48.
Nieświadoma toru, jakim krążą myśli męża, zaspokojona bliskością kochanka, Julia przeciągnęła się, mimowolnie odsuwając prześcieradło i odkrywając tym samym kształtne udo. Kusiło, żeby pozostać u Irka jeszcze przez kilka godzin; pozwolić sobie na odpoczynek w jego ramionach; przez całą noc czuć ciepło i troskę, z jaką ją traktował. Nie miała ochoty wracać do swojego, pustego, łóżka. A zamiast z daleka marzyć o uściskach kochanka, wolała ich doświadczyć.
Mężczyzna jakby wyczuł jej wątpliwości, bo zapytał:
— Zostaniesz? — położył dłoń na jej nagiej skórze. Znów się przeciągnęła i przylgnęła do niego.
— Chciałabym. Ale... — już z nawyku zaczęła się tłumaczyć. A za moment przerwała. — W sumie, dlaczego nie?
Irek wsparł się na łokciu, popatrzył na nią uważnie:
— A twój mąż? Nie będzie miał nic przeciwko temu?
— Nie mówmy o nim — mruknęła. — Mój mąż to jedynie moja sprawa.
***
„Nie do końca" — pomyślał Irek, gdy kilka dni później odebrał telefon od profesora Rozwadowskiego. Rozmówca w uprzejmy, choć nie pozwalający na odmowę sposób zaprosił go na obiad do restauracji. Gdyby Irek miał wątpliwości, czego może dotyczyć spotkanie, profesor rozwiał je, kończąc:
— Mam nadzieję, że rozumie pan, że ta rozmowa musi pozostać między nami dwoma. Myślę, że nie jest wskazane informowanie o niej znanej nam obu kobiety: mojej żony a pana... — tu głos starszego mężczyzny stwardniał — przyjaciółki.
Irek szedł na spotkanie z obawą. Zdawał sobie sprawę z faktu, że mąż Julii może być silnym i groźnym przeciwnikiem. Obawy te potwierdziły się, gdy spojrzał w oczy konkurentowi. Ariel patrzył na niego uważnie, zimno, oceniająco. Jakby miał przeprowadzić wiwisekcję muchy i zastanawiał się, od której nóżki zacząć.
Restauracja „Le Figaro" na dolnym Mokotowie sprzyjała prywatnym rozmowom, gdyż dużą salę dzieliły ścianki, stoliki były ustawione rzadko, a do tego istniała możliwość rozmowy w bardziej odseparowanych miejscach, na wyższym poziomie lokalu.
Taki właśnie kąt wskazano przed chwilą Irkowi, gdy dotarł na miejsce. Stolik stał za załomem ściany, na uboczu, co zapewniało prywatność rozmów. Teraz siedział i patrzył w oczy mężczyźnie, któremu zamierzał zabrać żonę. Niepełnosprawnemu na wózku inwalidzkim. O takiej pozycji, że łatwo mógłby zepsuć na lata rozwijającą się karierę młodego psychologa.
— Co pan myśli o mojej żonie? — zapytał Ariel, nie bawiąc się w dyplomację.
Irek zagryzł wargi. Nie spodziewał się zagajenia wprost. Stać go na otwartą scysję z mężem Julii?
— Jest wspaniałą współpracownicą. Doskonale się uzupełniamy w pracy w fundacji — zaczął.
Rozwadowski pokiwał głową, jakby się z nim zgadzał:
— I nie tylko w tym — dodał spokojnie, jakby stwierdzał fakt.
— Nie rozumiem...? — Irka jednak nie było stać na otwarte starcie.
— Rozumie pan, młody człowieku... — cierpko uśmiechnął się starszy mężczyzna. — Pytanie, co z tym zrobimy?
Najlepiej było zamilknąć. Irek spuścił wzrok, zaraz jednak znów go podniósł i zawiesił na twarzy rozmówcy. Starał się z całych sił wyglądać na wyluzowanego. Chyba nie wyszło mu to do końca, bo na ustach starszego mężczyzny wykwitł uśmiech uprzejmego lekceważenia.
— Mam propozycję — ciągnął Ariel. — Stara się pan o pracę w mojej — podkreślił zaimek — klinice. Nie ukrywam, że widziałbym na tym stanowisku kogoś bardziej doświadczonego. Ale jestem gotów zatrudnić pana, młody człowieku — subtelne lekceważenie już drugi raz zabrzmiało w ostatnich słowach — i to na bardzo dobrych warunkach...
— Z tego, co wiem, kliniką zarządza Julia — wyrwało się Irkowi.
Rozwadowski uśmiechnął się lekko, a młodszy mężczyzna kolejny raz podczas tej rozmowy poczuł się potraktowany protekcjonalnie.
— Gdy ostatnio sprawdzałem, jestem jednym z dwóch współwłaścicieli kliniki. A drugim nie jest moja żona... — Ariel potrafił ranić słowami.
Zapadło milczenie. Irek zdawał sobie sprawę, że jest ono pojedynkiem dwóch samców i testem, który z nich ma silniejszą odporność na stres. Pomimo tej wiedzy, nie wytrzymał:
— Czy dobrze rozumiem, że to część propozycji?
Jego przeciwnik pokiwał głową, usatysfakcjonowany przebiegiem sytuacji:
— Owszem — przytaknął. — Jestem gotów pomoc panu w karierze. Praca w korpo przestała panu wystarczać. Chce pan robić coś ważnego. Pracować nie w ramach benefitu dla zestresowanych pracowników bogatej firmy, tylko pomagać ludziom. I przy okazji zarobić na spłatę kredytu, za który kupił pan apartament.
— Skąd pan... — zaczął Irek, ale zamilkł, przygwożdżony pełnym satysfakcji spojrzeniem przeciwnika.
— Administracja kliniką i możliwość pracy z wybranymi przez siebie klientami, mieszkanie służbowe, zwrot kosztów dojazdu do kliniki albo samochód do dyspozycji. Inne benefity, jakie przysługują pracownikom. Oraz taka wysokość pensji... — wyjął długopis z kieszeni marynarki, na serwetce napisał szereg cyfr i podsunął ją młodszemu mężczyźnie.
Irek kilkukrotnie przełknął ślinę, wpatrując się w kwotę:
— Mówimy o wynagrodzeniu miesięcznym? — upewniał się.
— W zamian za to, oczekuję, że romans mojej żony się zakończy. Mam zamiar ją odzyskać, co nie będzie trudne, jeśli Julia nie będzie się rozpraszać na inne... zabawki... — oświadczył Ariel.
— A jeśli... nie tylko odmówię, ale i przekażę Julii treść tej rozmowy?
Irek starał się walczyć, ale nie mógł odwrócić wzroku od kwoty wypisanej na serwetce. Widząc to, Ariel ukrył uśmiech.
„Młody jest taki przewidywalny" — pomyślał. A głośno dodał. — Do niczego pana nie zmuszam, młody człowieku. Jedynie składam propozycję. Mimo niedawnych doświadczeń i tego — wskazał wózek, na którym siedział — nadal potrafię być groźnym przeciwnikiem. I nie, nie grożę — dodał szybko, widząc, że Irek otwiera usta, żeby zaprotestować. — Lojalnie ostrzegam. Potrafię bardzo pomóc w karierze. Ale mogę też bardzo zaszkodzić.
Nie było niczego więcej do dodania. Irek zdawał sobie sprawę, że protesty w tej chwili brzmiałyby, jakby ratlerek szczekał na rottweilera. Musiał to wszystko przemyśleć. Co jest ważne dla niego, dla jego kariery i dla serca.
***
W domowych pieleszach Ariel konsekwentnie wdrażał opracowany sposób postępowania. Inicjował rozmowy przy śniadaniu, podczas których wciągał Julię w dyskusje, słuchał jej, interesował się tym, co kobieta robi, myśli, czuje.
W pierwszych dniach była skrępowana jego zmianą narracji; patrzyła na niego ze zdziwieniem i wykorzystywała każdy dogodny moment, żeby przerwać rozmowę i udać się do swoich zajęć.
Ariel nie zrażał się tym; udawał, że nie widzi i nie rozumie. I parł, nieustępliwie, jak czołg do wytyczonego celu.
Któregoś kolejnego poranka odniósł drobne zwycięstwo: Julia, zasłuchana w jego słowa, przestała się spieszyć. Piła powoli herbatę ziołową, nie uciekając wzrokiem przed jego spojrzeniem, nie zbierając się gwałtownie z okrzykiem: „Jestem spóźniona!"
Patrzył na nią z czułością. Silnie zamaskowaną, żeby Kleo jej nie dostrzegła. Nie chciał tego. Obawiał się, że jeśli ona dojrzy jego zaangażowanie, on straci kontrolę nad ich związkiem.
Ale tak, jak ją wciągnęła rozmowa, tak jego — widok jej zamyślonych oczu i odrobinę rozchylonych w delikatnym uśmiechu ust. Poczuł, jak gdzieś w środku rozlewa mu się ciepła, szeroka struga czułości, obejmująca stopniowo serce, mózg, ręce.
Nie łudził się. Julia dla niego już na zawsze pozostanie Kleo. Tą samą, którą znał od wielu lat. Której pomógł. I która wdarła się do jego serca, co dopiero teraz był w stanie przyznać.
Żałował, że już dawno nie potrafił otworzyć się przy niej i dla niej. Że nie traktował jak partnerkę, tylko dziecko, od którego wiele wymagał; dużo dawał, ale jeszcze więcej egzekwował. I którego nigdy nie zapytał o zdanie. Jedynie wydawał polecenia. I zakładał, że tak ma być: on decyduje, ona słucha.
Któregoś dnia kobieta potwierdziła jego przypuszczenia. Nie pamiętał, od czego zaczęła się dyskusja. Chyba od omówienia jakiejś sprawy w klinice. Następnie to on wywołał kolejną, zapytując, jak się toczy terapia protegowanej Julii, tej Zgierskiej. Pytał trochę z przekąsem. Nadal go irytowało, że psycholożka wtedy nie zapytała go o zdanie i zdecydowała samodzielnie. I w dalszym ciągu uważał, że to on miał rację. Bo Zgierska była bardzo oporną pacjentką. Po trudnych przejściach tak bardzo zapadła się w siebie, że psychoterapeuci musieli się mocno natrudzić, żeby w ogóle zaczęła się odzywać.
Dyskusja rozciągnęła się również, jak zwykle bywa, na inne, bardziej abstrakcyjne obszary. Nie zdziwił się, że mieli, jak to często bywało, sprzeczne zdania. Ale tym razem, zamiast dowodzić swoich racji, Ariel umilkł i pozwolił Julii na prezentację wszystkich argumentów.
— Ta sprawa... choć nie tylko ona... pokazała, że nie jestem dla ciebie partnerką, Ariel — tłumaczyła kobieta. — Często czuję się jedynie jak twoja asystentka. Ktoś, kto wykonuje polecenia, zamiast być równoznacznym partnerem. I okej, na początku tak było. Wprowadziłeś mnie w nowe rzeczy, zadania, klimaty. Ale od tamtego czasu sporo się nauczyłam, nabrałam doświadczenia. Chciałabym, żebyś mnie doceniał. I to nie jest kwestia tego, że potrzebuję więcej uwagi — zaznaczyła pospiesznie, jakby obawiała się jego reakcji. — Potrzebuję szacunku. Potrzebuję, żebyś widział mnie jako osobę, która też ma swoje cele, potrzeby i pomysły. Chcę je realizować i sprawdzać, jak wychodzą w rzeczywistości. To ja zdecydowałam o przyjęciu Zgierskiej. Wbrew interesom kliniki. Ale wiesz? — uśmiechnęła się, pełna dumy. — Nie jest tak źle, jak myślałeś. Ktoś opłaca koszty jej pobytu: uregulował zaległy rachunek, a teraz na bieżąco wpływają przelewy. Na terapię Zgierska też reaguje. I poprawił się jej stan. A wiesz, kto miał na to największy wpływ? — popatrzyła z uśmiechem. — Marcel. Nie odpuszczał z ćwiczeniami, wręcz zmuszał ją, aż kobieta wyszła z tego marazmu, w którym tkwiła. Można powiedzieć, że uciekła znad przepaści. A nawet... już z niej... — szepnęła.
Słowa Julii mocno uderzyły Ariela. Problem nie polegał tylko na braku zaufania, ale na głębszym poczuciu nierówności. Czyli nad tym, co zawsze wiedział i akceptował. A czego Julia nie, jak to wypowiedziała przed chwilą.
„Nadal widzę w niej tamtą piętnasto- i osiemnastolatkę, ale to dorosła, świadoma, mądra kobieta" — pomyślał. — Muszę przyznać jej autonomię. Kleo musi czuć się równa w tym związku".
Wbrew sobie. Wbrew wszystkiemu, co dotąd uznawał za właściwe.
„Równa mnie? To żart. Tyle osiągnąłem, a ona..." — bił się z myślami.
***
Mimo tego, że coraz częściej przysiadała z nim na swobodną rozmowę, Julia nadal sporo czasu spędzała u siebie na piętrze. Albo poza domem. Wracała wieczorami, zadowolona, uśmiechnięta, a każdy taki wyraz szczęścia, malujący się na jej twarzy, kłuł Ariela nie tylko ambicjonalnie, ale również gdzieś tam w środku. Coraz częściej łapał się na snuciu myśli, że chce, aby to na niego Julia patrzyła tak roziskrzonym wzrokiem, jaki czasem przynosiła „z miasta".
Wierzył, że było to możliwe. Przecież sama mówiła, że ma go w szpiku kostnym, kręgosłupie, układzie krwionośnym. Bywały między nimi czułe chwile jak pamiętne „wagary" przed jego operacją. Wtedy Julia sama do niego przyszła. Teraz też tego chciał.
Nie był naiwny. Wiedział, że zadowolenie życiowe daje jej nie tylko praca. Ale ten, kto sprawiał, że w oczach Julii zapalały się błyski zadowolenia, niedługo już przestanie przy niej być. A przynajmniej w roli kochanka. Ariel wierzył, że tamten nie oprze się propozycji, która niedawno otrzymał. Zejdzie na drugi plan i przestanie się jej naprzykrzać.
A Ariel? Będzie przy niej, gdy tamten powie „stop". Okaże wsparcie, zrozumienie, ciepło. Dużo ciepła. Gdy ją na nowo zdobędzie, a w to nie wątpił, przeszłość i dawne poczynania Julii nie będą mu przeszkadzać.
„Pod warunkiem że pozostaną przeszłością" — myślał.
Nie ustępował i kawałek po kawałku starał się zawłaszczać uwagę kobiety. Oprócz wspólnie jedzonych śniadań co i raz prosił ją o pomoc: w kontakcie z kimś tam, odpowiedziach na zaproszenia, podejmowaniu decyzji o współpracy w ramach jakiejś konferencji czy współpracy.
Julia bez słowa sprzeciwu pomagała mu w tych działaniach. Choć i bez większego zainteresowania. Niegdyś godzinami siedzieli ramię w ramię, przygotowując kolejną książkę czy konspekty do wystąpień, a w przerwach mierzyli się zainteresowanym wzrokiem, spędzali razem noce, zaśmiewali z żartów lub dyskutowali o ważnych sprawach, a teraz kobieta w każdej wolnej chwili szła do siebie na górę bądź wychodziła do innego pokoju, żeby porozmawiać przez telefon.
„Powinno to się już skończyć!" — zżymał się.
Dał przecież młodemu wystarczająco dużo czasu na przemyślenia. I na reakcję.
I chyba się doczekał. Któregoś dnia, gdy omawiali możliwość wystąpienia Ariela na kolejnym Kongresie Psychologicznym, zadzwonił telefon Julii. Rzuciła okiem na wyświetlacz, przeprosiła go na chwilę i wyszła z salonu.
Nadstawiał uszy, ale niewiele słyszał. Julia mało mówiła, więcej słuchała. Gdy po chwili wróciła, na jej twarzy malowała się powaga.
— Muszę wyjść, Ariel... — mruknęła. — Coś się stało...
— ... w fundacji Darii? - podpowiedział jej pretekst, nie chcąc, żeby musiała mu kłamać.
W głębi duszy był przekonany, że to był ten telefon. Rozmowa, na którą czekał. Którą rywal zakończy bliskie kontakty z Julią i uzna wyższość jego, oficjalnego męża, człowieka, który potrafi kreować kariery, albo je niszczyć. Szczególnie tak mało trwałe, jak młodych psychologów, parę lat po studiach.
Teraz pozostało mu czekać. Aż Julia wróci ze spotkania. Zmartwiona, gniewna, może zrozpaczona? Przekonana, że mężczyzna, z którym połączyła ją praca i uczucie, odrzucił ją na rzecz budowania kariery.
Żałował, że musi ją chwilowo unieszczęśliwić. Chwilowo, tego był pewien. Julia pocierpi, ale z czasem sama przyzna, że ten facet nie był dla niej. Że nie można było mu ufać.
Za to Ariel będzie przy niej. Bezwarunkowo.
Był gotów zbudować ich relację na nowo. Jeśli będzie trzeba, wyzbędzie się specyficznych upodobań seksualnych. Zlikwiduje i tak od dawna zamknięty Czerwony Pokój. Dostosuje się do potrzeb Julii. Będzie jej słuchał, da przestrzeń i zrozumienie. Przynajmniej na początku. Dopóki nie będzie jej pewien. A później, stopniowo odbuduje ich dawną relację. Tylko mądrzej niż kiedyś.
***
Czekał na nią. Wróciła późno. Wyglądała na smutną. Chciał zapytać, czy Julia potrzebuje rozmowy i wsparcia, ale powstrzymał się. Przecież miał nic nie wiedzieć. Patrzył więc jedynie, jak kobieta zrzuca buty w holu i kopie jeden z nich z całej siły, aż poleciał pod drugą ścianę i odbił się od niej.
— Idę do siebie. Dobranoc! — burknęła. I tyle ją widział.
Żałował, że nie może wejść na górę. Przytulić jej. Pocieszyć. Jeszcze niedawno rozsiadłby się przed ekranem laptopa i podejrzał zapis z kamer z korytarza na piętrze. Ot, żeby skontrolować, co Julia robi. Czy płacze? Czy ma kłopoty ze snem?
„Oczywiście wszystko w ramach troski o jej samopoczucie" — rozgrzeszał się.
Ale się powstrzymał. Praca nad związkiem, żeby osiągnąć założone cele, zakłada świadomą zmianę filozofii życia obojga partnerów. W sytuacji, gdy Julia o niczym nie wiedziała, to od niego musiał wyjść jasny, czytelny sygnał. Że to on się zmienił. Że warto z nim być.
Zapanował więc nad potrzebą kontroli życia Julii i nad chęcią włączenia podglądu z kamery. Był dumny, że mu się to udało.
„Może nawet, jak już oficjalnie stanę na nogi, zdemontuję ją?" — myślał.
Poczuł się szlachetny i wielkoduszny. I obiecał sobie, że jutro rano, gdy Julia zejdzie na śniadanie, okaże jej tyle bliskości i emocjonalnego wsparcia, ile tylko będzie mógł wykrzesać ze swojego samotniczego charakteru.
"Szczególnie, że jeśli młody obejmie stanowisko w klinice, a może i nadal będzie udzielał się w świetlicy Darii, to będą się z Julią mijać, a może i współpracować? — zastanawiał się. — Biedna, z pewnością będzie to przeżywać. Ale nic to, jak mawiał Wołodyjowski. Przejdzie przez to. Ze mną".
Gdy zasypiał, posłał piętro wyżej wszystkie ciepłe myśli, jakie tylko potrafił wygenerować:
— Śpij dobrze, kochanie — mruknął, żałując, że Julia tego nie usłyszy. — Pamiętaj, że jutro będzie bolało mniej pojutrze jeszcze mniej. Tamtego chłystka już nie ma. A ja jestem. I będę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro