42.
— Kocham cię! — Daria krzyknęła jej do ucha. — Wiesz, stara, jaki majątek mi przekazałaś? Moje dziewczyny z "Róży" będą wniebowzięte!
Impreza urodzinowa Radka rozkręcała się. Było głośno, tłoczno i wesoło. Marta brylowała przy boku męża.
— Mdło się robi od tej dawki słodyczy, którą się widzi, jak się na nich patrzy... — zażartowała Daria.
— Jak na ciebie i Tomka — odpaliła Julia.
Też żartem. I też nie musiała tego tłumaczyć. Rozumiały się bez słów.
Przysiadły gdzieś na uboczu, gdzie poziom hałasu był na akceptowalnym poziomie. I gdzie mogły porozmawiać, nie przekrzykując się wzajemnie.
— Ty, ale teraz pogadajmy poważnie — ciągnęła Daria. — Wszystkie sukienki, buty, torebki, biżuteria... Te marki, modele... Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, ile Ariel na ciebie wydaje...
— Byłam jego laleczką. Mój wygląd świadczył o jego pozycji... — beznamiętnie stwierdziła Julia. Przeszłość już nie wywoływała w niej takich emocji, jak jeszcze pół roku temu:
— Ale to było, Daria. Było, dawno i nie wróci. Dlatego nie chcę nic z tych rzeczy ani pieniędzy za nie. Zrób z tym, co chcesz. A jeśli te ciuchy... albo pieniądze z ich sprzedaży... pomogą którejś z wspieranych przez ciebie fundacji, to będę się cieszyć.
Daria, jako niepracująca zawodowo żona bogatego prawnika, za przykładem innych pań "z towarzystwa", udzielała się charytatywnie. Zasiadała w zarządzie kilku fundacji i stowarzyszeń. Ale jej serce skradła szczególnie jedna inicjatywa: świetlica "Róża", działająca na rzecz młodych dziewcząt z rodzin biednych lub patologicznych.
Nie ukrywała, że w podopiecznych fundacji widzi siebie i obie przyjaciółki sprzed kilkunastu lat: nieletnie, samotne, z poczuciem beznadziei, nie mające wsparcia w rodzinach. Im wtedy, paradoksalnie, pomógł Ariel, skłaniając do zawarcia bliższej znajomości, która szybko ewoluowała w szczerą, serdeczną przyjaźń. I przez lata dawała im siłę do życia.
Teraz Daria robiła wszystko, co mogła, żeby ułatwić start w dorosłość takim dziewczętom, jak one trzy kiedyś. Przyczyniła się do stworzenia bezpiecznego miejsca, w którym nastolatki mogły się schować przed trudami życia, odpocząć, odrobić lekcje, zająć się czymś przyjemnym czy pożytecznym. Albo zaprzyjaźnić z innymi, mającymi takie same doświadczenia.
— Pomyślałam, że zapytam — uzupełniła wcześniejszą wypowiedź. — Bo pewnie sama sobie nie zdawałaś sprawy, ile za te fatałaszki można dostać. A każdemu przydadzą się dodatkowe pieniądze. Nawet żonie bogatego męża — uśmiechnęła się.
— No to zrób dziewczynom jakąś wycieczkę za te pieniądze, weź je do kina albo do drogerii, niech sobie wybiorą jakieś kosmetyki. Wiem, że nastolatki lubią... — odparła Julia z uśmiechem. I dodała, już poważnie:
— Nie chcę niczego. Zostawiłam tamten etap za sobą. Najpierw rozpaczliwie uciekając, a teraz świadomie odprawiając egzorcyzmy nad przeszłością. Tamtej dziewczyny już nie ma. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Zakładała, że w jej głosie zabrzmi pewność siebie. Ale przyjaciółka chyba usłyszała coś innego, bo tkliwie ją przytuliła.
Gdy już miały wrócić na salę, Daria jeszcze zatrzymała się na moment, jakby coś jej przyszło do głowy:
— Aaaa, nie znasz jakiegoś psychologa? Dziewczyna, z którą dotąd fundacja współpracowała, odeszła, bo dostała lepszą pracę. A podopieczne "Róży" potrzebują wsparcia. Aktywnego i na stałe.
Dopiero po chwili, gdy Julia się roześmiała serdecznie, dotarł do Darii komizm tego pytania. I zaraz uzupełniła swoją myśl:
— Jasne, że znasz. To teraz znajdź takiego, który przyjdzie za relatywnie małe pieniądze i będzie się zmagał z samotnymi i rozgoryczonymi nastolatkami...
***
Może to było rzucone ot, tak. A może właśnie nie? Może to świetny pomysł, żeby zająć się czymś zupełnie niezależnym od Ariela i jego spraw?
— Nie "zamiast", tylko dodatkowo — uszczegółowiła.
Miała teraz więcej wolnego czasu, bo odeszło mnóstwo dotychczasowych arielowych aktywności, związanych z książką, uczelnią, prywatną praktyką warszawską i różnymi pojedynczymi przedsięwzięciami, takimi jak wywiady czy wystąpienia w jakichś galach, spotkaniach i rautach. W zasadzie pozostała jej jedynie klinika i towarzyszenie Arielowi w zdrowieniu.
A Daria zrobiła dla niej tak dużo, kiedyś i w ostatnim czasie, że naprawdę wypadało się zrewanżować. I pomóc. Dotąd to sprawy Julii były priorytetem w relacjach z przyjaciółkami.
"Czas to zmienić! — pomyślała. — I pokazać, że nie tylko wokół mnie i moich problemów świat się kręci..."
Przyszło jej do głowy, że z powodu zaangażowania w sprawy Ariela nie zawsze będzie mogła znaleźć czas. I w związku z tym zadzwoniła do Irka. Mężczyzna odebrał po dwóch sygnałach:
— Julia? — zapytał, jakby nie wierząc w to, co zobaczył na ekranie telefonu.
Umówiła się z nim na jutrzejsze przedpołudnie. Wtedy, gdy Ariel będzie miał wlew.
***
— Pomyśl nad tym — poprosiła. — Fundacja Darii robi dużo dobrego. Fajnie byłoby jej pomóc. Dotąd byłam zajęta swoimi sprawami, a teraz mam więcej czasu i mogę się włączyć. Ale wolałabym z kimś, na wypadek, gdybym znów nie była w stanie się zaangażować. Znasz warszawskie środowisko i pewnie utrzymujesz kontakty. Może ktoś z naszych kolegów ze studiów byłby zainteresowany? Kto jest gotów pracować za półdarmo? Bo w fundacji z pewnością nie oferują stawek rynkowych...
Irek patrzył na nią z przyjemnością. Niczego nie zakończyli. Przynajmniej z jego punktu widzenia. To, że była mężatką, niczego nie zamykało. Wyjaśnienia Julii, których tak ochoczo udzieliła podczas pamiętnej rozmowy telefonicznej, naświetliły mu sytuację w odpowiedni sposób. Już wiedział dużo, a wyczuwał jeszcze jakieś "drugie dno". I zamierzał je poznać.
Kiedyś był głupi i pozwolił jej odejść. Teraz jest mądrzejszy. I nie aż tak szlachetny, żeby usuwać się i oddawać pole walki tylko dlatego, że tamten jest mężem, starszym i chorym. Ani dlatego, że to legendarny profesor Rozwadowski, który wykształcił kilka pokoleń psychologów. Irek na polu zawodowym nie był godny tamtemu czyścić butów. Ale tu chodziło nie o pozycję, a o to, który z nich dwóch potrafi dać szczęście tej wspaniałej kobiecie.
Owszem, rywalowi należy się szacunek. I uczciwa gra. Ale tylko tyle. A reszta i tak zależy od Julii...
Uśmiechnął się i ujął jej rękę. Delikatnie, dając możliwość wycofania się. Poczuł, jak palce kobiety zadrżały niespokojnie, ale dłoni nie cofnęła. Tylko uśmiechnęła się niepewnie.
— Chętnie się zaangażuję — powiedział, świadom, że jej nie o to chodziło. — Dawno nie pracowałem z takimi klientkami. W biznesie się ich nie spotyka.
I aby nie dać jej sposobności do odmowy, od razu wyciągnął telefon, żeby zapisać szczegóły:
— Skontaktuję się z tą Darią. Niech mi wszystko opowie. A może spotkamy się z nią razem? Po co kobieta ma dwa razy mówić o tym samym?
Wychodząc z kawiarni, uśmiechał się. Julia właśnie dała mu możliwość swobodnego widywania jej, utrzymywania kontaktów służbowych i nie tylko...
"A wszystko to w szlachetnym celu..." — myślał.
***
Wszystko zaczęło się układać. Pożegnała widmo przeszłości, pogodziła się z samą sobą. Złapała dystans do związku z Arielem. Już nie czuła się "przygarnięta z łaski" czy gorsza od niego.
Ostatnie kilka dni w klinice, gdzie była skazana na samą siebie, dużo ją nauczyły i wzmocniły wewnętrznie.
Z tym, że jej uczucia znów się skomplikowały. Cieszyła się, że Ariel zaczął przejawiać aktywność. Z drugiej zaś strony miała żal, że to nie ona potrafiła "ustawić go do pionu", tylko ten młody rehabilitant.
"Tyle dla niego poświęciłam... — dumała. — Spokój... dzieciaki w Żelazowie... zmierzyłam się z przeszłością... I to nic dla niego nie znaczyło? A przyszedł facet, obcy, o tyle od niego młodszy i co? Wystarczyła jakaś rozmowa, żeby Ariel się podniósł?!"
I dlatego zaczęła się od niego odsuwać. Owszem, współpracowała. Pomagała. Troszczyła się. Ale już bez tego ognia zapału i rozpaczy, że może go stracić.
"Nie będę zachowywać się jak niechciany piesek, łaszący się do kolan pana, nawet jak ten go odpycha — postanowiła. — Koniec z dotychczasowym szarpaniem się. Jestem na tyle dobra i mądra, żeby sama sobie układać życie".
Gotowość Irka do współpracy, po tym wszystkim, co przeszli, zdumiała ją. Ale i ucieszyła. Patrzyła w oczy mężczyzny i widziała w nich gorejące zainteresowanie. Nie tylko nowym wyzwaniem. Jeszcze nie wiedziała, co z tym fantem zrobić. Czy to ma być "powtórka z rozrywki"? Czy "nowe otwarcie"?
Była pewna jednego: jeśli znów odpowie na irkową zachętę, zrobi to z własnego przekonania. Nie żeby uciec w kolejne męskie ramiona przed trudnościami życia z Arielem. Nie ze złości czy poczucia odrzucenia. Zrobi to, bo chce.
"Albo nie zrobi" — uśmiechnęła się.
Najbliższa przyszłość zapowiadała się interesująco.
***
Kiedy już dokonała "egzorcyzmów" w dawnej sypialni, pomyślała, że w zasadzie znów mogłaby tu zamieszkać. Te dwa pokoje, których używała niegdyś, były najładniejsze z całego piętra: ustawne, słoneczne, z widokiem na zielony skwerek. Nie miały wyjścia na balkon, ale płaszczyzny okienne na prawie całej ścianie dawały złudzenie przestrzeni na wyciągnięcie ręki.
Wystarczyło jedynie je odświeżyć i ponownie umeblować, już zgodnie z gustem dorosłej kobiety a nie nastolatki. I byłyby idealne na sypialnię i garderobę.
Wcześniej planowała zakup własnego lokum. Niewielkiego: dwóch — trzech pokoi. Żeby być całkowicie niezależna. Chciała podjąć jakąś pracę i wziąć kredyt. A w ostateczności pożyczyć niezbędną sumę z zasobów małżeńskich. Miała przecież dostęp do kont bankowych Ariela. I mogła z nich bez przeszkód korzystać.
"Ale jeszcze nie teraz — pomyślała. — Jestem potrzebna Arielowi tu, na miejscu. Jak już pokona chorobę, przyjdzie czas na rozmowę o przyszłości".
A poza tym, dlaczego ma się wyprowadzać? To tak samo jej dom, jak i jego. Co prawda ona najbardziej swobodnie czuje się na piętrze, na parterze mniej, ale... wszystko można zmienić, nieprawdaż? A "góra" jest wyłącznie jej. Tak się umówili. Więc może robić z nią, co chce. Czemu rezygnować z dużego metrażu, na który Irak ma wyłączność? żeby kupić sobie jakieś dwa - trzy pokoiki i "ubrać się" w dożywotni kredyt? Gdy tutaj ma całe sześć?
Może dać sobie spokój z nadmiernymi skrupułami? Została żoną bogatego człowieka. Naprawdę bogatego. Ma dostęp do wszystkich jego zasobów. I czas z tego skorzystać!
***
Wśród rzeczy, które przywiozła z sobą do Warszawy, znajdował się tomik wierszy z czasów studenckich, napisanych przez Irka po pamiętnym zerwaniu.
Nigdy do niego nie zajrzała. Przyjęła go z jego rąk, dręczona smutkiem. Później patrzyła, jak Irek snuje się po korytarzach wydziału, zachowując się jak jeden wielki wyrzut sumienia. Jak wzgardzony poeta, odtrącony kochanek, jak ten, który mógł mówić "bo to zła kobieta była".
Obnosił się ze złamanym sercem, aż stało się ono "tajemnicą poliszynela" wydziału psychologii. Szczególnie jego piękniejszej części. A wkrótce wręczył jej ten elegancko oprawiony tomik, gdzie na okładce klęczał złamany, prawdopodobnie ową wzgardzoną miłością, młody mężczyzna, patrząc za odchodzącą dumnie kobietą. I z dedykacją "Dla Tej, której nigdy nie zapomnę".
Schowała go na dno najgłębszej szuflady. I leżał tam, przekładany jedynie wtedy, gdy się przeprowadzała. Pozostawiała za sobą wiele rzeczy. Ale ten zeszyt, zatytułowany po prostu "Dla J...", zawsze jechał z nią.
W ramach mierzenia się z przeszłością, wzięła go w ręce i otworzyła. Pogładziła delikatnie dedykację. Rozłożyła się wygodnie na łóżku, jak za czasów młodości, i kiwając stopami, zaczęła czytać:
"To jeszcze jeden wiersz o miłości. Choć napisałem ich już za dużo..."
"Piszę list. Choć wiem, że go nie przeczytasz... Boli, że nie widzę, jak się śmiejesz..."
"Dalej pamiętam Cię. Choć byłaś pierwsza... Nie sądziłem, że przegram... Dzisiaj jesteś tylko wspomnieniem... Choć dalej o Tobie pamiętam..."
"Muszę się pozbierać... Muszę znów odczekać... Ona była taka piękna..."
"Wciąż o Tobie mam sny. Potem znikasz jak we mgle..."
Uśmiechnęła się do wspomnień. Tamte czasy końca studiów były naprawdę dobre. I to, co połączyło ją wtedy z Irkiem, też było... a w zasadzie mogło być... dobre.
Gdyby dała im wtedy szansę, gdyby nie uciekła z obawy przed bliskością, gdyby pozwoliła im obojgu na dorośnięcie do poważnej relacji... Gdyby...
Może ona potrafiłaby uwierzyć i zaufać, otworzyć się, pokochać... A on? Może pozbyłby się pozy playboya, uwielbianego przez dużą część żeńskiej populacji uczelni...
Zależało mu na niej wtedy. Widziała to. Z tym, że zależało tak bardziej "po szczeniacku": uczucie do niej dopiero zaczynało wyrastać ponad powierzchowne miłostki z koleżankami, dla których był obiektem westchnień i przy których nie musiał się starać.
Związek z nią, chłodną i zdystansowaną, zmusił go do chwytania, zabiegania, ciągłego określania własnej pozycji.
"Gdybym nie odeszła pierwsza... czy nie znudziłby się tą koniecznością starania?" — zastanowiła się.
Wiersz kończący tomik, a w zasadzie jego ostatnie zdania, zasmuciły ją:
"Ty tylko przy mnie zmarzłaś. To nie był dobry kurs. Nic dziwnego, że uciekłaś. Gdy wokół samo zniszczenie. Marzyłaś o perłach. A byłem jak cień".
— Samo zniszczenie to wtedy rozsiewałam dookoła ja — odezwała się głośno. — Nie ty. I masz szczęście, że uciekłam. Bo ostatecznie zmroziłabym i ciebie...
Odłożyła zeszyt. Nic dobrego nie wyjdzie z taplania się we wspomnieniach tego, co było i się nie udało. Tamtych studentów już nie ma. Jest dwoje dorosłych ludzi, odpowiedzialnych za swoje uczucia i czyny. Mężczyzna, który, pomimo wszystko, chyba nadal ją chce w swoim życiu i kobieta "po przejściach", która właśnie obiera kurs na przyszłość.
Jaki on będzie? Jeszcze nie wiedziała. Ale była świadoma, że to ona stoi za sterem własnego okrętu.
***
Mimowolnie wyszła mi kolejna polecajka, tym razem poetycka. Wiersze, które przypisałam autorstwu Irka a ich fragmenty zacytowałam w niniejszym rozdziale, istnieją naprawdę. Zostały stworzone przez -_Bartek_- i pochodzą z urokliwego tomiku zatytułowanego "Miłostki 2".
Za zgodą autora użyłam fragmentów następujących wierszy: "Pierwsza miłość", "List", "Jeszcze jeden wiersz o miłości", "Muszę się pozbierać", "Popatrzmy znów w gwiazdy", "Oczy".
Okładka, o której wspominam, pochodzi zaś z tomu "Miłostki" tego samego autora.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro