23.
Bistro, szumnie nazwane "Uczta Lukullusa", zaproponował Irek. Ona go nie znała. Bywała w tych okolicach przed laty, ale wtedy, o ile pamiętała, był tu jakiś sklep. Bodajże second hand.
A teraz przyjemne bistro, jedno z tych, które oparły się wszechobecnej unifikacji popularnych sieciówek. Irek już czekał. Bez garnituru, choć w marynarce. Uśmiechnął się:
- Cieszę się, że jesteś. Na śniadanie podają....- zaczął wymieniać propozycje, świadczące o tym, że bywał tu więcej niż raz.
Za moment już zajadała grzanki z masą serową na wytrawnie i sałatkę grecką:
- MMM, dobre - mruknęła, pilnując się, żeby nie mówić z pełnymi ustami. - Nie znałam tego miejsca - przyznała.
Z czterech stolików zajęte były dwa: ich i drugi pod ścianą, gdzie młoda kobieta, sądząc z wyglądu studentka, w słuchawkach na uszach, pisała coś na laptopie.
Irek zadbał o atmosferę: prowadził przyjemny small talk, opowiadając o swojej pracy, życiu, ostatnim filmie, jaki obejrzał w kinie.... Przypominał jej tego chłopaka sprzed lat, który zabiegał o jej względy. Z tym, że dojrzalszego. Ale tak samo uprzejmego.
"Kiedy miał na to ochotę" - pomyślała, nagle rozweselona.
Towarzystwo Irka, o dziwo, sprawiało jej przyjemność. Dobrze się bawiła, słuchając jego monologów. A świadomość, że nic nie musi, była miła.
Kilkukrotnie zarejestrowała jego spojrzenia pełne uznania, zarówno gdy patrzył w jej oczy, jak i wtedy, gdy przesuwał wzrok niżej. Czuła przyjemne mrowienie ust. Jawny podziw, którego Irek nie ukrywał, przypominał o tym, że w dalszym ciągu może się czuć atrakcyjna.
Nie poczuła się napastowana seksistowsko, a wręcz przeciwnie. Dawno już nie przebywała w towarzystwie mężczyzny zainteresowanego jej urokiem. Szczególnie, że Irek nie skupiał się jedynie na jej wyglądzie, ale przede wszystkim na tym, co Julia mówiła.
- Ten Dubaj nie wypalił. - wyznał. - Szkoda, bo chętnie bym go zobaczył. Pracuję w tym projekcie, ale online.
- Nic straconego. - starała się go pocieszyć. - Tym razem nie wyszło, ale pamiętaj, różne okazje się zdarzają. Trzeba mieć oczy otwarte i myśleć optymistycznie.
- Zawsze umiałaś znaleźć pozytyw w każdej sytuacji. - pochwalił.
"Bo przeszłam tak trudne lata, że wszystko po nich było jak kaszka z mleczkiem" - pomyślała:
- Wiesz, jest bardzo niewiele rzeczy, których nie da się naprawić - uśmiechnęła się. - A skoro tak, to po co się męczyć i martwić? Lepiej skupić się na poprawie sytuacji. Na ile się da. Ale jak zaczniesz tracić energię na żałość, smutek i wyobrażanie sobie, co złego może się stać, to zabraknie ci sił na dokonanie zmiany. I zamiast cieszyć się udanym życiem, zostaniesz z tamtym, smutnym i totalnie nie satysfakcjonującym.
Kiwnął głową. Popatrzył na nią z uśmiechem, który przeszedł w podziw:
- Zawsze byłaś taka poukładana, akuratna. I pod tą swoją rezerwą... bo właśnie nią epatowałaś wobec wszystkiego i wszystkich... - przypomniał - miałaś... masz... - poprawił się - sporo optymizmu i wiary w to, że może być dobrze.
Sądząc po spłoszonym zachowaniu, jakie zaprezentował po wypowiedzeniu powyższego zrozumiała, że nie miał zamiaru tak jej komplementować. Że "samo tak wyszło". Ale za moment rozparł się wygodniej na krześle i znów się uśmiechnął:
- To prawda. - potwierdził. - To mnie w tobie ujęło.
- A nie to, że nie wodziłam za tobą maślanym wzrokiem jak inne dziewczyny i że nie padłam ci od razu w ramiona? - poważne w treści pytanie okrasiła uśmiechem. Nie chciała go urazić.
Irek przez chwilę wyglądał tak, jakby się zastanawiał, czy nie nadąć się z powodu nadszarpniętej dumy. W tym momencie przypominał jej tamtego bufona ze studiów. Ale nie, poradził sobie z jej słowami i też się uśmiechnął:
- Należało mi się. - powiedział. - To też, jeśli mam być szczery. Zachowywałaś tę swoją rezerwę i trzymałaś wszystkich z daleka. A to było takie seksowne...
- Jak "z daleka"? Przecież miałam koleżanki, kolegów, wspólnie robiliśmy projekty, uczyliśmy się razem... - zaprotestowała.
- Owszem. Ale dopuszczałaś ich tylko tam, gdzie chciałaś. Nigdy nie byłaś szczera i otwarta, jak to mówią, do bólu. Twoją rezerwę było widać, słuchać i czuć - sparafrazował jedną z piosenek "Elektrycznych gitar". - Zawsze sprawiałaś wrażenie, że dużo więcej wiesz i znasz, niż reszta.
Popatrzył na nią poważnie:
- I pewnie to była prawda. Z tym, że nigdy mi nic nie powiedziałaś. A przecież byliśmy blisko...
Rozmawiali jeszcze długo. Dłużej, niż zakładała. Pierwszy raz, licząc dawne "bycie razem", dotknęli spraw poważnych; takich, jakie powinni byli omówić dawno temu, gdy coś się zaczynało pomiędzy nimi. A których wtedy nie tknęli.
Rozśmieszył ją trochę, mówiąc:
- Jak doszłaś do naszej grupy, wyglądałaś i zachowywałaś się, jakbyś uciekła z klasztoru: życzliwa, tajemnicza, z taką elegancją w ruchach. Nie garbiłaś się, nie siadałaś z kolanami pod brodą; przy byle posiłku, nawet podczas jedzenia hamburgera, zachowywałaś się z klasą. - wyliczał. - I nigdy nie mówiłaś o przeszłości. A jednocześnie podczas niektórych zajęć wykazywałaś się ogromną znajomością tematu. Jakbyś pracowała z takimi ludźmi: bezdomnymi, po przemocy... coś takiego. - wyznał. - I jakbyś dużo podróżowała; jakbyś znała z autopsji różne miejsca: miasta, ludzi, muzea, zabytki...
- A ja myślałam, że przyciągnęłam twoją uwagę, bo jako jedna z nielicznych nie leciałam na ciebie - postanowiła przerwać to drążenie.
- O widzisz, tak to właśnie robiłaś - podchwycił. - Jak rozmowa schodziła na życie prywatne, zmieniałaś temat. Trzymałaś wszystkich na dystans, nie dopuszczałaś bliżej. Żadnych dziewczyńskich zwierzeń: o byłych chłopakach, o pierwszym razie czy pierwszych pocałunkach, motylach w brzuchu... no, takich tam...
- Skąd wiesz? - nie podejrzewała go o tak dogłębne obserwacje. Nie dlatego, że nie był do nich zdolny; ale nie sądziła, że poświęciłby tyle uwagi komuś innemu poza sobą.
- Od razu cię zauważyłem. - uśmiechnął się. - Obserwowałem, robiłem research wśród koleżanek. I kolegów. - dodał.
- Przez dwa lata? - a ona nic nie zauważyła? Miała go za bufona, skupionego tylko na kolejnych podbojach. Przy których nawet nie musiał się wysilać.
Ta rozmowa sporo jej dała. Pochwała od Irka podbudowała ją psychicznie, odsłoniła aspekty, których Julia wcześniej nie zauważyła.
- Być może, gdybym wiedziała o tym przed laty, nie oceniałabym cię tak krytycznie. I nie odeszłabym - wyznała.
Rozpromienił się, usłyszawszy te słowa. Ale od razu sprostował:
- Słusznie zrobiłaś. Byłem niedojrzałym, przemądrzałym chłopaczkiem, któremu powodzenie wśród dziewczyn zawróciło w głowie - przyznał.
A później ujął jej dłoń, leżącą na blacie stolika:
- Ale nic straconego. Odnaleźliśmy się. I jestem teraz dużo bardziej dorosły.
Przez moment pozwoliła na ten uścisk, zanim wyswobodziła rękę:
- Muszę lecieć, mam dziś kilka ważnych aktywności. Zadzwonię. - zaczęła się zbierać.
Odchodząc nie mogła widzieć pełnego zadowolenia uśmiechu, który mężczyzna posłał za jej oddalającą się sylwetką.
***
Na spotkanie z Arielem szła pełna obaw.
"Czego on chce? - myślała. - Chyba wszystko, co najważniejsze, omówiliśmy. Czas zamknąć tamten rozdział."
Ale nie odpuściłaby sobie tego spotkania. Nie w sytuacji, gdy tak bardzo nalegał. Mimo przekonania, że wszystko, co wspólne, mają już za sobą, nie ukrywała, że chętnie porozmawiałaby jeszcze o tamtych czasach. O tym, co on myślał. Co czuł. A przede wszystkim, dlaczego w ogóle po nią sięgnął. Bo kim ona dla niego była? Dziewczynką, zieloniutką w kwestiach damsko - męskich jak szczypiorek na wiosnę, nikim szczególnym.
Absolutnie nie partnerką. Ani na początku, ani później.
"Ani nigdy" - dodała z goryczą.
Więc dlaczego? Co tak naprawdę nim kierowało? Czemu był taki, jaki był? Istnieje szansa, że dziś się dowie?
"Bo przecież to on chce porozmawiać. I to bardzo" - myślała, wspominając jego ton głosu, pełen nacisku... i czegoś jeszcze, czego nie potrafiła zdefiniować, a co ją lekko zaniepokoiło.
Zastanawiała się przez moment, czy nie zrobić mu przyjemności i nie założyć jakiejś sukienki. Ale powstrzymała się. "Nie noszę sukienek" powtarzała mu tyle razy, że nie wypadało podważyć własnej decyzji. Za to spodnie i bluzkę dobrała w jego ulubionych kolorach. Pamiętała, że Ariel lubił ją w różnych odcieniach niebieskiego i żółtego. Znalazła, co prawda nie w swojej, tylko w Marty szafie, ciemnobłękitne spodnie i do tego założyła żółtą bluzkę, skromną w kroju lecz z fantazyjnym wiązaniem pod szyją. Biało - żółto - brązowe sandałki i jasnobrązowa torebka dopełniały całości.
Chciała się ładnie prezentować. Przyznawała się do myśli, że świadomość korzystnego wyglądu w jej przypadku potrafi działać wzmacniająco. A tego potrzebowała podczas rozmowy z Arielem. Rozmowy, która mogła być trudna emocjonalnie. I do której, na wszelki wypadek, chciała być przygotowana tak bardzo, jak to możliwe. W każdym aspekcie. Nawet ładnego wyglądu.
To, do czego się nie przyznała, nawet sama przed sobą, to chęć spodobania mu się. Zobaczenia w jego oczach aprobaty, uznania, podziwu...
I zobaczyła.
Umówiła się z nim w Ogrodzie Saskim pod fontanną. Nie chciała, podobnie jak w przypadku Irka, spotykać się z Arielem w restauracji, choć proponował. Odrzuciła pomysł obiadu lub kolacji. Wolała niezobowiązujący spacer. A Park Saski bardzo lubiła. Można było po nim spacerować, usiąść na ławeczce, wypić kawę z mobilnego baru. A przede wszystkim czuć swobodę i mieć poczucie, że w każdej chwili może się pożegnać i odejść, bez zwracania na siebie uwagi.
Podniósł się z ławki, na której siedział, przeglądając coś w telefonie. Widziała, jak obrzucił ją spojrzeniem przepełnionym aprobatą, radością i jeszcze czymś:
- Witaj, Julia. Cieszę się, że przyszłaś.
- Miałeś wątpliwości? - skinęła lekko głową.
- Zawsze jest margines niepewności. Nie mam już nad tobą władzy. - odparł lekko.
A przynajmniej chyba miało tak zabrzmieć. Bo miała wrażenie, że mężczyzna nie czuje się tak swobodnie, jak chciałby.
Zdjął marynarkę i zawiesił ją sobie na ramieniu. Spojrzała na zadbane ręce, wyłaniające się z podwiniętych rękawów kremowej koszuli i mimowolnie przypomniała sobie, co potrafił nimi zrobić...
Zadrżała; popatrzyła przez chwilę na trawę rosnącą obok ławki i postarała się zmienić tok myślenia:
- Prosiłeś o spotkanie. Jestem. O co chodzi?
Skrzywiła się. Jej słowa zabrzmiały bardziej opryskliwie, niż powinny. To przecież nie jego wina, że budzą się w niej niewłaściwe odczucia. Nie powinna się na nim wyżywać za to, że nie potrafi opanować wspomnień.
Podświadomie oczekiwała bury. Kiedyś Ariel pilnował, żeby umiała się wypowiadać spokojnie i bez unoszenia się emocjami.
"Pilnował, wymagał i karał" - pomyślała.
Irek przed kilkoma godzinami podziwiał jej opanowanie i klasę. Nie wiedział, jak dużym wysiłkiem zostało okupione nabycie tych umiejętności. Jak często była karana... ("wróć, ponosiłam konsekwencje.." poprawiła się w myślach), za niedostateczną, według Ariela, pilność w ćwiczeniu cnót uznanych przez niego za ważne.
Ale zanim zdążyła pogrążyć się w smutnych wspomnieniach, mężczyzna znów się uśmiechnął. Łagodnie. Jak nie on:
- Cieszę się, że przyszłaś. Jak się miewasz?
Zdziwienie, że nie zareagował na jej opryskliwość, zmieszała się z irytacją na samą siebie. Czego ona się boi? Czemu zareagowała jak dziewczynka, którą kiedyś była? Przecież w Żelazowie i na konferencji umiała pokazać swoją niezależność.
A Ariel nic jej nie może zrobić.
"Nic! - powtórzyła sobie w myślach. - A jeśli moje zachowanie nie będzie mu się podobać, to jego problem!"
- Dziękuję, dobrze - odparła trochę "drewnianym" głosem.
Z dobrego humoru, z którym tu szła, nie pozostało prawie nic:
- Powiedziałeś, że to ważne... - przypomniała.
- Usiądźmy, proszę - wskazał jej ławkę, z której przed momentem wstał. Pokręciła głową:
- Wolę się przejść - odparła.
Popatrzył na nią przeciągle:
- W porządku. Przejdźmy się - przytaknął. - Może "wychodzisz" tę irytację, która teraz cię przepełnia.
Była zła, że bezbłędnie rozpoznał i nazwał kłębiące się w niej uczucia, ale powstrzymała się od odpowiedzi. Nie chciała dać mu żadnego punktu zaczepienia do kolejnych osobistych wtrętów.
Jednocześnie niepokoił ją jego wygląd: Ariel miał surowe rysy twarzy, które ocieplał jedynie uśmiech. Ale tym razem jego twarz wydawała jej się bardziej ściągnięta niż zwykle. Jakby dręczyło go jakieś poważne zmartwienie.
Ruszyli powoli w głąb parku. Najpierw główną alejką a później skręcili w boczną, już nie tak "uładzoną". Tu było więcej swobodnej roślinności.
- Chciałeś porozmawiać. Mówiłeś, że to ważne - przypomniała.
Mężczyzna milczał jeszcze przez kilka sekund:
- Skomplikowały mi się pewne plany. Prawdopodobnie będę miał nowe, nie dające się odłożyć, zobowiązania. Chciałbym, żebyś pomogła mi w pracy a później ewentualnie zastąpiła - zaczął.
- To znaczy, co? - chciała konkretów. A jednocześnie kusiło ją, żeby się roześmiać. Ona ma go zastąpić? Zwykła szkolna psycholożka z zaledwie kilkuletnim doświadczeniem takiego profesora?
- Do ogarnięcia są, jak na razie, dwa poletka: wykłady w twojej dawnej alma mater i klinika. - wyjaśnił. - Nie planuję przyjmować ani tobie zlecać występów w mediach a artykuły będę sam pisał. Tak samo aktualną książkę. Do pomocy mam asystentkę w klinice, która to ogarnia, więc w to nie będę cię angażował.
To, co mówił, było abstrakcyjne. Parsknęła ironicznym śmiechem:
- Dzięki za propozycję. Ale ja mam pracę; no i jestem zwykłym magistrem, nie odpowiednią osobą do wykładania wiedzy studentom. Nie czuję się też kompetentna, żeby zastąpić cię w twojej klinice. Nie jestem terapeutą. A na zarządzaniu się nie znam. - wytknęła mu.
Nieco złośliwie, ale pamiętała boje w środowisku psychologów i psychoterapeutów sprzed kilku lat, gdy Ariel wypowiadał się o konieczności zaostrzenia przepisów prawnych. Dowodził, że psychoterapię powinni prowadzić jedynie specjaliści po czteroletniej szkole, przygotowującej do tego zawodu. I obowiązkowo poprzedzonej tytułem psychologa lub lekarza.
Wtedy już z nim nie była, ale na studiach dużo o tym mówiono.
"Pogięło go, że chce, żebym go zastąpiła?" - pomyślała mało dyplomatycznie.
Mężczyzna był jednak zdeterminowany. Przemyślał to, planując dalsze działania i zamierzał osiągnąć swój cel. I to niejeden. Wysłuchał więc jej argumentów i odparł:
- Potrzebuję kogoś zaufanego. Kto wiem, że będzie lojalny wobec mnie. Taki, jak ty. - tu obdarzył ją ciepłym, życzliwym uśmiechem. - Zgódź się, pracuj ze mną, a wprowadzę cię we wszystko, w co będę mógł i wszystkiego nauczę.
Widząc, że Julia się waha, dodał uspokajająco:
- Nie będę wymagał od ciebie prowadzenia terapii. Od tego mam ludzi. Ale zarządzać zespołem terapeutów możesz. I nie umniejszaj sobie. Psycholog to specjalista, wykształcony, mający duże umiejętności. A z tego, co wiem, skończyłaś studia jako jedna z najlepszych na roku. Sprawdziłem niedawno dane na uczelni - wyjaśnił.
Ileż by dała, żeby wiedział to z autopsji! Gdyby wtedy był przy niej, wspierał, słuchał, jak chwalił ją wicerektor, wręczając dyplom ukończenia studiów. Gdy dostała propozycję przerobienia pracy magisterskiej na artykuł do zamieszczenia w piśmie naukowym. I ofertę zrobienia doktoratu.
Jak by to było cudownie, gdyby pomiędzy nimi przez cały czas było dobrze i Ariel był na gali wręczania dyplomów, jak chłopaki czy dziewczyny jej koleżanek i kolegów; gdyby mogła wrócić do domu i pochwalić się otrzymanymi propozycjami; poradzić, w którą aktywność warto wejść a którą sobie odpuścić.
A nie bać się, że po jej ucieczce on się zorientuje, zainteresuje i pojawi. Dlatego nie skorzystała z żadnej. Żeby nie mieć nic wspólnego ze środowiskiem, w którym mogłaby go spotkać.
- No tak.. - westchnęła, próbując uspokoić wezbrane przed momentem emocje. - Tak było. Ale nic z tego nie predysponuje mnie do tego, co mi proponujesz. Masz na pewno zastępców i współpracowników, na uczelni i w klinice, którzy ci pomogą. Ja się nie nadaję. - zakończyła stanowczo.
- Potrzebuję kogoś zaufanego. - powtórzył. - Kogoś, komu mogę powierzyć moje dzieła bez obawy, że zrobi z nimi nie to, co trzeba.
Wahał się przez moment, a później dodał:
- Może się okazać, że będę zaangażowany w inne... projekty... i nie będę mógł osobiście nadzorować tych. Jeszcze z uczelni mogę zrezygnować, ale klinikę muszę oddać w dobre i pewne ręce.
Pokręciła głową. Nie podobało jej się to. A może właśnie podobało? Za bardzo? I dlatego postanowiła odciąć się od niego i jego świata:
- Ariel, litości! - westchnęła. - Nie masz czasu na ogarnianie podstawowych obowiązków, to po co ładujesz się w kolejne?! Aż tak jesteś głodny sukcesów?! Parcia na szkło?! Tak ci szkoda odmówić czemuś, na co nie masz przestrzeni w swoim życiu?!
Nie posądzała go o taką zawodową pazerność. Zawsze był aktywny, ogarniał mnóstwo rzeczy, ale miał na nie czas i siły. Nie rozumiała podejścia, jakie teraz zaprezentował:
- Nie będę pracowała dla ciebie. - oświadczyła. - Albo odpuścisz ten nowy projekt, czymkolwiek by był, albo znajdziesz sobie innego zastępcę.
Miała wrażenie, że jej ton nie wybrzmiał tak stanowczo, jak chciała. Skrzyżowała więc ramiona na piersi, starając się podkreślić dystans pomiędzy nimi dwojgiem.
***
Nie rozumiała. Nie zdziwił się. Tak jej to przedstawił, że nie mogła zrozumieć. Nie wiedziała, że akurat tego projektu nie mógł odpuścić...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro