27.
Zmieniła zdanie. Dziewczynom jednak powie. Ale dopiero wtedy, gdy wszystko z Arielem ustalą, podpiszą, wybiorą termin. Nie chciała ich lamentów czy złości, wsparcia, dobrych rad, zanim sama się nad tym wszystkim nie zastanowi. Na spokojnie, nie pod czyimś wpływem. Zamierzała sama podjąć decyzję. Bo ta w ogromny sposób zaważy na jej dalszym życiu.
Najchętniej zachowałaby tajemnicę również przed nimi, nie wiedząc, co z tego wszystkiego wyjdzie. Bo jeśli miałoby się nie udać, to nikt by się o fiasku tego przedsięwzięcia nie dowiedział. Ot, rozwiązaliby je po cichu, wspólnie albo ona by się wycofała.
Ale "babki" by jej nie wybaczyły. Nie tego. A ona nie chciała ich ranić. Po latach spędzonych w samotności, teraz, gdy znów się otworzyła na łączącą je przyjaźń, nie wypadało nic nie powiedzieć. Nie w sytuacji, gdy dziewczyny postanowiły odnowić więzy i zrobiły wszystko, żeby się udało.
Byłoby cholernie nie fair trzymać to w tajemnicy. I tak im się narazi, zwierzając już prawie post factum. Zresztą musiała przyznać, że z przyjemnością zobaczy je w tak w sumie ważnej dla siebie chwili. Żeby były przy niej i dodawały jej otuchy.
"No i wcześniej też - myślała. - Fajnie byłoby zrobić taką rundkę po sklepach, spa, fryzjerach. Tak, jak wcześniej z Darią. Tylko teraz to ja byłabym główną bohaterką".
- Jeśli w ogóle dojdzie do tego wszystkiego - mruknęła, przypominając sobie zamieszanie, gdy przedstawiła Arielowi swoje warunki.
Oczywiście nie obyło się bez sprzeczki, podkreślonej dezaprobatą jego adwokata. Ten facet wyglądał, jakby połknął kij, gdy okazało się, że mecenas Zagórski dorzucił do umowy kilka zapisów, chroniących dobro Julii.
- Albo będę miała możliwość wycofania się w każdym momencie, zanim oczywiście weźmiemy ten cholerny ślub, albo koniec! - zapowiedziała. - Tak samo domagam się zachowania w tajemnicy go przed wszystkimi...
- Marcie i Darii chcesz powiedzieć... - wytknął.
- ... przed wszystkimi oprócz nich... - uzupełniła, będąc na skraju opanowania. - I zagwarantowanie możliwości wystąpienia o rozwód w każdym momencie!
- Jasne! Dostaniesz prawo do zarządzania całym moim majątkiem, a potem wystąpisz o rozwód, zabierając mi jego połowę? - teraz i on podniósł głos. - Zapomnij, że zostanę jak wielu moich klientów, bez połowy zasobów i może jeszcze z wytargowanymi wysokimi alimentami!
Pogratulowała sobie siły wewnętrznej. Kiedyś zgodziłaby się na wszystko, podpisała grzecznie każdy świstek i cieszyła się, że złapała pana Boga za nogi. A po takiej reprymendzie po prostu zalałaby się łzami i zaczęła go przepraszać.
Inna sprawa, że Ariel kiedyś nie podnosił na nią głosu. Nie musiał. Najbardziej bała się tego na pozór cichego i spokojnego tonu, za którym szły konsekwencje.
Teraz zdarzało mu się. Jakby to on nie radził sobie z emocjami.
Nie chciała się z nim sprzeczać, usiadła więc w fotelu i założyła nogę na nogę a ręce splotła na kolanie. Czekała w milczeniu.
- Nie zrezygnujesz z tych dodatkowych zapisów? - upewniał się.
- Sam powiedziałeś, że mi ufasz - odparła. - Że cię nie zawiodę, będę z tobą pracować, że będę mogła odejść, kiedy zechcę.
Prawnik siedział bez słowa, sztywny i nadęty. Ale gdy Ariel ujął długopis, podszedł i wyciągnął rękę:
- Odradzam takie pochopne podpisywanie. Proszę mi jeszcze raz pokazać tę umowę.
Takie przepychanki trwały przez dłuższą chwilę. Wygrała tę scysję Julia; może dlatego, że jej nie zależało? A nawet, jak przyznawała sama przed sobą, bała się tego, co mężczyzna wymyślił? Może w głębi duszy bała się tego, co właśnie zadeklarowała? I dlatego właśnie pozwoliła sobie na nieustępliwość?
***
Generalnie czeka się miesiąc i jeden dzień, tak im powiedziała urzędniczka w USC. Ale widocznie później dla Ariela zrobiono wyjątek, uzasadniony ważnymi przyczynami. Jakimi, nie powiedział jej. Sam to załatwił, pewnie używając znajomości i dopiero wtedy jej to obwieścił.
Zdenerwowała się, słysząc, że ma mniej czasu do "godziny W":
- Do cholery, Ariel! Czemu mi nie powiedziałeś?
- Bo nie mam czasu - odparł niecierpliwie. - Nie mogę poświęcać na sprawy prywatne więcej, niż są one warte.
Tego nie powinien był mówić. Już kolejny raz uświadomił sobie, że w towarzystwie tej na pozór delikatnej a w rzeczywistości silnej młodej kobiety nie potrafi czasem utrzymać języka za zębami.
Jego słowa spowodowały wybuch:
- Wiesz, co?! Mam dość całej tej historii! Podajesz mi niezbędne informacje po kawałku, fragmentarycznie, tyle, ile uznasz za słuszne! Ty uznasz! Mam tego dość! Wycofuję się z całego przedsięwzięcia!
Rozłączyła się i tak silnie rzuciła telefonem, że odbił się od stołu i spadł na podłogę. Na szczęście nic mu się nie stało: obudowa nie pękła a wnętrze działało bez szwanku.
Zignorowała kolejne próby połączenia a w końcu wyłączyła aparat. Myślała, że ma miesiąc. Nie tydzień!
Teraz już nie można było zwlekać. Zrobiła połączenie konferencyjne. Daria akurat czekała na córkę, aż ta wyjdzie z zajęć dodatkowych, a Marta właśnie skończyła spotkanie w sprawie napisania kolejnego scenariusza.
***
Zwołała je w trybie pilnym do knajpki, którą poleciła im Marta: niewielkiej "dziupli" serwującej przede wszystkim menu wegetariańskie i wegańskie. Już kilkukrotnie tu bywały, skuszone kolorowymi i zdrowymi daniami.
I już za moment patrzyła, jak dziewczyny sztywnieją z zaskoczenia. Daria spuściła wzrok a Marta wręcz przeciwnie, popatrzyła na nią bojowo:
- A to sukinsyn! Jak on cię znów omotał, że zgodziłaś się za niego wyjść?!
Julia miała wrażenie... nie, pewność, że gdyby teraz Ariel wszedł do lokalu, przyjaciółka spopieliłaby go wzrokiem. Jak smoczyca z dawnych bajek.
- To nie tak... - zaczęła tłumaczyć, z nawyku próbując bronić mężczyznę. Ale dotarło do niej, że przecież sama jest wściekła i nie zamierza tego ukrywać:
- Zgodziłam się sama - wrodzone poczucie sprawiedliwości nie pozwoliło jej kłamać. - Ale mam wrażenie, że znów coś przede mną ukrywa. Tempo, w jakim to wszystko załatwia...
Opowiedziała im wszystko. Nie obawiała się, że sprawa wypłynie poza ich grono.
- Kochana moja! - Daria objęła ją zdecydowanym, ciepłym ruchem. - Jesteś zła, wiadomo. I masz rację. Ale pomyśl, dlaczego on tak to zrobił. Dlaczego chce dać ci takie uprawnienia. I dlaczego tak się spieszy. Tomek opowiada, że czasem intercyzę i inne umowy jej towarzyszące ustala się miesiącami. Że każda ze stron przeciąga, chcąc ugrać jak najwięcej dla siebie. A on daje dostęp do wszystkiego. Będziesz chciała, to możesz wybrać wszystkie środki z konta i wyjechać za granicę, na Malediwy albo gdzieś. I nic nie będzie mógł zrobić!
- Nie obchodzi mnie, dlaczego! - nadal ją nosiło. - To jego pomysł, nie mój! Powiedział, że mu zależy! Że moja pomoc jest mu niezbędna! Nie chcę tych pieniędzy, kliniki, majątku. Robię to tylko dla niego. Żeby mu pomóc. Bo powiedział, że potrzebuje właśnie mnie - tu jej głos lekko się załamał. - A on ciągle coś przede mną ukrywa! Myślałam, że mam miesiąc, żeby się z tym wszystkim oswoić! A teraz się okazało, że raptem tydzień!
Powoli, w miarę wyrzekania, zaczynała się uspokajać. Może spowodowała to możliwość wygadania się, szczerego, bez ważenia słów i zastanawiania, czy wypada. A może uspokajający uścisk przyjaciółki, która z nich trzech osiągnęła najwyższy poziom harmonii życiowej.
Znikły bojowe ognie w oczach, oddech się uspokoił, zwolniła tempo mówienia.
- Nie martw się. Poradzimy sobie i w tydzień - pocieszyła ją Daria:
- Jeśli naprawdę chcesz za niego wyjść - przy tych słowach głos przyjaciółki zabrzmiał delikatnie. A później zyskał na dźwięczności i sile. - Kleo, kochana, zawsze będziemy przy tobie. Obojętnie, jaką decyzję podejmiesz. Ale to ty musisz ją podjąć.
- Wiem - westchnęła Julia.
***
Tydzień później powtarzała za urzędnikiem magiczną formułkę, mającą zmienić całe jej życie. Gdy wypowiadała słowa:
- Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny....,
nadal nie była przekonana, że tego właśnie chce. Ale podjęła decyzję i zamierzała się jej trzymać. Ariel przekonał ją, że tak będzie najlepiej, prawnik nie protestował a ona zaczynała być ciekawa tego "nowego otwarcia".
Dziewczyny zrobiły to, czego potrzebowała: nie zająknęły się przez cały tydzień na temat sensu tego ślubu; obdarzyły ją ciepłem i przyjacielską czułością; zabrały do SPA, fryzjera, kosmetyczki, na manicure i chyba wszystkie inne zabiegi upiększające, jakie tylko istniały.
- Baby! A czy to warto? - próbowała się bronić, gdy przedstawiły jej scenariusz na ten najbliższy tydzień. - Przecież ten ślub to tylko na papierze. I dla papierów - podkreśliła. - I w towarzystwie zaledwie dziesiątki ludzi.
- Warto! - mruknęła Daria przez zęby, odznaczając kolejną pozycję ślubnej checklisty. - Nawet dla papierów.
- Dla ciebie. I dla tej dziesiątki, która będzie ci towarzyszyć - dodała Marta.
Julia cieszyła się, że przyjaciółki postawiły na swoim: elegancka, choć skromna sukienka w gradientowym, szarym kolorze, kupiona w ulubionym butiku Marty, nie nadawała jej wyglądu niepozornej myszki. Wręcz przeciwnie. Blondwłosa, o delikatnej urodzie Julia wyglądała w niej zjawiskowo i eterycznie. Dwukolorowy ballejage na włosach dodał twarzy blasku a lekki makijaż ukrył niedociągnięcia urody, spowodowane niedostateczną ilością snu w ostatnich dniach.
- Dosłownie chce się na ciebie patrzeć i patrzeć - podsumowała z zachwytem Daria. - Szkoda, że pan młody cię teraz nie widzi....
Była wdzięczna, że w tej chwili ma je obie przy sobie. Może ten ślub odbywa się tylko dla dokumentów i interesów; ale jest jedynym, jaki Julia prawdopodobnie zawrze w swoim życiu. Z mężczyzną, który... zniknął gdzieś na kilka dni przed samą uroczystością. Mówił, że wyjeżdża, ale nawet nie powiedział dokładnie, dokąd. A ona nie pytała. Dał jej do zrozumienia, że to ten nowy, tajemniczy projekt.
Zobaczyła go dopiero w dniu ślubu. Wyglądał elegancko, jak to on. Tyle, że sprawiał wrażenie bardziej zmęczonego niż zwykle: podkrążone oczy, blada, odcieniem wręcz przypominająca szarą twarz, brak uśmiechu, przygaszone spojrzenie. Jakby nie spał przez kilka dni.
Obrzucił ją roztargnionym spojrzeniem i choć przez moment zaiskrzyło ono podziwem, za moment znów uległ rozkojarzeniu. Po napomnieniu urzędnika skupił się na tyle, żeby powtórzyć świadomie słowa oświadczenia.
"Nawet w tej jednej chwili nie może udawać, że to tylko transakcja biznesowa? - pomyślała z żalem. - Specjalnie założyłam sukienkę, chciałam podkreślić ważność sytuacji. A on...
Głos Ariela był dźwięczny i wyraźny, jak zwykle. Miała wrażenie, że mężczyzna wygłasza słowa przysięgi z mocnym przekonaniem.
"Ale to chyba tylko złudzenie" - pomyślała, przypominając sobie jego rozkojarzenie sprzed chwili.
Obie dziewczyny stały za nią, jako świadkowie młodej pary. Nie dały się przegonić. I mimo, że urzędniczka kręciła nosem przy wpisywaniu ich nazwisk w odpowiednie rubryki, dwie przyjaciółki stanowczo potwierdziły chęć swiadkowania.
Cieszyła się, że w tej, w sumie podniosłej, pomijając samą intencję, chwili są z nią obie. I trwają przy niej bez względu na wszystko.
***
"Lampka szampana" po ślubie miała ciąg dalszy w sąsiedniej restauracji. Z uwagi na "nagłość" sytuacji, gości było niewielu; Marta i Daria przyszły bez partnerów, bo akurat Tomek i Radek mieli ważne, nie dające się odłożyć zajęcia poza Warszawą; kilkoro najbliższych współpracowników Ariela z kliniki i uczelni dopełniało grona wybrańców.
- Podobnie było u mnie - uśmiechnęła się Daria. - Pamiętacie? Pora przedpołudniowa w dzień powszedni, tylko kilka najważniejszych osób...
- I też ślub z konieczności - dodała Marta.
Daria obrzuciła ją zaniepokojonym spojrzeniem, ale szatynka nie dała się zbić z tropu:
- No co, taka prawda. Nie wiem do końca, czy ten ślub był ci potrzebny, Kleo. I tak szybko. I z nim.
Ostatnie słowa dodała cicho, cedząc przez zęby i nieznacznym kiwnięciem głowy wskazując pana młodego, który zamiast dotrzymywać towarzystwa własnej, świeżo poślubionej sobie, rozmawiał z prawnikiem:
- Takie równanie z trzema niewiadomymi. Ale to nie znaczy, że wynik nie wyjdzie pozytywny. Jesteś mądra babka, a skoro podjęłaś taką decyzję, nie mnie oceniać. Darii pospieszny, cichy ślub wyszedł na dobre, tobie z pewnością też się przysłuży.
Roześmiały się, choć Julia z pewną dozą wątpliwości. Po obiedzie i ponownych gratulacjach towarzystwo zaczęło się rozchodzić. W końcu pozostali we czwórkę: psycholog i one trzy.
- Dziękuję, że pomogłyście Julii - odezwał się, widząc przed sobą dwie pary oczu błyszczące nieprzejednaniem i jedną - niepewnością.
- Ktoś musiał. Ciebie nie było - wypaliła Marta.
Daria skrzywiła się na tak bezkompromisowe słowa, ale przesunęła się bliżej panny młodej, żeby wesprzeć ją fizycznie.
- Masz rację, Marta. Nie było mnie - zgodził się. - Ale teraz jestem. I zrobię wszystko, żeby Julia nie żałowała tej decyzji.
- Hej! Też tu jestem! - wyrwało jej się.
Dopiero teraz mężczyzna obdarzył ją stuprocentowo uważnym, ciepłym uśmiechem. Tak ciepłym, że zaczął roztapiać chłód w jej duszy, narosły w ostatnim tygodniu; składający się z wątpliwości, czy podjęła dobrą decyzję, urazy, że on gdzieś wyjechał, zmęczenia ostatnimi nieprzespanymi nocami.
Aż musiała potrząsnąć głową, żeby to zatrzymać, bo bała się, że w jego cieple rozpłynie się do kresu swoich granic:
- Co teraz?
***
Skrzywił się, słysząc w jej głosie urazę. Nie dziwił się. Powinien przy niej być w ostatnim tygodniu. Ale nie mógł. Chemia nie mogła poczekać. Może gdyby jej powiedział, zrozumiałaby i wybaczyła. Na pewno by zrozumiała. Ale jeszcze nie był gotowy.
Najpierw sam chciał się uporać z myślą o czekającym go boju a dopiero potem, już pogodzony z obrazem najbliższej przyszłości, poinformować Julię. Bo ona z pewnością by mu współczuła, przejęła się, żałowała go. A on bał się, że w tym momencie się rozklei. Że z silnego, dojrzałego faceta, widząc jej emocje, on też może stać się zawodzącą rozpaczliwie babą. A to byłoby dodatkowym upokorzeniem.
Nawet nie było tak źle. Przynajmniej fizycznie. Najgorsza była świadomość, że właśnie wlewa się w niego coś, co skutecznie ma zatruć jego organizm po to, żeby zahamować triumfalny pochód podstępnej choroby. Żeby zmniejszyć jego wielkość po to, aby można było zlikwidować go operacyjnie.
Wiedział to wszystko i był gotowy. Niemniej wiedza, że właśnie trucizna wlewa się w jego żyły, była trudna do zniesienia.
Wszystko to spowodowało, że podczas ślubu odbiegał myślami od "tu i teraz", nie potrafiąc się skoncentrować na uroczystości.
Julia trzymała dystans. Owszem, pozowała u jego boku do zdjęć, uśmiechała się, ale widział w niej pewną niechęć.
"I dobrze - myślał. - Przynajmniej niepotrzebne emocje nie wejdą nam w paradę".
Wcześniej omówili wszystko, co byli w stanie, umówili się na pewną formę związku i zobowiązali się dotrzymywać ustaleń.
***
Po zakończonym obiedzie poszli na spacer. Wędrowali powoli, bo choć Julia zmieniła w pewnym momencie szpilki na adidasy, to jednak zmęczenie dało o sobie znać. Jemu zresztą też.
Za moment mieli pojechać do mieszkania Marty, gdzie już czekały spakowane walizki młodej małżonki.
Proponował co prawda, żeby Julia przeniosła się do apartamentu podczas jego nieobecności, ale nie chciała. Wyraźnie zaznaczyła, że nie ma kluczy i nie będzie czuła się swobodnie, panosząc się w trakcie jego wyjazdu.
Wolała poczekać na niego i na "po ślubie".
***
Ze wzruszeniem, pomieszanym z niepokojem, wchodziła do windy, jechała nią i zatrzymała się pod drzwiami na trzecim piętrze. Nie była tu sześć lat. A gdy przekraczała je ostatnim razem, uciekała w panice, żeby ratować siebie, swoje zdrowie psychiczne i to nowe życie, które w niej nieopatrznie się zagnieździło.
Jego nie uratowała. Ale sama doszła do równowagi. Co prawda wymagało to przejścia przez koszmar, zstąpienia do piekieł i bolesnego powrotu, sześciu długich lat psychicznej rekonwalescencji i rehabilitacji, ale udało się.
Dziś wracała do znajomego mieszkania świadoma tego, co robi, własnej sprawczości oraz silna przekonaniem, że w każdej chwili może odejść. Że ma dokąd. A jeśli nawet nie będzie miała, to stać ją na to, aby zbudować sobie i ułożyć życie gdziekolwiek.
Apartament się zbytnio nie zmienił. Z tym, że teraz wydawał się jej jakby mniejszy, niż przed kilkoma laty. Owszem, nadal potrafił zadziwić wielkością i przestrzenią tu, na dole, blisko wyjścia, ale już nie szokował.
- Rozejrzyj się na spokojnie, zaznajom ponownie z mieszkaniem, a ja zaniosę twoje bagaże na górę - powiedział Ariel.
Odwróciła się do niego, pewnie gwałtowniej, niż powinna:
- Nie! Zostaw u podnóża schodów! Sama zaniosę walizki na piętro!
Popatrzył na nią ze zdziwieniem, może pomieszanym ze smutkiem zrozumienia, ale nie powiedział słowa. Zgodnie z jej poleceniem, postawił je we wskazanym miejscu.
Wymusiła na nim zgodę, że Ariel nie będzie wchodził na piętro. Że to jej przestrzeń. Dlatego sama teraz walczyła z bagażem.
Ruszył do kuchni. Pani, która od kilku lat pomagała mu prowadzić dom, z pewnością pozostawiła kolejny obiad. Obok wczorajszego, którego również nie zjadł. To prawda: lodówka była wypełniona gotowymi daniami; zupy, posiłki mięsne, surówki, ziemniaki i ryż; wszystko popakowane w pojemniki, czekające na podgrzanie i postawienie na stole.
Kiedyś poprosiłby o to Kleo. Nie, kiedyś nie musiałby ją o to prosić. Sama, znając swoje obowiązki, zrobiłaby to, zanim on zdążyłby o tym pomyśleć.
"Teraz wszystko się zmieniło" - skonstatował.
Z uśmiechem na ustach i w duszy. Świadomość przygotowania posiłku dla tej dość niechętnie nastawionej, stanowczej młodej kobiety napełniła go przyjemnym uczuciem, że jest komuś potrzebny.
"Nie komuś. - sprostował. - Jej".
***
Kochane!
Oczywiście zdaję sobie sprawę z faktu, że Ariel pewnie mógł inaczej załatwić umocowanie Julii w swoim majątku.
Nie wiem za to, czy mógł samodzielnie zmienić termin ślubu.
Niemniej obie te rzeczy były mi potrzebne do poprowadzenia akcji, więc jeśli nie zgadzają się z prawdą, to trudno ;D
Przyjmę konstruktywne rady w tych obszarach, może kiedyś z nich skorzystam :)
Gdyby coś, piszcie w komentarzach :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro