Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

47.

Z samego rana otrzymała telefon od sekretarki głównego prezesa:
- Jest pani proszona za kwadrans na spotkanie do małej salki konferencyjnej.
- Dobrze, dziękuję. - odparła i uśmiechnęła się do siedzącej przed nią Natalii.
Codziennie poranne spotkania, które kiedyś jako kierowniczka wymusiła na Beacie, świetnie się sprawdzały. Utrzymała je więc i teraz, gdy sama była dyrektorką a Natalia jedną z jej kierowniczek. Przeważnie zapraszała wszystkich kierowników, ale czasem wpadała tylko Natalia.

- To tak się umówmy. - kontynuowała. - Zbierz dane od pozostałych kierowników, przygotuj mi całość, a ja potem na to zerknę. Rzucimy jeszcze okiem na pisma, co dla kogo, a potem muszę się zbierać. Główny zaprasza mnie na jakieś spotkanie - westchnęła.

Zerknęłam jeszcze w lustro, poprawiła włosy, użyła odrobiny perfum, wzięła laptopa i była gotowa. Sekretarka nie zdradziła jej celu spotkania, więc poza wyliczeniem w myśli wszystkich aktualnych spraw, nie wiedziała, na co się nastawić.

W salce siedzieli już główny prezes i Marek w swojej najbardziej prezesowskiej pozie oraz kilku innych dyrektorów. Anka usiadła na przy drugim końcu stołu, zakładając, że jeszcze dojdą inni uczestnicy spotkania.
- Pani dyrektor, zapraszam tu bliżej. Obok mnie - zachęcił prezes główny.
Przy tamtym szczycie stołu były wolne dwa miejsca, naprzeciw siebie. Jedno wskazał Ance. A drugie...
A drugie zajął Wiktor, który właśnie wszedł. Omiótł wzrokiem uczestników spotkania i uśmiechnął się, napotykając zdumione spojrzenie Anki.
"Nie przyszedł Mahomet do góry... " - pomyślał.

Spotkanie w sprawie nowego systemu toczyło się spokojnie i merytorycznie. Tylko Anka była poruszona, bo za każdym razem, gdy podnosiła wzrok znad laptopa, napotykała uważne spojrzenie męża.

Peszyło ją to. Szczególnie, że Wiktor patrzył na nią inaczej, niż przywykła: nie "z góry", krytycznie czy chłodno. Wręcz przeciwnie, widziała w jego oczach zainteresowanie.
A do tego, na jego prośbę, musiała się wypowiadać co do ewentualnych oczekiwań dotyczących nowo projektowanego systemu.Próbowała się wytłumaczyć, że jest to dla niej nowe zadanie, że nie uczestniczyła w poprzednich pracach i że nie zdążyła się zapoznać z tym, co dotąd zrobiono. 

Ale Wiktor nie popuścił:
- Właśnie zdanie pani dyrektor będzie dla mnie cenne. Kogoś nowego, kto widzi projekt systemu pierwszy raz. Kogoś, kto ma doświadczenie w zadaniach merytorycznych i wie, co system powinien usprawnić w ich wykonywaniu.

Zarumieniła się, słysząc te słowa wypowiadane życzliwym tonem. Uśmiechnęła się dyplomatycznie. "Zupełnie, jak nie Wiktor. Zupełnie, jak nie do mnie" - myślała.
Dużo wysiłku kosztowało ją zachowanie służbowej pozy, uważne słuchanie i odcięcie się od prywatnego wątku tego spotkania.
Ale poradziła sobie. Skupiła się na "tu i teraz": robiła notatki, screeny udostępnionej prezentacji, zapisywała pytania i potencjalne wnioski.

***
Patrzył na nią i słuchał tego, co mówiła, z niekłamanym podziwem. Kociątko... wróć, to już nie było kociątko. Gdyby miał wymyśleć adekwatną nazwę dla tej młodej, kompetentnej kobiety, która siedziała po przeciwnej stronie stołu, nazwałby ją "Kota". Dorosła kotka, ale bez infantylnego zdrobnienia w nazwie. Nie "kocica" też, bo w Ance... wróć, w dyrektor Stawickiej... poprawił się... nie było niczego drapieżnego.

Podobało mu się to, co widział. I był z niej dumny: z jej opanowania, kompetencji, zachowania. Poprosił prezesa o przysługę, o włączenie Anki do prac nad projektem. Prezes nie odmówiłby mu niczego, zależało mu na przygotowaniu i wprowadzeniu tego systemu. A gdy Wiktor przygotował mu nową analizę, z której wynikało, że koszty, na które kiedyś wstępnie się umówili, mogą spaść o 25% albo za te same pieniądze można zrobić dużo więcej funkcjonalności, zachłysnął się zachwytem.

Pod koniec spotkania, gdy inni uczestnicy już się zbierali o ona też zamierzała, Wiktor poprosił:
- Pani dyrektor, mogę na słowo?
Z ociąganiem została na sali. Ponieważ zapytał przy ludziach, nie wypadało odmówić. I tak obecni podczas spotkania popatrywali na nich z ciekawością: chyba wszyscy wiedzieli, że Wiktor i ona są małżeństwem i że Anka od miesiąca mieszka w agencyjnym hoteliku.

Spakowała laptopa i stanęła przed nim. Drżała wewnętrznie, ale z napięcia, nie ze strachu.
- Bardzo zainteresowało mnie to, co mówiła pani o obiegu informacji pomiędzy zespołami. Może przejdziemy do pani gabinetu i porozmawiamy?
Wzrokiem pokazał jej ciekawskich. Skinęła głową:
- Zapraszam. - ruszyła przodem, a on szedł za nią. Tak, jak poprzednio.

W gabinecie położyła laptopa na biurku i skrzyżowała ręce na piersi:
- Rozumiem, że nie będziemy mówić o funkcjonalnościach przyszłego systemu?
Uśmiechnął się. Bojowość Koty podobała mu się:
- Wymieńmy się wizytówkami - wyjął swoją i czekał, aż Anka ją weźmie. - Prześlę ci na służbową pocztę wszystko, co dotąd zostało ustalone. Mają to gdzieś tu, ale zanim dostaniesz....
Anka wzięła kartonik i w zamian podała mu swoją wizytówkę.

- Dyrektor Stawicka... - przeczytał. - To bardzo ładnie brzmi. Nie wiedziałem, że dostałaś kolejny awans. Rozumiem, że wykazałaś się odpowiednimi kwalifikacjami?
- Zgadza się. - pominęła urągającą jej aluzję i skupiła się na meritum. - Dostałam dobre rekomendacje od dwóch współpracownic, z których jedna to poprzednia dyrektorka a druga to moja konkurentka do awansu. I od szefa. Uznano, że jestem dobra w tym, co robię. Ktoś mnie wreszcie docenił. - stwierdziła stanowczo. Tylko na końcu odrobinę załamał jej się głos.

- Ja cię zawsze doceniałem... - zauważył.
Żałował, że nie może sobie przypisać zasługi w jej "dyrektorstwie". Wszystkiego nauczyła się nie tylko bez jego pomocy, ale również przy jego sprzeciwie.
Kiwnęła głową, pomijając jego ostatnie słowa milczeniem. Nie chciała się sprzeczać:
- Czegoś jeszcze potrzebujesz? - zamierzała zakończyć rozmowę tak szybko, jak to możliwe.
- Tak. Twojej decyzji co do wyjazdu. Naprawdę chciałbym ten prezent "uszyć" pod twoje preferencje.

Ona zachowywała dystans, mówiła stanowczo a założonymi na piersi rękami nakreśliła granicę. On z kolei mówił cicho i przyjaźnie, patrzył na nią ciepło i uśmiechał się:
- Aniu.... - wyciągnął do niej rękę. - Porozummy się. Przyjdź któregoś dnia na kolację, zjemy twoje ulubione danie, posiedzimy na tarasie, porozmawiamy.
- O czym? - napięcie w niej raz wzrastało, raz malało. Teraz wzrosło.
- O nas. O tym - zakreślił ręką okrąg wokół nich. - I o tym, jak to wszystko naprawić.

Westchnęła. Gdyby tak mogła mu zaufać...

- Odezwę się. W sprawie kolacji i projektu. - powiedziała trochę zbyt głośno. - A teraz wybacz, mam coś do zrobienia. Odprowadzę cię do wyjścia.

I ruszyła na korytarz. Nie pozostało mu nic innego, tylko ponownie pójść za nią. Idąc do wyjścia podziwiał od tyłu jej dumnie wyprostowaną, zgrabną sylwetkę, odzianą w jedną z jej ulubionych sukienek. Podobało mu się w Kocie to, że nie uległa modzie na noszenie spodni i spodniopodobnych ubrań a wręcz przeciwnie, kochała ładne, zgrabne, zwiewne sukienki w żywych, ciepłych i chłodnych kolorach. Miała taką urodę, że równie dobrze wyglądała w pomarańczowo - czerwonych dużych kwiatach jak i w błękitnych czy zielonych "maziajach".

Zresztą, tak samo pasowały jej jasne, białe lub pastelowe bluzki czy koszule oraz do tego stonowane kolorystycznie spódnice i marynarki. Tak właśnie ubierała się przed laty, gdy po studiach próbowała znaleźć sobie miejsce w jego firmie.

"Może wtedy należało ją wesprzeć? - pomyślał. Zamiast pokazać, że nie jest zainteresowany jej pracą. I że woli, żeby Ania była w domu.

- Zadzwoń, proszę. Albo po prostu przyjdź. - powtórzył, ściskając jej dłoń na pożegnanie.

***
- Dłużej tak nie można. - mówiła do siebie, machinalnie obracając w ręku wizytówkę Wiktora:

 - Ma rację, że powinniśmy porozmawiać.
Wchodziła po schodach. Powoli, krok za krokiem. I każdy z nich pokonywała z coraz większą niechęcią.
Miesiąc temu była szczęśliwa, że może się tu zatrzymać, jak w bezpiecznym, zamkniętym pudełku. I przez te kilka tygodni pełnił rolę "schowanka", w którym odpoczęła, nabrała sił i pewności siebie.

Ale przez ten czas dorosła do zmian. Uznała, że nie musi się ukrywać i najwyższy czas zażądać od Wiktora jasnych rozwiązań. I samej postawić warunki.

Do tego w hoteliku było jej niewygodnie. Nie umiała przez długi czas mieszkać w jednym pokoju, praktycznie bez kuchni (ogólnodostępna dla wszystkich mieszkańców hoteliku była na dole) i wygodnej łazienki. Ta w pokoju była mała, miała maleńką kabinę prysznicową, niewiele półek, żeby rozstawić kosmetyki. 

Anka od dawna marzyła o kąpieli w swojej wannie z hydromasażem i o zawsze wysprzątanej kuchni, gdzie czekało na nią śniadanie i obiad, przygotowane przez panią Anastazję. Tutaj musiała pamiętać, żeby zrobić zakupy i przygotować sobie posiłek. Jeśli zapomniała (a na początku zdarzało jej się to dość często), musiała szybko biec do sklepu. 

Oczekiwania Marka też ją zaczęły irytować. Uwielbiała spędzać z nim czas, rozmawiać, śmiać się, uprawiać seks. Była mu wdzięczna za wszystko, co dla niej (i z nią) zrobił. Ale coraz częściej zdawała sobie sprawę, że nie chce płynnie i od razu przechodzić z jednego związku w drugi. A wydawało jej się, że mężczyzna tego oczekuje. 

Coraz częściej, będąc z nią, wspominał o zakupie mieszkania w Warszawie, podtykał jej jakieś foldery i strony z ofertami deweloperów, domagał się wyrażenia opinii, co jej się podoba. No i te wtrącenia: "kiedyś ci pokażę', "kiedyś cię zabiorę", "kiedyś zrobimy"....

A jej na razie wystarczało to, co było pomiędzy nimi: służbowy mentoring, prywatna przyjaźń, podszyta warstwą erotyki i okazjonalnego seksu. I nie chciała niczego więcej. Przynajmniej nie teraz. Chociaż nie wykluczała takiej ewentualności w przyszłości. Marek bardzo jej odpowiadał jako mężczyzna i potencjalny partner.

To, co ja od niego trochę odstręczało, to jego podobieństwo do Wiktora sprzed lat. Gdyby Marek z czasem miał się zmienić w takiego faceta, jak Wiktor teraz, to powinna uciekać od niego jak najdalej.

"Raz już przeszłam kawał życia z kimś takim. - myślała buntowniczo. - Drugi raz nie chcę". Choć z drugiej strony, teraz jest starsza i mądrzejsza. Gdyby teraz poznała Wiktora, z pewnością nie dałaby się tak zniewolić.
- Pytanie, czy on by się zainteresował taką kobietą, jaką jestem teraz... - zastanowiła się. - Czy szukałby kolejnej małolaty, która niewiele wie o życiu...

Pół roku pracy i miesiąc samodzielnego mieszkania dało jej poczucie pewności siebie. Odeszła z domu i dotąd nie wróciła, pomimo dezaprobaty Wiktora. 

To oraz konieczność szybkiego dokształcenia się, żeby sprostać stanowisku kierownika, a później dyrektora, bardzo wzmocniło ją psychicznie. Nauczyła się wielu rzeczy o budżetowaniu, kontrolowaniu, planowaniu i sprawozdawczości. O zarządzaniu zespołem małym i dużym. O delegowaniu zadań, gdy się okazuje, że doba jest zbyt krótka, żeby samemu wszystkiego dojrzeć. O tym, jak budować zespół z prawdziwego zdarzenia. Nadal się uczyła, bo to wszystko nie było łatwe. Inni przyswajali to latami, ona musiała szybko.

Nadal siadała z którąś z pracownic (albo pracowników, miała kilku mężczyzn w biurze) i prosiła:

- Pokaż mi, jak to robisz.

Na początku ta prośba wzbudzała niechęć i podejrzliwość. Ale z czasem wszyscy zrozumieli, że w ten sposób to ona się uczyła, a nie sprawdzała kompetencje pracowników.

Znalazła w sobie odwagę, której kiedyś nie podejrzewała. I właśnie ona teraz skłaniała ją do rozmówienia się z Wiktorem. Nie wiedziała, co będzie dalej. Ale była gotowa ruszyć przed siebie.

***

Nie planowała tego, ale któregoś popołudnia, wychodząc z fitnessclubu, automatycznie skręciła w kierunku domu. Dopiero po chwili zorientowała się, że uległa wieloletniemu, wyuczonemu odruchowi. Ale już nie zawracała. Pomyślała, że nawet dobrze się stało.

Zaparkowała w garażu podziemnym i wjechała windą na górę. Otworzyła drzwi kluczem i weszła. Inaczej niż w ostatnim miesiącu, gdy wpadała "na szybko" po wymianę ciuchów, tym razem miała wrażenie, że wraca do domu.

Chyba odbiło się to na jej twarzy, bo siedzący na tarasie Wiktor poderwał się na równe nogi:

- Wróciłaś?!

***

Musiał walczyć z sobą, żeby nie podbiec i nie chwycić jej w objęcia. Kiedy tak stała w drzwiach tarasowych, z potarganymi lekko włosami i tylko śladowym makijażem, wyglądała młodo i niewinnie, prawie jak tamta dziewczyna sprzed lat.

Chrząknięciem zamarkował wzruszenie i zaskoczenie. Sam się zdziwił, ileż emocji przemknęło przez jego umysł, kiedy tak nieoczekiwanie ją zobaczył. Ale przecież nie mógł tego okazać. Wziął się w garść. Jeszcze raz chrząknął, oparł się dłońmi o blat stolika i popatrzył na nią:

- Przyszłaś na chwilę, po rzeczy, czy na dłużej? - zapytał chłodno.
Uśmiechnęła się. Cała niedawno nabyta pewność siebie zaczęła ją opuszczać. Schowała dłonie za plecami, tak żeby nie widział, jak nerwowo zaciska palce:
- Powiedziałeś, żebym wpadła któregoś dnia. - wzruszyła ramionami. - Nawet bez zapowiedzi. Więc jestem.

Zaciskanie palców niewiele pomogło. Ratując się przed ogarniającym ją stresem, zdecydowała "kupić" sobie trochę czasu:
- Zrobię sobie herbaty. Na kawę już za późno. Też chcesz?
- Nie, dzięki. Mam whisky. - odparł. - Mogę ci przynieść wino, jeśli masz ochotę. - zaproponował.
- Przynieś, proszę. - zdecydowała.
"Oj tam, najwyżej wezmę taksówkę. - pomyślała. - A wzmocnienie mi się przyda."
Wiedziała, że alkohol niczego nie rozwiąże. Ale choć na chwilę sprawi, że ona poczuje się silniejsza.

***

Nie tylko zrobiła herbatę, ale przejrzała lodówkę i z tego, co przygotowała pani Anastazja, skomponowała kolację.

"W zasadzie, dlaczego nie... - myślała. - Głodna jestem. A będę miała pretekst, żeby czymś się zająć". Drgnęła, usłyszawszy za plecami:

- Pomóc ci w czymś? - i dwa silne przedramiona zabrały od niej tacę. Popatrzyła kątem oka: naga do miejsca, gdzie nad łokciami zaczynały się podwinięte rękawy, opalona skóra z lekkim, czarnym owłosieniem, dodającym rękom męskości. Niezbyt długie, lecz silne palce z zadbanymi paznokciami. Poza złotym zegarkiem i obrączką nic więcej nie zdobiło dłoni Wiktora.

Nagle poczuła przemożną chęć przytulenia się policzkiem do jednej z tych mocnych dłoni, poczuć dotyk jego skóry, pachnącej Farenheitem, którego podarowała mu w ostatnim prezencie gwiazdkowym. Musiała głęboko odetchnąć kilka razy, żeby pozbyć się wizji, formującej się w jej wyobraźni.

- Dobrze się czujesz? - mężczyzna odwrócił ją do siebie i położył dłonie na jej ramionach. Patrzył na nią badawczo. Wytrzymała jego spojrzenie:

- Dziękuję, dobrze. Możesz to zabrać - ponownie podała mu tacę, którą przed momentem odłożył a sama przygotowała drugą, z napojami: dla siebie herbatą jaśminowo - miętową a dla Wiktora wodą i colą.

Na tarasie czekała na nią niespodzianka: na stole stały zapalone świece a w powietrzu sączyła się cicho muzyka artysty, którego niedawno słuchała na koncercie.

Rozstawiła nakrycia a Wiktor przygotował napoje. Podał jej kieliszek z winem:
- Proszę.
Wzięła drżącą ręką, ale z uśmiechem. Zauważył to:
- Zimno ci, czy się boisz?
Wzruszyła ramionami. Wieczór był ciepły. Co prawda słońce już zachodziło, ale temperatura była w sam raz na letnią kolację na zewnątrz.

Wiktor sięgnął na boczna półkę i podał jej kopertę:
- Twój prezent. Otwarty karnet do biura turystycznego "Podróż na miarę". Masz rok, żeby go wykorzystać. Możesz wyjechać sama, możesz z kimś. Sama zdecyduj, kiedy chcesz go wykorzystać i dokąd. Na ich stronie jest szczegółowy kalkulator wycieczek i pobytów. Możesz też skontaktować się z ich doradcą, pomoże CI coś dodać, ująć, zmienić. Dlatego tak się nazywają, bo reklamują się, że potrafią uszyć podróż na miarę i zgodnie z upodobaniami klienta. - tłumaczył, gdy Anka otwierała kopertę.

Znów elegancki, ręcznie wypisany bilecik. Na widok kwoty na karnecie szeroko otworzyła oczy. Ale nie skomentowała. Skoro tak zdecydował, jego sprawa. Ona na tę kwotę musiałaby pracować z pół roku.
- Niech ci się wiedzie, Aniu. - wzniósł toast. - Gdybym wiedział, że dziś wpadniesz, kupiłbym ci jeszcze kwiaty. I przygotował jakąś porządną kolację.

Anka, speszona, również uniosła kieliszek do góry:
- Dzięki. To bardzo miłe z twojej strony. - odparła spokojnie.
Bo była spokojna. Wewnętrzny dygot zniknął a jego miejsce zajęła ciekawość. I ostrożna przyjemność. Dawno nie siedzieli tak po prostu i nie rozmawiali.

Ostatnio wiadomo, nie mieli okazji. Ale i przedtem, od kilku lat, nie zawsze jedli razem posiłki. Wiktor był ciągle zajęty, ciągle miał "coś" i w ostatniej chwili informował "nie czekaj na mnie". A jak już usiedli razem przy stole, to albo ją strofował, oczywiście w elegancki sposób, jak to mówią "w białych rękawiczkach", albo siedział wpatrzony w ekran smartfona czy laptopa.

Przez chwilę rozmawiali na neutralne tematy: pogoda, co w pracy, jakie efekty dał amerykański projekt, co słychać u znajomych. Mówił głównie Wiktor. Anka była ostrożna w zwierzeniach, wiedząc, że cokolwiek powie, mąż może to  odwrócić przeciwko niej. Tak, jak było przez lata.

Zauważył to:
- Milcząca jesteś.
- Niewiele mam do powiedzenia. - pokiwała głową.- A o sprawach służbowych nie będziemy rozmawiać. O, właśnie, dzięki za materiały - przypomniała sobie. - Też chciałam dotrzeć do wszystkiego u nas, ale ktoś odszedł w międzyczasie z pracy, komuś czegoś nie przekazał, coś gdzieś "się zgubiło".....

Urwała w pół słowa, uświadamiając sobie, że w tej chwili nie rozmawia z mężem lecz wykonawcą projektu. Ale Wiktor uśmiechnął się:

- Spokojnie... Nie pierwszy raz robię projekt dla budżetówki. Znam realia: trudności decyzyjne, bałaganiarstwo w dokumentacji. Kilku takich "ktoś odszedł w międzyczasie z pracy" sam podkupiłem, jak wydali się interesujący. Masz rację, szkoda marnować czasu na coś, co możemy omówić podczas pracy. Chyba, że masz wątpliwości albo pytania. Chętnie ci wszystko wyjaśnię.

- Nie, dziękuję. - odparła szybko. - Postaram się sama ogarnąć temat. I tak najważniejsze na tym etapie jest to, czego bym chciała. Ja i inni. Oraz to, czy to, czego bym chciała od nowego systemu, da się zrobić. I za ile...

Znów ten wypolerowany kamień, obły i śliski. Wymykała mu się. Była, słuchała, ale sama nie przejawiała inicjatywy.

"Już mogłaby paplać o czymkolwiek, o zakupach, spotkaniu z jakąś psiapsiółą, o ostatnio obejrzanym serialu. - pomyślał. - Miałbym jakiś punkt zaczepienia".

"Proszę szukać w przeszłości, tego co było dobre i was łączyło". - brzmiały mu w uszach słowa psychologa. Znalazł! Uśmiechnął się i przeprosił:

- Na moment cię opuszczę. Coś ci pokażę.

Wrócił z laptopem i otworzył odpowiedni katalog. Wszystkie zdjęcia z ich znajomości, kiedyś pracowicie posegregowane przez Ankę, znalezione przez niego i zgrane do własnego laptopa.

Usiadł na huśtawce i wskazał jej miejsce obok:

- Chodź, powspominamy.

Z ociąganiem spełniła jego prośbę. Czuł, jaka jest spięta wewnętrznie i widział, jak sztywno siedzi. Otworzył pierwsze zdjęcie: Anka jako siedemnastolatka, w obcisłym topie odsłaniającym brzuch i dżinsowych spodenkach, z włosami splecionymi w warkocz, siedziała bokiem na zwalonym pniu drzewa. Nagie poniżej materiału spodenek nogi, zgięte w kolanach, miała zgrabne i opalone. Na twarzy gościł nieśmiały uśmiech.

Pamiętał to zdjęcie, zrobił je wtedy, gdy się poznali a ona oprowadzała go po swoich ulubionych miejscach. Była wesoła i energiczna, ale gdy przebił się przez tę barierę, stawała się przy nim nieśmiała i wrażliwa, a jednocześnie otwarta na jego umizgi.

Miał wtedy trzydzieści kilka lat, pierwsze duże sukcesy, jego firma nie tylko wdarła się przebojem na szczyt, ale ugruntowała swoją pozycję. Wokół niego kręciło się mnóstwo kobiet chętnych do romansu albo małżeństwa; zadbanych, świadomych swoich atutów, oczekujących określonych benefitów z bycia z nim.

Anka, taka młoda i niewinna, potraktowała go życzliwie jak każdego innego klienta. Nie musiał się trudzić, żeby zaoferowała mu uwagę i swoje niezobowiązujące towarzystwo. Kiedy dowiedział się, jaka jest młodziutka, chyba pierwszy raz w życiu powstrzymał się przed wykorzystaniem okazji. A jednocześnie dał sobie czas, żeby ta znajomość wywietrzała mu z głowy i pamięci.

Nie wywietrzała, a w międzyczasie dziewczyna dorosła i nadal była niewinna i chętna. Więc już bez skrupułów sięgnął po nią.

Przeglądali zdjęcia, wracając pamięcią do przeszłości. Anka nadal mało się odzywała, choć zauważył, że rozluźniła się. Nie siedziała już sztywno, tylko oparła się swobodnie o poduchy z tyłu. Nawet lekko przechyliła się w jego stronę, żeby lepiej widzieć zdjęcia.

Nieświadomie przechyliła się mocniej. Już tylko centymetry dzieliły jej głowę od jego ramienia. I w tym momencie jakby się ocknęła:

- Muszę się zbierać. Wezwiesz mi taksówkę? Po tym winie nie będę prowadzić.

- Możesz przecież zostać. - próbował ją zatrzymać. - W naszej sypialni albo jednej z gościnnych.... Rano mój kierowca cię odwiezie do pracy...

Ale na darmo proponował. Anka, jakby wstąpiła w nią nowa energia, już się krzątała: pozbierała naczynia i resztki kolacji, zgasiła świece, wyniosła tacę do kuchni. Poszedł za nią.

Odstawiła tacę, umyła ręce i popatrzyła na niego:

- Dziękuję. Było bardzo miło. Odezwę się w sprawie dokumentacji systemowej.

I już jej nie było. Gdyby nie zamknęła za sobą drzwi, wyszedłby za nią i poczekał, aż wsiądzie do windy. Może zamieniliby jeszcze kilka zdań, może dałaby się przekonać do noclegu?

Wzruszył ramionami i wrócił na taras. Wziął do ręki szklaneczkę z whisky. Patrzył z góry, jak Anka wychodzi z budynku. Jeszcze przez moment czekała na chodniku, aż podjedzie samochód z logo firmy taksówkowej. Wsiadła a za moment auto zniknęło mu z pola widzenia.

A on zacisnął palce na szklaneczce tak mocno, aż szkło pękło, płyn się rozlał i poczuł szczypanie we wnętrzu dłoni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro