36.
Któregoś dnia, przechodząc całkiem przypadkowo obok uchylonych drzwi do gabinetu, zobaczyła, jak siedzący za biurkiem Ariel wsunął, chyba nieświadomie, palce we włosy. I wyciągnął całą ich garść. Przyglądał się przez moment, jakby widział je pierwszy raz, a później wyrzucił do kosza stojącego pod biurkiem. Powtórzył ten ruch, jakby niepewny tego, co się zdarzyło i osiągnął ten sam efekt.
Otrzepał ręce, jakby ze wstrętem, a później oparł czoło na splecionych dłoniach. I tak trwał w bezruchu, z opadniętymi ramionami, skurczony w sobie, emanujący smutkiem i poczuciem beznadziei. Julia też stała, wpatrzona w niego, chłonąc przejmujący widok rozpaczy człowieka, który przez całe dotychczasowe życie był samcem alfa.
— Największym alfą ze wszystkich alf — jak to kiedyś określiły z dziewczynami, plotkując niemiłosiernie o Arielu i innych znanych im facetach.
"Który potwornie boi się okazać słabość" — pomyślała teraz, widząc jego bezgłośną rozpacz.
Wtedy, gdy ją odrzucił w ogrodzie, poczuła się zraniona; zupełnie, jakby dopadł ją wręcz fizyczny ból. I tamtego dnia miała żal do Ariela. Ogromny. Bo po poprzedniej nocy, w dużej mierze przegadanej przez telefon, po zwierzeniach, których jej nie szczędził, miała nadzieję, że pomiędzy nimi będzie wreszcie tak, jak w prawdziwym małżeństwie. Więc jego "woltę dnia następnego" odebrała boleśnie.
Wtedy wróciła za nim do gabinetu i postarała się normalnie pracować. Choć było trudno. Ale z czasem wszystko jej się poukładało w logiczną całość. Samiec Alfa, a raczej Samotny Wilk, zawsze silny i chodzący własnymi ścieżkami, uległ magii nocy i złudzeniu anonimowości "słuchawki" i otworzył się przed nią. Zdjął maskę i uchylił na oścież bariery, dopuszczając ją tak blisko, jak nigdy. Opowiedział o wszystkim: że go boli, że się boi, że słabnie... że czuje się samotny.
A gdy noc minęła, uświadomił sobie, jak bardzo się odkrył. Przed nią, wykreowaną przez niego młodą żoną, asystentką, która do pięt mu nie dorasta.
"Nic dziwnego, że się zawstydził" — skonstatowała. I choć nadal ją to gryzło, rozumiała jego tok myślenia.
Na codzień Ariel był coraz bardziej spięty i nerwowy. Choroba dawała mu się we znaki. Wydawało się im obojgu, że ten ostatni cykl chemioterapii przedoperacyjnej przeszedł bez problemów; ale, w dłuższej perspektywie, zabieg jednak pozostawił sporo powikłań.
Teraz mężczyzna szybko się męczył, miewał kłopoty z częstoskurczem i bezsennością. Popołudniami musiał się zdrzemnąć, oczywiście ukradkiem, w gabinetowym fotelu, za to nocami słyszała go, jak spacerował na dole.
Widziała, że zmizerniał. Nie miał apetytu. Kiedyś, jak na smakosza przystało, potrafił cieszyć się dobrym jedzeniem. Teraz głównie rozgrzebywał je na talerzu i odnosił do kuchni prawie nietknięte porcje. Męczyły go mdłości.
"Zupełnie, jakby był w ciąży — pomyślała z humorem i jednocześnie ze smutkiem, widząc, jak mężczyzna wychodzi blady z łazienki. — No i te włosy..."
Za kilka dni miał poddać się operacji usunięcia guza. Wiedziała, że to go niepokoi. Lekarze nie owijali w bawełnę:
— Nowotwór co prawda nie jest rozsiany, ale problematycznie umiejscowiony. Wyłuskanie go w całości może okazać się trudne. A jeśli to się nie uda podczas operacji, może powstać problem ze sprawnością fizyczną. Zagrożona jest motoryka kończyn dolnych — ostrzegał lekarz prowadzący.
Wszystko to kładło się coraz silniejszym cieniem na jego samopoczuciu i pewności siebie. W miarę, jak doskwierała mu niemoc, stawał się coraz bardziej niecierpliwy, zrzędliwy, kłótliwy. Odłożył wszystkie kontakty zawodowe, które wymagały osobistej lub telefonicznej interakcji, obawiając się, żeby nie zrazić rozmówców swoją wybuchowością.
Julia chętnie zaordynowałaby mu parę spotkań z psychoterapeutą. Nawet to zaproponowała:
— Niekoniecznie z naszej kliniki — tłumaczyła. — Może to być ktoś z tzw. "miasta". Albo ze świata, wszak w dobie możliwości pracy zdalnej realne są spotkania online ze specjalistą z każdego zakątku globu. Nawet z Antarktydy, gdybyś miał taki kaprys, a odpowiedni terpauta mieszkałby właśnie tam — zażartowała.
Ale Ariel wyśmiał ją. Przypomniał, że to on ustala zasady, a nie - poddaje się im. Znał na pamięć wszystko, co jakikolwiek terapeuta mógłby mu powiedzieć. To on przygotowywał standardy opieki psychoterapeutycznej i kształcił specjalistów. Z psychoonkologii też. Miał więc świadomość, że nikt nie powie mu nic nowego.
Nie musiał jej przypominać, sama wiedziała, że samotny wilk - łowca nie rozpamiętuje, nie zwierza się, nie boi. Nie żali i nie prosi o pomoc. Jest silny i dzielny, a gdy coś go boli, chowa się w ustronne miejsce i samotnie liże rany.
Teraz, widząc jego smutek, przywołała bohaterski uśmiech na twarz i weszła do gabinetu:
— Masz chwilę? — nie czekając na zaproszenie, rozsiadła się z drugiej strony biurka. — Ciężko ostatnio pracowaliśmy. Ale sporo udało się zrobić. W klinice czuję się dobrze, swobodnie, potrafię cię zastąpić... ja i twój personel oczywiście — dodała uczciwie. — Książka oddana do druku. Sprawy uczelniane ogarniamy na bieżąco. Mamy więc chwilę dla siebie.
— Jeśli chcesz wrócić do swojego Żelazowa, to nie widzę przeciwwskazań — burknął. No jasne, teraz jeszcze ona go zostawi...
A "ona" się tylko uśmiechnęła. Radośnie:
— Proponuję ci wagary. Od wszystkiego. Od pracy, poczucia odpowiedzialności, od przeszłości czy przyszłości. Dwa dni spędzone razem, na przyjemnościach. Gdzieś daleko, gdzie nikt nas nie zna i nikomu nie musimy się opowiadać. Albo tutaj — dodała po chwili. — Zamkniemy się na dwa dni, wyłączymy telefony i zrobimy wszystko, co będziemy chcieli.
Popatrzyła bacznie, by sprawdzić, czy zrozumiał. Zrozumiał. Nawet więcej, niż zamierzała mu przekazać. Ale nie potrzebował litości, jaką widział w jej oczach:
— To jeszcze nie ten moment, gdy jestem gotów uznać się za żałosnego i potrzebującego pocieszenia — znów burknął.
***
Jeśli miał nadzieję, że ją zniechęci, to się przeliczył. W nocy przebudził się, gdy szczupłe, sprężyste ciało znalazło się obok niego. Ciepłe, nagie i chętne.
— Co ty tu... — zaczął. Ale położyła mu palec na ustach:
— Ciii... — szepnęła. — Przyszłam w sprawie wagarów...
Tym razem nie potrafił odmówić. Noc zastała go bezbronnego, bez maski i barier. I chętnego, aby choć przez moment znów poczuć Julię obok siebie. Zbyt wiele razy patrzył na nią, przypominając sobie, jak wygląda pod tymi obcisłymi ciuszkami, które nosiła w domu. Co skrywają bardziej eleganckie wdzianka, które zakładała w klinice. Pamiętał jej ciało sprzed lat a wiedzę w tym temacie uaktualnił ostatnio, mając ją nagą w łóżku.
Spiął się, starając zebrać siły, aby jednak kazać jej odejść. Ale zanim cokolwiek powiedział...
— Ariel, pozwól sobie na trochę wolności. Ucieczki od tego, co cię czeka. Czego się boisz i z czym trudno ci żyć — poprosiła. — Przez moment. Bez zobowiązań. Albo z.., jeśli wolisz...
Kusiła. Sama swoją obecnością. I pomyślał, że skoro ona już tu jest...
***
Skapitulował. Słyszała to w bezradnym westchnieniu, które opuściło jego usta. W pokoju było dość ciemno, więc początkowo nie widziała wyrazu jego oczu. Przytulił ją mocno. A raczej, przez moment, wyglądało, jakby sam się do niej przytulił.
Przyciągnęła jego głowę do piersi i zanurzyła twarz w krótkich, ciemnych, od niedawna miejscami posiwiałych, włosach. Głaskała kark mężczyzny i ramiona, mając nadzieję, że Ariel wykona kolejny ruch. A on znieruchomiał, zupełnie, jakby czekał na jej decyzję. Albo jakby, przytulony, czerpał od niej siłę, zanim podejmie się jakiejkolwiek aktywności.
Pamiętała, żeby nie dotykać jego włosów. Miała świadomość, jak silnie zareagował po południu na ich wypadanie. I tak, mimo, iż potraktowała je delikatnie, wtulając się w nie, poczuła, jak czepiają się jej nosa i ust. Zdmuchnęła je z twarzy. I postanowiła więcej ich nie dotykać.
Zsunęła się niżej, tak żeby móc ułożyć się na jego torsie. Żeby Ariel miał wrażenie, że to ona chce od niego czerpać siłę, nie odwrotnie. Objęła go w pasie. W ostatnim czasie mężczyzna wyszczuplał. Nie zauważała tego w ciągu dnia, zajęta innymi sprawami. Dopiero teraz, gdy zaczęła go dotykać, wyczuwała różnicę pomiędzy jego posturą sprzed jeszcze kilku tygodni temu a dziś.
Zawsze silny i wysportowany, miał dobrze ukształtowane mięśnie i wypracowany "kaloryfer" na brzuchu, szczupłe biodra, silne uda. I zawsze gotowe do akcji "klejnoty".
"Może nie zawsze" — pomyślała uczciwie.
Ale widywała lub czuła go "w gotowości" tak często, iż miała wrażenie, że zawsze, gdy ona jest w pobliżu. Sylwetka, którą mógł się chwalić, nijak nie przystawała do wizerunku klasycznego profesora: chuderlawego, skrzywionego, z drucianymi okularami na nosie i z głową w chmurach.
Mógł. Słowo - klucz. Skupiona na sobie, swoich przeżyciach i rozwoju, dojazdach pomiędzy Żelazowem a Warszawą czy kliniką, nie zauważyła, jak Ariel w międzyczasie zmizerniał. Tam, gdzie jeszcze niedawno wyczuwała wyrobione mięśnie, teraz jej dłonie natrafiały na dużo miększą tkankę oraz zwiotczałą skórę. "Kaloryfer" nie maskował już wystających żeber.
Ewidentnie stracił siły. Daleko mu teraz było do zdecydowanego, energicznego kochanka, jakim zawsze był. Choć wziął ją w ramiona, pieścił jak dawniej i widziała, że jej pragnął, to nie miał sił, żeby zachowywać się jak kiedyś.
Był tego świadom. Widziała to w jego oczach, w wahaniu, z jakim ją przytulał. Czuła, że jeszcze moment i mężczyzna się wycofa. Mimo, że jej pragnął, duma nie pozwoli mu się skompromitować. Więc ona przejęła inicjatywę. Gdy już otwierał usta, żeby powiedzieć "nie", położyła palec na jego wargach:
— Ciiii... — szepnęła. — Pozwól mi się kochać. Tak, jak nigdy nie miałam możliwości. A zawsze chciałam...
Włożyła w ten akt całą swoją czułość, tkliwość i delikatność. Kochała go tak, jak sama zawsze pragnęła. Przesuwała dłońmi po jego torsie, po podbrzuszu, po genitaliach. Czuła, jak pod jej dłońmi rezonuje penis mężczyzny, jak zaczyna napływać do niego krew.
Całowała go jak spragniona karesów kochanka. Wytyczyła szlak od jego ust, poprzez szyję, linię obojczyka, na jeszcze niedawny "kaloryfer".
Całowała pierś z bijącym szybko sercem, miejsca, gdzie wyczuwała wystające żebra, podbrzusze. Wzięła w usta jego męskość, która jeszcze parę tygodni temu sama prężyła się wskutek dotyku jej ciała, a dziś Julia musiała jej nieco pomóc.
"Nawet sporo" — pomyślała, przesuwając wargami i językiem po powoli twardniejącym organie. Ale udało się. Jej wysiłek, który — w relacji z nim — chyba pierwszy raz ponosiła całkiem dobrowolnie, opłacił się.
Uniosła się do klęku i wchłonęła go w siebie, w tę ciepłą i wilgotną przestrzeń, w której czuła, jak jego organ sztywnieje i pozwala jej poczuć się kochaną kobietą.
Unosiła się i opadała w regularnym rytmie, który przynosił jej coraz więcej przyjemności. Była świadoma, że to na niej spoczywa dziś większa część aktywności. Że Ariel, choć przyjmuje jej karesy, nie jest w stanie przejąć inicjatywy tak, aby oboje byli zadowoleni.
Więc postarała się w dwójnasób. Na użytek tej chwili przywołała wszystkie dobre wspomnienia, jakie pozostały jej po ich związku. Wszystko, za co była mu wdzięczna.
Owszem, ich znajomość sprzed lat obfitowała w wiele trudnych i bardzo trudnych momentów. Nie negowała tego i nie zapomniała. Ale teraz odsunęła je gdzieś w głąb, koncentrując się na tym, że Ariel ją wychował, nauczył, dał szansę. Że był dla niej rodzicem, jakim nigdy nie była ani jej matka, ani ojczym. Że umożliwił jej ucieczkę z mało bezpiecznego domu, zwanego rodzinnym, zapewnił edukację na przyzwoitym poziomie i opiekę, której jako dorastająca i wczesnodorosła panna potrzebowała. Wszystkie te dobre, przyjemne chwile, gdy obdarzał ją czułością i ciepłem, sprawiając, że czuła się szczęśliwa i spełniona. Gdy była jego "księżniczką".
Znów na niego patrzyła. Jak zaciska dłonie na jej biodrach, jak stara jej się pomóc, jak oddycha coraz szybciej i jak na koniec na jego twarz wypływa uśmiech spełnienia.
Czuła w sobie jego gorącą, miarowo pulsującą męskość i ciepło, które zaczęło ją wypełniać. Opadła delikatnie, starając się go nie przygnieść. Przytuliła go, pragnąc wlać w ten ruch całą dostępną jej czułość. Dać mu tak dużo z siebie, aby przestał się bać przyszłości i uwierzył, że będzie dobrze.
Uśmiechnął się, doceniając jej starania:
— Dziękuję, księżniczko. Jesteś kochana. Dawno tak dobrze się nie czułem.
Trzymała go w ramionach tak długo, aż zasnął. Dopiero, gdy usłyszała delikatne, miarowe posapywanie, wysunęła się z jego objęć.
***
Stojąc pod prysznicem, na piętrze, żeby szum wody nie obudził mężczyzny, wspominała niedawne chwile. To, z jaką rezygnacją zrobił jej miejsce w łóżku, zupełnie, jakby już mu na niczym nie zależało. Na niej w szczególności. To, z jak niekłamaną przyjemnością poddawał się jej pieszczotom. Jak chciał jej odpłacić tą samą walutą, ale nie miał siły. I to, jak spokojnie zasnął w jej ramionach.
Przed świtem wróciła do niego. Do sypialni. Wtuliła się w niego "na łyżeczkę" a on, jakby wyczuł, że nie jest już sam, objął ją w pasie. Za nic w życiu nie oddałaby tej chwili. Spała z nim tak, jak zawsze marzyła a rzadko było jej dane. Ariel obejmujący ją z tyłu, przekazujący jej swoje ciepło i siłę, to było coś cholernie ważnego i cennego. Coś, dla czego warto było spędzać z nim noce.
Pomyślała, że łatwo byłoby się do tego przyzwyczaić. Ale że, jeśli tylko będzie mogła, przyzwyczai się. Teraz to jej zależało, aby mężczyzna obudził się przy niej.
***
"Wagary" przeciągnęły się na kolejny dzień. I noc. Wychodzili z łóżka jedynie po to, żeby odświeżyć się w łazience, zjeść coś, wypić kawę. Julia jeszcze po to, żeby zrobić Arielowi coś łatwego do zjedzenia.
Przerażona tym, jak mężczyzna mizernie wygląda bez ubrań, przez całe dwa kolejne dni karmiła go kaszkami, puree ziemniaczano - marchewkowym z rozdrobnionym mięsem czy świeżo utartym jabłkiem. Niewielkimi porcjami, bo mężczyźnie wszystko "rosło" w ustach, ale za to często.
Cieszyło ją, gdy przełknął chociaż trzy "łyżki" czy "widelce" łatwego do przyjęcia dania.
— Dość — odłożył widelec. — Więcej nie mogę.
— Oczywiście — zgodziła się. — Nie mam zamiaru cię nakłaniać. Rozumiem, że nie masz siły.
Przyglądał jej się podejrzliwie. A jednocześnie miło mu było, że ta młoda kobieta, która miała do niego tyle nazbieranego przez lata żalu, która mogłaby go zostawić bez słowa pomimo wiążącego ich aktu małżeństwa, tak bardzo się o niego troszczy. Że chce jej się trzeć mu jabłko albo prażyć je w piekarniku, miksować marchewkę z drobno posiekanym gotowanym kurczakiem i szparagami na papkę czy robić puree ziemniaczane tylko po to, żeby on zjadł ze trzy łyżki.
Że specjalnie dla niego robi mikroskopijne porcje, aby nie czuł się zmobilizowany do zjedzenia więcej, niż może. A on, widząc jej zaangażowanie, starał się... naprawdę się starał... przełknąć choćby odrobinę w sytuacji, gdy każdy kęs rósł mu w ustach; a przełknięty - budził odruch wymiotny.
Spędziła z nim kolejne dwie noce. Trochę się kochali, ale przede wszystkim tuliła się do niego i pozwalała, żeby Ariel poczuł się jak mężczyzna.
Julia bez pytania i wątpliwości mościła się w jego ramionach, wpasowując kształtne plecy w jego tors. I opierając pośladki na jego "klejnotach". Podniecała go ta pozycja. Jej plecy, ramiona, pupa i uda zawsze robiły na nim wrażenie. Od samego początku. Gdyby nie ta cholerna słabość organizmu, pokazałby jej, jak niebezpiecznie jest mu się tak oddawać.
"I jeszcze jej pokażę — myślał. — Tak samo, jak innym".
To była jego mantra pocieszenia. Mantra wiary w to, że po operacji i ponownej chemii będzie dobrze. Że jeszcze się nie skończył jako biznesmen, specjalista dla elit, mężczyzna i kochanek. Jako człowiek.
Musiał przyznać, że jej opieka, której pierwotnie nie chciał przyjąć, jest dobra. Julia nie zamęczała go, jedynie proponowała i podążała za jego potrzebami. Jego, nie swoimi. Przy niej zapominał o niepokoju związanym z operacją. O możliwych powikłaniach. Nie był dzieckiem, które trzeba chronić; lekarze rozmawiali z nim jak równy z równym. O wszelkich ewentualnych niepowodzeniach, od nie wycięcia guza w całości aż do uszkodzenia motoryki.
Na wypadek, gdyby ziściły się najczarniejsze scenariusze, zdążył podjąć kilka kontrowersyjnych decyzji. Podpisał i wysłał wszelkie wymagane dokumenty, odbył trzy dość szczere i osobiste rozmowy przez internet. Był gotów.
***
Do szpitala, w przeddzień operacji, pojechali razem. Julia pomogła mu się rozlokować w tej samej izolatce, w której był ostatnio. Była z nim podczas rozmowy z anestezjologiem i lekarzem prowadzącym. Potakiwała, gdy zawahał się przy podpisie pod klauzulą mówiącą, że został poinformowany o możliwych powikłaniach. Ale jaki miał wybór? Szczególnie, gdy Julia patrzyła na niego z wiarą i silnym przekonaniem, że tak trzeba?
Została na noc, mimo iż prosił, aby go zostawiła samego.
Znów starała się stworzyć iluzję, że to ona czerpie od niego siłę. Ale on znał prawdę. Czuł, jakby, wyprany z wszelkich sił, obejmował energetyczną kulę, od której przechodzi w jego stronę wszystko, co dobre; co daje moc do walki; co pozwala uśmierzyć strach.
Dlatego przestał się bronić, gdy oświadczyła, że zostanie z nim. W nocy i tak długo, jak będzie trzeba. Co prawda na szpitalnym łóżku nie było wystarczająco dużo miejsca, ale, przytuleni, dali sobie radę. Przynajmniej, dopóki nie zasnął. I nie zobaczył, jak ona wysuwa się z jego objęć i zajmuje fotel "dla gości".
Następnego poranka lekarz z pielęgniarzem przyszli po niego i zabrali z łóżkiem na blok operacyjny. Julia szła obok, trzymając Ariela za rękę. Pod szklanymi drzwiami z napisem "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony" pocałowała go w policzek i obiecała:
— Będę czekać.
Był już szykowany do operacji w pomieszczeniu za szklanymi drzwiami, nie widział więc, jak zmienił się wyraz jej twarzy, gdy odebrała telefon od osoby, zapisanej w kontaktach jako "Irek".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro