Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

43.

Teraz to Anka otrzymywała smsy. I telefony. Często późnym wieczorem. Nie zawsze odbierała. A kiedy już...
Wiktor na zmianę nakazywał i oświadczał. Posunął się nawet do zakwestionowania jej dobrego prowadzenia się.

"W sumie ma trochę racji" - przyznała sama przed sobą. Pomimo narzuconych sobie i Markowi granic, w ostatnich dniach jeszcze raz uległa przyciąganiu do Maciejewskiego.

Nie planowała tego. Ale była pomiędzy nimi chemia, a Marek bezustannie ją emablował: patrzył, uśmiechał się, komplementował... a wszystko w taki sposób, że Anka musiała walczyć z sobą, żeby nie ulec pożądaniu widocznemu w jego oczach, ruchach, mowie ciała. I nie zawsze wychodziła z tej walki zwycięsko.

Nie była odporna na jego urok, którego miał tyle, że mógłby się nim podzielić z kilkoma innymi przedstawicielami swojego gatunku, mniej szczodrze obdarzonymi przez naturę. Oczywiście gdy pozwalał sobie na wyjście z roli prezesa Maciejewskiego i Bubka.

Do tego okazywał jej tyle atencji, że Anka, spragniona męskiego uznania, karmiła się nią jak głodny chlebem. Marek zabiegał o nią, ale robił to delikatnie, z wyczuciem i za każdym razem liczył się z jej możliwością odmowy. A to było coś, czego Anka chyba nigdy w życiu nie zaznała.

Wiktor po prostu sięgnął po nią, wtedy przed laty i odtąd korzystał z względów, ile razy przyszła mu ochota. Dopiero teraz, przy Marku, Anka poczuła, jak to jest powiedzieć "nie" ze świadomością, że ten sprzeciw zostanie uszanowany. I że później nikt jej go nie wypomni.

Marek był dobrym kochankiem; czułym i troskliwym, dbającym o jej dobre samopoczucie. Widział jej wyuczone reakcje, nawyk poddawania się, trzymanie emocji na wodzy, ale nigdy tego nie skomentował. Za to zachęcał ją do aktywności i eksperymentowania w praktykach miłosnych i sam się jej ochoczo poddawał.

Za każdym razem, gdy leżąc, automatycznie unosiła dłonie za głowę, ujmował je i opierał na swoim karku, piersi, całował i tulił. W tym był zupełnie niepodobny do Wiktora.

"Pierwsze wrażenie myliło" - myślała już wielokrotnie. W takiej czysto zewnętrznej formie widziała podobieństwo ich obydwu: w wyglądzie, typie urody, zachowaniu wynikającym zarówno z charakteru jak i zajmowanej pozycji zawodowej.

Ale na tym podobieństwo się kończyło. Wiktor "w środku" był taki, jak na zewnątrz. Marek - wręcz odwrotnie. Pod powierzchnią surowego "prezesa Maciejewskiego" lub wręcz aroganckiego "Bubka" był ciepły, wesoły, prezentował szczery humor i dbał o nią. Tak naprawde, nie na pokaz. Nie szczędził jej komplementów, podziwu, troski i uznania.

Mieszkając w hoteliku, czuła się trochę jak wtedy, na delegacji w Krakowie. Z tym, że teraz nie wiedziała, jak długo przyjdzie jej tu być. Już kilkukrotnie wracała do domu, żeby zabrać kolejną partię ubrań, niezbędnych do codziennej egzystencji. I pozostawić to, co pani Anastazja następnie upierze albo odda do pralni.

Starała się tak planować odwiedziny, żeby nikogo nie było w mieszkaniu: jeszcze Wiktora a już pani Anastazji, która dbała na codzień o porządek i gotowanie.
Raz przyszła w takich godzinach, żeby spotkać tę ostatnią: omówiła z nią najbliższe dni, zapowiedziała, że chwilowo będzie mieszkać gdzieś indziej, ale prosi o dołożenie starań, aby "panu Wiktoru", jak mawiała pani Anastazja, było wygodnie.

Zawsze miała obawy, że przypadkiem spotka męża. Ale, jak dotąd, udawało jej się. Nie wpadła też na niego na mieście, co mogło się teoretycznie zdarzyć. Wystarczyłoby, żeby Wiktor przyjechał do jej fitness clubu. Ale nie, nie zniżyłby się do szukania jej. On oczekiwał, że Anka wróci skruszona do domu, przeprosi i odtąd będzie dobrą żoną ze Stepford.

Z nikim innym się nie spotykała.

Przez te półtora tygodnia od momentu opuszczenia domu, w zasadzie niewiele bywała na mieście: ot, trochę w kinie, dwa razy w fitness clubie, salonie piękności, raz na basenie, kilka razy z Markiem na obiedzie, w niedalekiej knajpce. I raz poszli potańczyć, ale Anka zauważyła z daleka jedną ze swoich znajomych, z biznesowych kręgów Wiktora. Wystraszyła się, więc szybko wyszli. A ponieważ nie chcieli tracić pięknego wieczora, poszli na długi spacer pustoszejącymi uliczkami na obrzeżach Śródmieścia oraz Starego i Nowego Miasta.

Popatrywali na całujące się pary, biznesmenów przyklejonych do komórek, młodzież robiącą sobie selfie czy kręcącą filmiki. Wypili po lampce wina pod parasolem na rynku Starego Miasta a później poszli na lody do jednej z kultowych kawiarni.

Kiedy wracali, na pustej ulicy Marek wziął ją za rękę a kiedy Anka przysunęła się do niego, objął ją ramieniem. Jego ciepła skóra parzyła ją poprzez cienki materiał bluzki. Przytulił ją i zatrzymał się przed nią.

W zapadającym mroku widziała jego gorejące pożądaniem oczy:

- Anulka.... - szepnął, czując, że gardło mu zachrypło z emocji. Popatrzyła na niego a on zobaczył u niej to samo pożądanie, które trawiło jego ciało i umysł. Ujął jej brodę i podniósł do góry. Delikatnie i powoli, dając jej czas na reakcję. Nie skorzystała. Wręcz przeciwnie, czekała w bezruchu, a na jej twarz wypełzało rozmarzenie.

Tej nocy znów się kochali. Bez zastrzeżeń, oczekiwań, wątpliwości i wyrzutów sumienia. Dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta, ogarnięci pożądaniem, brali od siebie i dawali wzajemnie czułość, ciepło, dobrą energię. A na koniec zadowolenie i poczucie spełnienia.

Przez całą noc tulił ją w objęciach a ona przylgnęła do niego, miękka, ciepła i zatopiona w sennych marzeniach. A rano, gdy budzik zadzwonił dla nich obojga, uśmiechnęła się:

- Było cudownie. Dziękuję.

- To ja ci dziękuję. - ucałował jej rękę. Uwielbiał bawić się jej dłońmi: były takie delikatne, zgrabne, a budziły w nim tyle dobrych doznań. Mógł je całować godzinami, każdy skrawek z osobna, pieścić po kolei każdy palec, staw, opuszek. Przebiegu linii na jej dłoni nauczył się już na pamięć i mógłby je rysować z zamkniętymi oczami.

I robił to tej nocy wielokrotnie, sunąc palcem wskazującym po każdej z nich: życia, serca, głowy, losu, zdrowia i małżeństwa. Długość i wyrazistość tej ostatniej nie podobała mu się.
"Chyba, że tu chodzi o jej drugie, przyszłe małżeństwo" - myślał.

Zaczął się przyzwyczajać do myśli, która jakiś czas temu zagościła w jego głowie, że mógłby przekonać Ankę do rozwodu ze Stawickim. I mieć dla siebie. Dać jej wszystko to, czego tamten jej skąpił a w zamian zyskać lojalną partnerkę, mądrą przyjaciółkę i cudowną, namiętną kochankę.

Mając taką partnerkę, zyskałby sporo. Anka była ładna, zgrabna, zadbana. Wiedziała, w jaki sposób wykorzystać pieniądze męża, żeby ślicznie wyglądać. Miała klasę, co się rzadko zdarzało wśród jego znajomych kobiet. Umiała się zachować w towarzystwie; bywając ze Stawickim, nabyła doświadczenie w przyjmowaniu gości, przygotowywaniu przyjęć, zabawianiu nie tylko kontrahentów męża, ale przede wszystkim ich żon i kochanek.

Kiedy już zostawi Stawickiego, z pewnością mu się przyda.

Słowa o przygodzie, które kiedyś niefrasobliwie rzucił, wróciły do niego kamieniem. Anka nie była materiałem na przygodny romans. Była na to zbyt wartościowa. Chciał ją mieć od teraz, bezwarunkowo i na długo. Może nawet na zawsze?
Dalsza kariera w biznesowych spółkach skarbu państwa, co obiecał mu wuj i jego znajomi oraz odpowiednia partnerka, która mogłaby mu wiele ułatwić, to było to, czego chciał od życia.

Żona nie spełniła jego oczekiwań. Chciała nadal tego, od czego zaczynali: spokojnego życia w małym miasteczku pod Krakowem, gdzie ona mogłaby się nadal realizować i wychowywać dzieci, a on wracałby do niej po kolejnym dniu pracy w agencji lub innym urzędzie. Nie brała pod uwagę, że on chce czegoś więcej i gdzie indziej. A chciał.
Ale do tego potrzebował innej partnerki, doświadczonej w bywaniu w wielkim świecie interesów. Takiej, jak Anka. Tak, potrzebował Anki.

"Może nie od razu jako żony - myślał. - W końcu rozwód, a w zasadzie dwa, muszą potrwać. Ale jako partnerki jak najbardziej. Najchętniej od razu".

***

Pozew o rozwód został złożony. Zajęła się tym prawniczka Natalii, do której wreszcie poszli razem. Przeanalizowała projekt dokumentu, który jej przesłali, zaproponowała dodatkowe zapisy, wydrukowała i dopilnowała, żeby oboje podpisali plan wychowawczy:

- Dziękuję państwu. - odezwała się. - Postaram się, żeby termin sprawy został wyznaczony jak najszybciej.

Kiedy wyszli z kancelarii, Janek zawahał się:

- Na pewno tego chcesz? - wskazał kciukiem drzwi, które właśnie opuścili. - Może... może zmienisz zdanie?
Ale kobieta pokręciła głową:
- Nie zmienię. - odparła łagodnie. Z niej też, z chwilą oddania pozwu adwokatce, zeszło napięcie. Zrobiła wszystko, co musiała. Teraz mogła tylko czekać:

- Zobaczysz, wyjdzie nam to na dobre. Przestaniesz mnie okłamywać, ułożysz sobie życie z .... z którąś ze swoich przyjaciółek.... - tłumaczyła. - A ojcem dla Romka możesz być nadal, nie będę ci utrudniać kontaktów.

Prychnął. Nie chciał układać sobie życia z inną kobietą. Nawet z tą, której wyznawał miłość przez ostatnie lata i mówił:
- No wiesz, gdyby nie żona... Ale ona nie da mi rozwodu, jest tradycjonalistką i bardzo religijna.. Gdyby nie ona, to sama wiesz...
Zresztą, przez ostatnie lata mówił to niejednej kobiecie. A teraz musi pilnować, żeby wieść o jego rozwodzie nie rozniosła się zbyt szybko wśród znajomych. Bo straci ten, jakże wygodny, argument...

- Pójdziemy gdzieś? No wiesz... - zawahał się. - Na lody? Na kawę?
- Nie, dzięki. - odparła, już myślami gdzie indziej. - Trochę się spieszę. Na trening.
Nie skłamała bardzo. Ot, tyle, żeby zapewnić sobie spokój. A Łukasz przecież pomaga jej trenować.

"O tak, kondycję" - parsknęła śmiechem.

***
Maciejewski zaprosił do siebie wszystkie trzy: Beatę, Natalię i Ankę. Chciał zapewnić sobie spokój w biurze i dalszą dobrą pracę, a do tego niezbędne mu było porozumienie tych kobiet:
- Jestem skłonny zaoferować stanowisko kierownicze którejś z pań - wskazał na Natalię i Ankę. - Pani Beata zarekomendowała was obie. W jaki sposób zdecydujemy, kto zostanie nową dyrektorką?

Odezwały się wszystkie razem:
- Ania...
- Anna Stawicka...
- Natalia...
Trzy głosy zlały się w jeden chór. Maciejewski popatrzył z uznaniem po siedzących w gabinecie kobietach:
- Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby stanowisko dyrektorskie było tak niewiele warte, że można je odstąpić koleżance... - zagaił.

- Wręcz przeciwnie, panie prezesie - odparła Beata. - Jest tak dużo warte, że wybrałyśmy najlepszą kandydatkę.
- Jednocześnie najskromniejszą i najbardziej lojalną - dodała Natalia.
- Pani Aniu, koleżanki uznały, że to pani będzie najlepszym dyrektorem. Czy przyjmuje pani to stanowisko?
Mówił poważnie, ale oczy mu się śmiały. Anka kiwnęła głową:
- Przyjmuję, panie prezesie. - odparła. - I bardzo dziękuję.
- Proszę podziękować koleżankom. - odparł. - To ich rekomendacja. Proszę iść w tym tygodniu do HR, przygotują pani dokumenty. - polecił.

***
Ance chciało się śpiewać ze szczęścia. Ten awans dostała bez pośrednictwa męża. Można powiedzieć, że sama...
Zwolniła się chwilę wcześniej z pracy i postanowiła pojechać do domu po kilka niezbędnych rzeczy: ubrań, książek...
Kiedy weszła do mieszkania, natychmiast zorientowała się, że nie jest w nim sama. W holu pojawił się Wiktor.
W samej koszuli, z podwiniętymi rękawami, z rozpiętym kołnierzykiem. Stanął, założył ręce na piersi i popatrzył na nią:
- Czyli o tej porze przyjeżdżałaś - mruknął. - Kiedy nikogo nie było w domu...
- Owszem. - odparła.

Kiedy zorientował się, że Anka bywa w domu pod jego nieobecność, postanowił na nią poczekać i zmusić do konfrontacji. Pani Anastazja, rozpytana w kwestii bywania Anki, potwierdziła jego podejrzenia.
Dlatego postanowił na nią poczekać. Nie musiała wiedzieć, że przez ostatnie kilka dni praktycznie nie wychodził z mieszkania, bojąc się, że przeoczy jej wizytę.
- Przyjechałaś tylko wziąć kolejne rzeczy, czy... - omiótł ją spojrzeniem.

Potwierdziła skinieniem głowy. Patrzył na nią przez chwilę:
- Jak już zrobisz, co masz zrobić, przyjdź do salonu. Chcę.... Musimy porozmawiać.
Spięła się. Nie była przygotowana na rozmowę z mężem. Z drugiej jednak strony, nigdy nie będzie gotowa. Wiktor ją zawsze będzie onieśmielał i wywierał presję, a ona musi się z tym pogodzić, zaakceptować i pomimo tego walczyć. O siebie i swoją przyszłość.

Ręce je drżały, gdy pakowała rzeczy. Ale poradziła sobie.
W salonie czekała na nią kawa i ciasteczka pieczone przez panią Anastazję. Mąż obsłużył ją, nalewając i podając kawę tak, jak lubiła: dużo kawy, mało mleka, odrobina syropu karmelowego, jedno miodowe ciasteczko.

- Co robisz w domu? - zagadnęła.
- Jeśli ci powiem, że czekałem na ciebie, i tak nie uwierzysz.
Zostało to powiedziane drwiącym głosem, choć zawierało prawdę. Ale tylko on o tym wiedział.
- Okej, chciałam być uprzejma. - uśmiechnęła się:
- W końcu przez całe życie uczyłeś mnie, że należy zaczynać od small talku.

- Tym dla ciebie jest rozmowa o naszym związku? Small talkiem?
Odbił piłeczkę. Jeszcze niedawno chwycilaby przynętę i zaczęła się tłumaczyć. Ale teraz tylko się uśmiechnęła:
- Chciałeś rozmawiać. Słucham. - założyła nogę na nogę.
Dlaczego ma wrażenie, że Wiktor nie jest tak rozluźniony, jak by się wydawało? Jakby ważył słowa, choć nadal wypowiadał je tonem lekko drwiącym:
- Chcę, żebyś przestała się wygłupiać i wróciła do domu. Nie przystoi mojej żonie pomieszkiwać po hotelach. Albo gdzieś... - oświadczył.

Nie wybuchnęła śmiechem. Zagryzła wargi:
- Czyli nic nowego. Wobec tego nie mamy o czym rozmawiać.
Odstawiła filiżankę i zrobiła ruch, jakby chciała się podnieść.
- Zaczekaj! - świsnęło w powietrzu. - Pytałaś, czego chcę. Chcę właśnie tego. Teraz ty powiedz, czego chcesz i może uda nam się porozumieć.

Westchnęła. Upiła łyk gorącego napoju:
- Chcę być traktowana jak partnerka. Nie paprotka, dekoracja i dziecko w jednym. A, i prostytutka do wyuzdanych zabaw. - dodała.
Skrzywił się:
- Jesteś moją żoną, nie prostytutką. - wypluł to słowo.
Uśmiechnęła się gorzko:
- Masz rację, prostytutka ma prawo wybierać klientów.... A i używać siły na niej nie można, bez umowy i odpowiedniej gratyfikacji...

- Kotek! - był zaszokowany jej słownictwem i tematem, który poruszyła.
A ona ciągnęła:
- Chcę, byś szanował moją odrębność; to, co jest dla mnie ważne. Przestał wywierać na mnie siłę i już mną nie manipulował. Uznał moje "nie" i "nie teraz". Uzgadniał ze mną swoje plany towarzyskie i wyjazdowe, jeśli będą wymagały mojej obecności.

Zaskoczyła go. Nie zauważył dotąd, że zmiany w jej charakterze zaszły tak daleko. Nie przypuszczał, że kociątko będzie potrafiła tak konkretnie z nim rozmawiać. Uśmiechnął się sardonicznie:
- Zdaje się, że zapomniałaś, że w tym małżeństwie wszystkie atuty trzymam ja: mieszkanie, twój samochód, polisy, oszczędności. To wszystko jest zapisane na mnie i ja to wszystko opłacam. I tylko dzięki mnie dysponujesz tak dużymi pieniędzmi...

Pokiwała głową, przyznając mu rację:
- Nie zapomniałam. Ale nie o tym rozmawiamy.
- Kotek, wziąłem cię z mieściny na Mazurach. Wykształciłem, wychowałem i dałem ci naprawdę dużo. - przypomniał.
- I zawsze będę o tym pamiętać - uśmiechnęła się. Nerwy miała napięte jak postronki, uśmiech na twarzy i pozorny spokój utrzymywała tylko siłą przyzwyczajenia.

- Nic mi się za to nie należy? - lekko podniósł głos.
- Oddałam ci kilkanaście najlepszych, najbardziej rozwojowych lat. - odparła. - Pozwoliłam rządzić naszym małżeństwem i sobą. Zapłaciłam wystarczająco.

Dobra była. Musiał to przyznać. Dotąd nigdy tak nie rozmawiali i nie był przyzwyczajony do takiego dictum ze strony kociątka.
- Jest to jakiś argument. - przyznał. - I co teraz? Określiłem swoje oczekiwania, wskazałem zasoby, jakimi dysponuję. A ty co masz? Jakiś pokój u kogoś znajomego? Albo w tym hoteliku u ciebie w agencji? Za który nie wiem, w jaki sposób płacisz, skoro nie kartą ani przelewem?

- Mam pokój w hoteliku, pracę i pensję. To niewiele, ale na początek wystarczy. - skrzywiła się. A później popatrzyła na niego z powagą w oczach:
- Wiktor, ja chcę tu wrócić. Do ciebie. Ale na własnych warunkach. Jeśli nie dasz mi autonomii, nie wrócę.
- I co? Zawnioskujesz o rozwód? - parsknął:
- Nie pamiętasz, że podpisałaś umowę majątkową? Nic nie masz, kociątko, a jeśli będziesz chciała się rozwieść, to dostaniesz naprawdę niewiele. O ile w ogóle. Bo zawsze mogę podnieść argument, że mnie porzuciłaś..

Zagryzła wargi i wstała:
- Rozumiem. Wobec tego nie pozostaje mi nic innego, tylko porozmawiać z prawnikiem.
Wyszła do holu, mając świadomość, że on idzie za nią. Nie tylko szedł, ale chwycił ją za ramię i zatrzymał:
- Nie! Tak łatwo się nie wywiniesz! Jesteś moją żoną!
Przyciągnął ją do siebie i zaczęła całować. Gwałtownie i mocno.
Miażdżył jej wargi, trzymał za ręce, nie pozwalał się wyzwolić.

A ona, po pierwszej chwili zaskoczenia i zamrożenia, zaczęła walczyć. Tego się nie spodziewał.
- Puść! - wydyszała. - Nie chcę! I nie godzę się! - krzyknęła.
Zatrzymał się, ale nadal trzymał jej ręce:
- Jesteś moją żoną. - przypomniał.
- Nie znaczy to, że muszę się godzić na wszelkie karesy. A teraz nie mam ochoty. - podniosła dłonie, oczekując, że on ją puści.

Był tak zaskoczony, że to zrobił. I patrzył, jak Anka, poprawiając włosy i układając pogniecione przez niego fałdy na bluzce, wzruszyła ramionami:
- Skontaktuję się z tobą w sprawie przyszłości.
I wyszła. A on został, zdziwiony, mając wrażenie, że wraz z jej wyjściem z domu zniknęło coś nieuchwytnego a ważnego.

***
Wieczór spędziła, siedząc w oknie. I patrząc na patio agencji. Brakowało jej widoku z tarasu, tej panoramy wieczornej Warszawy, nie zasypiającego przez całą dobę miasta.
Była nadal poruszona spotkaniem z Wiktorem. A jednocześnie dumna ze swojego zachowania. Jeszcze niedawno nie było ją stać na taki sprzeciw i niezależność. A teraz tak.

Teraz tylko od niej zależało, co w życiu zrobi. Czy wróci do Wiktora, czy zacznie sobie układać życie na nowo. Możliwe, że u boku Marka... Tak, Marka, bo ten od dawna już okazywał jej czułość, przyjaźń i zdarzało mu się snuć jakieś wspólne plany na przyszłość: "kiedyś ci pokażę..." albo "kiedyś cię zabiorę..."

Nie wykluczała tego związku, bo bardzo polubiła młodego mężczyznę, zaufała mu i czerpała z tej znajomości pełnymi garściami.
Teraz wiedziała, jak powinien wyglądać pełnoprawny związek pomiędzy dwojgiem ludzi: szczery, z poszanowaniem autonomii obojga i z uwzględnieniem ich upodobań i chęci.
Obiecywała więc sobie, że jeśli będzie chciała być z Markiem, to na własnych lub wspólnych warunkach. Że już nigdy nikomu nie odda się tak bezapelacyjnie i całkowicie, jak kiedyś Wiktorowi...

Ale czy chciała być z Markiem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro