34.
Budziła się. Niechętnie. Nie chciała. Śniło jej się coś wspaniałego. Nie pamiętała, co. Ale było to coś, co sprawiło, że uchyliła powieki z uśmiechem. Który zaraz przerodził się w pełen niepokoju grymas.
Znała to wnętrze. Przed laty rzadko w nim bywała, a już prawie nigdy w celach, do jakich służyło.
Sypialnia umeblowana była wygodnie, choć "po męsku". Szerokie, wygodne łóżko usytuowane było pod ścianą, naprzeciw stał zestaw złożony z szafek, komody i dużej szafy.
Pod oknem dopełniał obrazu mały stolik z dwoma fotelami a obok nich - półki z podręczną biblioteką. Na ścianie wisiał telewizor. Obie strony łóżka zdobiły dwie identyczne szafki nocne, nad każdą był wbudowany kinkiet.
Ariel miał tu wszystkiego po trochu: ulubione ubrania, książki, podstawowy zestaw do ćwiczeń, fotel przy oknie do zadumy i telewizor; na wypadek, gdyby zapragnął czegoś już natychmiast a nie chciało mu się wędrować do salonu, garderoby czy gabinetu.
Sypialnia, choć duża, wyglądała na przyjazną. W sam raz do zażywania relaksu, nocnego odpoczynku, popołudniowych drzemek. Czy też do ... — zarumieniła się.
Bo właśnie dotarło do niej poczucie znajomego, silnego ciepła; które, przytulone do jej pleców, w tej chwili nie tylko rozgrzewało, ale budziło również inne, mocne uczucia. Które napierało twardo na jej pośladki. Znała też ramię, które obejmowało ją w pasie, sprawiając, że czuła się bezpieczna. Jak w kokonie, w którym nic złego nie może jej się przytrafić.
Mrugnęła i przypomniało jej się wszystko z wczorajszego dnia. Każdy szczegół, począwszy od nocnego telefonu ze szpitala. Aż do chwili, gdy, upojona poczuciem, że wystarczy się poddać woli Ariela, a wszystko będzie dobrze, zasypiała w jego objęciach.
Westchnęła. Najdelikatniej, jak mogła, wyswobodziła się z jego ramion. Usiadła na łóżku. Była naga. On też. Ale nie pamiętała, żeby w nocy działo się cokolwiek...
Wymknęła się cicho z jego sypialni i pobiegła na górę. Do siebie. Tam, gdzie czuła się bezpieczna. Musiała zastanowić się nad wszystkim; nad tym, co ostatnio tak strasznie zabałaganiła i nad przemyśleniami wczorajszego dnia.
Po ciepłym prysznicu poczuła, jak wracają jej siły witalne. Zawinięta jedynie w szlafrok usiadła przy oknie i zadumała się. Narobiła bałaganu w życiu. Najgorsze, że nie tylko w swoim.
***
Spotkali się w kuchni. On robił kawę, ona zeszła z ociąganiem po schodach.
— Witaj, Julia — uśmiechnął się ciepło i podał jej kubek z ziołową herbatą. Przyjęła go również z ociąganiem. Zacisnęła obie dłonie na kubku i upiła łyk gorącego napoju.
Usiedli w salonie. Tym razem, skonstatował, kobieta nie zajęła miejsca obok niego, na kanapie, tylko wybrała odległy o dwa metry fotel. Unikała jego spojrzenia.
— Myślę, że najwyższy czas porozmawiać — odezwał się. — Zamierzałem tę rozmowę przeprowadzić za kilka dni, gdy ty wzmocnisz się w roli mojego zastępcy a ja znajdę słowa, jakimi umiałbym ci się zwierzyć. Bo mam z tym trudność.
Zaskoczył ją. Ariel, przyznający się do deficytów? Otworzyła szeroko oczy, a on uśmiechnął się:
— Zrobiłem błąd. Przyznaję. Powinienem był ci powiedzieć od razu. Ale nie umiałem...
Przejmujący był widok kajającego się starego wilka - samotnika. Przed nią. Nadal nie potrafiła uwierzyć w to, co słyszy. Milczała, bo nie wiedziała, co powiedzieć. Zainteresowało ją jedno:
— Dlatego się ze mną ożeniłeś? Żebym została twoją opiekunką?
Uraziła go. Widziała, jak nieznacznie spiął ramiona a na jego twarzy wykwitł grymas:
— Opiekunkę mogę mieć za pieniądze. Cały ich sztab. Nie potrzebuję się z nimi żenić. Chciałem...
Czekała na dalsze jego słowa, ale umilkł. Ona też milczała. A później nabrała powietrza:
— Ariel, ja nic nie wiem! — pożaliła się. — Myślałam, że wiem, po co ten ślub. Ale okazało się, że byłam w błędzie!
Zamilkła. On też. Ale już dłużej nie dało się milczeć:
— To nie jest takie proste... — zaczął. — Zacząć się zwierzać, gdy przez całe życie trzymałem karty przy orderach. Gdy to ode mnie zależał dobrostan ludzi. Dlatego nie... nie umiem... zwierzać się, prosić o radę...
— ... zaufać... — dopowiedziała cicho.
Teraz to on otworzył szerzej oczy. Tego się nie spodziewał. Myślał, że jego czyny świadczą za nim:
— Dałem ci dostęp do całego mojego majątku, a ty masz wątpliwości, czy ci ufam?! Jesteś jedyną osobą, którą dopuściłem do współpracy, zarządzania kliniką, podejmowania decyzji....
Uraziła go. Ale zdawał sobie sprawę, że dziś pewnie nie raz zranią się wzajemnie: nieprzemyślanymi słowami, podejrzliwością, niezrozumieniem. Najważniejsze, żeby, gdy mleko już się rozlało, wypowiedzieć wszystko do końca. A przynajmniej zacząć.
— Och, Kleo, Julia, księżniczko, partnerko... — westchnął. — Musimy zrobić "nowe otwarcie". Zbyt dużo nieporozumień narosło pomiędzy nami. I nie mówię o "kiedyś" — dodał szybko, widząc, że kobieta lekko się unosi, jakby napędzana jakąś wewnętrzną siłą. — Mam na myśli "teraz".
I zaczął mówić. Powoli, z wahaniem, jakby starał się otworzyć dawno nie używane, zamknięte drzwi. Jakby przekręcił stary klucz w zamku i je uchylił, a one się otwierały powoli, z trudem i zgrzytaniem nie oliwionych "od wieków" zawiasów.
***
Rozmowa zajęła im kilka godzin. Z przerwami. Ona nie raz się popłakała, on marszczył brwi albo, wręcz przeciwnie, szukał słów. Raz Ariel wstał, perorując, za moment Julia się poderwała. On stanął przy oknie i spokojnie tłumaczył, za to ona wędrowała po pokoju. Gdy, wzburzona jego opowieścią o kolejnej chemioterapii przypadła do niego, pochylił się i uniósł ją w ramionach:
— Nie klękaj przede mną — poprosił. — Nie "dla zasady". Chyba, że bardzo tego będziesz chciała - uśmiechnął się nieco lubieżnie.
Wzdrygnęła się, przypominając sobie lekką konsternację Irka, gdy, bazując na swoim doświadczeniu i umiejętnościach, pokazała mu, co potrafi. Ten lekki, mimowolny ruch wystarczył, żeby Ariel ją puścił, źle odczytawszy jej odczucia:
— Obiecałem, że cię nie dotknę — przypomniał. — Nie bez twojej zgody.
— To coś nowego — zmieszanie pokryła fuknięciem.
Usiadła obok niego, choć w oddaleniu jednego kroku i założyła nonszalancko nogę na nogę. Widziała, jak przylgnął wzrokiem do jej opiętych legginsami, zgrabnych ud. Zarumieniła się, ale nie zmieniła pozycji. Jego palący wzrok sprawiał jej przyjemność.
— Sama ustaliłaś takie zasady - przypomniał. — A ja zobowiązałem się dostosować. Księżniczko... — jego głos zabrzmiał pieszczotliwie. — Czego ty właściwie chcesz? Zażądałaś partnerstwa jedynie w interesach, bez mieszania w to bliskości. Zgodziłem się. Ale teraz mam wrażenie, że chyba nie o to ci chodzi...
— Skąd wiesz, o co mi chodzi?! — zaatakowała. — Kiedy ja sama nie wiem...
Ta rozmowa dobrze im zrobiła. Zaczęli ją w dość zachowawczy sposób, trzymając się od siebie z daleka. Ale w miarę, jak Ariel się przed nią odkrywał, kobieta mimowolnie podchodziła coraz bliżej:
— Popełniłem błąd i jestem gotów to przyznać — oświadczył spokojnie. — Powinienem był ci powiedzieć. Ale... uwierz, samotnemu wilkowi trudno jest się otworzyć.
Takiego go nie znała. Nie przypuszczała, że Ariel potrafi tak szczerze przyznać się do własnych niedociągnięć. A on ciągnął:
— Od tej pory obiecuję... żadnych tajemnic dotyczących pracy. Będziesz wiedziała o wszystkim - obiecał.
Uspokoiła się. Nie miała powodu, żeby mu nie ufać. Ariel nigdy jej nie okłamał.
"Pomijając sytuacje, gdy nie powiedział" — pomyślała.
— To co, księżniczko? Zaczynamy od nowa? — podał jej otwartą dłoń. Skinęła głową i położyła na niej swoją. Uścisnął ją.
***
Ta rozmowa dobrze jej zrobiła. Wreszcie poczuła się jak pełnoprawna partnerka. Usłyszała wszystko, co powinna. A przynajmniej na tyle dużo, żeby czuć się usatysfakcjonowana. Ariel wyjaśnił jej, dlaczego podejmował takie a nie inne decyzje:
— Nigdy nikomu nie ufałem bezgranicznie. Wszelkie współprace były oparte o umowy; jeśli dawałem komuś swobodę działania, to w ściśle określonym zakresie i uważnie kontrolowałem, czy nie wykracza poza niego.
— Jestem pierwsza? — poczuła się doceniona. Po ostatnich błędach, jakie popełniła i które zachwiały jej pewnością siebie, to wrażenie było bezcenne.
— Pierwsza i jedyna — odparł. — Masz takie uprawnienia do majątku, jak ja. Jeśli zechcesz mnie... nas... — poprawił się szybko — okraść, nic ci nie będę mógł zrobić.
Pomyślała, że nie do końca o to jej chodziło. Że...
"Ech... — westchnęła. — Wystarczy. Nie roztrząsaj tego, Julka, bo i tak nic z tego nie wyjdzie. Ciesz się tym, co masz".
Najbardziej palący problem nadal nie został rozwiązany. Ale w tym Ariel nie mógł jej pomóc.
***
Musiała przyznać, że ta rozmowa, przeprowadzona przed kilkoma dniami, w dużej mierze naprawiła sytuację. Ariel, gdy chwytał go atak bólu czy słabości, nie ukrywał go przed nią; choć nadal nie epatował chorobą ani nie mówił o niej, jeśli nie było to niezbędne. Ot, mierzył się z tym, jak że wszystkim.
Z niej zeszło to niezdrowe "ciśnienie", napędzające ją do różnych, mało chwalebnych, myśli.
"I działań" - pomyślała.
Pozostała jej jedna rzecz do wyjaśnienia: Irek. I to, co się zdarzyło pomiędzy nimi. Ale mężczyzna nie odbierał od niej telefonu, nie oddzwaniał ani nie odpisywał. Pomyślała, że potrzebuje czasu. Ona zresztą też. Bo co miała mu powiedzieć, żeby nie zabrzmiało tanio i tandetnie?
"Jak go przekonać, że nie jestem takim potworem, na jakiego wyglądam? A może jestem?"
Gdyby nie przydarzyła jej się tamta, cudowna zresztą, noc, której wspomnienie zaległo na sumieniu jak kamień i przygniatało, życie byłoby dobre.
Zniknęło napięcie pomiędzy nią a Arielem. Znaczy — to napięcie wprowadzające zamęt i tajemnice. Bo inne, mające korzenie w stosunkach czysto damsko - męskich, rosło.
Ileż razy on patrzył na jej nogi czy piersi, ileż ona podziwiała jego zgrabnie uformowaną, męską figurę.
Wielokrotnie zauważała jego jednoznaczne w wymowie spojrzenia. I sama je posyłała, z pełną świadomością, że to jedyne, na co mogą sobie pozwolić. Na co ona może sobie pozwolić. Bo nie odważy się zrobić nic więcej.
"A gdybyś się odważyła?" — męczył ją wewnętrzny avvocatus diavoli.
"To przepadłabym na wieki..." — uświadomiła sobie. A w zasadzie: musiała to sobie uświadamiać za każdym razem. Na nowo.
***
Gdyby wiedział, że będzie tak dobrze, już dawno by jej powiedział. Od początku Julia ambitnie starała się sprostać jego oczekiwaniom. Ale teraz, gdy wiedziała...
Była idealna: słodka, uczciwa, pracowita, coraz bardziej kompetentna. Inteligentna i z poczuciem humoru. Przyjmowała bez słowa sprzeciwu jego uwagi. Nawet takie, które jeszcze niedawno wzbudziłyby w niej irytację a nawet bunt.
I troskliwa. Nie w taki męczący sposób, jak potrafią niektóre kobiety, "zagłaskując kota na śmierć", ale tak zwyczajnie, codziennie. Nie pytała po sto razy dziennie:
— Jak się czujesz?
Nie dopytywała, czy czegoś mu nie trzeba. Ale obserwowała go nieznacznie, gotowa pomóc. Przynosiła mu wodę, kawę, robiła śniadanie, towarzyszyła mu podczas pracy. Rozmawiała. Tak po prostu.
Nie wiedział, czy to efekt rozmowy odbytej przed tygodniem, czy świadomości, że obudziła się wtedy naga w jego ramionach. I że niczego złego to nie przyniosło.
"A może zmęczyło ją to napięcie, które przez tyle tygodni okazywała? — myślał. — Człowiek nie maszyna, musi mieć możliwość odpoczynku i regeneracji. Była tak cholernie spięta w kontaktach ze mną. To nie było dobre na dłuższą metę."
Obawiał się litości, nadmiernego współczucia, ciągłego roztrząsania jego sytuacji zdrowotnej, co z pewnością osłabiłoby jego mechanizmy obronne. Ale nie. Julia podeszła do jego choroby w sposób tak zdrowy, jak to możliwe: wspominała o jego samopoczuciu lub pytała o nie w taki sam sposób, jak o sprawy zawodowe. Rzadko wspominała. Tylko wtedy, gdy dawał jej odczuć, że coś mu dolega. Albo gdy pytała, kiedy znów ma "wlew". I to tylko dlatego, żeby zaplanować kalendarz zadań, łącznie z planowanymi wyjazdami do kliniki.
Koncentrowała się na ich wspólnej pracy. Nie na nim, co bardzo mu odpowiadało.
Przywykł do jej stałej obecności. Mimo, że znów fizycznie trzymała się od niego z daleka, nie dążyła do bliskości, nie starała się przełożyć umysłowego porozumienia na seksualne. Mimo, że już żadnej nocy nie spędziła w jego ramionach.
Każdego wieczora, po zakończeniu pracy i ustaleniu zadań na dzień następny, żegnała się i wracała do siebie na górę. Ale była. Przywykł do tego i założył, że tak już zostanie.
Dlatego tak bardzo się zdziwił, gdy któregoś dnia oświadczyła:
— Czy wystarczy ci mojej obecności do piątku? Później chciałabym wrócić do Żelazowa.
— Jak to...? — zdziwił się. — Przecież...
— Koniec wakacji. Wyjadę w sobotę. A w piątek jeszcze spotkam się z dziewczynami. Pożegnam się...
"A ze mną?!" — odezwał się jego wewnętrzny głos. Posłuszny mu, mężczyzna zapytał:
— Wrócisz?
Popatrzyła na niego, jak na człowieka niespełna rozumu:
— Przecież współpracujemy. Dasz mi znać, kiedy będziesz potrzebował mnie fizycznie, to przyjadę. Na razie muszę tam wrócić. Tam są "moje dzieci".
"A tu jestem ja — podpowiadał wewnętrzny głos. — Jako moja żona i współpracownica, komu jesteś winna większą lojalność?"
Ale nie zapytał o to głośno. Julia była bardzo niezależna. Nawet, jeśli ostatnio świetnie układała im się współpraca, kobieta nie wykraczała poza płaszczyznę czysto partnerską. Nawet, jeśli obdarzała go czasem wzrokiem pełnym podziwu czy nie do końca skrytym uśmiechem, nie robiła ani kroku w stronę czysto osobistą. A gdy jemu zdarzało się zażartować czy rzucić jakąś aluzję, udawała, że nie słyszy lub nie rozumie.
— Dobrze — odparł więc głośno. — Jestem ci zobowiązany za informację. Myślę, że do końca tygodnia wyrobimy się z bieżącymi sprawami. A później będziemy w kontakcie.
Skinęła głową. Nie musiał wiedzieć, jak często wspominała tamten poranek, gdy obudziła się obok niego. Jak czuła się dobrze, bezpiecznie i ciepło w jego objęciach. Jak żałowała, że z powodu własnej nieobliczalności musi położyć kres takim praktykom. Jak bardzo trzymała się w ryzach, obawiając się, że jeśli choć raz pozwoli na powtórkę, przepadnie z kretesem i na wieki.
***
Pożegnanie z dziewczynami było czułe, ciepłe i hałaśliwe. Spędziły razem wieczór, częściowo na pogawędkach o wszystkim i niczym, omawianiu stanu zdrowia i samopoczucia Marty, która znosiła ciążę dość dobrze, choć z pewnymi perturbacjami od czasu od czasu, na wspominaniu wspólnych doświadczeń.
Apartament Marty długo rozbrzmiewał śmiechem trzech młodych, silnych, damskich głosów.
Na pożegnanie obie "tutejsze" przyjaciółki wycałowały ją serdecznie, zobowiązały do regularnego, częstego kontaktu i do przyjazdów:
— Oczywiście, że będę — obiecywała sobie i im. — Przecież mam tu kawałek życia zawodowego...
"Tylko zawodowego?" — głos wewnętrzny nie ustawał w przedstawianiu jej korzyści z bliższej zażyłości z Arielem...
***
Musiała przyznać, że bycie żoną Ariela ma swoje plusy. Audi, które jej kupił, w mgnieniu oka połykało asfaltową drogę, która rozwijała się przed nią. Było wygodniejsze niż pociąg. I dawało niezależność. Teraz mogła sama przyjeżdżać do Warszawy tak często, jak będzie chciała.
"A będziesz — podpowiadał avvocatus diavoli. — I to nie tylko po to, żeby odwiedzać dziewczyny".
Nie komentowała jego słów. Nie kontrowała. Bo sama, gdy wspominała te dwa minione miesiące, miała ochotę zawrócić do Warszawy, wejść do apartamentu i zawołać:
— Honey, i'm home!
I zostać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro