10.
Mateusz niechętnie zgodził się na wyjście. Nie lubił Adama i nie ufał mu, nie zamierzał również spędzać czasu w jego towarzystwie. Skinął głową tylko dlatego, że również nie do końca ufał Oli. Nie chciał jej ograniczać, ale od kiedy dowiedział się, że młody prawnik jest ojcem jej dziecka, obawiał się "powtórki z rozrywki". Było coś pomiędzy tamtą dwójką, co nie dawało mu spokoju. A w perspektywie bliskiego kilkudniowego wyjazdu i pozostawienia Oli samej, chciał poobserwować, w jaki sposób tych dwoje funkcjonuje w swobodnych sytuacjach.
To, że miał rację, było dla niego jasne od momentu, gdy przy powitaniu popatrzył w oczy Kawińskiego. Widział tam irytację, złość i zaskoczenie. Niechęć prawnika sprawiła mu przyjemność:
- Ola nie mówiła, że będziemy razem? - uśmiechnął się niewinnie.
***
Przez całe spotkanie, obiektywnie fajne, męczył się jak potępieniec. Kawiarnia była bardzo przyjemna. Umeblowana swobodniej niż restauracja, w stylu nadmorsko - marynarskim. Stoliki były różnej wielkości, od pojedynczych do wieloosobowych. Oni zajęli spory, stojący na tarasie. Na tym samym, na który można było wyjść z restauracji.
Kelnerki biegały wokół nich jak frygi, donosząc lody, ciasta, napoje. Magda i Ola czujnie ratowały sytuację, gdy panowie milczeli albo zaczynali sobie dogadywać. A zdarzyło się to nie raz.
Było dla niego jasne, że doszło do komedii omyłek: Magda wypatrywała sobie oczy za Adamem, ten zaś za Olą, myśląc, że Mateusz tego nie widzi. Albo nie przejmując się tym. Ale to, co najbardziej go drażniło, to czysto fizyczna reakcja jego narzeczonej w towarzystwie Kawińskiego.
Dziewczyna starała się to ukrywać. Ale nie wszystko potrafiła. Nie miała na przykład kontroli nad rumieńcem, który wypływał na jej twarz, gdy Adam ją komplementował.
A robił to często. Na przykład ubzdurał sobie, że będzie ją inaczej nazywał. Wymyślone przez niego zdrobnienie "Aleksa" nawet spodobało się Mateuszowi. W końcu sam zwracał się do Oli czułym, osobistym nazwaniem. Gdyby "Aleksę" wymyślił ktoś inny, Mateusz chętnie by ją przyjął. Deprecjonował to słówko fakt, że było inicjatywą Adama.
Wszystko to irytowało go to tak bardzo, że w drodze powrotnej nie wytrzymał:
- Nie zapomniałaś, czyją jesteś narzeczoną? - syknął do niej, gdy wracali ze spotkania. - Mam wrażenie, że poleciałabyś za nim, gdyby tylko skinął palcem.
Ola, zdegustowana takim zachowaniem, popatrzyła na niego:
- Nie zapomniałam. - odparła spokojnie. - Dlatego cię zaprosiłam. Chyba nie umknęło ci, że nie byłeś na pierwotnej liście gości?
- Nie. - przyznał. Zaskoczenie Adama było szczere. I jego złość. Nie spodziewał się obecności Mateusza. Dlatego ten docenił, że Ola wzięła go z sobą. Mogła mu przecież nie wspomnieć o planowanym spotkaniu i sama bawić się z Magdą i Adamem.
- Czemu więc się czepiasz? Znam swoje powinności jako twoja narzeczona. Przypominam, że nie zmuszałeś mnie do przyjęcia pierścionka. Wzięłam go z otwartymi oczami.
Im bardziej on szalał w środku z zazdrości, tym ona stawała się spokojniejsza. Pomyślał z goryczą, że Ola zachowuje się, jakby była sporo starsza niż on: spokojna i opanowana. A on w tej chwili działał jak ślepo zazdrosny, napalony małolat. Ale nie potrafił przestać.
- Podobasz się Adamowi. - stwierdził. - On tobie też.
Milczała. Obrzuciła go wyniosłym spojrzeniem:
- Jestem twoją narzeczoną. - teraz to ona syknęła. - Nie widzę problemu w spotykaniu się z Adamem. Bo jestem lojalna wobec ciebie. - podkreśliła ostatnie słowa.
- Masz rację, Oluś, przepraszam. - skruszony, ujął jej rękę i pocałował. - Jestem podły. I zazdrosny. - przyznał się:
- Ale nie ufam temu cwaniakowi. Już raz zrobił ci krzywdę...
Milczała przez moment, a później westchnęła:
- Chyba żałuję, że ci powiedziałam. Przynajmniej nie byłoby tematu...
***
Bycie narzeczoną niosło również inne obowiązki. Logiczne było, że po ślubie powinni gdzieś mieszkać. Nie u rodziców Oli na strychu w dwóch pokoikach, nie w jego służbowej kawalerce.
Zresztą Ola nie zamierzała wychowywać dziecka w szpitalnym hoteliku.
Mateusz planował zakup czegoś wspólnego, jeszcze przed ślubem, tak żeby mogli prowadzić w pełni wspólne, rodzinne życie.
- Możesz się rozejrzeć po ofertach w miasteczku - zaproponował, żegnając się z nią przed wyjazdem na konferencję:
- Jak wrócę, pójdziemy do banku, zobaczymy, jaką mamy razem zdolność kredytową.
Skrzywiła się. "Zdolność kredytowa", "kredyt", "wspólny zakup mieszkania" to były strasznie zobowiązujące słowa. I obce. Dotąd nie zastanawiała się nad nimi. Trochę ją przerażały. Nie czuła się na tyle dorosła, żeby przystępować do tak poważnych zobowiązań.
Ale dla nowej rodziny niezbędny był większy metraż i koniecznie trzy pokoje: ich sypialnia, której nie chcieliby dzielić z dzieckiem, pokój dziecinny i coś w rodzaju salonu.
Na razie poprzestała na oglądaniu ofert zamieszczonych w witrynach agencji pośrednictwa nieruchomości i na portalach internetowych. Ceny trzypokojowych mieszkań przyprawiały ją o zawrót głowy. To były jej kilkuletnie zarobki.
Gdy stała przed witryną, czytając wystawione w niej oferty, usłyszała z tyłu:
- Cześć, Aleksa! Planujesz zakup nowej chaty?
- Na razie się rozglądam. - posłała uśmiech stojącemu obok Adamowi. - Mateusz nie ma mieszkania a u moich rodziców ciasno. Zresztą, po ślubie powinno się mieszkać oddzielnie od "starych", nawet tych najbardziej kochanych.
Adam wydął wargi w lekko pogardliwym uśmiechu:
- Wiesz, zapewnienie lokum dla rodziny to rola faceta. Aż dziwne, że jesteście razem od kilku lat, macie dziecko i dotąd ten zadufany w sobie lekarz nie pomyślał, żeby dać wam gdzie mieszkać. W ten sposób pokazał, że nie szanuje cię tak, jak powinien.
- To twoje zdanie. - Ola nie chciała się sprzeczać. Ale wyrwało jej się:
- To prawda, że tak duży zakup mnie przeraża. I jeszcze kredyt w banku, to zobowiązanie na resztę życia!
Mężczyzna widział, jak bardzo jest poruszona. Uśmiechnął się łagodnie i wspierająco:
- Chodź, usiądziemy w parku, pogadamy. Nie musisz się wstydzić własnych odczuć, masz prawo się bać.
Pomyślała, że to dobry pomysł. Podejrzewała, że jej obaw nie zrozumieją ani rodzice, ani Mateusz. A ona bała się tak dużego zobowiązania. I chciała to z kimś przegadać. Adam był przyjazny i chętny do rozmowy, a jako prawnik, z pewnością ma więcej wiedzy niż ona.
- Chcesz loda? Popcorn albo watę cukrową? - zapytał Adam, gdy wchodzili pomiędzy pierwsze drzewa. Obok nich stał stragan ze wszystkim tym, na co ludzie mogli mieć ochotę. Oprócz wymienionych przez chłopaka smakołyków były jeszcze obwarzanki, kawa, lemoniada i lizaki.
- Poproszę watę. - uśmiechnęła się do wspomnień. Wata cukrowa to był obowiązkowy atrybut wszelakich uroczystości, na które prowadzali ją rodzice: odpust parafialny, święto wojska polskiego, dożynki, dni miasta, marsz rodzinny na 11 listopada czy festyn z okazji dnia dziecka. Uwielbiała watę i dostawała ją właśnie wtedy.
Za moment zatopiła wargi w słodkim, klejącym ulepku. Z jej gardła wyszedł pomruk przyjemności.
Mężczyzna patrzył na jej rozjaśnioną twarz i pomyślał, że chciałby usłyszeć taki pomruk w innym miejscu i czasie. Gdy będą we dwoje a on da jej taką rozkosz, na jaką ona zasługuje.
Westchnął, wracając do rozmowy:
- Powstrzymam się przed oceną twojego narzeczonego - podkreślił ostatnie słowo z nutką drwiny. - Mów, co ci leży na sercu. Nie wyglądasz jak zakochana panna młoda, nie mogąca się doczekać ślubu i wspólnego życia.
Patrzył, z jaką przyjemnością Aleksa zatapia usta, język i zęby w delikatnej konsystencji a później oblizuje wargi ze słodkich pozostałości i robiło mu się gorąco. Ileż by dał, mogąc teraz znaleźć się z nią w swoim domku w ośrodku albo w rodzinnej siedzibie Kawinskich. Scałowałby te słodkie białe pasma z jej ust, poszukałby ich wewnątrz, może pobrudziłby (oczywiście przypadkiem!) jej piersi czy brzuch lepkimi słodkościami, żeby mieć pretekst do wycałowania ich.
A później zrobiłby wszystko to, na co dziewczyna miałaby ochotę tak, by wzdychała i prężyła się pod nim. Poczuł, jak pod wpływem tych myśli napręża się coś innego. I to tak mocno, że aż boli. Ale to był dobry ból, obiecywał spełnienie i rozkosz.
Popatrzył na nią, gotów zaproponować zmianę miejsca, ale nie zwracała na niego uwagi. Patrzyła gdzieś w przestrzeń, a na jej twarzy malowała się zaduma:
- To wszystko jest dla mnie zbyt trudne. - zaczęła cicho:
- Zaręczyny, obietnica wspólnego życia, kredyt na trzydzieści czy więcej lat, kolejne dzieci... nie czuję się na tyle dorosła, żeby w to wszystko wejść.
Pokiwał głową. Miała rację, dwadzieścia dwa lata to czas na zabawę, naukę, eksperymenty towarzyskie i związkowe. Kiedy on był w tym wieku, praktycznie tylko zmieniał imprezy: w akademiku, klubach studenckich, na domówkach u koleżanek studentek... Gdyby ktoś wtedy powiedział mu o ślubie, dzieciach i kredycie na dłużej niż on żyje, to wyśmiałby głośno i dobitnie propozycję i składającego ją:
- No to nie pakuj się w to wszystko. - odparł spokojnie. - Przecież nie musisz. Twój synek ma ze dwa lub trzy lata, jak pamiętam ze zdjęcia. Zacznij się bawić, dziewczyno, bo ucieka ci najlepszy czas. Ten twój lekarz to cwaniak, on się już wyszumiał, jest starszy od ciebie prawie o dekadę... Nic dziwnego, że teraz jest chętny założyć rodzinę. Tym bardziej, że ma gotową.
Ucieszył się, że Aleksa słucha go uważnie. Co prawda otworzyła usta, pewnie chcąc bronić tego lekarza, ale zaraz je zamknęła.
- Wielka szkoda, że dałaś sobie zrobić tego malucha. - ciągnął:
- Wyjechałabyś do Warszawy, imprezowała, studiowała. Nikt by się nawet nie zająknął, że coś musisz. Straciłaś sporo wrażeń. Ty w ogóle zdążyłaś wyjechać? Czy od razu zaciążyłaś?
Beztroskie i bezpośrednie pytania Adama ubodły ją. Znów poczuła się gorsza od rówieśników, tak jak kilka lat wcześniej:
- Nie zdążyłam wyjechać. - odparła z godnością. - Nie planowałam tego, samo wyszło. Ale nie żałuję. - dodała mocniej.
Pokiwał głową ze zrozumieniem:
- Tak musisz mówić. W dużym mieście mogłabyś poszukać jakiegoś lekarza. Ale postanowiłaś urodzić, jak dobra i porządna dziewczyna. To, co mnie dziwi, to fakt, że nadal jesteś panną. Gros takich młodych matek od razu wychodzi za mąż za ojca dziecka.
- Tak wyszło. - zacisnęła lekko usta.
Popatrzył na nią i kontynuował, pewien tego, co snuło mu się po głowie:
- On nie wiedział, prawda? Że jest ojcem?
Pokiwała głową, niezdolna w tym momencie do odpowiedzi. Serce podeszło jej do gardła.
- Teraz rozumiem. Najpierw mu nie powiedziałaś, później musiał się z tym oswoić...
Kiedy przerwała mu parsknięciem, dokończył spokojnie:
- Nie dziw się. Dla młodego, wolnego faceta informacja, że będzie ojcem, to gwóźdź do trumny. Jakby mi ktoś dwa czy trzy lata temu obwieścił taką rewelację, chyba bym się pochlastał!
- Jeśli dobrze pamiętam, miałeś narzeczoną... - próbowała zapomnieć o jego ostatnich słowach.
- Miałem. Ale to było co innego. - zanim się zastanowił, słowa zaczęły wypływać z jego ust:
- Miriannę poznałem na studiach. Była trochę starsza ode mnie. Skończyła prawo, bo jednak wypada mieć jakieś wykształcenie. A ojciec i jego znajomi ułatwiali jej, jak tylko mogli. I ja. Pisałem za nią prace, przygotowywałem projekty aktów, wyszukiwałem informacje. W zamian za to zaprotegowała mnie ojcu i podjąłem u niego praktyki a później pracę. Jej ojciec ma bardzo znaną w pewnych kręgach kancelarię. Nie jakąś wielką, ale świetną. On był kiedyś posłem, ministrem, wyrobił sobie kontakty i znajomości. I teraz nie narzeka na brak klientów. Wręcz przeciwnie, przebiera w nich.
- Żyć nie umierać... - uśmiechnęła się. - Byliście razem?
- Byliśmy. Cieszyliśmy się życiem, młodością, zarabiałem świetnie jak na młodego prawnika, więc sporo podróżowaliśmy. Mirianna uwielbia podróże. Nawet zamieszkaliśmy razem. Ma wielkie mieszkanie w dobrej okolicy. Ojciec jej kupił. Mówiło się, że za jakiś czas, po ślubie i kolejnych kilku latach, zostanę partnerem w jego kancelarii. Wtedy byłbym kimś. Odpowiednim mężem dla Mirianny i ojcem dla naszych dzieci. Jako bliski współpracownik jej ojca zarabiałbym tyle, żeby utrzymać rodzinę na naprawdę wysokim poziomie. A ona byłaby panią domu, przygotowywała przyjęcia, tworzyłaby świetne tło dla mojej kariery.
Urwał i spuścił głowę. W tej chwili wyglądał smutno i żałośnie. Aleksa siedziała bez ruchu, czekając na dalsze zwierzenia. Adam doszedł do momentu, gdy albo zacznie się zwierzać z najskrytszych problemów, albo zamilknie.
- Na początku naszego związku, jeszcze na studiach, dokonałem wazektomii. Nie chciałem, żeby Mirianna musiała sobie kłopotać głowę pamiętaniem o antykoncepcji.
Słowa wypływały powoli, jakby przy każdym zastanawiał się, czy jednak go nie zatrzymać:
- Pół roku temu, gdy skończyłem aplikację, a zrobiłem ją z naprawdę świetnym wynikiem, Mirianna zaczęła rozmowę o ślubie i powiększeniu rodziny. Zgodziliśmy się, że należy odwrócić wazektomię....
Popatrzył na nią z uwagą, powagą i naciskiem:
- To, co ci teraz powiem, jest objęte klauzulą poufności. W miasteczku wie o tym tylko mój ojciec. Nie będę żądał od ciebie podpisania oświadczenia o zachowaniu tajemnicy, wierzę, że potrafisz zatrzymać to dla siebie. Ale jeśli komukolwiek to powtórzysz, będę wiedział, że wyszło od ciebie. I wtedy cię zniszczę, rozumiesz?
Zniknął zmęczony życiem chłopak, w tej chwili na jego miejscu siedział wyprostowany jak struna i miotający ognistym spojrzeniem prawnik - rekin, taki, o jakich mówią dowcipy.
- Możesz nie mówić. Zapytałam jak człowieka, w normalnej rozmowie. Okej, nie było tematu. - wzruszyła ramionami.
Jeszcze przed chwilą było jej szkoda Adama. Sama mu się wyżaliła i przyjęcie jego zwierzeń w rewanżu wydawało się naturalne. Ale Aleksa (swoją drogą, to zdrobnienie mu się udało - pomyślała) nie pozwoli się straszyć. Wstała i uśmiechnęła się chłodno:
- Miło było, pa!
Kiedy się odwróciła, usłyszała:
- Poczekaj, przepraszam! Przepraszam....
Podszedł bliżej i wziął ją za rękę. Przez moment walczyła z sobą, żeby jej nie wyrwać. Czuła się urażona jego słowami, a jednocześnie od jego palców przepływała jakąś gorąca struga, która nie tylko momentalnie rozgrzała jej dłoń, ale spowodowała gorąco również tam, gdzie nie powinna. W podbrzuszu.
Powoli wyjęła rękę z jego uścisku:
- Spoko. Nie chcesz, nie mów. Mam sporo swoich problemów, nie zamierzam dodatkowo brać na siebie cudzych.
Mówiła łagodnie, choć czuła się urażona:
- Masz rację, że powierzenie komuś drugiemu tajemnicy powoduje, że tracimy nad nią kontrolę.
Zrobiła krok do przodu, później drugi. Przy trzecim usłyszała:
- A jak ci kupię drugą watę, pozwolisz się przeprosić?
Odwróciła się i spojrzała na niego. Adam patrzył na nią figlarnie, jego szare oczy rzucały radosne błyski. Były tak bardzo podobne w tej chwili do oczu Michasia, że aż zabrakło jej tchu w piersiach. A serce zabiło szybko i gwałtownie.
- Nie bądź taka...
Myślała, że przymilny ton nie pasuje do Adama. Myliła się.
- Co chcesz na przeprosiny?
Zachowywał się w tej chwili dokładnie tak jak Michaś, gdy coś zbroił i chciał, żeby przestała się na niego gniewać.
Podobieństwo do syna sprawiło, że nie potrafiła zachować powagi:
- Kawę z jakimś syropem i lody. - roześmiała się.
Pomyślała, że pierwszy raz tak naprawdę zobaczyła podobieństwo Adama i Michasia. Wcześniej, skupiając się na trzymaniu z daleka od Kawińskiego, nie zauważała tego podobieństwa. I nagle, w tym momencie, młody prawnik stał się jej bliski i drogi.
To, co do niego poczuła, wykraczało poza pociąg seksualny, z którego też niedawno dopiero zdała sobie sprawę. Złożoność uczuć i myśli, jakie kłębiły się w jej głowie i sercu, przestraszyły ją.
"Będę musiała trzymać to wszystko na wodzy. - pomyślała:
- Adam, Mateusz, Michaś, ja i Magda... Zbyt dużo tego na jedną mnie".
Ale przyjęła loda i kawę, skomponowane pod jej upodobania. Zgodziła się też przysiąść ponownie na ławce, którą dopiero co opuściła.
- Opowiem ci, co było dalej. - zaczął, gdy usiadł obok niej:
- Też chciałbym zwierzyć się komuś, wygadać, pożalić. W końcu człowiek to istota społeczna i żadne umowy i klauzule, będące wynikiem prawa ustanowionego przez ludzi, nie przemogą jego natury. A ty, myślę, że zrozumiesz. Sama masz za sobą trudne przeżycia.
Znów urwał. Widziała, jak spoważniał, wracając myślami do wspomnień:
- Poddałem się zabiegowi odwracania wazektomii. Teoretycznie banalny, kliniki robią ich mnóstwo. Ale coś poszło nie tak, wdał się stan zapalny, trudno go było opanować. Okazało się, że zarażono mnie bakterią odporną na standardowe metody leczenia. Spędziłem miesiąc w prywatnej klinice. Stan zapalny dość szeroko się rozlał, antybiotyki jadłem jak cukierki. Mimo, że nie pomagały. Później leczyłem się w domu. W końcu, jak już było w miarę okej, lekarze zbadali moją płodność. A raczej bezpłodność. - zaśmiał się suchym, urywanymi głosem:
- I wtedy Mirianna uznała, że ma dość czekania na to, czy mój stan się poprawi czy nie. Była gotowa założyć rodzinę i brylować na salonach jako żona kogoś robiącego świetlaną karierę i matka jego dzieci, spadkobierców kancelarii jej ojca. Że jeśli chce urodzić przynajmniej dwoje dzieci, a chce, to już powinna zacząć.
Znów zamilkł na chwilę:
- Zerwała zaręczyny i związała się z innym obiecującym prawnikiem. Jej ojciec już mnie tak nie hołubił.
- Straciłeś pracę? - zapytała współczująco.
- Nie. Ale z kandydata na wspólnika stałem się jednym z wyrobników kancelaryjnych. Z dużą pensją i równie dużym portfelem klientów, nie mogłem narzekać, ale to już nie było to. Następca tronu może być tylko jeden, prawda? Król miał tylko jedną córkę do oddania. A córka wybrała kogoś, kto zapewni ciągłość dynastii ... - znów się zaśmiał:
-Nie wytrzymałem presji, gadania po kątach za moimi plecami, spojrzeń niby współczujących a jednak wyrażających złośliwą satysfakcję. Co z tego, że jej ojciec wywalczył dla mnie ugodę ze szpitalem i wielkie odszkodowanie? I traktował mnie przyzwoicie? Co z tego, że zdaniem lekarzy istnieje szansa na powrót płodności? Tylko potrzeba czasu? W sensie - dać popracować matce naturze, wspierając odporność, dużo odpoczywając i unikając stresu? Wszystko okej. Tyle, że już nie byłem następcą tronu. Mirianna zaręczyła się z kimś innym a mnie przestało się tam podobać. W związku z tym odszedłem.
- Myślałam, że wróciłeś, żeby pomóc ojcu... - wtrąciła zdziwiona.
- Oficjalnie. Z takiej kancelarii jak ojca Mirianny nie odchodzi się "bo tak". Odejście to prawie śmierć zawodowa dla prawnika. Ale odejście żeby wesprzeć chorego ojca jest akceptowalne. I taki właśnie powód podałem, rezygnując. Dzięki temu, gdybym chciał wrócić, ojciec Mirianny chętnie przyjmie mnie z powrotem. On bardzo ceni więzi rodzinne.
- Dlatego twój tata rozpuścił plotki o swoim złym samopoczuciu.... - westchnęła. Teraz wszystko rozumiała.
- Przyda mu się zwolnienie obrotów i odpoczynek. Miał już jeden zawał. Poza tym niech się nacieszy życiem ostatniego pokolenia, które prowadzi kancelarię "Kawiński i syn" pod prawdziwym szyldem. Bo po jego odejściu nikt już pod nim nie będzie pracował. Chyba, że "i syn" zostanie zamalowane. - przyznał Adam.
I uśmiechnął się. Odpowiedziała uśmiechem. Jej był promienny, jego odrobinę gorzki:
- Może to nie będzie aż tak. - próbowała go pocieszyć:
- Sam mówiłeś, że lekarze każą czekać i nie tracą nadziei.
Dojedli lody, wypili kawę, Adam nie kontynuował tego tematu:
- A wracając do twojej sprawy.... Moim zdaniem nie powinnaś się spieszyć. Ani poddawać naciskom. Co do ślubu czy wspólnego mieszkania i kredytu. Masz rację, jesteś młoda, powinnaś więcej używać życia. Nie widuję cię nigdzie poza biblioteką. Bywam często w kinie, na basenie, na dyskotece. Nigdzie cię nie widzę. Nawet w ośrodku, nie przychodzisz sama ani z żadną koleżanką. No, chyba że chcesz uczcić zaręczyny albo coś... - wymownie wskazał jej pierścionek.
- Łatwo ci mówić. - mruknęła. - Mam małe dziecko. Mama mi czasem pomaga, ale nie mogę jej nadmiernie obciążać. Ona też pracuje. A poza tym, ona już swoje zrobiła, wychowała mnie. Michaś to mój obowiązek.
- No to przyjdź z dzieciakiem raz i drugi do ośrodka, poplażować, popływać. Mamy świetnych ratowników, mały będzie bezpieczny. Zostawię na recepcji info, że jesteś moim gościem i możesz za darmo korzystać ze wszystkich atrakcji. I kiedy chcesz.
Pokiwała głową, wyobrażając sobie spotkanie dwóch szarookich blondynów, z tak bardzo podobnym spojrzeniem i uśmiechem:
- Jasne. - odparła. - Dzięki za rozmowę, ale muszę iść. Zająć się dzieckiem.
- Odprowadzę cię. - zerwał się.
- Nie, dzięki. - odparła. Była zdecydowana utrzymywać znajomość z Adamem w sztywnych ryzach, nie zazębiając jej o rodzinę ani życie prywatne.
Dobrze jej zrobiła ta parkowa pogawędka. Poczuła się silniejsza.
"Adam ma rację. Mam dopiero 22 lata. Zbyt wcześnie na ślub i ładowanie się w kredyt o 1/3 dłuższy od mojego aktualnego życia".
Podczas tych rozważań umknęła jej jedna, niezwykle ważna kwestia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro