46.
— Julia z pewnością jest wniebowzięta — skomentował Marcel, podtrzymując nogę Ariela. — Myślałem, że tu będzie i nie odstąpi pana na krok. Tak bardzo się martwiła przez cały czas...
Psycholog koncentrował się na ćwiczeniu. Nie było proste. Choć Marcel z pewnością wiedział, co robi.
— Julia nic nie wie — mruknął. — Nie odbiera ode mnie połączeń.
Uskrzydlony powrotem panowania nad motoryką, był gotów zrobić wszystko, żeby znów chodzić. Tak, jak jeszcze niedawno zdecydował się na wspomagane samobójstwo, załamany brakiem nadziei, tak teraz przekierował siły na dojście do sprawności.
Nadal był słaby. Chemioterapia, choć leczyła nowotwór, jednocześnie wyniszczała jego siły witalne. Ale zawsze sprawny i energiczny, do tego uparty, gdy zobaczył przysłowiowe „światełko w tunelu", nauczył się żyć z tym osłabieniem, traktując je jako niezbędny element leczenia. I wierząc, że po ostatnim zabiegu, planowanym na przyszły tydzień, będzie już tylko lepiej.
Nawet powracające kłopoty żołądkowo-jelitowe, choć osłabiające i irytujące, nie potrafiły zachwiać jego wolą życia. Ani tachykardia. Nic nie było w stanie go zniechęcić, gdy widział i wciąż testował największy sukces ostatnich kilkudziesięciu godzin.
— Julia się ucieszy. Może warto jej zostawić wiadomość? — zatroszczył się Marcel.
— Sam jej to powiem — zaznaczył Ariel. — Proszę mnie nie wyręczać.
— Oczywiście — zgodził się fizjoterapeuta. — Pan jest moim pacjentem i bez pana zgody nikogo nie będę informował o poprawie.
Mówiąc to, spojrzał krzywo na psychologa. Nie podobało mu się to. Nie słowa, bo wierzył, że starszy mężczyzna sam chciałby poinformować żonę. Ale nie rozumiał zwłoki.
„Gdyby Julia wiedziała, przybiegłaby tu w mgnieniu oka" — myślał.
Pamiętał, jak kobieta się martwiła. Ileż czasu przegadali, zastanawiając się, co jeszcze można zrobić dla poprawy motoryki chorego. Więc nie powiedzenie jej o tym, co się stało, Marcel potraktował jako nielojalność ze strony psychologa.
„Wobec, bądź co bądź, najważniejszej osoby" — skonstatował.
***
Weszła do domu i skierowała się do kuchni. Przyniosła ciasto, na które nabrała ochoty, mijając pobliską cukiernię. Nie była gotowa na konfrontację z Arielem. I nie chciało jej się wracać do domu. Ale pewne sprawy trzeba załatwiać. Nie da się uciekać w nieskończoność.
— Witaj, miła... — usłyszała z korytarza, a za moment Ariel wjechał wózkiem do kuchni.
— Daruj sobie... — mruknęła.
Mimo złości, która odczuwała, przyjrzała mu się uważnie. Dobrze wyglądał. Jak zwykle był chudy, ale jego twarz miała zdrowy odcień, a na ustach zagościł uśmiech. Oczy też patrzyły pogodnie.
— Martwiłem się. Wybiegłaś, nie odbierałaś telefonu... Nie nocowałaś w domu...
Przy ostatnim słowie odrobinę podniósł intonację głosu, tak, by zabrzmiał pytająco.
— Nie miałam ochoty wracać — przyznała. — Jestem na ciebie zła. Każąc mnie śledzić, zawiodłeś moje zaufanie i pokazałeś, że sam mi nie ufasz.
Pokiwał głową. Julia miała rację. Ale przecież on musiał wiedzieć! Posiadanie kontroli i informacji zawsze było podstawą jego strategii. Zawodowych i życiowych.
— Pogadamy? Przy kawie i czymś słodkim? Jak kiedyś? — zaproponował.
Chciał wprowadzić życzliwą atmosferę. Czemu więc kobieta spojrzała na niego ostro i zacisnęła usta w wąską kreskę?
„Na pewno nie jak kiedyś" — pomyślała.
Ostatnio dużą przyjemność sprawiała jej świadomość przemiany w osobę silną, a przede wszystkim samostanowiącą. Taką, która bez problemu potrafi powiedzieć „nie" temu, który kiedyś stanowił dla niej prawo.
Czasami czuła się w tej potrzebie sprzeciwiania jak dziecko, czy uparty nastolatek, który „musi, bo się udusi" postawić na swoim. Ale uznała, że wolno jej. Już tak.
Rozłożyła talerzyki z ciastem, poczekała, aż Ariel przygotuje i poda jej herbatę. A sobie kawę. Popatrzyła na niego surowo:
— Myślałam nad tym wszystkim — machnęła dłonią, zataczając niewprawny i symboliczny okrąg dookoła. — Rozjeżdżają nam się priorytety i oczekiwania. Oraz metody, którymi próbujemy to osiągnąć. Chyba każde z nas szuka w życiu czegoś innego.
Tego się nie spodziewał. Widziała to po otwartych nagle i za moment zamkniętych ustach. Jakby chciał zaprotestować, ale wstrzymał się resztką opanowania.
— Miałam czas, żeby wszystko przemyśleć. Nie chcę tak, Ariel. Chcę być szczęśliwa. Długo wierzyłam, że szczęście znajdę przy tobie. Mimo wszystko...
— Już nie wierzysz? — zapytał cicho.
Popatrzyła na jego ściągniętą twarz, wyprostowaną sylwetkę, ręce złożone na kolanach. Westchnęła:
— Sama nie wiem... Różnimy się, Ariel. Doświadczeniem, potrzebami, oczekiwaniem od życia. Ty jesteś ten mądry, doświadczony, ważny. Ten, dookoła którego wszystko się kręci. I dobrze, zasłużyłeś. Ale ja... ja też chcę być dla kogoś ważna...
— Przecież jesteś! Nie poradziłbym sobie bez ciebie w ostatnich miesiącach! Byłaś i jesteś najlepszą asystentką, jaką miałem. Zastępczynią. I towarzyszką...
Przyznał to wreszcie. To prawda; był moment, że bez jej zaangażowania, czułości i starannej opieki wszystko wyglądałoby gorzej.
Oczekiwał, że Julia się uśmiechnie, że ten uśmiech sięgnie również poważnie dotąd patrzących oczu. Ale nie. Przez jej usta przemknął delikatny grymas... zniecierpliwienia?
Nie rozumiał. A tego, co zaczęła mówić, nie rozumiał tym bardziej.
— Doszłam do wniosku, Ariel, że zbytnio się różnimy. I dlatego nie mamy szans na takie prawdziwe, spokojne szczęście. Moja propozycja jest taka: będę z tobą, przy tobie — poprawiła się — dopóki nie pokonasz choroby, nie zakończysz leczenia, nie staniesz na nogi. Dosłownie i w przenośni. A później, w zależności od tego, jak wszystko się ułoży, albo rozstaniemy się na zawsze i pójdziemy w dwie różne strony, albo podzielimy się twoimi... naszymi — uzupełniła — obowiązkami i będziemy współpracować zawodowo.
Popatrzyła na niego przyjaźnie, choć z dystansem. I mówiła dalej:
— Chętnie nadal zarządzałabym kliniką. Lubię to robić i chyba jestem w tym dobra. Ale to będzie zależało od ciebie...
Uśmiechnął się. Do niej ciepło a w duchu, do własnych myśli, triumfalnie. Julia dała mu argument, sama, z własnej woli, dzięki któremu z nim zostanie.
Podziękował w myślach swojej wstrzemięźliwości i jej uporowi, który nie pozwolił jej odbierać połączeń od niego. Dzięki temu nadal nie wiedziała. A on zamierzał wykorzystać tę sytuację.
— Pasuje mi to — zgodził się. — Dasz mi wsparcie w procesie leczenia, pomożesz, żebym nie czuł się tak samotny. A ja okażę ci, jak bardzo cię doceniam. Może odnajdziemy tę bliskość, którą potrafiliśmy przecież wytworzyć. A która zagubiła się gdzieś w nawale problemów...
Mówiąc to, patrzył na nią i czytał jak z otwartej książki: najpierw pokiwała głową z aprobatą, ciesząc się, że on się z nią zgadza. Później lekko zmarszczyła brwi, bo nie o to jej chodziło. Nawet otworzyła usta, żeby zaprotestować. Ale nie odezwała się.
A on pomyślał, że właśnie kupił sobie wystarczająco dużo czasu, żeby znów przekonać Julię do siebie. Oczywiście, że powie jej o poprawie zdrowia! Przecież nie będzie jej oszukiwał.
„Tylko... nieco później — pomyślał. — Znacznie później" — poprawił się, widząc, że kobieta z ociąganiem podaje mu rękę.
W tym ruchu nie było ciepła i czułości, którymi powinna emanować. Podała mu dłoń tak, jak ściska się partnera w interesach. Nie jak kochanka.
„Dam ci wszystko, czego chcesz — obiecał sobie w myślach. — Pokażę, jak ważna dla mnie jesteś".
Och, postara się, bardzo się postara, aby kolejny jej uścisk był cieplejszy. Ucieszył się z jej słów. Teraz gdy docenił, jak dużo Julia znaczy dla niego, nie zamierzał pozwolić jej odejść. Że ona o tym myśli? Niech myśli. Myśl to jeszcze nie zamiar. A on zrobi wszystko, co umie, żeby zaczęła myśleć o nich nie jak o projekcie krótkoterminowym, tylko o rozwiązaniu na dalsze życie.
***
I starał się. Jak nigdy. Zależało mu, żeby znów było „jak kiedyś". Julia nie ukrywała, że nie jest już zainteresowana bliskością pomiędzy nimi. Zastanawiał się, dlaczego? Czy „wyleczyła się" z niego? Czy ktoś inny zajmuje jej myśli? A może on nadal jest jej bliski, lecz Julia w dalszym ciągu jest wściekła o zatrudnienie detektywa?
Ona była życzliwa, dobrze wychowana, otwarta na słuchanie jego rozważań i na tym się kończyło jej zaangażowanie. Nie unikała kontaktów, ale też nie zabiegała o wspólne spędzanie czasu. A wręcz przeciwnie. Gdy jedli razem śniadanie albo kolację, siedziała spokojnie, słuchała uważnie, komentowała, jeśli miała coś do powiedzenia. Ale nie zaczynała rozmowy, nie wnosiła do niej tematów lekkich i nie dotyczących wspólnej pracy. Nie opowiadała sama z siebie, jak jej się pracuje w fundacji wspieranej przez Darię, nie pytała, jak postąpić, nie prosiła o radę.
Dotrzymywała mu towarzystwa podczas posiłków, czy w chwilach, gdy uznał, że jej zdanie będzie mu przydatne. Ale później odchodziła do swoich spraw.
„Jakie by nie były" — myślał, widząc, jak znika na piętrze lub wychodzi z mieszkania.
Dlatego to on musiał wznieść się na wyżyny dyplomacji i zainteresowania:
— Zaczekaj! — zatrzymał ją, gdy skończyła kolację, podziękowała i zamierzała zniknąć „u siebie" na górze. — Chciałbym z tobą przegadać jeden pomysł. Chodźmy do salonu...
Od tej pory zatrzymywał ją pod każdym możliwym pretekstem. Subtelnie, aby Julia się nie zorientowała. Pod pozorem rozważań na temat nowej książki, tym razem o wydźwięku bardziej popularnym niż naukowym, przy okazji przygotowywania planu zajęć ze studentami na kolejny rok akademicki, pragnąc omówić z nią dalsze losy chwilowo wstrzymanej warszawskiej praktyki.
— Chciałbym, abyś pracowała ze mną — zaproponował. — Już nie jako asystentka, tylko partnerka. Zanim wstrzymałem praktykę, miałem wielu klientów, którym łatwiej było przyjechać do gabinetu tutaj, niż do kliniki w Ostrowii Mazowieckiej.
Uśmiechnęła się, tak absurdalny wydał jej się ten pomysł. Owszem, jej ego zostało połechtane propozycją Ariela. Ale była realistką:
— Nie żartuj. Kto przyjdzie na wizytę do zwykłej psycholożki, jeśli jej partnerem jest ten słynny profesor? Zresztą, ja już mam zajęcie — przypomniała. — W fundacji „Róża". Tamtych dzieciaków nie stać na płacenie za usługi prywatnego psychoterapeuty. Nie mają też wsparcia w rodzinach. Mają tylko Darię, wychowawców, mnie i Irka Starosielskiego.
„Irka Starosielskiego..." — powtórzył z niesmakiem.
Czy mu się wydawało, że przy tych słowach ton Julii nieznacznie się zmienił, stał się cieplejszy i bardziej czuły?
„Nawet jeśli tak — pomyślał lekceważąco — to każde zauroczenie można zakończyć, przeciwstawiając mu coś silniejszego. A moja w tym głowa..."
***
Julia z dużą dozą nieufności podchodziła do atmosfery, która panowała pomiędzy ich dwojgiem. Ariel bardzo ją zranił. Od tamtego dnia wielokrotnie oglądała się za siebie, zastanawiając się, czy znów śledzi ją jakiś detektyw. Ale nikogo takiego nie zauważyła, Ariel również nie napomykał o nowych... czy starych... podejrzeniach.
— Prawdziwych? — zapytała Daria, której zwierzyła się z rozterek.
— Nie pytaj — odparła Julia. — Ty jesteś tak obrzydliwie porządna, związana z tym samym facetem od czasów szkolnych, pierwszym i jedynym... Nie zrozumiałabyś szukania szczęścia poza małżeństwem...
Daria prychnęła, dokładnie tak, jak robiła to w czasach nastoletnich. A później przygarnęła przyjaciółkę, korzystając z faktu, że akurat siedziały same w świetlicowym kantorku, bo Irek zabrał podopieczne na spacer.
— Głupia jesteś — mruknęła, ciepłym tonem zadając kłam wypowiadanym słowom. — Chcę twojego szczęścia. Z Arielem albo bez. Może bez byłoby dla ciebie lepiej... — dodała cicho.
Julia, czując się jak dawna Kleo, przywarła do ramienia przyjaciółki. Przez moment czerpała siłę z tego uścisku. Silna jak zawsze, pewna siebie Daria rozczuliła ją tym prostym gestem i serdecznymi słowami. Poczuła chęć wyrzucenia z siebie tego, co ostatnio leżało jej na sercu:
— Ja i Irek... — zaczęła. — ... my...
Tuląca ją blondynka roześmiała się, nie kryjąc ulgi:
— Jeśli on ma ci dać szczęście, to się nawet nie oglądaj na Ariela. Ani na oświadczenie, które składałaś na ślubie. Ty naprawdę zrobiłaś wszystko, co mogłaś dla tego związku. A Irek... lubię go. Jest szczery, sympatyczny i kompetentny. Jeśli właśnie jego potrzebujesz, jeśli to on daje ci energię do życia, to czerp z niego tyle, ile możesz... Chcesz alibi? Okazji do spokojnych spotkań? Czy pomóc ci się rozwieść? Wiesz, że Tomek i jego kancelaria zawsze staną za tobą murem... Tak samo, jak ja i Marta...
Umilkła, bo silne wzruszenie, które ją opanowało, zacisnęło jej krtań. Tylko mocniej przytuliła Kleo. A ta sprawiała wrażenie, jakby jeszcze bardziej wpasowała się w ramię przyjaciółki. I tak trwały przez moment obie: jedna postawna i druga dużo szczuplejsza, sprawiająca wrażenie, jakby czerpała siły od obejmującej ją blondynki.
— Kocham cię, Daria — westchnęła Julia, również walcząc ze wzruszeniem.
W tym momencie drzwi kantorka się uchyliły z lekkim skrzypem i w świetle rzucanym przez lampy sufitowe w dużej sali pojawiła się Marta. Zastygła na moment, jakby zadziwiona widokiem przytulających się kobiet, a następnie podeszła i objęła je obie, jakby starając się chronić od świata:
— Nie wiem, co brałyście, ale też chcę... — uśmiechnęła się. — Przyjechałam, bo spotkanie mi się wcześniej skończyło, tu niedaleko, i liczyłam na psiapsiółkową pogawędkę. Ale przytulić też się mogę. Jak dawniej, jak trzy muszkieterki...
— ... od zawsze... — mruknęła Daria.
— ... na zawsze... — westchnęła Kleo.
Objęta z jednej strony przez Darię, z drugiej zaś przez Martę, która instynktownie chroniła ją w uścisku własnym ciałem, poczuła się bezpieczna. I bogata. W przyjaźń, która nie przeminęła, mimo upływu lat, i nigdy nie zniknie. Która łączyła je jako samotne i bezradne nastolatki, młode kobiety i teraz, gdy każda z nich miała pakiet dorosłych doświadczeń. Którą kiedyś pozostawiła, uciekając od wszystkiego, co znała. A która nie zostawiła jej, zjawiając się w żelazowskiej samotni w małym, czerwonym samochodzie, żeby prawie siłą wciągnąć ją znów w swoją orbitę.
W akceptację i zrozumienie. Nawet jeśli jej wybory były zupełnie różne od tych, które niegdyś poczyniły dziewczyny i których trzymały się przez ostatnie dziesięć lat, jako trafionych i szczęśliwych. W pewność, że czego by nie zrobiła, przyjaciółki zawsze dla niej będą, przytulą i powiedzą: „Nie martw się".
W świetle tego, co właśnie zrozumiała, wszystko jawiło jej się jako łatwe i „do przejścia".
„Problem małżeństwa... i jeszcze wcześniej... — myślała — ... całej przeszłości z Arielem, który chwilami ciąży jak kamień u szyi, romans z Irkiem, który niestety chyba wskazuje, że ja potrzebuję czegoś innego, niż on, moje niepoukładanie..."
Wszystko to, co czasami „gryzie" ją w sumienie, budzi wątpliwości, nakazuje zastanowić się nad życiem teraz i w przeszłości. Co powoduje, że czasami nie mogła zasnąć i długo w noc analizowała teraźniejszość i zaszłości.
W tej chwili, zbrojna w niezachwianą przyjaźń obu pretorianek, była gotowa przenosić góry. Nie tylko stawić czoło problemom dnia codziennego.
I zamierzała to zrobić...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro