Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11.

To, co Aleksie umknęło w rozmowie z Adamem, wróciło późną nocą. Zawsze tak było: kiedy już uporała się z codziennymi obowiązkami, ucałowała na noc Michasia i sprawiła, że zasnął, wreszcie miała czas dla siebie. Na lekturę, film, przemyślenia.
Tym razem temat do rozważań nasunął się sam.
Czy dobrze robi, ukrywając przed Adamem jego dziecko? Syna z własnej krwi? Przedłużenie genów? Potencjalnego spadkobiercę rodzinnej kancelarii? Po powrocie z parku, patrzyła na syna i odnajdywała w nim podobieństwo do Adama.

Nie był, jak to mówią, "skórą zdjęta z tatusia". Ale obaj byli szarookimi blondynami, mieli to samo spojrzenie i uśmiech. Coś podobnego w układzie kości policzkowych. I dołeczek w brodzie, na który wskazała Magda.
Co prawda ten Adama był mało widoczny na szczupłej twarzy a pulchniejsza buźka dziecka pozwalała pełniej się ujawnić niewielkiemu szczegółowi. Niemniej to była kolejna rzecz, która ich łączyła.

Zaczynała rozumieć to, co dwa lata temu powiedział jej Mateusz. Wtedy, gdy wylądowała z Michasiem w szpitalu. Że jej decyzja będzie miała długofalowe skutki. I ma.
Co prawda Michaś zaczął mówić "tato" do Mateusza a ten nie prostował, więc na razie nie groziło jej zadawanie dziecięcych pytań. Ale odcięcie go od prawdziwego ojca spowodowało kolejne problemy:
"Gdyby Adam wiedział, że ma syna, może czułby się lepiej? I jego ojciec też? Wiedzieliby obaj, że jest możliwość, aby kancelaria "Kawiński i syn" przetrwała przez kolejne pokolenie?"

W tym momencie przypomniała sobie ojca Adama i cała jej życzliwość wyparowała. Nie lubiła starego mecenasa i nie zamierzała polubić.
"Przez niego Adam nie wie, że ma syna. - w jej dotąd szlachetne rozważania wtrąciła się mściwa satysfakcja. - Mógł mnie wtedy wysłuchać i pomóc. Jeśli on kiedyś mnie nie potrzebował, to teraz ja nie potrzebuję żadnego z panów Kawinskich. Ani mój syn".

Żeby utwierdzić się w tym postanowieniu, przywołała dawne wspomnienie, jak bardzo nieprzyjemna była tamta rozmowa z mecenasem. Jak zrobiło jej się przykro. I zacięła się jeszcze bardziej.

Nie wiedziała, że mecenas w tej chwili myśli o tym samym.

***
Adam wszedł do domu i zastał ojca przeglądającego albumy ze zdjęciami. Starszy mecenas uniósł głowę:
- Twoja mama zawsze nalegała, żeby wywoływać zdjęcia i układać je w albumie. Twierdziła, że folder w komputerze to nie to. - powiedział w zadumie:
- Miała rację. Teraz miło jest tak posiedzieć i powspominać.

Syn usiadł obok niego, zaintrygowany. Obaj zagłębili się w przeszłość. To był album Adama. Owszem, otwierały go zdjęcia ślubne państwa Kawinskich, ale później bohaterem ujęć był ich syn. Mały Adaś od czasu, gdy jeszcze znajdował się w brzuchu mamy.
Seria ujęć ciążowych, po porodzie, jako niemowlak. Robione w domu, w placówkach, podczas wycieczek.

- Wyjazdowe mam głównie z mamą. - zauważył Adam.
Oglądał je z przyjemnością. Od dawna nie zaglądał do nich; skupił się na tworzeniu historii, nie na jej przeglądaniu.
- Mało kiedy miałem czas, żeby jechać z wami. - przyznał ojciec:
- Kariera, kariera i jeszcze raz kariera. To mnie głównie zaprzątało. Chciałem zostawić ci świetnie prosperującą kancelarię. Będziesz ojcem, to zrozumiesz.

- Tato... - westchnął Adam. - Przecież wiesz...
- Oj, synu. - uśmiechnął się ojciec. - Masz jeszcze czas. 27 lat to jeszcze nie jest najwyższa pora na dzieci. Wierzę, że twój organizm dojdzie do normy. A jeśli nie.... - umilkł.

"Jak mu powiedzieć, że prawdopodobnie ma syna? I kiedy? Już teraz? Żeby skupił się na odzyskaniu praw do dziecka? Zamiast na budowaniu kariery? Teraz nadeszły dla niego najlepsze lata, żeby stworzyć swoją markę; w oparciu o rodzinną kancelarię, nie o tę warszawską. Dziecko ma się dobrze, jest pod opieką matki. Niech Adam zajmie się ponownym wrośnięciem w miasteczko, w społeczność, niech go uznają znów za swojego. Na ojcostwo przyjdzie czas. Ale czy to etyczne? - rozważał:

- Jak najbardziej. - odpowiedział sobie w myślach:
- Im większą pozycję teraz zbuduje, tym więcej będzie mógł przekazać dziecku w przyszłości. Przecież oficjalnie nic nie wiem. - pocieszył się. - Nic nie zostało zweryfikowane, potwierdzone, żadnych badań ani oświadczeń. Dałem im szansę spotkania, wysłałem Adama do biblioteki. Reszta zależy od nich." - myślał.

Przez moment oglądali albumy w milczeniu. Był to w zasadzie pierwszy raz od śmierci pani Kawińskiej przed rokiem, gdy mieli czas, żeby spokojnie powspominać.
Bo to głównie ona towarzyszyła małemu i starszemu Adasiowi na zdjęciach: z wakacji, uroczystości szkolnych, z ważnych imprez rodzinnych. Ojciec rzadko byl uwieczniany.

Wspominali żonę i matkę, przez wiele lat ułatwiającą życie obydwóm. Będącą dobrym duchem tego domu i rodziny. Robiącą za rodzinnego kaowca, przewodnika turystycznego, psychologa... Obaj zamknięci w sobie, robili to głównie w milczeniu, oglądając ją w różnych sytuacjach uwiecznionych na zawsze na zdjęciach.

- Niektóre dzieciaki są do siebie podobne. - powiedział nagle Adam. - Oglądałem niedawno zdjęcia synka tej dziewczyny z biblioteki. Wiesz, tej rudej. Wyglądał zupełnie jak ja tutaj - wskazał jedno z wczesnych zdjęć. Też z jakiejś imprezy z Mikołajem.

Ojciec, lekko zaniepokojony, podniósł wzrok:
- Widzę, że zaprzyjaźniłeś się z nią, skoro pokazuje ci zdjęcia.
Ale Adam był spokojny, nie widać było po nim wzburzenia ani podejrzliwości.
- Przypadek. I nie ona, tylko ta druga, taka trzpiotka, Magda. Rozmawialiśmy o imprezach organizowanych przez bibliotekę.

- Często tam przesiadujesz.... - ojciec zdecydował się wziąć byka za rogi. - Wolisz pracować w bibliotece, niż w kancelarii?
Czekał z maskowanym zainteresowaniem na odpowiedź.
- Lubię. Tam mało kto przychodzi, szczególnie teraz w wakacje. Dziewczyny są miłe, sympatyczne. Szczególnie Magda, bo Aleksa... to znaczy Ola - poprawił się, widząc zdziwienie na twarzy ojca. - raczej trzyma dystans. Chyba średnio mnie lubi. "Zresztą, ma narzeczonego" - pomyślał, ale tego ojcu już nie powiedział.

***
Po rozmowie w parku Ola uspokoiła się. Dobrze jej zrobiły te zwierzenia. Przemyślała na spokojnie męczące ją kwestie i uznała, że Adam ma rację: ona jeszcze ma czas.
"Pytanie, czy Mateusz uzna tak samo. W końcu ktoś, kto ma lat trzydzieści, może chcieć zakładać rodzinę, mieć dom i dzieci" - dumała.
Nie chciałaby zostać postawiona pod ścianą, dostać ultimatum. Dlatego cieszyła się, że młody lekarz wyjechał na te kilka dni i był mocno zajęty. A gdy dzwonił albo wysyłał smsy, to rozmawiali głównie o dniu dzisiejszym, nie planach na przyszłość.

***
- Mamo, zajmujesz się dziś wieczorem Michasiem? - poprosiła z samego rana. - Chcemy ze znajomymi iść do dyskoteki.
- A przecież nie ma Mateusza? - zdziwiła się mama.
- No, nie ma. A co, bez niego mi nie wolno nigdzie wyjść? - odparła błyskawicznie dziewczyna.
- Jest twoim narzeczonym. - mama nie była przekonana do tego pomysłu.
- Ale nie panem i władcą. - Aleksa zirytowała się odrobinę.
- No nie wiem, córeczko... Trafił ci się dobry człowiek. A jak będzie zły, że wychodzisz bez niego?
- No to będzie zły. Mamo, on teraz wyjechał na kilka dni. Myślisz, że się mnie pytał, czy może?

Aleksa zaczęła się irytować. Podwójne standardy rodziców w postrzeganiu kobiet i mężczyzn zawsze ją denerwowały. Więc na kolejne zastrzeżenia mamy odparła:
- Nie, to nie jest "coś innego". Dokładnie to samo. Jesteśmy dwojgiem bliskich sobie ludzi ale to nie znaczy, że mamy spędzać czas tylko z sobą. Pardon, ja mam. Bo według ciebie mężczyzny to nie obowiązuje. Mamo, mam prawo spotykać się z różnymi ludźmi i Mateuszowi nic do tego!

- Już raz się spotykałaś... - wytknęła mama. - I tyle ci z tego przyszło, że masz Michasia.
- I w życiu nikomu go nie oddam! - warknęła Aleksa. Tak się teraz czuła: nie jak grzeczna Ola, tylko walcząca o siebie kobieta:
- Mam dwadzieścia dwa lata! Przez całe życie siedziałam grzecznie w domu! W książkach! Nie nabrałam doświadczenia, jak to jest imprezować! Dlatego wpadłam. Zanim zacznę być stateczną mężatką i matką kolejnych dzieci, muszę nadrobić, co straciłam. Zostaniesz z Michasiem, czy nie?

Matka, zdziwiona tym wybuchem, uniosła ręce do góry:
- Uspokój się, dziecko. Oczywiście, że zostanę. Tylko przemyśl, proszę, czy warto się teraz buntować. Masz świetnego faceta, zapewni ci bezpieczeństwo i zaopiekuje się tobą. Wami. Powiedział mi, że chce adoptować Michasia. Jeśli teraz zaczniesz imprezować ze znajomymi, możesz go odstraszyć. Dwa lata do ciebie przychodził, zanim coś więcej się pomiędzy wami zadziało. To dobry chłopak. Myślisz, że znajdziesz takiego drugiego?

Aleksa założyła ręce na piersi, wypięła tors i zmrużyła oczy:
- A może nie chcę nikogo? Ja nawet nie wiem, czy kocham Mateusza! I czy chce z nim spędzić resztę życia. Dobrze mi z nim, ale... Nie czuję tego czegoś, co sprawia, że świat w jego towarzystwie wydaje się lepszy i jaśniejszy. A chyba powinnam, co?

Ostatnie słowo wypowiedziała cicho i niekonfrontacyjnie. Jakoś tak... bezradnie. Mama otworzyła ramiona i przytuliła ją:
- Dziecko, to twoje życie. Ale zanim zrobisz coś nieodwracalnego, przemyśl, proszę. Zawsze masz u nas miejsce, kiedyś to wszystko będzie twoje, bo mamy tylko ciebie jedną. Ale czy te dwa pokoiki na strychu to szczyt twoich możliwości? Przydarzyła ci się ta ciąża i uniemożliwiła wyjazd, studia, jakąś ciekawą pracę i życie w Warszawie albo gdzieś. Przy Mateuszu będziesz mogła żyć spokojnie. A miłość? Raz jest, raz jej nie ma. Żeby być zadowoloną z życia, miłość człowiekowi niepotrzebna.

- Nie zgadzam się. Musiałam zmienić życie i kilka lat poświęcić dziecku. Ale to nie znaczy, że mam za to pokutować przez resztę moich dni. Wyjdę około osiemnastej. Możesz Michasia wziąć do siebie, a możecie być na górze. Powinnam wrócić najpóźniej koło północy...

***
Bawiła się przednio. Dała się namówić Magdzie na babski wypad z kilkoma jej koleżankami z dawnej klasy. Na dyskotekę.
Dziewczyny były tak samo radosne i trzpiotowate jak jej współpracownica. Ubrane w krótkie i obcisłe na udach, często marszczone, żeby wydawały się krótsze, spódniczki i sukienki oraz topy kończące się wysoko nad pępkiem, pokazujące więcej, niż zakrywające. I sandałki lub pantofelki na wysokich obcasach.

Aleksa, w odróżnieniu od nich, co prawda również w obcisłej bluzeczce (miała kilka takich), to jednak w spódnicy prawie do kolan i tak szerokiej, że gdy wirowała, materiał układał się w koło. Jej bluzka również nie szokowała: dekolt był skromny, krótkie bufiaste rękawki i długość do bioder sprawiała, że wyglądała na jedną ze skromniejszych uczestniczek dzisiejszej zabawy.

Choć, tak jak powiedziała mamie, nigdy nie była typem imprezowiczki, tym razem z przyjemnością kręciła się po parkiecie. Sama, z dziewczynami albo czasem z jakimś przygodnym chłopakiem, który akurat znalazł się obok i poprosił do tańca.
W wolniejszych chwilach siedziały przy stoliku, odpoczywając i popijając drinki i napoje.

Wypiła trochę. Nie miała wyrzutów sumienia, bo rzadko zdarzało jej się sięgać po alkohol. Już stosunkowo niewielka dawka potrafiła jej uderzyć do głowy. Więc tym bardziej trzymała się z dala od używki.
Ale dziś, z dziewczynami, wypiła kilka drinków. Poczuła przyjemny szum w głowie. Pocieszała się, że zanim wróci do domu, wytańczy dużą jego część. Bo szybkie rytmy wymuszały zaangażowanie fizyczne, co sprzyjało spalaniu alkoholu. A resztę wiatr wywieje, gdy będzie szła. Bo zamierzała wrócić piechotą.

Nagle, gdy okręcała się w obrocie, poczuła dwie silne dłonie na swoich biodrach. Zmyliła krok i wpadła w czyjeś ramiona:
- Oj, przepra... - zaczęła, gdy jej wzrok trafił na wesołe spojrzenie szarych oczu.
- Odbijany! - mruknął Adam, nadal trzymając dłonie na jej biodrach. Przez moment tak tańczyli: ona przed nim, odwrócona tyłem, on za nią, trzymając ją i w ten sposób nieznacznie sterując jej krokami i ruchami.

Zrobiło jej się gorąco od jego bliskości i ciepła rąk Adama. Miała wrażenie, że na biodrach ma dwa silne, elektryzujące ogrzewacze. Z pewnością podłączone do jakiegoś niewidzialnego gniazdka, bo wręcz czuła, jak przebiega przez nie prąd i rozlewa się w jej ciele. Powinna była wyswobodzić się z jego uścisku. Ale nie była w stanie.

Jedyne, nad czym panowała, to chęć przytulania się do niego i chłonięcia tej energii więcej i więcej. Aż do zatracenia. On też jej nie przytulał, sztywno trzymał na odległość przedramienia.
Pod delikatnym naciskiem jego dłoni ruszała biodrami, uginała kolana bądź prostowała się. Robiła krok lub dwa w przód, tył lub do któregoś boku. Mimo, iż nigdy nie tańczyła w ten sposób, nie miała trudności z dostosowaniem się do partnera. Adam dobrze prowadził.

Kłopot miała jedynie z przyjmowaniem płynącej od niego energii. Było jej zbyt dużo, zbyt silnej i płynącej bez ustanku. Gdyby była kondensatorem (jeśli dobrze pamiętała nazwę urządzenia magazynującego), z pewnością już dawno świeciłaby na zielono, na znak, że bank jest pełen. Teraz dioda jej kondensatora żarzyłaby się ciemnym pomarańczem, ostrzegając, że za chwilę przejdzie w czerwony, alarmowy stan, oznajmujący, że energii jest zbyt dużo i za moment można stracić nad nią kontrolę.

Na szczęście, zanim to się stało, muzyka ucichła. Na szczęście? Kolejny "kawałek" okazał się wolną, sensualną, działającą na zmysły melodią. Przynajmniej na jej zmysły.
Ramiona Adama przygarnęły ją, jedna z jego dłoni powędrowała na środek jej pleców, druga zaś opierała się nieco niżej.
Tak jej było dobrze w tym uścisku! Może zbyt dobrze. Niewidzialna dioda z pewnością tryskała czerwienią a alarm rozbrzmiewał głośną syreną. Była rozgrzana do granic.

Skupiła się i zrobiła krok w tył, sprawdzając, jak bardzo jest uwięziona. Nie była. Jego ręce rozsunęły się, opadły na biodra dziewczyny. Zrobiła drugi krok. W oczach Adama zamigotało zdziwienie. Ujął ją za ręce:
- Coś nie tak? Co się dzieje?
- Wybacz, ja... - poszukiwała argumentu:
- Zrobiło mi się duszno. Muszę odpocząć. - wskazała stolik, przy którym siedziała Magda.
- Może wolisz wyjść na zewnątrz? Odetchnąć świeżym powietrzem? - zatroskał się.
Patrzył na nią zaniepokojony. Ale pokręciła głową:
- Nie, dzięki. Wystarczy, jak na moment usiądę.

Odprowadził ją do stolika i otrzymał od dziewczyn entuzjastyczne zaproszenie do dalszego towarzyszenia im:
- Chętnie z wami usiądę. - odparł. - Jestem sam, kumplowi w ostatnim momencie coś wypadło.
- No, Aleksa, dałaś czadu na parkiecie. - pochwaliła Magda:
- Jesteś rozgrzana jak parowóz!
Adam rozejrzał się za kelnerką i za moment dziewczyny składały zamówienia:
- Niech się na coś przydam! - roześmiał się, wyciągając kartę.

Teraz on stawiał dziewczynom drinki. Zauważył, że Aleksa, jako jedyna, nie pije niczego z alkoholem. Kiedy proponował coś mocniejszego, zgodziła się jedynie na wodę i bezalkoholowe mojito:
- Na nic więcej się nie skusisz? - podtykał jej menu.
- Nie, dziękuję. Wypiłam już zbyt dużo. - odparła.
Nie wiedziała, co było trudniejsze: tańczyć z nim czy siedzieć obok przy małym stole, czuć jego energię i samej na nią odpowiadać.

Kiedy po raz kolejny przełknęła ślinę w nagle ściśniętym gardle, zdecydowała:
- Sorry, babki, fajnie było, ale muszę wracać.
Przetrzymała serie protestów "no co ty", "jak to", "dlaczego", "zostań jeszcze" i podniosła się:
- Policzcie, czy jestem coś winna i jutro oddam przez Magdę.

Wycałowała się serdecznie ze wszystkimi dziewczynami i uśmiechnęła do Adama, który w międzyczasie zniknął na moment a teraz wrócił.
- Do zobaczenia!
Ale mężczyzna pokręcił głową:
- Nie pójdziesz sama. Odprowadzę cię.

I ucinając protesty, zwrócił się do reszty towarzystwa:
- Bawicie się na mój koszt. Już to uzgodniłem z obsługą. A teraz wybaczcie. Odprowadzę koleżankę i dopilnuję, żeby nic jej się nie stało.

Rozgrzane ciało napotkało na ożywczy, chłodny powiew wiatru:
- MMM, jak przyjemnie.. - przeciągnęła się, chłonąc ciszę i spokój nocnej aury. Po głośnej muzyce w środku budynku, na zewnątrz było wręcz ogłuszająco cicho.
Uniosła ręce do góry i zrobiła serię obrotów: szybkich i wolnych, w lewo i w prawo. Usatysfakcjonowana uśmiechnęła się:
- Jest okej. Nie musisz mnie odprowadzać....

Adam patrzył na nią zafascynowany. W obcisłej bluzeczce i świetnie układającej się spódniczce, z upiętymi włosami wyglądała super. Była zmęczona i pod wpływem alkoholu. Widział to w jej oczach i w rysach twarzy. Miał wrażenie, że gdyby ją przygarnął, usnęłaby w jego ramionach:
- Wybacz, nie ma takiej opcji. - odparł miękko:
- Kobiety powinno się odprowadzać. Coś złego może na nie czekać po drodze.
- Zły wilk? - uśmiechnęła się.
Pokiwał głową i zbliżył się. O krok. Później drugi. I trzeci. Nie odsunęła się. Kiedy nachylił się do jej ust, w oczach dziewczyny  zamigotało pragnienie. Uniosła się lekko na palcach.
Objął ręką jej talię, a ona wsunęła mu dłonie we włosy. I już nic nie mogło ich powstrzymać.

Smakował ją delikatnie, wodząc językiem po obu wargach: najpierw górnej, później dolnej. Jęknęła głucho i bezwiednie rozchyliła usta. Mógł wtargnąć pomiędzy nie, ale się powstrzymał. Nadal pieścił ładnie wykrojone, czerwone wargi, podniecając siebie i ją.
I to w końcu ona przytrzymała silniej jego głowę i wpiła się w jego usta.

***
Było cudownie. Adam smakował miętą, cytryną, ostrym smakiem jakiegoś alkoholu i... sobą.
Teraz, w przeciwieństwie do zdarzenia sprzed czterech lat, miała czas i odwagę. Włożyła w ten pocałunek magazynowaną przez cały wieczór energię.
Zniknęło wszystko: świat dookoła, wszystkie myśli i postanowienia, nawet ona. Zatraciła się w tym szalonym pocałunku, jakby miała to być ostatnia rzecz, którą zrobi przed śmiercią.

A on oddawał jej karesy, najpierw dostosowując się do niej i prawie tracąc panowanie nad sobą, a później lekko zwalniając. Bo gdyby nie zwolnił, to wziąłby ją tu i teraz, nie patrząc na okoliczności.
Kiedy oderwali się od siebie, jeszcze ciężko dysząc, dziewczyna przez długą chwilę wracała do przytomności.
Jeśli kiedykolwiek zdawało jej się, że Mateusz potrafi całować, to była w błędzie. Pocałunki narzeczonego były takie, jak on sam: przyjemne i kojące, jak chłodna woda w upalny dzień. Jak plaster na ranę. Dawały ukojenie na problemy i smutek, pozwalały poczuć się bezpiecznie.
Dotąd była zadowolona.

Ale to, co przed chwilą przeżyła, to było jak szybowanie do gwiazd, wyżej i dalej, niż dotąd była. Jak odkrywanie nowych, nieznanych lądów. I jak kamień rzucony w kolonię motyli, która mieściła się (o czym nie wiedziała) w podbrzuszu. Wszystkie naraz wystartowały i tłukły się, powodując tak intensywne doznanie, że dziewczynie brakło tchu.

- Chodź ze mną... do mnie... - podał jej rękę, pewien, że Aleksa z nim pójdzie. To, co się zdarzyło pomiędzy nimi, aż prosiło się o dalszy ciąg.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro