Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22.

Nadal nie dowierzał. Wpatrywał się w polskie i łacińskie słowa zapisane na wydruku i nie chciał przyjąć ich do wiadomości.

Nie tak miało być! Nie teraz! Nie.. nigdy... - myślał.

Od wczorajszego wieczora, gdy otworzył e-mail, przeszedł chyba wszystkie klasyczne stadia: szok, niewiarę, bunt, zaprzeczenie. Wszystko na raz. A może jedno po drugim? Kłębiły się w jego myślach, spowodowały bezsenność. Chciał stworzyć plan przeciwdziałania, ale w tym momencie nie dał rady. Sam nie wiedział, kiedy, czarne myśli zagarnęły go całkowicie i nie wypuściły przez długie godziny.

"Przecież to niemożliwe - myślał. - Nie ja. Bo niby z jakiego powodu?"

A gdy nadal nie mógł zasnąć, bo "może jednak" wciskało się nieśmiało pomiędzy buntownicze myśli, zaczął sam siebie przekonywać, że to nieprawda. Nie on. 

W którejś z kolei godzinie bezowocnego mierzenia się z bezsennością, znużony,  pomyślał, że bardzo chciałby takie zaprzeczenie usłyszeć z jej ust. Jej by uwierzył; nie burzyłby się i przyjął wszystko, co ona mu powie. Nawet, gdyby to było potwierdzenie najgorszych obaw.

Możliwe, że tę myśl wygenerował udręczony mózg tylko po to, by doznać ukojenia. Faktem jest, że uspokoiła go ona, pozwoliła przymknąć powieki i uciec w bezpieczną krainę snu.

***

Ślub Darii był magiczny, bajkowy, taki jak sobie kiedyś wymarzyła. Tomek stanął na wysokości zadania, organizując wszystko, a one we dwie z Martą były przez cały czas przy pannie młodej, ciesząc się i przeżywając wraz z nią. 

(Tutaj zachęcam do zerknięcia na profil xNoorshally, gdzie od kilku dni w zbiorze "Noorshallanckie opowieści", w rozdziale 6. "I ślubuję Ci miłość..." wisi one shot "Najlepsza dekada". Linku nie udało mi się wkleić).

Jedynym zgrzytem, za to dużym, był smutek ogarniający ją za każdym razem, gdy patrzyła na szczęście Darii czy Marty. Daria, nieustająco zakochana w Tomku, mająca wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła, przebywała dziś w bajkowej krainie. A Marta z Radkiem, pomimo ostatnich spięć i jeszcze niepełnego pogodzenia się, gdy zapominali, że są na siebie źli, mimowolnie dawali wyraz swoim uczuciom: każdym spojrzeniem, dotykiem, uśmiechem.

"Oni znaleźli siebie nawzajem. A ja?" - myślała z rozżaleniem. Nie było obok niej nikogo, kto patrzyłby na nią z takim żarem lub czułością jak Tomek czy Radek na swoje partnerki. Nikogo, na kogo ona mogłaby tak patrzeć, trzymać za rękę, wymieniać po cichu uwagi, szepcząc mu do ucha i chichotać, słuchając odpowiedzi.

Przypomniała sobie, jak bardzo kiedyś była zazdrosna o uwagę, którą Ariel obdarzał jej obie przyjaciółki. Jak jej to przeszkadzało. Jak bardzo chciała mieć go dla siebie, na wyłączność i czuć się jego księżniczką. Jego maleńką. Jego...

Nie pytała Darii o powody niezaproszenia Ariela. To się rozumiało samo przez się. Gdyby nie ona, przyjaciółka z pewnością wystosowałaby odpowiednie zaproszenie. Bo ten mężczyzna był dla Darii ważny w przeszłości. Uratował jej zdrowie, być może życie, a z pewnością dobrostan psychiczny i całość jej małżeństwa.

Powinien tu być i oglądać wyniki swojej wieloletniej pracy z dorosłą już Darią. Pracy, za którą jego "komercyjni" klienci płacili bajońskie sumy a przedtem czekali w kolejce. A ona miała to wszystko gratis, poza kolejnością i z pewnością z większą jego uwagą niż wszyscy inni. Nawet razem wzięci.

"Na pierwszym nie był, bo wtedy jeszcze nie mógł ujawnić łączącego naszą czwórkę paktu. Tym bardziej należało mu się zaproszenie na drugą uroczystość" - myślała.

Poczuła się winna. To z jej powodu, aby jej nie zrobić przykrości, przyjaciółka nie zaprosiła Ariela.

"Ale przecież wytrzymałabym - myślała. - Daria nie powinna była wybierać pomiędzy nami".

***
Rano uświadomił sobie, że tej nocy, gdy mierzył się ze strachem, czuł się bezbronny i niewiele znaczący wobec agresora pustoszącego jego organizm, Julia bawiła się, z pewnością świetnie, na weselu przyjaciółki.

Przez ostatnie dwa dni nie opuszczała go świadomość, jak bardzo chciał tam być. Z nią. I z nimi wszystkimi. Sama myśl, że Daria nie zaprosiła go na drugi ślub, była nieprzyjemna. Może nie odczułby tak dużej przykrości, ale od wczoraj jego samopoczucie dążyło ku dnu. I pomimo wykształcenia, doświadczenia i całej wiedzy, jaką posiadał, trudno mu było zahamować ten pęd.

Niby wiedział, że uroczystość jest mała i tylko dla najbliższych. Ale zawsze traktował te dziewczyny właśnie jak najbliższe. Tyle im pomógł przez lata!

Gdyby nie on, nie byłyby tam, gdzie są teraz. Nie osiągnęłyby tego, co mają. I może w ogóle nie byłyby razem?
Przed jego oczami przeleciał film złożony z dziesiątków drobnych i kilku poważniejszych wydarzeń z przeszłości.

Wtedy czuł się jak młody bóg. Kreujący rzeczywistość. Zmieniający ludzi. Podporządkowujący ich sobie. Wszystko było proste, nic nie sprawiało mu trudności. Snuł i realizował plany, łączył i dzielił, podnosił i niszczył, zgodnie z tym, co uważał za odpowiednie. Tym trzem nastolatkom poświęcił kawał czasu i energii, wspierał je w trudnościach, uczył jak żyć; pod jego opieką stawały się powoli tym, kim są dziś: silnymi, pełnymi energii życiowej kobietami.

A one zostawiły go, jak się zostawia niepotrzebny balast. "Zagłosowały nogami... - pomyślał po raz nie wiadomo, który... - gdy okazało się, że Kleo jednak odeszła na dobre". 

Po rozmowie z Julią, odbytą przed dwoma miesiącami wiedział, że wtedy odeszła nie tylko od niego. Ale również od nich. Właśnie po to, żeby nie stawiać przyjaciółek przed wyborem: ona albo on. Ale dziewczyny i tak wybrały. Zagubioną przyjaciółkę.

Wzruszył ramionami. Uśmiechnął się, gdy uzmysłowił sobie, że ten ruch, jako niegodny dobrze wychowanego człowieka, tępił u Kleo i obu jej kumpelek. Przede wszystkim u niej. A teraz sam go przejął. I świat się nie zawalił.

Jeszcze wczoraj, zanim otworzył ten feralny mail, fakt, że nie uczestniczy w jednym z najważniejszych wydarzeń w życiu Darii, Marty i Kleo, niezwykle mu doskwierał.
Ale za moment zupełnie o tym zapomniał, skupiwszy się na sprawie dużo ważniejszej.

Dziś został w domu. Potrzebował spokoju i ciszy, żeby ułożyć plan boju. Bo nie zamierzał się pogodzić z informacją z maila. Z natury wojownik, chciał zrobić wszystko, co możliwe, żeby wykluczyć ten problem.

Ze wstydem myślał o nocnym załamaniu. Zawsze tłumaczył swoim studentom i klientom:

- Noc nie jest od myślenia. Nocą wszystkie koty wydają się czarne. Zresztą wszystko jest czarne. Czarniejsze, większe i bardziej straszne niż normalnie. Dlatego nocą nie należy myśleć ani planować. W nocy trzeba spać, nabierać sił do walki z problemem. A walką, albo choćby planowaniem jej, zająć się w dzień - powtarzał.

I co z tego, że wiedział? Choć od dziesiątków lat nie był wierzący, w nocy zlał się potem a strach wciskał mu w usta znane, lecz dawno zapomniane słowa:

- Oddal ten kielich ode mnie...

Gdy rano otworzył oczy, nocne strachy odeszły w niebyt. Znów czuł się silny i waleczny a kilka przespanych godzin dodało mu energii.

Niedobrze się stało, że otworzył ten e-mail wieczorem. Wtedy, gdy organizm przygotowuje się do snu a umysł staje się bezbronny i podatny na negatywne myśli.

Ale skąd mógł wiedzieć? Dziesiątki razy otwierał podobne maile. I wszystko zawsze było ok. Dbał o swoje zdrowie. Badał się regularnie, nawet będąc przekonany, że to tylko strata czasu. Był zdrowy. Odznaczał się tężyzną fizyczną, dużą odpornością i pewnością, że choroby dotykają innych. Nie jego. 

Tym razem los spłatał mu figla. Okrutnego. To, co wyczytał z wyników badań, to  nie było "nic"; tylko podstępny wróg, którego sama potoczna nazwa budziła odpowiednio złe konotacje.

Nie był typem człowieka, który się poddaje. Był silny, zdecydowany, umiał i lubił walczyć. Postanowił poradzić sobie tak, jak robił to zazwyczaj: traktując jak kolejne zadanie, projekt do realizacji, z rozpoznaniem celu, metod działania, niezbędnych narzędzi. I czasu.

Zasiadł więc w gabinecie, za biurkiem, którego używał do pracy w domu, otworzył laptop i zabrał się do planowania.
Niesiony falą niewiary i nadziei, szczegółowo, punkt po punkcie, zaplanował batalię.

To, o czym wiedział, że będzie miał na to wpływ, rozpisał szczegółowo. To, co nie zależało od niego, zaznaczył czerwonym pytajnikiem i wprowadził odnośniki do dalszego uzupełnienia. 

Trudno mu było napisać na górze słowo, które od wczorajszego wieczora przenikało wszystkie jego myśli.
Dlatego, żeby choć trochę oszukać samopoczucie, wkleił w tytule analizy zabawny rysunek symbolizujący zwycięzcę na najwyższym stopniu podium.

Za każdym razem, gdy otworzy ten plik, zwycięzca będzie się do niego uśmiechał.
Wierzył w siłę autokreacji, silnej woli, właściwego nastawienia. Wiedział, jak bardzo psychika jest ważna w procesie walki z chorobą.

Zdawał sobie sprawę, że może być różnie. Że może czekać go drastyczna zniżka nastroju a nawet załamanie. Dlatego potrzebował wszystkich, choćby mało znaczących, podnoszących na duchu symboli. 

I zaczął pisać. 

***

Wróciła do Warszawy z mieszanymi uczuciami. Sama, bo Daria z Tomkiem wyskoczyli na kilka dni w "podróż poślubną" na Teneryfę a Marta z Radkiem postanowili zostać jeszcze nad morzem przez dzień czy dwa, żeby spokojnie porozmawiać. 

Nikt jej tego nie powiedział, nikt niczego nie sugerował, ale poczuła się jak persona non grata. Dwoje najbliższych sobie ludzi, którzy potrzebują ustalić rzeczy ważne, nie potrzebuje widza ani doradcy. Choćby najbardziej zaprzyjaźnionego. 

"Chyba czas poszukać sobie mieszkania" - pomyślała. 

Nie chciała jeszcze wracać do Żelazowa. Nastawiła się na wakacje w Warszawie i zamierzała je tu spędzić. A jeśli nie w mieszkaniu przyjaciół, to w wynajętym. 

Wieczorem rozłożyła się w pustym lokalu na kanapie, oparła stopy o siedzisko, zgięła kolana i otworzyła laptop. Zamierzała znaleźć kilka przynajmniej ofert wynajmu. 

Pod ręką miała stolik z dzbankiem ciepłej herbaty i kilka maślanych ciasteczek. 

Będąc sama w mieszkaniu przyjaciół nie czuła się swobodnie. Miała wrażenie, że jest tu bez pozwolenia. Ale jeśli nie tu, to gdzież miałaby się podziać? Nagle uderzyło ją, jak bardzo filozofia "sama sobie sterem, żeglarzem, okrętem" dotąd nie pozwoliła jej nigdzie zapuścić korzeni. 

Przyjaciółki zdobyły swój "kawałek podłogi" i swoje miejsce w życiu. Ona nie. Od momentu odejścia od Ariela pomieszkiwała nad morzem, w Krakowie, miała też kilkumiesięczny epizod w Bydgoszczy. Teraz od dwóch lat w Żelazowie. Ale wszystko, co miała, to wynajmowane na krócej lub dłużej mieszkanie i pracę, z której w każdej chwili mogła odejść. Z rodzicami już dawno zerwała kontakt. Z przyjaciółkami odnowiła, ale chwilami czuła się przy nich jak piąte koło u wozu. 

Zapragnęła zapuścić gdzieś korzenie. Mieć coś swojego. Kogoś.... Nagle opanował ją nawał emocji. Przypomniała sobie Darię, szczęśliwą mężatkę od dziesięciu lat. I Martę, która w tej chwili z pewnością znów tłumaczyła Radkowi, że wcale nie muszą brać ślubu, żeby być szczęśliwymi. Albo właśnie w tym momencie wznosiła się na wyżyny rozkoszy podczas obiecanego "starania się o dziecko".

I pozazdrościła im.

Ona też chciała. Miała prawie trzydzieści lat; to najwyższy czas, żeby się ustatkować, znaleźć swoje stałe miejsce, kogoś bliskiego. Przez kilka lat po odejściu od Ariela nie brała tego pod uwagę. A gdy już pomyślała, bardziej z rozsądku i potrzeby niż z wewnętrznego pragnienia, przytrafił jej się nieudany związek z Irkiem. 

"Nieudany?" - zastanowiła się. Teraz patrzyła na niego z perspektywy wspomnienia, z oddalenia, z dużo większą dojrzałością niż wtedy. 

Fakt, nie wyszło najlepiej. Ale wtedy, gdy potrzebowała kogoś, był przy niej. Nie długo, nie taki i nie tak, jak chciała, ale był. I przez jakiś czas układało im się nieźle. 

"Może zadzwonić do niego? Odnowić tę znajomość?" - pomyślała, przeszukując internet. Irek, tak jak obiecał, wysłał jej w social mediach zaproszenie, ale ona go dotąd nie potwierdziła. Teraz kliknęła szybko, żeby się nie rozmyślić. 

Za moment przyszło powiadomienie:

"O, witaj, Julia! Już myślałem, że nie zamierzasz mnie przyjąć do grona sowich znajomych". 

Uśmiechnięta emotikonka i symbol machającej dłoni miały chyba pokazać, jak bardzo mężczyzna cieszy się z jej decyzji. 

Ona też się uśmiechnęła. Do machającej z ekranu laptopa łapki, do życzliwych słów, które pojawiły się w okienku komunikatora. Chyba dzisiejszemu nastrojowi mogła zawdzięczać, że umówiła się z Irkiem na jutrzejsze przedpołudnie. Mężczyzna zaproponował obiad, który ona zmieniła na śniadanie w jakimś miłym bistro. 

Nie chciała się zobowiązywać elegancką restauracją i długim siedzeniem w jego towarzystwie. Bo tak właśnie by było:  zanim by wybrali z menu, zanim posiłek zostałby przygotowany, zanim by zjedli.... Wolała krótkie z założenia spotkanie, niezobowiązujące, które, w miarę chęci, mogliby przedłużyć. 

Wymienili jeszcze kilka zdań, on zapewnił, jak bardzo się cieszy, ona obiecała, że będzie i pożegnała go. Miała coś jeszcze do zrobienia. 

Westchnęła i wrzuciła pierwszą ze stron internetowych, oferujących mieszkania do wynajęcia. 

Zdążyła gwizdnąć, w połowie z przestrachu i w połowie z podziwu na widok cen, jakie widniały w ofertach, gdy zadzwonił telefon. Ariel. Nie chciała odbierać, psuć sobie nastroju, ale mężczyzna nie odpuścił. Za moment zadzwonił po raz drugi. Westchnęła i nacisnęła przycisk z zieloną słuchawką:

- Tak, proszę? - odezwała się cicho. 

- Witaj, Julia - on również mówił cicho. Jakby z trudem. Jak nie Ariel. 

Milczała wyczekująco. 

- Dobrze, że odebrałaś. Chciałem z tobą porozmawiać. - zaczął. 

Znów milczała. Wyczuwała w nim jakąś zmianę. Nie była pewna, w jakim kierunku. Czekała więc.

- Spotkajmy się jutro, wszystko ci opowiem. - wypłynęło ze słuchawki. 

Prawie parsknęła smiechem. Dwa spotkania jednego dnia, oba z "byłymi", nigdy jej się nie trafiły. Choć obu "byłych " jednocześnie miała okazję spotkać miesiąc temu na konferencji. I obu wtedy "spuściła na drzewo".

Ale opanowała się. Przy Arielu lepiej trzymać emocje na wodzy. Tak samo jak słowa i sposób zachowania. 

"Lepiej mówić mniej niż więcej. - pomyślała. - Żeby nie zaczął drążyć, pytać, męczyć. 

Ale Ariel chyba nie zamierzał zgłębiać tajników jej samopoczucia. Owszem, zapytał o nie, ale przyjął odpowiedź, że "w porządku". Zdziwiło ją to. Ale nie na tyle, żeby cokolwiek powiedzieć. 

***

- Spotkajmy się, Julio. - poprosił łagodnie. - Chciałbym z tobą porozmawiać.

Przez chwilę jeszcze się wahała. Czując jej opór, dodał:
- To ważne.

Milczała. Więc powtórzył:
- To ważne, Julio. Musimy porozmawiać.

Poczuł, jak jej opór maleje. I ucieszył się. Kobieta stanowiła ważne ogniwo w jego planie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro