Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10.

- Dlaczego, Kleo? Dlaczego mnie zostawiłaś?

Pytanie wybrzmiało emocjami w cichej i pustej ulicy. Usłyszała w nich coś, od czego ścisnęło się jej serce i wzbudziło tęsknotę, żal, zawiedzione nadzieje....

Patrzyła na niego, na tę przystojną urokiem doświadczenia twarz, gorejące oczy. Wyczuła wzrastające przyciąganie pomiędzy nimi. Nie potrafiła zachować dystansu. Nie teraz, nie tutaj, nie z nim.

Machinalnie zwilżyła językiem wyschnięte nagle usta i zobaczyła, jak jego oczy z uwagą śledzą ten ruch. Uniósł dłoń i delikatnie oparł palce na jej skroni, przytrzymał, a później powoli i delikatnie osunął je wzdłuż policzka.

Zakończenia nerwowe oszalały, przenosząc impulsy w głąb ciała. Przymknęła oczy, starając się ze wszystkich sił opanować burzę odczuć, które ją dopadły: podniecenie, strach, pragnienie spełnienia..... 

A on sunął: obok ucha, wzdłuż linii szczęki, do ust.... Kiedy dotknął dolnej wargi, syknęła.

"Kiedy rozum śpi, budzą się demony." - nie pamiętała, czyj ten cytat i skąd. Ot, obudził się w jej myślach jak memento.
Jej demonem jest i z pewnością pozostanie Ariel.

Ostatkiem sił odsunęła się od niego. Pokręciła głową:
- Nie, Ariel.... - szepnęła. - Nie! - dodała głośniej.

Jeszcze próbował wprowadzić ją w niedawny nastrój, ale już twardo stała na nogach. Odsunęła się jeszcze o krok. Pilnowała, żeby nie dotknąć go ani nie przyjąć jego dotknięcia:
- Możesz mnie zostawić. Sama wrócę. - oświadczyła.

- Dlaczego mnie zostawiłaś, Kleo? - powtórzył pytanie.
W tej pustej, cichej ulicy, wzmocniona wyartykułowanym przed momentem sprzeciwem, poczuła, że da radę mu to powiedzieć.
"I przy tym nie zwariować. - uśmiechnęła się do własnych myśli, a później spoważniała. - Przynajmniej część prawdy. Na tyle satysfakcjonującą, żeby się odczepił".

Ale nawet część prawdy nie było jej łatwo wyjawić:
- Twoje upodobania... - zaczęła. - Doszłam do wniosku, że mi się nie podobają. Kiedy byłam młodsza, nie potrafiłam pewnych rzeczy zrozumieć....

- A potem nagle zrozumiałaś? - parsknął. Zirytowało go jej wyjaśnienie. Było zbyt banalne, jak na jej ówczesny nastrój. Doskonale go pamiętał.

- Owszem. - wsunęła dłonie do kieszeni żakietu i zacisnęła tak mocno, że poczuła, jak paznokcie wbijają jej się w ciało.
Przyspieszyła kroku, żeby jak najprędzej znaleźć się obok domu:
- Pytałeś, odpowiedziałam...

Po niedawnej odwadze nie pozostało zbyt wiele. Znów zamieniała się w tę młodą dziewczynę, która bała się powiedzieć mu "nie". 

- Nie kupuję tej odpowiedzi, Kleo! - uniósł głos. - Prosiłem cię o szczerość...
- To już twoja sprawa... - mruknęła, skupiając się na tym, ile jeszcze drogi zostało jej do przejścia. Nie chciała mu pokazać, jak dużo ta rozmowa ją kosztuje. Bo Ariel z pewnością nie dałby jej spokoju. A tego właśnie chciała: żeby uwierzył, przyjął do wiadomości i wreszcie ją zostawił.

"Jeszcze dziesięć minut... - pomyślała. - Tylko dziesięć. I będę w domu. Bezpieczna."
-  No, ale co ci się konkretnie nie podobało? - drążył.
- Przemoc, Ariel. Przemoc. - powtórzyła. - Bicie, zmuszanie do różnych czynności seksualnych, szantażowanie, że mam to robić, żeby móc być z tobą. Wystarczy?

" Jeszcze kilka minut. Bądź odważna, Kleo. Wytrzymaj!" - mówiła sobie w duchu, walcząc z chęcią podbiegnięcia. Nie chciała pokazywać mu, jak wiele ją kosztuje powrót do wspomnień. 
"Bo wtedy z pewnością by się nie odczepił!" - pomyślała ze złością.

Lubiła złość. I gniew. Bo napędzały i dawały siłę i impuls do działania. Owszem, jeśli się ich nie akceptuje i nie panuje nad nimi, potrafią być destrukcyjne. Strach czasem też lubiła, choć mniej niż pozostałe dwa.

Sześć lat temu odeszła tylko dlatego, że odpowiednia kombinacja wszystkich trzech odczuć zbuntowały ją przeciwko Arielowi. Nakazały odejść, żeby się ratować. I dopilnowały, żeby to zrobiła.

Co prawda później strach do spółki z rozpaczą i brakiem nadziei sparaliżował ją na długi czas. Ale to było już wtedy, gdy uwolniła się od Ariela. Gdy odeszła i przekonała się, że on jej nie szuka.
Mogła sobie wtedy pozwolić na żal, płacz, bezradność i rozpacz. Pamiętała te ciemne, trudne miesiące, gdy nawet wstanie z łóżka wymagało wysiłku. Gdy jedyne, na co miała siłę, to patrzeć tępo w ścianę i płakać. A później już tylko patrzeć tępo w ścianę.

Ale przeżyła. I teraz była silniejsza.

Choć czasem jeszcze wspomnienia chwytały ją za gardło i czuła potworny strach. Szczególnie nocą, w koszmarach sennych. Ale gdy otwierała oczy, patrzyła gdzie jest i przekonywała się, że nic złego jej nie zagraża, strach znikał.
Nie na zawsze; przyczajał się gdzieś w kącie, gotów zaatakować, gdy ona znów znajdzie się w mocy Morfeusza.

Choć musiała przyznać, że te sny wracały do niej coraz rzadziej. Kiedyś były częstymi gośćmi jej nocy, teraz zdarzały się sporadycznie. Ot, gdy była wyjątkowo smutna, zła, zmęczona.

"Jeszcze pięć minut" - powtarzała w myślach, a zaciśnięte ręce drętwiały jej w kieszeniach.
Zaraz będzie w domu. Wbiegnie po schodach, zamknie drzwi na zasuwę. I będzie...
"Bezpieczna. Sama. Wyłączę telefon, żeby nie otrzymywać od niego połączeń ani smsów. Żeby przypadkiem się nie złamać..." - myślała.

Mimo, iż znała swoje przekonania, bała się, że zabraknie jej sił. Że Ariel przekona ją do czegoś, na co ona nie ma ochoty. Dlatego wolała być sama.

A on nie ustępował:
- Wyjaśnisz mi to?
Próbował ją zatrzymać, ale wysunęła mu się. Jedynie trochę zwolniła kroku:
- Co tu jest do wyjaśniania? Po prostu, doszłam do wniosku, że twoje wymagania wobec mnie i upodobania nie podobają mi się. Że chcę inaczej. - mówiła łagodnie. Nie chciała tracić czasu na sprzeczkę.

- I jedyne, co ci przyszło do głowy, to uciec? Nie mogłaś powiedzieć, co ci się nie podoba? - teraz w jego głosie zabrzmiała uraza. - Tyle lat ci wpajałem, że rozmowa jest podstawą relacji. Że problemy trzeba przegadywać.

Poczuła się winna. A raczej: poczułaby się winna, gdyby nie skupiła się na tym, żeby jak najszybciej dojść do celu. Spróbowała sobie wyobrazić, jak wtedy mogłaby wyglądać taka rozmowa i zakrztusiła się z wrażenia.
O, jeszcze jedna ulica, jeden skręt i już będzie na równoległej do tej, na której mieszka.

- Czemu tak się spieszysz? Zwolnij trochę! - położył rękę na jej ramieniu. Ale strąciła ją, nie zwalniając:
- Późno już, Ariel. A ja muszę rano wstać....
- Ale zaprosisz mnie na kawę, prawda?
Jego silny głos zawibrował niepokojąco. Nie chciała słyszeć tej pewności. I przekonania. Nie odezwała się.

Zwolniła dopiero, gdy była na swojej ulicy. I dochodziła do posesji gospodarzy. Odetchnęła z ulgą. Zatrzymała się przed furtką:
- Muszę iść, Ariel. Dziękuję za odprowadzenie.

- Kleo, Kleo... - zamruczał, znów unosząc rękę, jakby chciał dotknąć jej skroni. - Zaproś mnie na kawę... Dokończymy tę rozmowę...

Bardzo trudno było słuchać tego uwodzicielskiego tembru. Pokręciła głową, póki jeszcze miała siłę:
- Nie, Ariel.. jest późno. Moi gospodarze nie akceptują u mnie gości płci męskiej tak późnym wieczorem. - skłamała. - A ja myślę, że nie musimy dokańczać rozmowy. Pytałeś, powiedziałam ci; myślę, że możemy ten temat zamknąć.

Uśmiechnęła się, wywinęła od jego dotyku, popatrzyła gdzieś w przestrzeń, zamiast na niego. I już była za furtką. Przytrzymał metalowe skrzydło:
- Odprowadzę cię do drzwi. - zdecydował.
- Nie ma takiej potrzeby! - napędzana lękiem podniosła głos:
- Dziękuję za odprowadzenie. Dalej poradzę sobie sama!

Znów się bała. Że on uprze się wejść. Że nie zaakceptuje jej "nie", tak jak nie akceptował kiedyś. Że ona skapituluje. Na różnych płaszczyznach i w różnym rozumieniu tego słowa.

Nie poszedł za nią. Ale popatrzył uważnie:
- Dokończymy tę rozmowę, Kleo! - oświadczył. - Życzę sobie dowiedzieć się wszystkiego... wszystkiego - podkreślił. - co ci kazało ode mnie odejść.

Wzruszyła ramionami. Świadoma, że za takie przejawy lekceważenia kiedyś ją karał. Wymagał od niej szacunku. A ona teraz świadomie mu go nie okazała:
- Dobranoc, Ariel! - odsunęła się od niego.

Za moment wbiegła po schodach i otwierała drzwi wejściowe. Tak, jak planowała. Zamknęła zasuwkę na dwa razy, tak mocno jak mogła i oparła się o drzwi. Bo nagle zakręciło jej się w głowie.
A później nogi przestały jej słuchać i osunęła się na podłogę. I we wspomnienia sprzed sześciu lat....

***
Zanim pozwoliła się pochłonąć tamtym ciemnym wspomnieniom, potrząsnęła mocno głową. Tak, jak bokser po otrzymanym ciosie, gdy chce dojść do siebie. 

"Nie dam się." - pomyślała, a później powtórzyła to na głos:
- Nie dam się!

Drżącą ręką wyciągnęła telefon. Zanim zastanowiła się nad tym, czy naprawdę chce to zrobić, wybrała jego numer. Zrobiło jej się zimno, więc podkuliła nogi i objęła je jedną ręką; łokieć drugiej, tej w której trzymała telefon, oparła o kolano.

Odebrał po pierwszym sygnale. Wydawał się urażony. Nic dziwnego, nie uzyskał od niej tego, czego chciał. A nie przywykł do porażek. Mimowolnie uśmiechnęła się. I poczuła się lepiej. Świadomość, że postawiła na swoim, że nie dała mu tego, czego oczekiwał, napełniła ją miłą pewnością siebie.

- Tak? Co masz mi do powiedzenia? - zapytał.

Odetchnęła głęboko, zbierając siły. Postarała się przywołać ten gniew, który dodał jej odwagi sześć lat temu. I zaczęła:

- Słuchaj uważnie, bo powiem to tylko raz. Nie zamierzam o tym rozmawiać dłużej, roztrząsać, słuchać twoich argumentów. Nie zgadzam się na nachodzenie mnie i próby wywierania nacisku przez dyrektorkę. Usłyszysz.... może i dobrze.... i wyjedziesz. I nie kontaktuj się ze mną więcej, słyszysz?! - podniosła głos, na granicy paniki.

Ale znów wzięła głęboki oddech, wyobrażając sobie łąkę pełną kwiatów, oblaną słońcem. Ta wizja dawała jej siłę, broniła przed poczuciem beznadziei, które tak doskonale znała z przeszłości.

- Słyszę. - potwierdził. - Co cię skłoniło do rozmowy teraz, a nie chwilę temu, w restauracji albo gdy się rozstawaliśmy?

Zapomniała już, jak bardzo był upierdliwy i jak lubił drążyć. Nie zamierzała się temu poddać:

- Przecież wiesz, że łatwiej powiedzieć coś komuś przez telefon, a nie prosto w oczy. - odparła lekko, starając się, żeby ta niefrasobliwość pozostała z nią jak najdłużej:

- Słuchaj i nie przeszkadzaj. Bo jak mi przerwiesz, nie będę w stanie dokończyć.

Miała wrażenie, że po drugiej stronie ciekawość walczy z irytacją. Ale powstrzymał się przed skomentowaniem jej słów, które, jak zdawała sobie sprawę, nie zawierały odpowiedniej dozy szacunku, do jakiego przywykł z jej strony.

"Przed laty." - uściśliła.

- Słucham więc. - ponaglił ją. - Ale nie oczekuj, że wysłucham i nie skomentuję.

Nie odniosła się do jego słów, tylko skupiła na dalszym ciągu tego, co zamierzała powiedzieć:
- Wtedy... Dotarło do mnie, jak wielkiej manipulacji poddawałeś mnie przez lata. Jak strasznemu programowaniu ulegałam z twojej strony i jak duże pranie mózgu przeszłam przy tobie.

Jak już zaczęła, poczuła się lepiej. Przypomniała sobie to, co przepracowała wiele lat temu. A teraz może to powiedzieć jemu:

- Zrobiłeś mi krzywdę, Ariel, uzależniając od siebie, dorosłego faceta, niepełnoletnią i niewinną dziewczynę. I to nie tak, że się umówiliśmy! - podniosła głos, spodziewając się sprzeciwu z jego strony. Ale milczał:

- Bo między nami nie było równowagi. Był za to oprawca i jego ofiara....

Przy tych słowach zadrżał jej głos, ale znów wzięła oddech, przeniosła się w myślach na ukwieconą, słoneczną łąkę:

- Zresztą, sam to doskonale wiesz. - podsumowała. - Lepiej niż ja. Nie ma uczciwej umowy, gdy jest taka nierównowaga. A ... Najśmieszniejsze jest, że pomimo tego, że już wiedziałam i znałam tę zależność, byłam gotowa trwać przy tobie.

Na moment zamilkła, a później dodała z żalem w głosie:
- Już był taki moment, że było okej. Ty się hamowałeś, ja zaakceptowałam te twoje... upodobania.... A przynajmniej ich część... Pamiętasz? - zabrzmiało żałośnie. - Byłam przekonana, że tak będzie dobrze. Że spotkaliśmy się w połowie drogi....  Ale...

Teraz czekało ją najtrudniejsze. Znów wzięła oddech, tym razem nerwowo i skupiła się na tej zielonej, ukwieconej, słonecznej łące. Musiała się trzymać tego wyobrażenia, żeby wypowiedzieć wszystko, co chciała:

- Ale sam wiesz, że to ci nie wystarczyło na długo. Chciałeś więcej, silniej, bardziej boleśnie.... Tuż po tym.... ostatnim.... seansie sado- maso.... - trzymała się wyobrażenia łąki, ale i tak głos jej się rwał a słowa formułowała z trudem:

- Tym, w którym nie zważałeś na moje ograniczenia.... Tym, który.... - jak przekazać mu swój potworny strach, gdy najbliższy człowiek, ze słowami "zaufaj", odcina jej ostatni łyk powietrza?

- Dotarło do mnie, Ariel, że nigdy nic się nie zmieni. Że potrzebujesz coraz silniejszych podniet. Tamtego dnia potrzebowałeś się wyładować i zrobiłeś to bez sprawdzenia, czy jestem na to gotowa. I czy wytrzymam... A ja nie wytrzymałam. I przeraziłam się. Obudziłam się w środku nocy z czymś, co wyglądało na atak paniki. Jak go ogarnęłam, zrozumiałam, że nie dam rady być taka, jak chciałeś. Pomimo tej kilkuletniej tresury....

Znów głos jej zadrżał, tym razem z powodu łkania, które wydarło się z jej trzewi:
- Zanim... uporałam się z tą świadomością.... dowiedziałam się, że jestem w ciąży....

Usłyszała, jak syknął po drugiej stronie słuchawki. Ale milczał.

- Dlatego odeszłam. Bo to wszystko mnie przerosło....

Teraz i ona umilkła. Poczuła się potwornie zmęczona. Nad jej wyobrażoną łąką zgasło słońce, wszystko poszarzało. Nie miała siły wstać i przejść dalej, do swoich pokoi. Nadal siedziała pod drzwiami, na twardej podłodze przykrytej gumową wycieraczką, i nie czuła nic. I nic także nie myślała.

***
Po jej słowach "wmurowało go" w podłoże. Nie zdążył odejść daleko po tym, jak się z nim pożegnała. Jeszcze przez chwilę zastanawiał się, czy nie próbować przekonać ją, aby go zaprosiła do siebie. Ale zrezygnował i, machnąwszy ręką, odchodził krok za krokiem.

Był na sąsiedniej ulicy, gdy zadzwoniła. I to, co powiedziała, spowodowało, że wrósł w ziemię. Najpierw nie uwierzył, że to właśnie usłyszał. Później poczuł pustkę. A na koniec ogarnął go tak silny gniew, że musiał się wyładować. Zacisnął dłoń i pięścią uderzył w mijane drzewo. Z całej siły. Raz, drugi.....uderzyłby i trzeci, gdyby nie fakt, że już dłoń rwała go z bólu a kostki miał starte do krwi. Rozwarł więc pięść i zacisnął otwarte wnętrze  dłoni na korze drzewa. Mocno. Aż nierówności kory i gałązek z niej wystających wpiły mu się w ciało.

Musiał poczuć ból. Tylko to go w tej chwili potrafiło uspokoić. Bo gdyby nie to, wróciłby do niej, wdarł się do tego jej mieszkanka i tak długo nią potrząsał, aż wszystko by mu powiedziała.

Jak ona mogła?! Opowiadała dyrdymały o sado - maso, gdy nosiła jego dziecko?! Jakieś bajki o niewytrzymywaniu?! Chryste! Przecież gdyby wiedział, traktowałby ją jak królową! Byłaby światłem jego życia! Nosiła w sobie jego dziecko! Ich dziecko! Część jego i jej!

Przecież nosiłby ją na rękach.... Zdmuchiwałby pył sprzed jej stóp.... Niczego by jej nie zabrakło...

Uświadomił sobie, że nadal trzyma telefon a rozmowa z Kleo jest nadal aktywna. Odkaszlnął, próbując zapanować nad emocjami, zaciskającymi mu gardło.

***
- Usunęłaś?! Żeby mnie ukarać?! Jak mogłaś?! - zarzucił ją gradem pytań, pod których naciskiem aż się ugięła. Dobrze, że i tak siedziała, na podłodze, oparta o drzwi, nie mogła nigdzie spaść. Wparła plecy w płaszczyznę drzwi; oparła też głowę, jakby ta była zbyt ciężka do uniesienia.

- Poroniłam.... - szepnęła.
Znów próbowała pod powiekami wyczarować słoneczną łąkę albo chociaż jednego, kolorowego motyla, trzepocącego skrzydłami.

- Idę do ciebie. Otwórz mi..... - w jego głosie usłyszała złość.

- Nie... - zaszemrała w słuchawkę. - Nie mam siły w tej chwili stawiać czoła twojemu zdenerwowaniu, nadgryzionemu ego, złości. Dla mnie to też jest trudne i muszę się zająć swoimi emocjami, nie twoimi.

- To było moje dziecko... -  rzucił zdenerwowany.

- To było moje dziecko. - poprawiła. - Ja widziałam dwie kreski na teście; to ja mierzyłam się z niedyspozycjami zdrowotnymi, zaskoczeniem, strachem i nadzieją! Ja czułam ból i strach, kiedy traciłam to małe życie! Całkiem sama! - podkreśliła. - Uporałam się z tym już dawno i nie zamierzam otwierać tej puszki pandory tylko dlatego, że ty masz problem z przyjęciem informacji o tym, co się zdarzyło przed laty....

- Otwórz, Kleo.... - teraz usłyszała go za drzwiami. Była zmęczona:
- Nie. Boję się ciebie. - odparła szczerze. - Tu za drzwiami jestem bezpieczna.

Milczał przez moment, a później usłyszała:
- Otwórz. Obiecuję, że nic nie zrobię. Nie przestraszę cię. Nie dotknę. Chcę tylko porozmawiać. A później wyjdę. Obiecuję.....

Brzmiał wiarygodnie. Na tyle, na ile potrafiła to ocenić. Podniosła się więc i otworzyła mu drzwi. Zobaczyła za nimi zupełnie innego człowieka niż ten, który od kilku dni spotykał się z nią w szkole i ten, z którym była niedawno na kolacji.

Po  zdecydowanym i szarmanckim mężczyźnie "w kwiecie wieku" nie zostało zbyt wiele. Miała teraz przed sobą  rozgorączkowanego, niepewnego, zdenerwowanego i pełnego urazy. Wszystko jednocześnie.

- Zostaw emocje za progiem. - otworzyła szerzej drzwi. - Umiesz to zrobić. Pamiętaj, że to, o czym będziemy rozmawiać, zdarzyło się przed sześcioma laty. To było, Ariel. Było i już dawno nie ma.

- Dla mnie to wszystko jest "teraz". - sprzeciwił się.

Chciał wejść, ale zatarasowała mu drogę. Stanęła przed nim, oparła dłonie na jego piersi w symbolicznym geście powstrzymania go:

- Nie stać mnie na przyjmowanie twoich pretensji i zarzutów. Wystarczy, że będę musiała wrócić pamięcią i uczuciami do tamtego czasu, który miałam nadzieję, że pozostawiłam za sobą. -  podkreśliła. - Dowiesz się wszystkiego i będziesz w takiej sytuacji, w jakiej ja byłam sześć lat temu. A potem wyjdziesz i uporasz się z emocjami poza mną.

Nacisnęła dłońmi na jego tors, wzmacniając tym gestem słowa wypowiedziane przed chwilą:
- Albo się z tym zgodzisz, albo cię nie wpuszczę.

Czuła pod opuszkami palców, jak silnie bije mu serce. Widziała gonitwę emocji na twarzy. Ale skinął głową, zgadzając się na postawiony warunek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro