną. To był twój pierwszy raz. Nie wiedziałem. A ty uciekłaś. Gdybyś została, na pewno byłoby lepiej. Żadna z ... moich partnerek... nigdy się nie uskarżała. Ty też byłabyś zadowolona. Rozumiem, że to, co się stało, pozostawiło u ciebie pewną... Nazwijmy to "skazę".
Znów zachichotała nerwowo. I znów próbowała pokryć go kaszlem:
- Skazę, mówisz? - powtórzyła. Musiała się pilnować, żeby nie powiedzieć nic więcej. W tym momencie poczucie wyjaśnienia mu faktycznego znaczenia słowa "skaza" walczyło o prymat z silną wolą. Wola wygrała. Ale z trudem.
Skinął głową i znów napełnił jej kufelek:
- Dobrze, że przyszłaś. Chciałem z tobą porozmawiać o tamtej nocy. Ale dotąd nie było okazji.
Widziała, że trudno mu się mówiło. Tak samo, jak jej słuchało. Przez moment miała wrażenie, że wytworzyła się pomiędzy nimi jakąś bliska, choć nieuchwytna więź. Z jednej strony wyglądał na tak zmęczonego, że chętnie utuliłaby go i wsparła, z drugiej zaś - bała się, żeby nie powiedzieć mu wszystkiego. Spięła się. Coś się między nimi działo. Atmosfera zgęstniała. Szczerość i chęć porozumienia emanująca od Adama ogarniała i ją, łagodząc jej obawy.
Aż kusiło, żeby poddać się temu, popatrzeć mu w oczy, usiąść bliżej, może zwierzyć się z niedawnej kłótni z Mateuszem... A gdyby chciał ją objąć, nie odmówiłaby... Poczuła, że dłużej tego nie zniesie.
Wstała gwałtownie, niechcący popychając stół. O mało nie rozlała piwa:
- Wybacz, muszę iść. - odparła nerwowo, trochę zbyt wysokim tonem. - To był błąd. - oświadczyła z przekonaniem:
- Nie zamierzam się z tobą zaprzyjaźniać ani niczego wyjaśniać. Wystarczy, jak pozostaniemy tylko znajomymi z tego samego miasteczka.
Popatrzyła na pierścionek, do którego nie wiedziała, czy nadal na prawo:
- Nie warto wchodzić drugi raz do tej samej wody - mruknęła. Sama nie wiedziała teraz, którego z mężczyzn ma na myśli.
- Zaczekaj! Nie uciekaj! Chciałbym... - goniło ją, gdy odchodziła.
***
Do wieczora jakoś się trzymała. Bawiła się z Michasiem, zafundowała mu długą kąpiel, oglądali razem bajki na dobranoc, czytała mu przed zaśnięciem, dała buziaka na słodkie sny....
Wyszła po cichu z sypialni, żeby go nie obudzić. Rozsiadła się na kanapie i dopiero teraz dopuściła do siebie wszystkie zdarzenia i odczucia z dzisiejszego dnia.
Błędem było.. chyba wszystko. Cale to popołudnie było bezsensowne: jak jedna wielka komedia pomyłek. Tyle, że nikomu nie było do smiechu.
Możliwe, że nie powinna mówić Mateuszowi o Adamie; może nigdy a może nie dziś.
Popsuła taką romantyczną scenę. Nic dziwnego, że Mateusz się zdenerwował.
Żałowała, że sobie poszedł. Wiedziała, że jeśli ma coś trudnego do przemyślenia, woli się z tym schować, być sam, zastanowić się. Nie lubił konfrontacji i kłótni. A jej oświadczeniem był bardzo poruszony.
Niepotrzebnie też, ulegając burzy w emocjach, zdecydowała się na powrót do przeszłości. Nie była tam od czterech lat.
Już prawie zapomniała, jaką była wtedy dziewczyną. Zapragnęła ją spotkać, skonfrontować się z nią, powiedzieć, jak się potoczyło jej życie. Zapewnić, że jeden błąd niczego nie przekreśla. Szczególnie, że nie można go tak naprawdę uznać za błąd - pomyślała, patrząc na śpiącego na drugim łóżeczku synka.
Nie byłoby tak źle, gdyby nie spotkała Adama. Była przekonana, że jeszcze tkwi w bibliotece, "pracując" i ciesząc się z towarzystwa Magdy. Inaczej nie poszłaby tam.
Niestety, jakby jeszcze nie miała dość na dziś, był w domku. I to sam. I zachciało mu się z nią rozmawiać.
Gdyby nie, jak on to nazwał, "skaza" w postaci Michasia i świeże spięcie z Mateuszem, chętnie dotrzymałaby mu towarzystwa.
Wypiła piwo, posłuchała jego argumentów, pożartowała, pogapiła się na jego ciało....
Bo musiała przyznać, że nadal ją pociągał. Nawet bardziej, niż kiedyś. Cztery lata temu była naiwna i romantyczna, a jej wyobrażenie miłości pomiędzy dwojgiem ludzi brało się z lektur szkolnych i tonami czytanych romansów z gatunku teens i young adults.
Wychowała się na książkowych komplementach dotyczących wyjątkowej piękności oczu, ust, dłoni, uśmiechu. Na chwytających za serce tekstach bohaterów romansów, deklarujących uczucie aż po grób. Na opisach wzruszającej przemiany płytkiego bohatera w romantycznego kochanka.
Adama oceniała właśnie tak: jako rozrywkowego chłopaka, który nigdy nie był sam pomimo tego, że się nie wysilał. Nie musiał. Miał powodzenie wśród dziewczyn ze szkoły; ale temu się nie dziwiła, bo naprawdę wyróżniał się wśród chłopaków. Wyglądem, zachowaniem i obyciem. Był przystojny, świetnie ubrany, pewny siebie. I dzięki temu atrakcyjny. Bardziej, niż inni.
Kiedy usiadł obok niej podczas ogniska, przez moment naprawdę dobrze im się rozmawiało. Pierwszy raz zwrócił na nią uwagę. Słuchał tego, co ona mówiła. Śmiał się z jej żartu. Opowiadał o swoim życiu. Jej, takiej szarej myszce!
Poczęstował alkoholem. Nie jego wina, że zawartość szklanki uderzyła jej do głowy. I drugiej. I że pozwoliła mu na to, na co jeszcze nikomu wcześniej.
Dziś, siedząc obok niego, z przyjemnością patrzyła na silne ręce i zgrabne nogi, wskazujące, że regularnie uprawia sport. Gdyby tak objął ją tymi silnymi rękami, splątał nogi.... a ładnie wykrojone usta spoczęłyby na jej wargach...
Westchnęła, wyobrażając sobie to wszystko. Poczuła znane już kołatanie serca i kłopoty z oddechem, ale tym razem nie wiązała tego z irytacją. Ani z niechęcią. A wręcz przeciwnie.
"Głupia ty! - zaczęła sobie wymyślać w duchu. - Mało ci jeszcze problemów? Zaręczyłaś się przed chwilą, choć teraz nie wiadomo do końca, jak to z tymi zaręczynami... - zadumała się.
Ale właśnie ostatnie aspekty znajomości z Mateuszem, a szczególnie wspólnie spędzona noc, pomogła jej uświadomić sobie własne odczucia. Już wiedziała, dlaczego tak gwałtownie reagowała na wszystko, co było związane z Adamem.
Chciała go. Chciała bardziej, niż przed laty. Bo wtedy najpierw nie wiedziała, a potem nie zdążyła go chcieć. Zbyt szybko uciekła.
Teraz, po doświadczeniach z Mateuszem i chwili w towarzystwie Adama wreszcie wiedziała, co to znaczy: chcieć, pragnąć, pożądać. I zdawała sobie sprawę, kogo....
***
Po niezbyt dobrze przespanej nocy nadal miała mętlik w głowie. Sen w jej przypadku niczego nie rozwiązał, nie poukładał. Rano, jak zwykle, miała sporo zajęć: obudzić i nakarmić Michasia, przygotować go do przedszkola i tam zostawić po drodze do pracy.
Dziecko było marudne i musiała poświęcić więcej czasu niż zwykle, zanim wyszli.
"Spóźnię się. Jakieś dwadzieścia minut. Dobrze, że dziś jesteśmy obie z Magdą od rana" - pomyślała, patrząc na zegarek.
Dopiero gdy już dała synkowi pożegnalnego buziaka i zrobiła pa pa, mogła pomyśleć o swoich problemach.
"Na pewno trzeba porozmawiać z Mateuszem. - układała sobie checklistę. - I unikać Adama. Żeby jeszcze bardziej nie skomplikować tego, co jest".
Zaraz po wejściu zauważyła bukiet kwiatów. Wielkie i czerwone róże pyszniły się na środku blatu, za którym zwykle pracowała:
- Co to? Od Adama dla ciebie? - popatrzyła domyślnie na Magdę.
Ta pokręciła przecząco głową:
- Dwa pudła. Strzelaj dalej. Nie od Adama i nie dla mnie.
Róże były przepiękne: wielkie kwiaty, o grubych, mięsistych płatkach, soczyście zielonych liściach i bez kolców. Z bilecikiem w kremowej kopercie:
"Wybacz, skarbie, zachowałem się wczoraj jak ostatni buc. Nie jak odpowiedzialny narzeczony. Uporałem się z wczorajszą nieoczekiwaną wiadomością. Dziś osobiście cię przeproszę, jeśli dasz mi drugą szansę. Twój Mateusz".
Uśmiechnęła się i przekręciła palcami pierścionek. Ulżyło jej. Przynajmniej w tej jednej sprawie.
***
Opowiedziała Magdzie o zaręczynach i o sprzeczce, bo koleżankę zaintrygowały dostarczone róże. Jako powód podała wcześniejsze życzenie Mateusza co do dzieci. Młodsza koleżanka nie bardzo rozumiała:
- A co ci w tym przeszkadza? Przecież jedno już masz. Jaki problem postarać się o kolejne?
- A ty chciałabyś teraz dziecko? - Ola zirytowała się lekko.
- No... nie. - przyznała Magda. - Ale ja jestem jeszcze za młoda na dzieci. Co innego ty.... Masz już jedno i w ogóle....
-Ech... - machnęła ręką Ola. - Musiałabym zapomnieć o studiowaniu i rozwijaniu się.
Rozmowa z Magdą była bezcelowa. Młodsza koleżanka żyła w świecie zabaw, dyskotek, randkowania. Ciąża i dziecko były dla niej abstrakcyjne.
- Po co ci te studia? Przecież Mateusz się tobą zajmie. Jest lekarzem, zawsze będzie miał pracę i dobrze zarabiał. Nie musisz studiować. - perorowała młodsza koleżanka:
- Ty będziesz panią doktorową a ja mecenasową, jeśli Adam by mi się oświadczył. W przyszłości! - dodała szybko, łapiąc zdziwione spojrzenie Oli:
- Nie, na razie niczego takiego nie ma między nami. Przychodzi, coś robi na laptopie, gada. Dużo pyta o naszą bibliotekę, o to jak mi się z tobą pracuje, jaka jesteś.... To miłe, że tak się mną interesuje....
- Bardzo miłe. - zgodziła się z nią Ola. - A zaprasza cię gdzieś? Poza pracą?
- Jeszcze nie. - przyznała Magda. - Pewnie jest nieśmiały i zbiera się na odwagę.
Standardowo na godzinę przed zakończeniem pracy biblioteki przyszedł Adam. Uśmiechnął się do Magdy, obrzucił ciepłym spojrzeniem Olę:
- Dzień dobry! - oznajmił gromko, jak miał w zwyczaju.
Zanim rozstawił laptopa, Magda już zrobiła mu kawę. Zaaferowana krążyła wokół mężczyzny, próbując odgadywać jego życzenia i zaglądając mu przez ramię.
Raz i drugi łypnął na nią mało przychylnie, w końcu odezwał się, przestawiając ekran laptopa tak, by nie mogła na niego spojrzeć:
- Przepraszam, Magda, ale to są sprawy poufne.
- No, przecież nikomu nie powiem! - odburknęła urażona:
- Przecież wiem, co to tajemnica! Tak samo jak nikomu nie mówię, że stara Bogacka z rynku czytuje namiętnie sensację a ta nowa nauczycielka poprosiła, żeby zakupić do biblioteki kolejne części serii o Greyu.
- Magda! -jęknęła Ola a Adam parsknął śmiechem:
- Sama widzisz.
Zaczerwieniona dziewczyna zamilkła, urażona. Desperacko chciała zmienić temat. O, znalazła:
- Czy mam ci na przeprosiny kupić taki bukiet róż? - wskazała na stojący na rogu (Ola przesunęła go, bo przeszkadzał jej w pracy) wazon.
- Nie musisz. - teraz Adam uśmiechnął się z nowym zainteresowaniem: - Od kogo dostałaś?
- To nie moje! - roześmiała się Magda, mając nadzieję, że jej gafa poszła w niepamięć:
- To Ola dostała. Od narzeczonego z przeprosinami.
Starsza z dziewcząt popatrzyła na nią z lekką naganą. A mężczyzna się zainteresował:
- Ooo? - podszedł bliżej i z uwagą przyglądał się kwiatom:
- Ładne. Co nabroił, że musiał przepraszać?
Wyszczerzył zęby w uśmiechu, patrząc, jak na twarz Oli wkrada się konsternacja:
- To nie twoja....
- ...sprawa! - dokończył Mateusz, który wszedł cicho i przez nikogo nie zauważony.
Obrzucił młodszego mężczyznę gradem lodowatych spojrzeń i - w myślach - inwektyw. Nie lubił go, a to, co wczoraj zdradziła mu Ola, spowodowało kolejną falę niechęci.
A później, gdy popatrzył na Olę, jego wzrok w mgnieniu oka stał się pokorny i pytający.
- Dasz mi jeszcze jedną szansę, skarbie? - uśmiechnął się nieśmiało do dziewczyny.
Kiedy pokiwała głową, rozpromienił się jak pierwsze wiosenne słońce. Ola wyłączyła komputer i zabrała torebkę:
- Zamknij... cie tu wszystko, jak będziecie wychodzić. - poprosiła.
- Jasne, nie martw się. - uśmiechnęła się Magda.
Mateusz wpatrywał się z wdzięcznością w Olę, a ona z sympatią odwzajemniała jego uwagę. Żadne z nich nie zauważyło uważnego spojrzenia, jakim Adam pożegnał odchodzącą parę. Gdyby ktoś w tym momencie spojrzał mu w oczy, dostrzegłby w nich chłodną determinację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro