Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

42.

Najbliższe kilka dni było trudnych. Anka robiła dobrą minę, ale nie było jej wesoło. Przestała dzwonić do Wiktora, choć ciężko jej było powstrzymać się przed wybieraniem numeru. Mąż nie dawał znaku życia. Nie wiedziała, czy jest w Warszawie, czy gdzieś wyjechał.

Zadzwoniła nawet do firmy, choć zawsze jej tego zabraniał. Ale sekretarka miłym choć zdecydowanym głosem oświadczyła:
- Pan prezes ma spotkanie na mieście i nie wiem, kiedy wróci.

Zrozumiała, że Wiktor po prostu nie ma ochoty z nią rozmawiać. Prawdopodobnie postanowił ją ukarać za nielojalność, tak jak już kilkukrotnie zdarzyło się to w przeszłości. Nie pozostało jej więc nic innego, niż czekanie na inicjatywę z jego strony.

I czekała, mimowolnie nakręcając się wewnętrznie. Nie wiedziała już sama, czy czeka z niepokojem czy nadzieją, że skończy się ta jej huśtawka nastrojów. 

W międzyczasie raz była z Markiem na kolacji, raz sama w kinie i dwukrotnie na spacerze w niedalekim parku.
Raz jeden jedyny przyjęła jego zaproszenie na drinka w jego apartamencie. Było miło, Marek był fajnym facetem i sympatycznym rozmówcą.
Ale wyszła, kiedy atmosfera pomiędzy nimi zgęstniała i gdy miała ochotę rzucić mu się w ramiona, by ukoić niecierpliwość i obawę oraz poczuć się chciana i upragniona.

Miała dość problemów na głowie; kolejna noc w markowych objęciach, po krótkim interludium, w ostateczności mogła tylko ich dołożyć.
- Jesteś pewna? - ujął ją za rękę. Nie miałby nic przeciwko przyjemnemu zakończeniu wieczoru. A kto wie? Może nawet wspólnie spędzonej nocy?
Ale kobieta pokręciła głową:
- Nie, Marek... - wyswobodziła rękę z łagodnym uśmiechem, z wysiłkiem i wbrew sobie. - Uwierz mi, to wszystko skomplikuje.

W końcu doczekała się.

***

Był zły. Irytowała go samowola kociątka, jej upór i ... tak, nie wahał się tego określić: jej niewdzięczność. Dał jej przez te lata wszystko. Dbał o nią, wychował, zabezpieczył. W zamian pragnął tak niewiele: podporządkowania się i uznania jego prymatu w tym małżeństwie. I przez lata to miał. W tym roku kociątko się zbuntowała, przestała go słuchać, zapragnęła pracy i samodzielności.

Postrzegał to jako rażącą niewdzięczność i nielojalność.

"Żona powinna trwać przy mężu - myślał. - W jego cieniu i przy jego boku. Mieć takie przekonania i tak się zachowywać, jak podoba się to mężowi. Poddawać się jego woli, nie kwestionować decyzji i przyjmować do wiadomości postanowienia. Tylko tyle. Nic mniej ani więcej".

Cieszył się z przychodzących od Anki połączeń i smsów o coraz bardziej alarmistycznych treściach, odbierając je jako przemyślenie przez nią problemu i przyjęcie jego optyki.
Nie odbierał i nie oddzwaniał,  uznając, że należy się jej nauczka. Ale trzeciego dnia zatęsknił za jej widokiem: chciał zobaczyć ją śpiącą; napawać się świadomością, że on ją widzi, a ona jego nie; zobaczyć kociątko bezbronną, nieświadomą, w objęciach Morfeusza. Włączył kamerę zamontowaną nad łóżkiem w sypialni i ....

Przez chwilę patrzył z niewiarą w to, co widzi. Łóżko było puste. Pościelone tak, jak zwykle robi to pani Anastazja, nie rozesłane jeszcze na noc. Spojrzał na zegarek:

- Jest północ! Gdzie kociątko? - zapytał sam siebie.

Kolejny raz pożałował, że nie zadbał dotąd o założenie monitoringu w całym mieszkaniu. Łącznie z alarmem w drzwiach wejściowych. Teraz wiedziałby, czy jest na przykład w salonie, łazience czy w ogóle nie ma jej w mieszkaniu.

Ale kociątko zawsze była karna, nigdy nie miał kłopotów z utrzymaniem dyscypliny. Dlatego dotąd nie odczuwał potrzeby założenia jej lokalizatora.

Połączył się znów za pół godziny. Gdyby brała kąpiel czy zamarudziła przed telewizorem, był to odpowiedni odstęp czasowy, aby dotrzeć do łóżka. A to nadal było puste. Obiecał sobie, że w najbliższym sprzyjającym momencie nadrobi dotychczasowe niedopatrzenie i nie tylko zamontuje system monitoringu w mieszkaniu, ale wyposaży Anki telefon w lokalizator.

"Ale to na przyszłość. A teraz, gdzie ona jest?!"

Nie przyszło mu do głowy, że Anka mogłaby pytać o to samo. Nie wiedziała o jego drugim mieszkaniu w Warszawie, w zasadzie garsonierze, w której czasem spotykał się na miłe tete - a tete z wybranymi kobietami. I w której zdarzało mu się nocować czy pomieszkiwać w sytuacjach, gdy chciał ukarać kociątko swoją nieobecnością. Tak, jak teraz. Też więc mogłaby sobie wyobrażać różne rzeczy.
I może nawet wyobrażała, w zasadzie o to mu chodziło. Żeby się zaniepokoiła jego nieobecnością i spuściła z tonu.

Tymczasem to on zaczął szaleć. Zbiegł do podziemnego garażu i wsiadł w samochód. Drogę do mieszkania pokonał w rekordowym czasie. Zaczął od sypialni, żeby się upewnić, że jest pusta. Następnie sprawdził łazienkę, garderobę oraz taras. A później zaczął przetrząsać mieszkanie sukcesywnie, pomieszczenie po pomieszczeniu. Było puste.
Wysłał jej najpierw jednego SMS-a o treści "gdzie Ty jesteś, do cholery?" a kiedy nie otrzymał odpowiedzi, poparł go całą ich serią.

Odbierała, przynajmniej na początku. Ale kolejny SMS już miał status "nieprzeczytany". A połączenie telefoniczne zostało od razu przekierowane na pocztę głosową.

***
W tym czasie Anka dygotała pod kołdrą. Dopadło ją przerażenie i świadomość tego, że on wie.... Dlatego wyłączyła telefon. Bo każdy kolejny SMS wzmagał jej przestrach i świadomość nieuchronnego.

***
Następnego dnia z trudem zmusiła się, żeby zejść do biura. Kusiło ją, żeby pozostać w pokoju. Ale wiedziała, że mleko już się rozlało, że jak się powiedziało a.... i tak dalej.
Pozostało jej tylko czekać na nieuchronną konfrontację.
Doczekała się. Siedziała właśnie na porannym zebraniu kierownictwa centrali agencji, gdy sekretarka głównego prezesa dyskretnie wywołała ją z sali. 

"Dobrze myślałam" - uśmiechnęła się w duchu, widząc czekającego w korytarzu Wiktora. Mężczyzna stał wyprostowany, z założonymi na piersiach rękami, chmurnymi oczami i nieprzeniknioną miną. Anka czuła, jak z jego postaci emanuje chłód. Wzdrygnęła się.
Ale zebrała wszystkie siły i podeszła do niego:

- Witaj, Wiktor. - odparła swobodnie. - Pójdziemy do mnie.
Odwróciła się i, nie sprawdzając czy mąż idzie za nią, ruszyła przed siebie.
W sumie cieszyła się z takiego obrotu sprawy. Wiedziała, że i tak mu nie umknie a jakieś wyjaśnienia była mu dłużna.
"Zresztą z wzajemnością" - pomyślała.

A jeśli już mieli rozmawiać, wolała, żeby było to w tych warunkach, w pracy, pomiędzy ludźmi, a nie w samotności w domu. Nie bała się Wiktora, co to to nie, ale w biurze czuła się swobodniej. Ze świadomością, że za ścianą są koleżanki i podwładne a w budynku ochrona.

Wpuściła męża do gabinetu i zawahała się:
- Chcesz kawy?
- Nie! - odburknął.
- A ja się napiję. Poczekaj chwilę. - zdecydowała.
Nie zamierzała przeciągać sytuacji. Ot, po prostu czuła się swobodniej w zbroi urzędniczej: za biurkiem, z kawą...

Słyszała, jak mężczyzna zgrzytnął zębami. Ale nic nie powiedział.
Za moment weszła do gabinetu i zamknęła drzwi. Wiktor stał na środku pomieszczenia. Duży, zimny i milczący, kojarzył jej się z górą lodową.
Zamierzała usiąść za biurkiem i choćby symbolicznie  odgrodzić się od mężczyzny, ale ten jej nie pozwolił. Chwycił ją za rękę i zmusił, żeby stanęła przy nim. Popatrzył na nią z góry:
- Co ty, kociątko, wymyśliłaś? - zaatakował ją. - Nie nocujesz w domu!

- Ty też. - spróbowała się uwolnić z jego uścisku. - Puść! Proszę - dodała po chwili, nie widząc efektu.
Ale mężczyzna trzymał mocno. Ręka ją już bolała. Popatrzyła na niego z dołu, bo przewyższał ją o głowę i zrobiła stanowczą minę:
- Puść, Wiktor - zażądała spokojnie. - Naprawdę musisz się uciekać do przemocy?

Dygotała w środku coraz bardziej. Ale postanowiła jak najdłużej nie pokazać tego po sobie. Mężczyzna uwolnił jej rękę. Wskazała mu fotel:
- Jeśli chcesz, to stój. Ja chętnie usiądę. - i zajęła drugi.
Upiła łyk kawy, ciesząc się, że może zająć się tą czynnością. Wiktor popatrzył na siedzącą kobietę i zajął drugi fotel. Jego irytacją wzrosła, gdy uświadomił sobie, że na razie to Anka steruje spotkaniem:

- Tak dalej nie może być. - odparł. - Oczekuję sensownych wyjaśnień, dlaczego nie nocowałaś w domu i gdzie byłaś. Oraz  tego, że dziś po pracy zobaczę cię w domu. - oświadczył. Oczekiwał, że żona kiwnie głową i przytaknie. Ale ona tylko popatrzyła uważnie:
- Zgadzam się z tobą, że tak dalej nie może być. - przytaknęła.
Splotła dłonie na filiżance. - I dobrze, że przyszedłeś. Ale nie wrócę do domu, dopóki się nie porozumiemy.

- Nie porozumiemy? Właśnie się porozumiewamy - roześmiał się:
-  Oczekuję, że skończysz z tą... demonstracją czy co to ma być i zobaczymy się wieczorem w domu - powtórzył.
- Rozumiem, że i ty w ten sposób skończysz swoją demonstrację.... czy co to ma być? - odparła.

On był lodowaty. I narastała w nim wściekłość. Ona z kolei nabierała coraz większego spokoju. Nie bała się go. Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu, wzajemnie starając się oszacować oczekiwania przeciwnika i jego determinację.

W końcu Wiktor roześmiał się:
- Kociątko, co ty w zasadzie próbujesz udowodnić? Że jesteś niezależna? Nie jesteś. Że możesz mi dyktować warunki? Nie możesz. Że zmusisz mnie do czegoś albo zmienisz? Nie....

Anka wstała i podobnie jak on, założyła dłonie na piersi. Zacisnęła je, próbując dodać sobie pewności siebie:
- W ten sposób do niczego nie dojdziemy. - odparła spokojnie:
- Miałam nadzieję, że przyszedłeś tu, żeby porozmawiać. I dojść do porozumienia. No tak dalej, jak sam powiedziałeś, nie może być. Ale jeśli nie tak, to jak? Ale ty nie jesteś zainteresowany uzgodnieniem tego nowego "jak". A ja z kolei nie chcę wracać do tego, co było.

Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się, wreszcie spokojna:

- Szkoda więc naszego czasu na takie przepychanki. Wróć do domu albo tam, gdzie byłeś przez te kilka dni i zastanów się, czego oczekujesz ode mnie i naszego małżeństwa, a co według Ciebie ja mogłabym zaakceptować. I wtedy pogadamy.

Wzruszyła ramionami, a później dodała, jakby przypomniało jej się:

- Aha, i zadzwoń wcześniej. Wyciągnąłeś mnie z zebrania. Tylko uprzejmości prezesa zawdzięczasz, że pozwolił na wywołanie mnie z niego.  Ale, jak sam wielokrotnie powtarzałeś, praca to nie miejsce na sprawy prywatne. Więc będę ci wdzięczna, jeśli dostosujesz się do swoich własnych słów i nie będziesz tego powtarzał.

***

Kiedy Wiktor wyszedł, z urazą na twarzy i stwierdzeniem "To jeszcze nie koniec, kociątko" na ustach, opadła z niej cała uprzednia pewność siebie. Zadygotała, nogi ugięły się pod nią i musiała usiąść. Opadło ją potworne zmęczenie.

Zwolniła się u Beaty, zostawiła w systemie informację dla HR, zabrała torebkę i poszła do hoteliku. Gdy była już po drugiej stronie metalowych drzwi, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Świadoma, że nikt nie będzie tędy wchodził, bo prezesi mieli zwyczaj używać głównych drzwi, tych od strony patio, opadła na schody i, objąwszy kolana ramionami, oparła na nich głowę.

I trwała tak, sama nie wiedziała, jak długo: minuty czy godziny. Aż usłyszała kogoś schodzącego z góry a później poczuła, jak ten ktoś siada obok niej, obejmuje ją kojącym uściskiem i przytula w milczeniu.

***
Wrócił właśnie ze spotkania w ministerstwie. Nie było go w pracy cały ranek. Kiedy zaczął przeglądać pocztę, zadzwonił telefon. Skrzywił się, ale odebrał. Od dyrektorki swojego ulubionego biura  zawsze odbierał. Nie naprzykrzała mu się próżnymi telefonami, a kiedy już uznała, że powinna zadzwonić, z reguły było to ważne.
- Przepraszam, panie prezesie. - usłyszał w słuchawce:
- Pani Stawicka miała dziś gościa. Mąż ją odwiedził. A po rozmowie z nim zwolniła się u mnie na resztę dnia. I zdaje się, że poszła do naszego hoteliku.

Kiedy milczał, kobieta dodała nagląco:
- Kierownik Stawicka nie ma zwyczaju opuszczać pracy. A dziś wydawała się rozstrojona.
- Dziękuję... - odparł z mętlikiem w głowie.
Poszedł do hotelu. Anki nie było w pokoju (klucz był w drzwiach, więc zajrzał) ani w sali gimnastycznej. Ani w żadnym zaułku korytarza, gdzie w strategicznych miejscach ustawiono kanapy i fotele.

"Beata się pomyliła - pomyślał. - Anka wcale nie poszła do hotelu. Albo.... - zmroziło go. - Poszła i go opuściła".
Raz jeszcze zajrzał do Anki pokoju: nie, nie wyglądał na pozostawiony. Na wierzchu były jej rzeczy. Uspokoił się.
Zamierzał zejść schodami od strony jej biura i sprawdzić, czy nie wróciła do pracy.

I wtedy ją zobaczył: skulona na schodach, ze spuszczoną głową, wyglądała jak kupka nieszczęścia.
Usiadł obok. Zawahał się. Nigdy nie był dobry w pocieszaniu, słuchaniu, takich tam przyjacielskich rzeczach. Ale nie mógł jej tak zostawić.

Delikatnie położył dłoń na jej plecach. Nie wzdrygnęła się, więc zacieśnił uścisk i przytulił ją. Była strasznie spięta.
Powoli, jakby przejmując od niego swobodę i luz, jej mięśnie rozluźniały się. Podniosła głowę.

Wpatrzyl się z niepokojem w jej oczy, szukając tego, co zwykle w nich było: blasku pogody i energii życiowej.
"Jeśli zniknął przez tego...." - zdążył pomyśleć.
Ale nie. Był. A Anka uśmiechnęła się do niego i powiedziała:
- Dałam radę. Nie upadłam w tej konfrontacji.
- Brawo! - teraz i on się uśmiechnął.

***
Gdy się tym razem spotkali, Łukasz uśmiechnął się ciepło:
- Ten facet prosił krawężników, żeby podziękowali ci od niego. Że to ty go uratowałaś, trzymałaś przy życiu, zanim patrol go nie znalazł.
- Ojej, to bardzo miłe. - zawstydziła się Natalia.
Nadal rezonowała w niej ostatnia akcja. Dopiero na drugi dzień poczuła zmęczenie i ważność tego, co zrobiła.

Zagadywała człowieka zdecydowanego na rozstanie się z tym światem, aż ten poczuł, że nadal kołacze się w nim chęć życia. Może przytłumiona, ledwo migocząca, ale jest. I kiedy już Natalia odnalazła w nim ten płomyczek, podsycała go umiejętnie na tyle, że człowiek podawał jej wszystkie niezbędne informacje, mając świadomość, że służą one temu, aby go zlokalizować.
A do tego wezwała pomoc i nie pozwoliła się spławić.

- On tylko wie, jak masz na imię. Prosił więc, żeby ci serdecznie podziękować. - Łukasz z ochotą realizował zobowiązanie, przekazane mu przez nieznajomą ekipę interwencyjną.

- To naprawdę miłe. - powtórzyła. A mężczyzna patrzył z przyjemnością na rumieniec, który pokrył jej policzki. Uwielbiał oglądać, jak spod maski dojrzałej, doświadczonej życiowo kobiety  wygląda młoda, nieśmiała dziewczyna. Kochał to. I ją.
Od kiedy ją poznał, wprowadziła do jego życia wiele dobrych rzeczy, z których miłość była najważniejsza.

Miał zamiar porozmawiać z Natalia na temat tego, że nie zawsze będzie mógł jej pomagać. I że do celów lokalizacji ludzi, zgłaszanych przez telefony zaufania i różnorodne infolinie pomocowe jest przeznaczone konkretne narzędzie, którego wyniki, pozytywne lub negatywne, należy przyjąć i uszanować.

Że nie można "mieszać dwóch systemów walutowych" i wykorzystywać w tym celu innych możliwości, którymi dysponowało Kompu.
Że zdaniem jego przełożonych, poszukiwanie ludzi w trudnej sytuacji nie jest tak samo ważne, jak szukanie bandziorów: kryminalnych, finansowych czy politycznych, którzy od momentu wrzucenia w system otrzymują specjalne oznaczenie i są odtąd traktowani priorytetowo. Tak priorytetowo, jak nigdy nie będzie traktowany anonimowy Kowalski, który postanowił rozstać się z życiem.

Ale zamilkł. Chwila nie wydawała się odpowiednia. Dziś Natalia potrzebowała popławić się w chwili satysfakcji. Na trudne tematy przyjdzie czas jutro. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro