Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7.

Spędzał już którąś kolejną chwilę przy telefonie i z minuty na minutę był coraz bardziej zirytowany.
— Proszę mi podać wiadomości o stanie żony — zażądał już od kolejnej osoby. Konsultantka klientów VIP odmówiła mu udzielenia informacji, jej przełożony również. Teraz miał na linii dyrektora szpitala, który również upierał się, że to niemożliwe.

—Panie prezesie — usłyszał w słuchawce — sam pan wprowadził w politykę bezpieczeństwa klauzulę poufności o stanie zdrowia pacjentów. Nie udzielamy informacji przez telefon, mail, SMS i tak dalej — wyliczał dyrektor.

— Wiem to — warknął, zirytowany do granic możliwości. — Wiem też, że jeśli nie powie mi pan, jak się czuje moja żona, to będą pana ostatnie dni w tej klinice.

Zachowywał się jak wariat, stosując szantaż i groźby. Obaj zdawali sobie sprawę, że dyrektor nie straci stanowiska. Nie za to, że dotrzymywał przepisów, które Wiktor sam wprowadził.
Przed kilkoma laty, gdy zainwestował w tę firmę medyczną, został członkiem zarządu i przyczynił się do jej rozwinięcia, sam domagał się wprowadzenia restrykcyjnych zasad, szczególnie w grupie VIP - pacjentów:

— W dobie tak rozwiniętej elektroniki nie jest trudno podszyć się pod kogoś innego. Nasi pacjenci muszą czuć się bezpieczni. To ludzie z pierwszych stron gazet, z listy najbogatszych i ci, którzy pilnują, żeby nikt ich na tej liście nie umieścił. Dlatego przedkładam pod głosowanie projekt zapisu, żeby informacje o VIP - pacjentach były podawane tylko osobiście, po dokładnym sprawdzeniu rozmówcy. Nie ma przymusu hospitalizacji w naszej sieci, a każdy, kto chce korzystać z jej usług, będzie zobowiązany do przestrzegania zasad. Chyba nie chcemy, żeby podszył się pod naszych gości lub ich najbliższych jakiś „dziennikarz" z prasy brukowej i otrzymał informację, że poseł X albo prezes największej firmy w kraju leczy u nas przepuklinę, czyrak albo kaca?! — potoczył zmrużonymi oczami po obecnych na spotkaniu.

Był na tyle przekonujący, że pomimo niewygody takiej polityki w zasadzie dla wszystkich, została ona przyjęta.
Co prawda wtedy klientów VIP mieli raptem kilku, tylko z polecenia, ale z czasem, gdy podniesiono jakość usług przy zachowaniu tak rygorystycznych zasad poufności, klinika „Novum" stała się jednym z najchętniej wybieranych szpitali. Nie tylko przez bogatych; dzięki temu, że placówka oferowała różne pakiety usług, była również popularna wśród osób mniej zamożnych.

— Przepraszam, dyrektorze — uspokoił się. — Co wobec tego może mi pan powiedzieć? Jestem jedynym na stałe upoważnionym do pozyskiwania informacji o stanie zdrowia żony — przypomniał.

— Dostał pan informacje z systemu o planowanym zakończeniu hospitalizacji. Mogę powiedzieć, że na chwilę obecną nie planujemy przedłużenia — odparł jego rozmówca.

Trochę to uspokoiło Wiktora. Ale niewiele:
— Czy ona... Czy moja żona czuje się dobrze? Jest bezpieczna?

— U nas z pewnością — w głosie dyrektora zabrzmiały lekkie nutki uśmiechu. — Niech pan porozmawia z żoną, z pewnością wszystko panu opowie.

Nie mógł się stąd ruszyć. Przynajmniej przez tydzień. Prace nad pospiesznie przygotowywanym prototypem wchodziły w ostateczną fazę, a czas prezentacji gonił. Mógł ściągnąć kogoś, kto by go zastąpił, ale zanim nowy wszedłby w szczegóły, straciliby cenny czas.
Znów przykleił się do telefonu, wydając polecenia.

***

Teraz Anka nie odbierała telefonów. Od męża, bo od tych nielicznych przyjaciół, jakich miała, to owszem. Po co miała z nim rozmawiać? Wszystko, co ważne, mu powiedziała. Przyznała się do porażki. Resztę omówią, jak Wiktor wróci.
Mąż z pewnością dowiedział się, że była w szpitalu. Aplikacja mu dała znać.

„Pewnie chciał mnie pouczyć, że powinnam na siebie uważać, żeby nie ulegać wypadkom — pomyślała. — A może chce powiedzieć, że nie wróci? Może dzwonił po to, żeby oświadczyć, że postanowił się rozwieść? W końcu ta blondyneczka obok niego na zdjęciach wpatrywała się w niego jak w obraz" — dumała.

Tak czy inaczej, jeśli czeka ją rozwód, to nie ma się co spieszyć do rozmowy z „panem mężem". Tak samo, jeśli ma wysłuchać pouczeń i krytyki swoich poczynań.
Dlatego nie odbierała. Wystarczająco źle się czuła z własnymi myślami. Nie potrzebowała do tego uwag wszechmądrego Wiktora.
Za to z wielką przyjemnością rozmawiała z Natalią. Koleżanka opowiadała jej, co się dzieje w pracy:

— Beata się rządzi, a Maciejewski jeszcze wyżej zadziera nos, niż pierwszego dnia — śmiała się. — Zarozumialec jak nie wiem, co. Za to dyrektor prosił, żeby cię pozdrowić.

Dziś po południu Anka miała wyjść do domu. Klinika zamówiła jej taksówkę. Kiedy powoli zbierała swoje rzeczy, znów zawirował telefon. Westchnęła i odebrała:
— Witaj, Wiktor...

***

Aż się skręcił wewnętrznie, słysząc smutny, zrezygnowany głos żony. Znów pożałował, że nie ma go w kraju:
— Witaj, kociątko. — Był zdenerwowany i dało się to usłyszeć w jego tonie. Zasypał ją gradem pytań. — Jak się czujesz? Co się stało? Bardzo boli?

— Boli — westchnęła. — Wrócę do domu i położę się do łóżka. Mam tydzień zwolnienia, później kontrolę.

Recytowała te informacje jak automat.

— Przykro mi — odparł. — Niestety, nie mogę przyjechać przynajmniej przez tydzień albo dwa. Prace nabierają tempa.

— W porządku — mruknęła, nie mogąc powstrzymać się do jęku.

Wiktor wyobraził sobie, jak swoim zwyczajem kobieta wzruszyła ramionami. I na pewno chciała to zrobić, ale bark ją zabolał. Stąd ten jęk na końcu.

Wyglądało, jakby mężczyzna chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie mógł znaleźć słów. Dodał tylko:
— Dbaj o siebie. Poprosiłem asystentkę, żeby zrobiła ci zakupy. Przyjdzie do kliniki, pomóc ci z torbą. I zamówi obiad.

— Dziękuję. Ale do domu sama trafię — odparła i rozłączyła się.

***

Romek był w domu już od kilku dni. Wydawało się, że nic nie zauważył. Ojciec swoje spanie w salonie wytłumaczył chęcią późnego oglądania telewizji. Akurat były jakieś sportowe mistrzostwa, które usprawiedliwiały tkwienie przed telewizorem do późna w nocy.
Natalia, zajmując samotnie sypialnię, miała czas na rozmyślanie, czytanie, robienie planów. Zastanawiała się, czym zająć sobie najbliższe półtora roku? Zawsze uważała, że na niechciane rozważania lekarstwem jest zajęcie głowy, rąk i czasu.

„Może jakiś kurs? Albo studia podyplomowe?" — zastanawiała się.

I wymyśliła! Przeglądając informacje w necie, rzuciło jej się w oczy ogłoszenie o rozpoczynającym się naborze na studia w Wyższej Szkole Psychologicznej. Studia były w formie skróconej, dla osób, które już wcześniej zdobyły tytuł magistra na innym kierunku. Dlatego zamiast przepisowych pięciu lat trwały dwa i pół do trzech.
Skusiła się. Pozastanawiała się intensywnie przez dwa dni, przeliczyła niezbędne środki finansowe, zaplanowała zajęcia w kalendarzu. A później wydrukowała i wypełniła formularze, skserowała dokumenty i zawiozła na uczelnię.

— Witamy w gronie nowych żaków — żartobliwie uśmiechnęła się do niej młoda dziewczyna w dziekanacie, wydając studencką legitymację.

Natalia poczuła się, jakby miała dwadzieścia lat. Kiedy piła kawę w uczelnianym barze, przyglądała się siedzącym przy innych stolikach. Przeważała młodzież niewiele starsza od jej syna. Ale było też kilka osób w jej wieku.

„Może to koledzy-studenci? — pomyślała. — Wolałabym mieć w grupie tych starszych, przynajmniej nie czułabym się jak matuzalem..."

Była jednocześnie przestraszona i zadowolona. Znalazła sobie wymagające zajęcie na najbliższe lata. Chodzenie na wykłady i ćwiczenia, nauka i zdawanie egzaminów z pewnością zajmie jej czas i myśli, skutecznie odciągając jej uwagę od sytuacji w domu.

„A za półtora roku, jak Romek będzie w liceum, a ja w połowie studiów, wniosę sprawę o rozwód" — pomyślała.

***

Minęły dwa tygodnie, nastał sobotni poranek. Natalia szykowała się do wyjścia, zrobiła kawę i przelała go do kubka termicznego. W drzwiach kuchni stanął Janek, trąc oczy. Nawet potargany i w piżamie wyglądał dobrze jak na swoje prawie pięćdziesiąt lat:

— A ty dokąd? — obrzucił ją zdziwionym wzrokiem.
— Do szkoły — odparła. — Zapisałam się na studia.

—Jak to: na studia? — zdziwił się. — Serio?
—Nie, na żarty — kończyła robić sobie kanapkę. — Za godzinę mam pierwsze zajęcia — pochwaliła się.
— I nic mi nie powiedziałaś? — mruknął, chyba z wyrzutem.

Widziała to. I zamierzała go jeszcze bardziej urazić:
— Nie muszę ci się spowiadać z mojego życia. Ty też tego nie robiłeś. A przyznasz, że studia to inny ciężar tajemnicy niż kochanka, prawda? — zakończyła słodko.

Mąż wyglądał, jakby dała mu w twarz. I chyba tak się poczuł, bo dotknął palcami policzka:
— Nata.... — jęknął.
— No co, powiedziałam nieprawdę? — znów się uśmiechnęła słodko. — Chyba nie oczekiwałeś, że zapomnę i wybaczę? Poza tym, dając sobie tak duży margines swobody od małżeńskiego życia, dałeś go i mnie. To chyba logiczne.

— Żartujesz, prawda? — skrzywił się mężczyzna.
— A jak myślisz?

Wyminęła go, wzięła torbę i położyła rękę na klamce drzwi wyjściowych.

— Nata! — odezwał się. — Porozmawiamy, jak wrócisz...

— Nie — oświadczyła. — Nie będziemy się kłócić przy Romku. Mam zajęcia na Tatrzańskiej 48. Kończę o osiemnastej. Chcesz, przyjedź, pójdziemy na spacer i pogadamy. Chociaż nie bardzo wiem, o czym. Chyba nie masz mi za złe, że zaczęłam robić dokładnie to, co ty przez ostatnie cztery lata?

—Co to znaczy: dokładnie to, co ja? — zirytował się. Słyszała to w jego głosie.

Dopiero po chwili zrozumiała, jak to zabrzmiało. Ona miała na myśli jedynie prowadzenie samodzielnego życia, bez oglądania się na małżonka, bez informowania go o swoich działaniach i bez rozmowy, w jaki sposób to się odbije na rodzinie. On, z tego, jak się naindyczył, pewnie zrozumiał, że Natalia zamierza poszukać sobie kochanka.

„No i dobrze" — uśmiechnęła się w duchu.

— Co miałaś na myśli? — dopytywał mąż.
— Co miałam na myśli, powiedziałam. A teraz muszę uciekać. Pa!

Uśmiechnęła się szeroko i wyszła, delikatnie domykając drzwi.

***

Na uczelnianym korytarzu czekało ją zdumiewające odkrycie. W dżinsach i bluzie, z torbą, z której wystawał notatnik formatu A4, przy automacie z kawą, stała Beata. Właśnie odwracała się od maszyny, trzymając w ręku kubek z czarną cieczą.

—Co ty tu... — zaczęła zdumiona Natalia.
— A ty? — odparła na jej widok, chyba równie zdziwiona, Beata.
— Ja na studia. Ty też? — roześmiała się Natalia, rozbawiona zbiegiem okoliczności.
— Też. Na skróconą psychologię. A ty?... Czekaj, ty też?!

Teraz obie się roześmiały. Żadna z nich nie spodziewała się takiego spotkania.

— Czekaj, teraz ja wezmę kawę i pogadamy. — Natalia zaczęła wciskać guziki w automacie.

Kiedy i ona miała już w ręku tekturowy kubek, podeszły do najbliższego okna i usiadły na parapecie.

— Fajnie mieć kogoś w swoim wieku — oświadczyła Natalia. —Bałam się, że będę najstarsza.

— Ja tak samo. — Beata dmuchała na gorący napój. — Nie mówiłaś, że myślisz o kolejnych studiach.
— Ty też nie — odparła Natalia.

Pomimo kilku lat pracy w jednym zespole, nie przyjaźniły się zbyt blisko. Wiedziały o sobie podstawowe rzeczy, znały wzajemnie swoje umiejętności i podejście do pracy, wymieniały plotki i sądy o tym, co wyczytały na portalach informacyjnych, o książkach i obejrzanych filmach. Tyle.
Teraz los dał im szansę na wspólne spędzanie czasu w zupełnie innym środowisku. Czy dał im szansę na przyjaźń?

***

Pierwszy dzień zajęć przeraził Natalię. Wszystkie wykłady były skumulowane na biologicznych aspektach człowieka.

— Budowa mózgu, mięśnie proste i poprzecznie prążkowane, autonomiczny układ nerwowy... — wyliczała, gdy siedziały przy kawie na ostatniej przerwie. — Poszłam na psychologię, a nie na medycynę. Biologię miałam ostatni raz ponad ćwierć wieku temu. Poza ogólnymi hasłami niewiele pamiętam...

— To prawda, jest ciekawie — przyznała Beata. — Nie tego się spodziewałam. Poprzednie studia zrobiłam z marketingu. Ale tym większe wyzwanie przede mną.

— Dobre jedynie jest to, że w grupie są same takie dinozaury jak my, żadnej młodzieży. Swoją drogą, nowi koledzy to ciekawe towarzystwo — Natalia podsumowała obserwacje z pierwszego dnia „szkoły".

— To prawda — przytaknęła Beata. — Warto było się zapisać. Dla wiedzy, wysiłku i nowych kontaktów.

***

Kiedy wychodziły z uczelni, na wprost wyjścia czekał Janek. Natalia pożegnała Beatę i poszła w kierunku męża:
— Jednak przyjechałeś. — Stanęła kilka kroków przed nim i założyła ręce na piersi.

— Musimy pogadać — mężczyzna wydawał jej się zdeterminowany.

— Gadajmy — zgodziła się. — Tu obok jest park, pójdziemy na spacer i omówimy to, co cię gryzie....

— Co mnie gryzie? — powtórzył mężczyzna. — Nata, tak ma wyglądać nasze życie? Przecież obiecałaś mi te półtora roku...

— Obiecałam ci, że przez półtora roku nie złożę pozwu o rozwód. — poprawiła go spokojnie. — Ale Janek, nie widzę możliwości, że po czterech latach romansu wracasz na łono rodziny, a ja ci wszystko przebaczam i zapominam.

— To nie były cztery lata romansu — zaprotestował. — Znam ją od czterech lat, ale najpierw to była znajomość, później przyjaźń. Taki prawdziwy romans to raptem dwa lata.

— Raptem dwa lata? — powtórzyła jego słowa i roześmiała się, choć w jej głosie nie było słychać wesołości. — Czy ty sam siebie słyszysz? Dwa czy cztery, to nie ma znaczenia. Nawet jedna noc jest sprzeniewierzeniem się przysiędze małżeńskiej. Gdzie ta miłość, wierność i uczciwość małżeńska?!

Opuścił ją spokój, zaczęła podnosić głos, a ostatnie słowa wyskandowała prawie krzykiem.

— Zmieniłem się, Nata — mąż chwycił ją za ręce. — I chcę ci pokazać, jak bardzo.

Zatrzymała się, popatrzyła na niego z niechęcią i uwolniła dłonie:
— Nie. Zmieniłeś. Się. Boisz się. Że. Stracisz. Swoje. Miejsce. — znów skandowała dobitnie, dźgając palcem w jego pierś przy każdym słowie. — Że cię wyrzucę z mieszkania i będziesz musiał sam sobie coś wynająć. A to kosztuje.

— Nata, Nata, przecież ja cię kocham... — jęknął mężczyzna, ale tym wyznaniem jeszcze bardziej ją rozjuszył.

— Nawet mi nie mów o miłości — zażądała. — Nie używaj takich słów. I przyjmij do wiadomości, że zniszczyłeś nasze małżeństwo. Nie da się go już skleić.

— No to po co nam te półtora roku? — jęknął, zaciskając dłoń na czole.

— Nie wiem — wzruszyła ramionami. — Jeśli rozwiedziemy się zgodnie i szybko, a Romek nie ucierpi, to możemy nie zwlekać.

Zaproponowała z nadzieją, że teraz mąż zrozumie jej postawę. Ale pokręcił głową:
— Nie ma mowy. Zamierzam wykorzystać ten czas i pokazać ci, że jestem dobrym mężem.

Tylko dobre wychowanie powstrzymało ją przed mało eleganckim prychnięciem. Powtórzyła:
— Obiecałam ci półtora roku dla spokoju naszego syna. Więcej ani ja nie oczekuję od ciebie, ani ty nie spodziewaj się po mnie. I nie nalegaj...

Odwróciła się szybko, żeby nie zobaczył wyrazu jej twarzy. Dużo Natalię kosztowała ta rozmowa.

„Janek nawet nie wie, jak dużo" — pomyślała.

Jeszcze chwila, a straciłaby tę odrobinę stanowczości, którą przed momentem okazała. Zdrada męża nadal bolała i wciąż czuła się skrzywdzona i bezradna. Bała się, że ulegnie jego przeprosinom, obietnicom, dawnym uczuciom.

„Ale właśnie dlatego muszę mu pokazać, że nie ma powrotu" — pomyślała.

Wyprostowała się i poszła przed siebie, skupiając się na zachowaniu dumnej sylwetki i stawianiu jednego kroku za drugim.
Po kilku spotkaniach z psychologiem wiedziała, że ta burza uczuć i zmiennych decyzji jest normalna w jej sytuacji. Tylko w filmach, książkach i urban legends wszystkie zdradzone kobiety są silne, pewne siebie i natychmiast pakują mężowi walizki. A większość z nich, tak jak ona, szarpie się wewnętrznie, gryzie, miota od dna rozpaczy („nie mam siły") po euforię („kazałam mu odejść i on się wyprowadził").

Ale wiedziała też, że ta burza uczuć i decyzji musi zostać w niej, w środku. Nie może pokazać jej Jankowi, bo on zrobi z tej wiedzy użytek, może ponownie ją przekona i wszystko to, co Natalia teraz przeżywa, pójdzie na marne.

Mężczyzna został sam na środku alejki. Natalia nie widziała, jak spuścił wzrok na ziemię i ze złością kopnął kamień, który leżał obok na trawniku. A później zaklął i ruszył w przeciwnym kierunku.

***

Anka wróciła do pracy z ręką na temblaku. Kiedy już przestało ją wszystko boleć, gdy się wyspała i odpoczęła, zatęskniła do zawodowych wyzwań. I do dziewczyn ze swojego zespołu. Już nie myślała o poddaniu się dyktatowi męża i pozostawieniu pracy. Z powodu bolącego barku nie mogła tym razem własnoręcznie zrobić sałatki, więc kupiła ją w pobliskim barku. Szef powitał ją z radością, koleżanki ze zdziwieniem.

— Stanachowiec się znalazł! Gierojka sowietskowo sojuza — zażartowała na jej widok Natalia.

A Beata skrzywiła usta w czymś, co miało być uśmiechem.

— A właściwie, to jaki jest feminatyw od "Stanachowiec"? — zainteresowała się Monika. — "Stachanowczyni"?

Roześmiały się i zaczęły wymieniać coraz dziwniejsze formy:
— Tak, stachanowczyni jest okej.
— Stachanówka... Jak „bacówka".
— Stachanka.... Tak, jak „skakanka"...
— Stachanica. Jak „kochanica" — zakończyła tę licytację Beata.

— Ale poważnie, dobrze się już czujesz? — zatroskała się Marta, pomagając szefowej rozłożyć utensylia śniadaniowe.

— Dobrze. Boli, ale ma boleć. Gorzej, że był unieruchomiony przez dwa tygodnie, a teraz mam go ćwiczyć na rehabilitacji — skrzywiła się Anka. — Cztery tygodnie codziennie po południu.

—Jak trzeba, to musisz... — skwitowała Marta. — O, jakie to dobre!

Dziewczyny zajadały się sałatką, która przyniosła Anka. Przeprosiła, że dziś produkt kupny, a nie jej wyrobu.

— Świetna! Prawie tak dobra, jak twoja — pochwaliła szczerze Natalia.

Anka z uśmiechem zadowolenia patrzyła na podwładne. Lubiła te dziewczyny. Wszystkie, choć niektóre trochę mniej.
Praca, choć nadal stresująca, dużo jej dała: sens wstawania rano, odskocznię od ciuchów, butów i paznokci, stałe relacje towarzyskie i może, z czasem, przyjacielskie?
Dzięki nim czuła się mniej samotna. Co z tego, że Wiktor dzwonił i odbierał od niej telefony? Jak zapowiedział jej, że zostanie za oceanem jeszcze kilka tygodni?

— Moje oprogramowanie zostanie wdrożone w firmie X Space Q — tu padła nazwa potentata na światowym rynku komunikacji. — Ale na razie mam prototyp, trzeba go dopracować. Otwieram tu filię mojej firmy, bo warto być na miejscu. Nie wszystko da się zrobić zdalnie — opowiadał ostatnio.

Od czasu jej pobytu w szpitalu dzwonił częściej i wydawał się bardziej przystępny. Może dlatego, że pochłaniało go nowe zadanie?
Anka nie znała się na wielkim biznesie, Wiktor rzadko dzielił się z nią opowieściami o swojej pracy, ale z tego, co zrozumiała, to aktualny projekt to tzw. interes życia, zwieńczenie dotychczasowej kariery i wejście w zupełnie nowe obszary.

Firma, o której mąż wspominał, to światowy dominant w obszarze telekomunikacji; wejście z nimi w układ na zasadzie partnerstwa, a nie sprzedawcy produktu to szansa na zupełnie nowe rozdanie.
Z tego, co zdążyła wyszukać w internecie (bo przecież Wiktor nie zdradziłby jej szczegółów), X Space Q oprócz własnego kręgu biznesowego, otrzymywała zlecenia z Pentagonu i komercyjnych firm zatrudniających wykwalifikowaną ochronę i zbrojnych najemników. 

Ponadto, a może właśnie dzięki temu, miała mnóstwo interesów w Azji, Australii i w innych częściach świata. Wejście we współpracę z taką organizacją pozwoliłoby jeszcze bardziej rozwinąć firmę Wiktora.
Rozumiała, dlaczego mąż utknął na tak długo za oceanem.

„Ale rozumieć a czuć, to zupełnie dwie różne rzeczy" — pomyślała, kiedy mąż zakończył połączenie.

Brakowało jej go. Wracała do pustego domu, nie miała komu opowiedzieć o nowej pracy; po wypadku oprócz „pani domowej" nie miała z kim zamienić choćby kilku słów. Nie było nikogo, do kogo mogłaby się przytulić.

Nigdy wcześniej tak się nie czuła. Przez kilkanaście lat ich znajomości zawsze była obok Wiktora, w domu lub poza nim. Zabierał ją w dłuższe delegacje; niezwiązana własnymi obowiązkami, mogła z nim jeździć zawsze, kiedy sobie zażyczył.
Teraz więc czuła się samotna i opuszczona.

Dlatego tak ważne były dla niej nowe koleżanki, dyrektor i cała reszta: Anka miała swój obszar, swoje zadania, znajomych. Ostatni raz czuła się tak na studiach, przygotowując projekty naukowe samodzielnie lub w grupie z innymi.

A teraz patrzyła, jak dziewczyny dokładają sobie kolejne porcje sałatki, rozmawiają o wszystkim i niczym i czuła się częścią ich świata.

„To była dobra decyzja — pomyślała. — Dorosłam i jestem gotowa na samodzielne życie. Z Wiktorem lub obok niego".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro