Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

50.

Godzinę później siedział w bibliotece, której chwilowo używał jako gabinetu i przykładając do szczęki zimny kompres, przeglądał akta pacjentki, z powodu której oberwał. Kiwał głową z aprobatą. Psychoterapeuci robili wszystko tak, jak powinni byli. Zgierska była niezwykle trudnym przypadkiem.

Rozumiał, dlaczego jej sprawa zrobiła tak silne wrażenie na Julii. I dlaczego nie pozwolono na odwiedziny facetowi, który najpierw go obraził, później uderzył, a po wszystkim pomógł mu wstać i, skruszony, prosił o drugą szansę.

- Nie wezwę policji - powiedział mu wtedy Ariel. - Ale nie wydam też zgody na widzenie z pacjentką. Nie pozwolę, aby zepsuł pan kilkumiesięczną pracę specjalistów.

Zmierzył niedawnego agresora gniewnym spojrzeniem i dodał:
- Pani Zgierska nie pytała o możliwość kontaktu z panem. Proszę stąd iść, młody człowieku. Nawet jeśli to pan opłaca rachunki za terapię, najważniejsze jest dobro pacjentki. A spotkanie z panem może cofnąć leczenie do punktu wyjścia.

Widział, że tamten fuknął i znów zaczął się nadymać, a jego usta zacisnęły się w gniewnym grymasie. Spodziewał się kolejnej pełnej złości tyrady. Ale nie. Młody przygarbił się nieco, popatrzył pojednawczo i zapytał już dużo bardziej spokojnie:
- A kiedy... Co mogę zrobić... W jaki sposób mógłbym zobaczyć się z Klarą?

Ariel uśmiechnął się chłodno. A raczej, chciał się uśmiechnąć, ale puchnąca warga i obolała linia szczęki nie nastrajały go do mimicznej gimnastyki.

- Tak, jak powiedziałem na początku naszej rozmowy: proszę iść do recepcji, pozostawić dane, poprosić o umówienie na spotkanie z psycholog Julią Jasińską. To ona nadzoruje leczenie pacjentki. Ewentualnie ze mną, choć nadal nie mam otwartego kalendarza.

Zabrzmiało to ostro i dyrektywnie. Może dlatego, że zraniona szczęka i cała głowa coraz bardziej bolała albo że przy upadku, bo upadł po otrzymaniu silnego uderzenia, uderzył się w udo i biodro. A może ze złości na samego siebie, że stracił swoją żelazną samokontrolę i po upadku automatycznie podniósł się i stanął obok wózka?

„Gdyby Kleo to zobaczyła..." - pomyślał.

Coraz trudniej mu było ukrywać powrót do zdrowia. Wyobrażał sobie zaskoczenie Julii i jej radość, gdy pokaże się wreszcie bez wózka. Gdy poda jej rękę i pójdą na jesienny, a może już zimowy, spacer. Gdy będzie mógł ją objąć, popatrzeć na nią z góry i wreszcie pocałować jak mężczyzna, nie jak kaleka.

„Od tej pory już nie będzie udawania pomiędzy nami" - obiecywał sobie.

Zanim zamknął dokumentację Zgierskiej, dopisał w niej notatkę:
W dalszym ciągu utrzymać zakaz odwiedzin kogokolwiek poza rodziną. W szczególności dotyczy to jakiegokolwiek kontaktu z Michałem Konarskim oraz kimkolwiek z jego polecenia. Nadal stosować ścisłą rewizję poczty i wszelkich przesyłek oraz zakaz dostępu do internetu. Jeśli Konarski się skontaktuje w sprawie umówienia na wizytę, kierować do Julii Jasińskiej lub Ariela Rozwadowskiego".

Podjechał do okna. Podobnie jak gabinet, który dawno już zaanektowała Julia, biblioteka szczyciła się dużymi oknami francuskimi, umożliwiającymi wyjście na taras a z niego do ogrodu. Pacjenci powoli wracali ze spacerów, gdyż robiło się ciemno i nadchodziła pora podwieczorku. Z powodów bezpieczeństwa ogród po zmroku był zamykany.

Klara Zgierska, o której dziś tyle myślał, również szła powoli w stronę budynku kliniki, słuchając z uwagą towarzyszącego jej Marcela.

„Ładnie razem wyglądają - pomyślał Ariel. - Zdaje się, że Konarski przespał swoją szansę..."

Dopiero teraz zrozumiał w pełni, jak dużo zrobił młody rehabilitant dla powrotu do zdrowia tej pacjentki. Tam, gdzie nie udało się dotrzeć klasycznej psychoterapii, zadziałała odrobina młodości, życzliwości i szczerego zrozumienia.

Zgierska, którą niegdyś pochopnie ocenił jako „niepotrzebnie przyjętą", wymagającą długotrwałej terapii i kosztochłonną, zaczęła czynić szybkie postępy. W tej chwili miała duże szanse na opuszczenie placówki. A koszty? Owszem, były duże, ale zostały pokryte.

"Zresztą, nie pieniądze przecież są najważniejsze - pomyślał. - Trochę o tym przez lata zapomniałem. A przecież wybrałem tę drogę, żeby pomagać ludziom... Dopiero Kleo musiała mi to uzmysłowić..."

***

Kolację kazał podać do apartamentu. Julia nadal pracowała na dole, ale wysłała mu SMSa, że niedługo będzie. Kelnerka ze stołówki przyozdobiła stół w kuchenko-jadalni a Ariel oddalił się na chwilę do łazienki, żeby się odświeżyć. A później czekał.

Julia weszła na górę, zmęczona, marząc o ciepłym prysznicu i wyciągnięciu się na łóżku z jakąś lekką książką. I odpoczynku. Zdziwiła się, widząc, że cały salon oświetlają jedynie świece, osadzone w dużych lichtarzach.

- Co się stało? Awaria oświetlenia? Na dole jest... - wyrwało jej się, zanim zobaczyła elegancko nakryty stół. Jęknęła w duchu, zawstydzona popełnioną przed momentem gafą. Szczególnie że w rogach pokoju niewielkie przypodłogowe lampki dawały równie ciepłe kolorystycznie, choć elektryczne, oświetlenie.

- Wreszcie mamy chwilę dla siebie. To był męczący dzień. - Ariel wydawał się nie słyszeć jej słów sprzed chwili. - Usiądź ze mną przy stole, pewnie znów dziś niewiele jadłaś...

Jego ton brzmiał łagodnie i ciepło. Korelował jej z migoczącym światłem rodzącym się w dużych, stołowych lichtarzach. Faktycznie była zmęczona. Opadła na najbliższe krzesło i dopiero teraz przyjrzała się twarzy mężczyzny.

- Co ci się stało?

Świece i lampki dawały dość światła, żeby mogła zauważyć opuchliznę i rozciętą wargę. Zaniepokoiła się. - Upadłeś?

- Michał Konarski był tutaj. Chciał się widzieć ze Zgierską - oświadczył krótko Ariel. - Doszło do wymiany... argumentów. On miał silniejsze.

Żart wywołał lekki uśmiech u kobiety. Podeszła i ujęła dłońmi jego twarz:
- Pokaż - poprosiła.

Delikatnie badała wzrokiem i palcami urażone miejsca. Syknął, gdy dotknęła kciukiem zranionej wargi. Cofnęła dłoń:
- Wybacz - przeprosiła. - Chciałam tylko...

Troska w jej głosie brzmiała w uszach Ariela jak piękna muzyka.

- Nic się nie stało - zaprzeczył szybko. - Ot, popędliwy młodzian, któremu się wydaje, że cały świat będzie się przed nim korzył.

Julia się roześmiała, a on dopiero po chwili zrozumiał dlaczego.

- Mógłbym się obrazić za takie skojarzenie, wiesz? - mruknął cicho. - Nigdy nie zniżałem się do argumentu siły...

- Nie musiałeś - skrzywiła się. Nawet w blasku świec widział, jak oczy jej pociemniały. Uleciała z nich troska, jej miejsce zajęła uraza. - Doskonale radzisz sobie, manipulując wszystkimi dookoła.

Opuściła ręce i odstąpiła o krok. W zasadzie chciała odstąpić, ale jej nie pozwolił. Chwycił jedną z opadających dłoni i podniósł do ust. Do zranionej wargi. Pocałował. Czuł, jak przez rękę Julii przetoczył się impuls sprzeciwu i przez moment wyglądało na to, że kobieta wyrwie palce z jego uścisku. Ale nie. Zapanowała nad reakcją ciała i pozwoliła mu na dalsze pieszczoty.

„Ileż w niej negatywnych emocji" - pomyślał. Miał do nadrobienia więcej, niż się spodziewał.

***

„Paradoksalnie, opłacało się wtedy dostać w szczękę" - skonstatował dwa tygodnie później.

Młody agresor umówił się na spotkanie z nim i pokornie przeprosił.

„Było w nim tyle pokory, co diabłów na czubku szpilki" - uśmiechnął się Ariel, przeglądając plany nowej kliniki.

Młody Konarski miał kłopoty z opanowaniem. Bardzo szybko się irytował, a wtedy czasem nie potrafił zapanować nad sobą, stawić się złośliwy, wkurzony i agresywny. Sam to przyznał:

- Nie jest to dobre. Już wielokrotnie musiałem przepraszać za swoje zachowanie. Ale osoba, która najbardziej powinienem... - westchnął, spuścił głowę i zamilkł. Gdy uniósł ją ponownie, w jego oczach błyszczała udręka. - Jak ona... jak Klara się czuje?

- Lepiej - mógł go uspokoić Ariel. - Terapia przynosi efekty. Powoli, ale są. Z tym że... nadal nie chce pana widzieć...

Konarski westchnął. Już zaczął w nim wzbierać gniew, ale potrafił się opanować.

- Mam kłopoty - westchnął. - Nie potrafię opanowywać agresji. Może, skoro tu już jestem...

Chętnie umówił się na cykl spotkań, żeby o tym porozmawiać. Co prawda początkowo było w tym więcej poczucia winy za napaść na Ariela niż chęci pracy nad sobą. Ale okazało się, że świetnie się rozumieją. To właśnie młody Konarski wpadł na pomysł:

- Chętnie zainwestowałbym w taką klinikę - wspomniał. - To ważna społecznie działalność, a i z pewnością dobre pieniądze przynosi.

Ariel i tak rozważał rozwinięcie usług, podchwycił więc pomysł. Dwaj ludzie biznesu szybko się porozumieli i w ciągu tygodnia mieli wszystko nie tylko obgadane, ale i spisane w formie umowy.

„Teraz czas na ostatni bój - pomyślał Ariel. - Ten najważniejszy".

To też miał już zaplanowane. Od dawna skupiał się na ponownym zdobyciu Julii. Nie było to proste. Ale chyba widział światełko w tunelu. Już nie była tak niechętna, nieszukająca kontaktu, epatująca nieszczęściem. Wręcz przeciwnie.

Nie przesiadywała godzinami w jego towarzystwie, nie szukała go, ale też nie uciekała jak spłoszony zając. A gdy wciągnęła ją rozmowa, dawała mu dość dużo swojej obecności i uwagi.

Nie kreowała sytuacji do zbliżenia, ale gdy raz czy drugi, choćby krzątając się po kuchni, dotknął jej, nie wzdrygała się i nie uciekała. Dyskutowała, odważnie broniła własnego zdania, obdarzała go otwartym spojrzeniem i bladym uśmiechem.

***

Choć o szczery uśmiech było u niej dość trudno. Nie miała ostatnio humoru a pogoda ducha, którą się odznaczała, również gdzieś zanikła.

„Wytrzymam - myślała. - To chwilowo tak..."

Plan, który snuła, wymagał jeszcze odrobiny czasu. Wierzyła, że jest dobry. Czy odważy się go wprowadzić w życie? Odważy się zaufać? Od ostatniej rozmowy z Irkiem wiedziała, że wszystko może się okazać ulotne, palcem na wodzie pisane.

Nie była pewna swoich uczuć. Nie była pewna niczego. Z narastającą fascynacją obserwowała poczynania Ariela. Widziała, jak bardzo się zmienił - jego determinacja, by odbudować nie tylko relację między nimi, ale i samego siebie, była niemal namacalna. Z jednej strony imponowała jej ta siła, z drugiej zaś coś w niej wciąż się buntowało.

Patrzyła na niego ukradkiem, gdy siedział nad dokumentami albo wpatrzony z uwagą w ekran laptopa. Jego twarz była skupiona, a w spojrzeniu dostrzegała coś, co kiedyś mogłaby nazwać troską. Czy jednak mogła zaufać temu spojrzeniu? I czy chciała?

„Jest jak rzeźbiarz, który z precyzją dłuta modeluje swoje życie na nowo - pomyślała. - Ale czy to, co tworzy, jest szczere? Czy to tylko fasada?"

Jeszcze niedawno chciała odejść. Przeciąć raz na zawsze to, co było pomiędzy nimi. Było coś kuszącego w myśli, że mogłaby rozbić tę iluzję, której Ariel tak pieczołowicie bronił. Jednocześnie gdzieś głęboko, ukryte pod warstwą wątpliwości, kryło się pragnienie, by raz jeszcze spróbować odbudować to, co między nimi było.

Bo czy to naprawdę była jedynie iluzja?

„Jeśli nawet... - dumała. - To czy źle jest się jej trzymać? Skoro daje szczęście? Czy naprawdę trzeba mieć oczy szeroko otwarte i koniecznie siedzieć w rzeczywistości?"

***

Zbliżały się święta i koniec roku. Ariel spędzał sporo czasu na odbudowie swojej pozycji zawodowej. Julia zaś odnawiała ostatnio skandalicznie zaniedbane kontakty z dziewczynami. Zresztą nie ona jedyna. W nawale obowiązków zawodowych i prywatnych każda z nich zaniedbała pozostałe. Zorientowały się w tym samym czasie i, skruszone, obiecały sobie spędzać więcej czasu razem.

Dziś spotkały się na dawno odkładanym spotkaniu. Wszystkie zabiegane, odłożyły obowiązki, żeby się wzajemnie cieszyć swoim towarzystwem. Wybrały się na zakupy, żeby pomóc Marcie w dobraniu wyprawki dla dziecka.

- Gros rzeczy kupiliśmy przez internet - opowiadała przyszła mama. - Praktycznie całe wyposażenie pokoiku dziecięcego. Ale...

- ...zakupów w sklepie, z oglądaniem na żywo ciuszków i bucików, odkładaniem na bok i wracaniem do nich nic nie zastąpi... Pamiętam... - westchnęła z rozrzewnieniem Daria.

Wróciły myślami do czasów jeszcze szkolnych, gdy maleńka Adrianna miała się pojawić na świecie. Wybrała sobie bardzo burzliwy czas; młoda mama nie była pewna niczego: siebie, męża, umiejętności opiekuńczych żadnego z nich. Daria nigdy nie tryskała nadmiernym zachwytem w stosunku do życia, na wszystko musiała zapracować sama, więc nastoletnia ciąża jawiła się jej jak przekleństwo. Do tego musiała przywyknąć do zupełnie odmiennego, bogatego i wymagającego określonych umiejętności i zachowań, stylu żony bogatego męża.

A jednak, nawet w nawale najgorszego zmęczenia, zwątpienia w siebie i w miłość Tomka, kochała obłędnie to maleńkie życie. Pamiętały to wszystkie trzy.

- I wiecie co... - Daria się zapłoniła. - Ostatnio rozmawialiśmy z Tomkiem... o drugim dziecku...

- Serio? Ale cudnie! - zachwyciła się Marta. - Moja córeczka będzie miała przyjaciółkę niecały rok młodszą! A może jedynie parę miesięcy, jak się weźmiecie do roboty!

Julia posmutniała. Patrząc na szczęście Marty i słuchając podszytych nadzieją rozważań Darii, pozazdrościła przyjaciółkom. Jej dziecko nie było teraz pisane.

„Jeśli w ogóle... - pomyślała. - Dziecko musi mieć dobrego ojca. A ja partnera, z którym mogłabym dzielić radości i smutki z jego wychowania..."

Patrząc na rozanielone przyjaciółki, oglądające z uwagą niemowlęce ubranka, czapeczki i buciki, podjęła pewną decyzję. Nie chciała już żyć w zawieszeniu.

***

Nie ona jedna zastanawiała się nad przyszłością. Ariel właśnie zakończył kolejną telekonferencję z przyszłym wspólnikiem. I paroma prawnikami, sygnującymi nowo powstające przedsięwzięcie.

- Jest pan tego pewien, profesorze? - dopytywał notariusz. - Takich decyzji nie wolno podejmować pochopnie.

Umilkł pod mroźnym spojrzeniem mężczyzny. Ariel wiedział, co chce zrobić. I był przekonany.

Po zakończeniu spotkania uruchomił plik z powstającą książką. Uśmiechnął się. Ten poradnik dawał mu dawno nieodczuwaną radość. Lekkość. Przekonanie o ważności tego, co robi.

„Prawdziwa dobra relacja nie wymaga wielkich, teatralnych gestów, a jedynie szczerości. Codzienne rytuały nie potrzebują czasu i miejsca. Małe rzeczy, które będą tylko wasze, które będą was zbliżać - pisał, a słowa wylewały się spod jego palców i znaczyły kolejne szeregi liter, układających się w coraz dłuższy tekst. - Nie muszą być wielkie, ale regularne. Postaraj się znaleźć coś, co mogłoby was na nowo połączyć. Może wspólna kawa każdego ranka? Albo wieczór filmowy raz w tygodniu? Codzienne poranne, jeszcze w łóżku, mijając się w korytarzu czy drzwiach wyjściowych muśnięcie ramienia lub dłoni? Poranny pożegnalny czy popołudniowy powitalny całus? Nawet jeśli już dawno nie okazywaliście sobie bliskości. Warto zacząć, choćby i przy pierwotnym skrępowaniu czy niechęci. Zobaczysz, jak z czasem oboje zaczniecie wyczekiwać tych gestów..."

Wierzył, że to będzie kamień milowy w jego relacjach z Julią. Wierzył, że ona dostrzeże, jak bardzo mu zależy na tym związku. Że jeśli wystarczająco się postara, zatrzyma ją. Miał już nawet pomysł.

- Kulminacja nastąpi w Wigilię... - mruczał.

Potrzebował sprawdzić coś w jednej z książek, do których nie był w stanie dosiegnąć, siedząc na wózku. Wstał szybko i podszedł do półki. Chwycił poszukiwany tom i śpiesznie opadł z nim na wózek.
Przeglądając książkę nie zauważył, jak chwilę temu bezszelestnie uchyliły się drzwi prowadzące na korytarz i jak ktoś za nimi przystanął, łapiąc z trudem powietrze.

***

Musiał jeszcze dokończyć niezałatwioną sprawę z dawnym absztyfikantem Julii. Z ciężkim sercem wystukał numer.

- Witam, profesorze! - usłyszał. - Zastanawiałem się, kiedy się pan odezwie. W końcu mamy współpracować...

W głosie tamtego nie było słychać żadnego zawahania, wątpliwości. Jedynie oczekiwanie. I wyzwanie. A przynajmniej tak to odbierał Ariel.

- Spotkajmy się. Powiem panu, kiedy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro