15.
Tym razem sen przerzucił ją w przeszłość, do czasów studenckich.
Za wyjątkiem jednej przygody na ostatnim roku studiów, do tej pory unikała bliskości mężczyzn. Najpierw nie chciała się z nikim zadawać, miała dość przeżyć, a później "nikt się nie nadawał", jak czasem o tym myślała. Nikt nie dostarczał jej tak mocnych wrażeń, jak Ariel. Każdy, kogo napotkała na swojej drodze, miał jakieś negatywne "coś": nie tak się zachowywał, źle odczytywał jej reakcje, pragnął czegoś, czego ona nie chciała, nie mogła albo nie była gotowa mu dać.
Pod koniec studiów, trochę zmęczona byciem samą a trochę chcąc przełamać tę złą passę, weszła w bliższą relację z kolegą z roku. Chłopak wśród koleżanek miał opinię uduchowionego, artysty, poety, kogoś kto patrzy szerzej i więcej rozumie. Podrywał Julię wytrwale przez kilka miesięcy. W końcu zdecydowała się dać mu szansę.
Przez jakiś czas było fajnie: miała kogoś własnego, z kim mogła układać relacje partnerskie. A przynajmniej tak jej się wydawało.
Miło jej było, że chłopak, za którym uganiają się koleżanki, wybrał ją. Starał się o jej względy wytrwale i sumiennie. I przez jakiś czas spędzała z nim przyjemne krótsze lub dłuższe chwile. A przynajmniej starała się, żeby takie były.
Randkowała z nim przez pewien okres, ciesząc się możliwością tych wszystkich "co o tym myślisz?", "a wiesz...", "spotkajmy się..". Miała z kim wymienić wrażenia prosto po wyjściu z kina (w trakcie trwania filmu też), wspólnie iść na spacer, podzielić się kebabem, przytulić.
Cieszyła się tym. Tą pierwszą, normalną relacją z rówieśnikiem. Tym wszystkim, co miała Daria, Marta i koleżanki ze studiów, a ją dotąd ominęło.
Irek miał płowe włosy i sylwetkę chłopca. Jego jasnoniebieskie oczy, na granicy z prawie białymi, często patrzyły gdzieś daleko, jakby w inny wymiar czy czas. Pisał wiersze i felietony, które następnie publikował w internetowym serwisie uczelnianym. Chwalono go i podziwiano za osobiste spojrzenie w podejściu do tematów o których pisał i za dojrzałość w wyrażaniu emocji.
Julii wydawał się wrażliwym, czułym chłopakiem, przy którym mogłaby zaznać przyjemności bycia z kimś. Bezpiecznego, tak różnego od rollercostera, który przeżywała przy Arielu.
I początkowo tak było: Irek zabiegał o nią, zawsze był chętny na wypad do kina, klubu, na imprezę. Julia była przekonana, że zależy mu na niej. Cieszyło ją to. Po latach spędzonych pod ręką Ariela (bo przecież nie "z nim") i ostatnim czasie, gdy samotnie borykała się z życiem, próbując poukładać siebie samą na nowo, posiadanie takiego normalnego, zwykłego chłopaka sprawiało jej przyjemność.
Miała nadzieję, że z Irkiem u boku z czasem zapomni o Arielu i tym, co przy nim przeszła. Nie kochała chłopaka, ale bardzo chciała się zaangażować uczuciowo. Dlatego ochoczo weszła w tę znajomość, pozwalając Irkowi na to, na co nigdy nie pozwoliła nikomu innemu.
"Poza Arielem, oczywiście." - myślała.
Chciała, żeby ta znajomość pomogła jej zapomnieć o tamtej nieudanej relacji. Naprawdę jej na tym zależało. Ale nie miała z irkowych karesów wielkiej przyjemności. Gdy przytulał ją, całował lub próbował zaciągnąć do łóżka, starała się z całych sił poczuć choćby połowę tego, co odczuwała będąc z Arielem. Bezskutecznie.
Myślała, że potrzebuje czasu i szansy, żeby się w nim zakochać i poczuć przyjemność jego dotyku. Niestety, zawsze było tak samo. Jeśli była szczera, Irek się gniewał, że "jest zimna" i "się nie stara"; za to cieszył się, gdy udawała rozkosz. Czasem była przekonana, że chłopak naprawdę wierzy w szczerość jej reakcji.
Dość szybko okazało się, że natchniony poeta jest rozpuszczonym przez dziewczyny pozerem, przekonanym, że jako ósmy cud świata ma prawo wybierać i przebierać w chętnych koleżankach.
Ze smutkiem zauważyła w chłopaku mało sympatyczne cechy: przekonanie o własnej wyższości, nie poparte niczym ponad prezentowany image; świetnie ukrywane lenistwo, idące w parze z umiejętnością znalezienia osób, którym możnaby delegować swoje zadania; brak poszanowania dla kobiet, przejawiające się w lekceważeniu ich zdania, niesłuchaniu i robieniu po swojemu. W różnych kwestiach.
Z nią również próbował swoich sztuczek. A ona chciała mieć choćby namiastkę dobrego związku. Więc trwała w nim jeszcze przez jakiś czas, wierząc, że to chwilowe i że pod jej wpływem Irek się zmieni. Do czasu. Dopóki widziała szansę. Kilka lat spędzonych pod ręką Ariela wyczuliło ją w kwestii ludzkich zachowań, pragnień, oczekiwań.
Była gotowa pracować nad tą relacją, dopóki widziała światełko nadziei. I pracowała. Ale tylko ona sama. Więc w końcu trzeba było powiedzieć "nie". Gdy postanowiła zakończyć związek, Irek jej nie uwierzył:
- Żartujesz, prawda? - skrzywił kapryśnie wykrojone usta:
- Co ty sobie myślisz? Że możesz ot tak po prostu odejść?
Pokiwała głową. Cokolwiek by nie myślała o Arielu, nauczył ją okazywać asertywność.
"Oczywiście wszystkim innym poza nim." - dodała szybko.
Więc teraz też się nie wahała. Zakończyła tę relację szybko i zdecydowanie.
Oczywiście nie skończyło się to bezboleśnie. Irek obnosił się z rzekomo złamanym sercem, wodził za nią smutnym, maślanym wzrokiem i nie tylko napisał cykl wierszy o nieszczęśliwej miłości i jej dramatycznym końcu, ale opublikował go w serwisie studenckim. Z dedykacją "Dla Tej, której nigdy nie zapomnę"
Wkrótce znów nie mógł się opędzić od koleżanek, chętnych pocieszyć smutnego, natchnionego poetę, do tego skrzywdzonego przez eksię. A ona awansowała na pozycję "bo to zła kobieta była"; nie przeszkadzało to Irkowi wodzić za nią wzrokiem, za to pomagało jego wielbicielkom - strzelać ku niej nadal zawistnymi spojrzeniami.
To była jej jedyna relacja "pozaarielowa". Przyniosła nieco radości, sporo rozmaitych doświadczeń i trochę smutku. Wzmocniła jej asertywność i przekonanie, że nie warto tracić czasu na związki, w których tylko jedna osoba się stara. Choć nadal była przekonana, że zanim się zakończy relację, należy zrobić wszystko, co można, żeby spróbować ją naprawić.
Była fanką naprawiania, rozmów wyjaśniających, dochodzenia do porozumienia. Dopóki istniała realna szansa. Poważnie traktowała to, co kiedyś powiedziała na wykładzie psychoterapeutka o dwa pokolenia starsza od niej: "Wyrosłam w rzeczywistości, gdzie rzeczy się naprawiało i korzystało z nich dalej, a nie wyrzucało i brało nowe. Kupić nowe może każdy. Naprawić - potrafi tylko fachowiec".
A Julia chciała być fachowcem. Tak w życiu zawodowym jak i prywatnym. Albo nawet przede wszystkim prywatnym. Bo zamierzała być szczęśliwa. Może kiedyś, gdzieś, w przyszłości. Ale zamierzała.
***
Następnego dnia z ciekawością rozglądała się po sali. Kongres cieszył się popularnością: stacjonarnie uczestniczyło w nim prawie 100 osób, a dodatkowo sporo ludzi, z tego co wiedziała, wykupiło dużo tańszy, zdalny dostęp.
Dziś atmosfera była zupełnie inna niż na wczorajszym bankiecie. Duży biznes ustąpił miejsca nauce; zdążyła się już zorientować, że większość dzisiejszych uczestników to byli teoretycy i praktycy psychologii, psychoterapeuci, terapeuci uzależnień, psychologowie szkolni i z różnorodnych ośrodków. Czyli wreszcie to grono, które chciała poznać.
Chociaż sporo było również pracowników zatrudnionych w dużych i małych firmach: w HRach, biurach doradztwa personalnego, w korporacjach, prywatnych poradniach świadczących usługi dla bogatych klientów...
Z radością zakonotowała, że wśród uczestników jest kilka osób, które znała ze studiów. To było takie miłe: dawni koledzy - studenci, z którymi chodziła na piwo, wspólnie uczyła się do egzaminów, pomagała przy trudniejszych pytaniach, teraz przedstawiali się jako pracownik poradni w...., specjalista HR korpo...., psycholog ze szkoły w.....
Biznesmenów, których widziała wczoraj, dziś nie zauważyła. Ot, gdzieś w tłumie migały jej pojedyńcze osoby; chama z wczoraj też nie było.
"I dobrze! - pomyślała z satysfakcją. Nie lubiła przedstawicieli biznesu. - Napatrzyłam się na nich niegdyś, gdy towarzyszyłam Arielowi w jego wyjazdach. I wystarczy mi wspomnień, jak zachowują się panowie prezesi, menadżerowie wysokiego szczebla, właściciele firm..."
Stokroć wolała towarzystwo zwykłych, niebogatych ludzi. Takich, jak ona.
"Napiłabym się kawy." - pomyślała. Ale widząc kolejkę do ekspresu, z żalem zrezygnowała.
Kiedyś nie piła kawy. Wolała herbatę. Ale po powrocie na studia często musiała mierzyć się z nocną bezsennością i następującymi po niej "zjazdami" energii akurat wtedy, gdy musiała wytężać uwagę na zajęciach. Ratowała się więc kawą. I w ten sposób nauczyła się ją pić.
Choć w warunkach prywatnych, we własnych czterech ścianach badź u przyjaciół unikała jej, racząc się herbatami, najczęściej smakowymi.
W tym momencie ktoś usiadł obok niej:
- Witaj, Julia. Ładnie wyglądasz. Dobrze spałaś? - zabrzmiał znajomy głos. Nie tylko głos! Zadbana męska ręka wręczyła jej kubek z ciemnym, atrakcyjnie pachnącym płynem.
- Witaj, Ariel. O, jak dobrze... - mruknęła, biorąc z jego rąk naczynie.
Ukryła fakt, że na niespodziewany dźwięk jego głosu serce wykonało fikołka. Samo z siebie. Jakoś tak.
- Dziękuję, dobrze spałam. - odparła, uśmiechając się do niego.
Mówiła prawdę. Ariel wczoraj odprowadził ją do drzwi, ale nie napraszał się do wejścia. Tylko uśmiechnął się ciepło, obrzucił ją spojrzeniem, w którym odnalazła to samo przyjemne przyciąganie, które sama czuła i skomplementował jej wygląd. Podziękowała mu i zniknęła w pokoju.
Czuła się świetnie. Wybawiona, wytańczona, obdarzona uwagą partnerów na parkiecie, miała wrażenie, że wraca do życia.
Przyjemne podniecenie wywołane dotykiem Ariela nie opuszczało jej. Przypominało jej te wszystkie chwile, gdy mężczyzna potrafił grać na niej jak na instrumencie; wydobywać z niej różne poziomy pożądania i zaspokajać je tak, że jeszcze długo później dochodziła do siebie.
"To się już nie przydarzy. Nigdy więcej." - sama nie potrafiła ocenić, czy ta myśl przyniosła jej więcej spokoju, czy silnie maskowanej tęsknoty.
Przed zaśnięciem dokończyła prosseco, które wcześniej zaczęły rozpijać z dziewczynami. Nie przeszkadzało jej, że utraciło już bąbelki. Nadal jej smakowało. Nie była koneserką; mimo doświadczenia zdobytego przy Arielu nigdy marki win, ciuchów czy samochodów nie robiły na niej wrażenia. Jedyne markowe, co lubiła, to perfumy.
Nie zwracała też uwagi, czy wino było odpowiednio schłodzone, czy szampan wystarczająco się pienił, czy trunek wydawał właściwy "bukiet". Nie była aż tak drobiazgowa i nigdy nie zdarzyło jej się, co czasem robił Ariel, odsyłać napitek z odpowiednio negatywnym komentarzem.
Możliwe, że to dopite przed snem prosseco albo wyjątkowo dobry humor po powrocie z imprezy spowodował senny powrót do dawno już zapomnianego chłopaka.
***
Podał jej kubek z kawą i w podziękowaniu otrzymał jej szczery uśmiech. Uśmiechała się bardzo ładnie! I sama nadal była ładna. A raczej - pomyślał. - interesująca. Dużo bardziej niż kiedyś.
- Co powiesz na zaproszenie na kolację dziś wieczorem? - zapytał.
- Dziś jest wyjście do teatru. - odparła. - Może dla ciebie to nic takiego, ale ja chętnie skorzystam. Dawno nie byłam w teatrze inaczej, niż jako opieka nad uczniami. - dodała.
- Mam wrażenie, że kiedyś nie byłaś fanką teatru. - zauważył:
- Wolałaś kino albo filmy z internetowych serwisów streamingowych.
Lekko wydęła wargi:
- Ludzie się zmieniają.
Tylko tyle. "Niczego nie tłumaczyć, nie wyjaśniać." - kołatało jej się w głowie.
Uśmiechnął się, jakby był świadom jej nastawienia:
- No tak, w Żelazowie nie ma teatru. Najbliższy jest pewnie w Rzeszowie?
- W Przemyślu są cykliczne imprezy. - ratowała kulturalny honor najbliższego większego miasta:
- Parokrotnie byłam z dzieciakami ze szkoły. Szczególnie na przedstawieniach opartych na motywach sztuk Fredry. Ale chętnie obejrzę coś dorosłego, tylko dla siebie. - przyznała.
Pilnowała się. Widział to. Uśmiechała się do niego i odpowiadała uprzejmie, ale była nieco spięta i wykazywała daleko posuniętą ostrożność. Parokrotnie widział, jak otwierała usta, żeby coś powiedzieć, a później, po błyskawicznym przemyśleniu, mówiła coś zupełnie innego.
A to, co wychodziło z jej ust, było obłe, gładkie, niekontrowersyjne. Nie pozwalało mu na zaczepienie którejkolwiek z jej kwestii i pociągnięcie dalej.
- Pomyślimy o tym. - obiecał i wstał niechętnie, wiedząc, że oczekują go w sekcji organizatorów:
- Porozmawiamy później. - dodał, z niechęcią patrząc, jak poszukuje go wzrokiem kanclerz uczelni, a asystentka rusza w jego stronę, z pewnością po to, aby zaprosić go na scenę.
***
Mój Boże, jak on wspaniale przemawiał! Julia zachwyciła się wykładem. Doktor habilitowany, profesor Wyższej Szkoły Psychologicznej Ariel Rozwadowski, ze swadą wynikającą z ogromnego doświadczenia życiowego i wiedzy, porwał emocjonalnie uczestników.
Słuchali go uważnie, niektórzy z zapartym tchem. W takich właśnie momentach Kleo widziała wielkość tego mężczyzny. I jego znaczenie. Ariel wybrał do wykładu inauguracyjnego swój ulubiony, flagowy temat: relacje międzyludzkie, relacje w związku, praca nad związkiem. To, o czym mówił, w zasadzie było wiadome od wieków. Ale podał to w zupełnie inny sposób, okrasił przykładami z własnej praktyki, przywołał nowe wyniki badań, opowiedział o trendach na świecie.
Ona też dała się porwać. Przez chwilę. A później uświadomiła sobie, że ten profesor, przemawiający z podestu, tak wspaniale omawiający zależności pomiędzy najbliższymi, promujący uważność na drugą osobę, w swoim prywatnym domu urządził getto na piętrze i zimny, wręcz nieludzki w swej konsekwencji system zarządzania za pomocą nagród i konsekwencji. Zarządzania nią.
Przypomniała sobie jego "uważność" sprzed lat i zrobiło jej się niedobrze. Musiała wyjść. Natychmiast. Ze ściśniętym gardłem przepraszała najbliżej siedzących, a później spiesznie skierowała się do wyjścia.
"Dobrze, że toaleta jest blisko." - pomyślała, prawie wbiegając przez drzwi oznaczone powszechnie znanym symbolem kółka.
Nachyliła się nad umywalką, odkręciła kran i przez moment opłukiwała twarz chłodną wodą. Wyprostowała się, wzięła kilka spokojniejszych oddechów, próbując uspokoić żołądek. Popatrzyła na swoje odbicie w szklanej tafli lustra: była blada, ze ściągniętymi w grymasie rysami twarzy, w oczach widniała uraza i ból.
"Dobrze, Julia! - pomyślała. - Masz prawo się na niego złościć! Zrobił Ci krzywdę! I tej myśli się trzymaj, kiedy znów twoje serce spróbuje zrobić fikołka na dźwięk jego głosu." - przypomniała sobie reakcję sprzed godziny.
Jeszcze przez moment wzmacniała w sobie urazę. Starała się przekierować ją z żołądka w stronę płuc i serca. Ze strachu i bólu na gniew. Podziałało. Widziała to w wyrazie oczu. I czuła, jak uspokoiły jej się wnętrzności.
Wzięła kilka spokojniejszych, głębokich oddechów i napiła się wody z kranu. Opłukała dłonie.
W tym momencie do łazienki weszła młoda, elegancko ubrana kobieta. Obrzuciła ją ciekawskim spojrzeniem:
- Czy pani Julia Jasińska? Profesor Rozwadowski prosił, żebym sprawdziła, wszystko w porządku? Wybiegła pani z sali tak nagle....
Julia zirytowała się. "On się nigdy nie zmieni! - pomyślała. - Potrzebuje kontrolować wszystko i wszystkich!"
Obrzuciła młodą kobietę tak nieprzychylnym spojrzeniem, że tamtej uśmiech zamarł na ustach. Julia uspokoiła się. Dziewczyna przecież nie była niczemu winna. Jedna z asystentek, których mnóstwo angażowało się przy organizacji i przebiegu takich przedsięwzięć. Może studentka?
Spróbowała wykrzesać lekki uśmiech:
- Wszystko w porządku, dziękuję. - odparła. - Proszę powiedzieć profesorowi Rozwadowskiemu, że dziękuję za jego troskę. Ale nie musi się martwić... i w ogóle zwracać uwagę.... na to, co robię. I jak się czuję. - dodała stanowczo.
- Na pewno wszystko w porządku? - nie ustępowała tamta. - Profesor Rozwadowski....
- Profesor Rozwadowski ma z pewnością wiele innych zajęć, niż osobiste doglądanie samopoczucia poszczególnych uczestników konferencji. - głos Julii nabrał stanowczości:
- Dziękuję za troskę, pani i profesora, ale nie potrzebuję pomocy.
Po takim dictum młoda kobieta skinęła głową. Zanim wyszła, na progu jeszcze się odwróciła:
- Przekażę profesorowi.
Julia znów popatrzyła w swoje odbicie w lustrze i roześmiała się. Dziewczyna była przejęta. Ale prawdopodobnie bardziej przewidywaną reakcją Ariela niż stanem Julii.
"Kolejną omotał? - pomyślała. - W sumie nie zdziwiłabym się. Pewnie takie właśnie lubi..."
***
Dogonił ją w przerwie obiadowej. Stanął obok niej przy szwedzkim stole:
- Wszystko w porządku? - zapytał. Odwróciła się, teraz już mocno zirytowana:
- Asystentka nie przekazała ci informacji? Powiedziałam jej wyraźnie, że nie musisz się kłopotać moim samopoczuciem. - wycedziła. - A teraz powtarzam to tobie. Jestem tu jednym z gości i jutrzejszą panelistką. Potrafię o siebie zadbać. Nikt nie musi się mną zajmować.
Zabrzmiało ostro. Nawet bardzo. Widział, że była poruszona i nie zamierzała tego ukrywać. Z porannej pogody, którą wykazała, gdy rozmawiali przed rozpoczęciem konferencji, nie pozostało nic.
Gdy rozpoczęła się inauguracja kongresu i on zabrał głos, Julia siedziała tak jak wszyscy, zasłuchana w jego słowa.
Nagle wstała i pospiesznie wyszła. Nie mógł przerwać wypowiedzi, więc tylko nabazgrał kilka słów na karteczce i podsunął ją asystentce. "Show must go on." - pomyślał, dalej prowadząc wykład inauguracyjny. Uspokoił się nieco, gdy asystentka wróciła i skinęła ku niemu głową, dając znać, że wszystko jest ok.
Za moment usiadł obok Julii przy jeszcze pustym stole:
- Na pewni wszystko dobrze? Jak się czujesz?
Westchnęła, już na dobre zirytowana:
- Ariel, nie męcz. Powiedziałam wyraźnie: moje samopoczucie nie powinno nikogo interesować. Jestem dorosła i świadoma, potrafię sobie sama radzić. Ty z pewnością masz wiele innych obowiązków.
To była odprawa. Zdawał sobie z tego sprawę. I powinien ją w tym momencie zostawić. Ale nie potrafił. Od kiedy ponownie nawiązał z nią kontakt i znów stała się w jego życiu realną osobą a nie cieniem ze wspomnień, wiele o niej myslał. O tym, co ich łączyło... i o tym, co spowodowało ich rozstanie. O tym, czego się dowiedział, gdy wykrzyczała mu przeszłe tajemnice prosto w twarz i o tym, co nadal zatrzymała dla siebie. O tym, co przeszła, walcząc samotnie i o tym, co myślał, słuchając jej opowieści.
O tym, jak wyjechał, czując, że w tamtym momencie nie ma nic mądrego do powiedzenia. I o tym, co przez kolejny miesiąc dręczyło go, znów nie pozwalając spać. Z tym, że już nie widział jej panicznej ucieczki. Teraz jego senne wizje koncentrowały się na samotnej dwudziestodwulatce, opuszczonej, borykającej się ze strachem, bólem, rozpaczą.
Oczami wyobraźni widział ją: taką małą i samotną na plaży, na brzegu morza, snującą plany pełne nadziei i później, starającą się pożegnać je jako już nieaktualne. I bardzo żałował, że nie było go wtedy obok niej.
Bo przecież, gdyby wiedział, to on by jej....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro