37.
Tego, co zostało obudzone, nie dało się już ponownie uśpić. Anka spędziła bezsenną noc, rozważając i planując.
Zdała sobie sprawę, że jeśli chce cokolwiek w życiu osiągnąć, musi to zrobić sama. Jeśli będzie trzeba, bez Wiktora.
Przestraszył ją swoim ultimatum i nawet w pierwszej chwili, czując, jak jej się wali świat, który zna, postanowiła zrezygnować z pracy. Ale gdzieś w okolicach północy, gdy wyszła na taras i przyglądała się miastu, które - choć wieczornie uspokojone - nadal nie spało, zaczęła się buntować.
"Jakim prawem Wiktor tego ode mnie żąda? Dałam mu tyle lat. Mogłam pracować od studiów, a nawet w trakcie. Teraz miałabym już prawie dziesięć lat stażu i doświadczenia. A ja siedziałam w domu, dobierając kolor szminki do odcienia torebki i jedyne, czego się uczyłam, to jak być dobrą żoną. - myślała buntowniczo:
- Zmarnowałam okazję praktycznej nauki tego, co poznałam na studiach. Sama mogłabym już być menadżerem albo dyrektorem. Jeśli teraz Wiktor znów zamknie mnie w domu, to zmarnuję również aktualną okazję. A przecież podobno jestem dobra w tym, co robię. Marek by mnie nie okłamał".
Marek... to był kolejny trudny temat do przemyślenia. To, co się zdarzyło... Ale postanowiła: nie wszystko na raz.
"Ze wszystkim sobie nie poradzę. - myślała, przygotowując sobie ubrania na jutro. - On chce przygody, a ja... A ja? Nie wiem, czego chcę od niego. Dlatego zostawię ten temat na inny moment. Teraz najważniejszy jest problem Wiktora. I mój."
Przypomniała sobie życzliwe rady prezesowej Kozłowskiej. Zabrzmiało dokładnie tak, jakby Wiktor wkładał jej w usta swoje słowa.
- Może ona ma rację? Jest starsza, doświadczona. - dumała głośno. - Jest mądra. W końcu jest żoną Kozłowskiego od tylu lat. Nie wymienił jej na "nowszy model". Może powinnam iść w jej ślady, robić to, co powiedział Wiktor?
Aż ją zmroziło, gdy pomyślała, że miałaby zrezygnować z niezależności, którą ostatnio sobie wypracowała.
Otuliła się lekkim i miękkim, ale ciepłym kocem i patrzyła na ulubiony widok miasta nocą. Miasta, które nawet bardzo późno, wyciszone, pokazywało, że nie całe śpi: tu i ówdzie palą się światła w mieszkaniach i biurach, jeżdżą samochody i nocne autobusy, jakiś spóźniony przechodzień spieszy do domu ...
***
Marka nie dało się "odłożyć na inny czas". Nie pozwolił na to. Rano wpadł do niej, pod pozorem rozmowy o protokole pokontrolnym.
Obrzucił ją wesołym spojrzeniem i uśmiechem:
- Witaj, piękna! Jak samopoczucie?
Zbliżył się do niej, jakby chciał ją przytulić i pocałować. Anka odpowiedziała mu delikatnym uśmiechem, ale zrobiła krok w tył i splotła ręce na piersi.
Mężczyzna zatrzymał się:
- Co się dzieje? - uśmiech na jego wargach zbladł.
- Nic. - odparła spokojnie i przyjaźnie. - Po prostu... uznałam, że nie będziemy kontynuować tego, co stało się w sobotę...
- Dlaczego? - zaniepokoił się. - Przecież było nam cudownie...
Znów zrobił krok w jej stronę a ona znów krok do tyłu. Oparła się o parapet.
- Teraz mi nie uciekniesz, słonko - zażartował i chciał do niej podejść.
Ale Anka pokręciła głową i odezwała się stanowczo:
- Szefie, lubię cię, cenię i szanuję. I tak niech pozostanie. Nie przenośmy naszej... - zająknęła się. - znajomości... na prywatny... znaczy... intymny... grunt...
Jąkała się i czerwieniła. Nie pomagał jej widok przystojnego i uśmiechniętego Marka, który nadal sprawiał wrażenie, że chciałby wziąć ją w ramiona. A ona chętnie by na to przystała. A właśnie nie mogła:
- Było cudownie. - ciągnęła z uporem. - Ale nie widzę siebie w pokątnym romansie. Za bardzo szanuję siebie i ciebie, żeby nas w to wplątywać.
Maciejewski stał, słuchał i uśmiech zamierał mu na wargach. Nie spodziewał się tego. Był przekonany, że po sobotniej nocy Anka padnie mu dziś w ramiona.
"Przecież było tak wspaniale - myślał. - Ona była taka cudna. I namiętna. I słodka. Owszem, na koniec trochę się zawstydziła i wspomniała coś o błędzie..." - dodał uczciwie.
Ale był przekonany, że to tylko emocje. Że kobieta przemyśli to, co się stało w sobotę i również uzna, że warto kontynuować tę znajomość.
- Aniu, słonko... - zaczął ciepło. - Dlaczego tak mówisz? Przecież się lubimy wzajemnie, przyjaźnimy, mamy do siebie zaufanie... To, co się zdarzyło w sobotę, było wspaniałe....
Pokiwała głową, słuchając jego uwodzicielskiego głosu. Musiała się z tym zgodzić. Było wspaniale. Marek był delikatny, czuły i uwodził ją w każdej chwili: wzrokiem, dotykiem, pocałunkiem i słowem.
Anka podświadomie spodziewała się gwałtownych i nawet bolesnych praktyk, bo tak traktował ją Wiktor. Przywykła do tego i uważała to za część aktu miłosnego. Nie miała okazji porównać zwyczajów Wiktora z nikim innym, uważała więc, że tak musi być. Szczególnie, że czasem mąż skłaniał ją, żeby obejrzała z nim jakiś film erotyczny lub nawet pornograficzny, a w każdym z nich były elementy sadyzmu i dominacji.
Dlatego delikatność Marka odczuła jak uderzenie obuchem: tak diametralnie różne od tego, co znała przez lata, że zatopiła się w nim do imentu.
Z Markiem było tak wspaniale, że zapomniała o tym, że ma męża. Że przysięgała mu kiedyś a choć w przysiędze cywilnej nie ma słowa o wierności, to jest ona wpisana w obowiązki małżonków. Poza tym, Anka nigdy nie widziała się jako żona zdradzająca męża. To zawsze było poza jej systemem wartości.
- Pozwól mi podejść i pokazać, jak bardzo miło może być nam razem. - kusił ciepłym słowem i spojrzeniem, w którym widziała pożądanie. Przymknęła oczy i przez moment przypomniala sobie sobotni wieczór. Westchnęła, przywołując w myślach pamięć o przyjemnych doznaniach.
Ale romans pozamałżeński.... Skrzywiła się i szybko uniosła powieki. Teraz ona podeszła do Maciejewskiego i uśmiechnęła się:
- Marek, ja cię bardzo lubię. Cenię twoją wiedzę i charakter, jestem dumna, że mogę się od ciebie uczyć i z tobą pracować. Bardzo chętnie będę utrzymywała z tobą tak fajne stosunki, jak w Krakowie, bo jesteś naprawdę dobrym i ciekawym rozmówcą, towarzyszem spacerów i tak dalej. Ale nie wymagaj ode mnie nic więcej. Mam męża i to jemu jestem winna lojalność.
Patrzył z przyjemnością na uroczo zarumienioną kobietę: na skrzące emocjami oczy, falującą od szybkiego oddechu pierś, na wibrujący głos. Uśmiechnął się:
- Słyszę, co mówisz. Ale widzę też, jak wyglądasz. I pozwól sobie powiedzieć, że jedno nie współgra z drugim.
Podszedł krok ku niej i wyciągnął ręce:
- Aniu, nie ukrywam, że chciałbym powtórki z soboty. I kontynuacji. Działasz na mnie nieziemsko.
Znów się zarumieniła. Znów się uśmiechnął:
- I już moja w tym głowa, żeby przekonać cię, że to ja mam rację. Ale na razie przyjmuję twoje zastrzeżenia.
Podeszła i chwyciła go za obie dłonie, jakby pieczętując pakt:
- Cieszę się. Bo między nami nie może być nic więcej. Sobota była pomyłką. - odparła z ulgą. Pomyślała, że im dłużej będzie to powtarzać, sobie i jemu, tym łatwiej będzie jej w to uwierzyć.
- Jeśli sobota była pomyłką, to chciałbym takich pomyłek jak najwięcej. - odparł sugestywnie.
Poczekał, aż się zarumieni i puścił jej dłonie. W jednym momencie Marek uwodziciel, za chwilę przemienił się w prezesa Maciejewskiego:
- Usiądźmy i omówmy wreszcie ten protokół pokontrolny. Ty jeszcze nie pisałaś nigdy, prawda?
Pokiwała głową:
- Nie, ale czytałam kilka.
Usiedli głowa przy głowie, zapatrzeni w dokumentację wyświetlającą się na ekranie komputera. Kiedy za chwilę zajrzała do gabinetu Anki Beata, zobaczyła dwoje ludzi, zaangażowanych we wspólne zadanie.
"Ciekawe..." - pomyślała, wycofując się dyskretnie.
***
Trzy wspólne z Łukaszem dni w Lublinie dały Natalii przedsmak tego, jak mogłoby wyglądać ich życie razem. Uwielbiała zasypiać w jego ramionach i budzić się przytulona do niego. Czuła się spokojna i bezpieczna.
Kochali się, w zależności od nastroju, delikatnie lub gwałtownie. Najczęściej delikatnie, z czułością okazywaną partnerowi.
Ona wyzbyła się kompleksów na tle niedoskonałości własnej sylwetki, on okazywał uwielbienie jej ciału:
- Cherie, jesteś cudowna... - mruczał, doprowadzając ją do spełnienia.
"Ty też" - myślała cicho bądź mówiła to na głos.
Natalia zakochała się jak pensjonarka. Już wcześniej "leciała na niego", jak bezpardonowo określał takie zachowania jej syn. Ale teraz jej uczucia pogłębiły się i czuła, że ten mężczyzna, leżący przy niej, jest kimś dla niej najdroższym. Zaraz po synu.
- Doznałem z tobą nieba - mruknął drugiej nocy. - Nie wiem, jak teraz wrócę do pustego mieszkania.... Nie nalegam ani niczego nie wymagam - dodał szybko patrząc, jak jej twarz skrzywiła się w grymasie. - Powiedziałem, że wezmę ile mi dasz. Ale mam prawo głośno myśleć.
- To nie tak. - przytuliła się. - Ja też nie wyobrażam sobie powrotu do Janka. Ale co zrobić? Zafundować dziecku taki stres? On jest jeszcze zbyt mały.
Westchnął i przytulił ją. Gdyby mógł, wziąłby na siebie jej rozterki:
- Cherie, nie mogę ci niczego narzucać. Ale pamiętaj, że nigdy nie będzie dobrego momentu na rozwód. Teraz Romek ma przed sobą rekrutację do szkoły średniej. Później będzie liceum; nowa szkoła i nowe problemy, na których trzeba będzie się skupić. Też niezbyt dobry moment, żeby dziecku fundować taki stres. A podczas przygotowania do matury również nie będzie dobrego klimatu do rozstania. A twój mąż skrzętnie wykorzystuje takie okazje, jak ostatnio. - przypomniał. - I miesza dziecku w głowie. Sama mówiłaś, że ostatnia niedziela, wspólnie spędzona, dała Romkowi nadzieję, że nie wszystko stracone.
Kiwała głową, słuchając spokojnego głosu mężczyzny. Sama też tak uważała. Uświadomiła sobie, że już czas, żeby podjąć ostateczne decyzje. Czekanie na lepszy moment jest błędem, bo takiego momentu po prostu nie będzie. A czekać do romkowej matury? Nigdy w życiu!
Zmroziło ją, gdy wyobraziła sobie, co czeka ją i syna, jak już podejmie działania rozwodowe. Sprawy to jedno, ale sytuacja w domu? Ok, przejdzie przez ten rozwód. A co później?
Będzie samotną matką z dzieckiem? Bo to, co ma w tej chwili, ta cudowna miłość, z pewnością długo nie potrwa. Łukasz poznał ją całkiem przypadkowo, ale tak samo przypadkowo pozna jakąś inną, młodszą, ładniejszą i bez zobowiązań rodzinnych. Taką, która mu urodzi własne dzieci. A ona zostanie ze złamanym sercem.
- Wezmę tyle, ile mi dasz. - mówił tymczasem mężczyzna:
- Poczekam, ile będę musiał. Na razie będę się trzymał w cieniu, ale wesprę cię, jak będę potrafił. Tylko cherie, ja naprawdę oczekuję, że weźmiesz ten rozwód. Że wreszcie będę mógł być z tobą bez ograniczeń, a nie łapać takie okazje, jak teraz....
A później popatrzył jej w oczy i dodał z powagą:
- Ale boję się, że im dłużej będziesz to przeciągać, tym łatwiej uznasz, że po co zmieniać coś, co jako - tako działa? Z każdym miesiącem będziesz się upewniać, że skoro przeżyłaś z Jankiem tyle lat, to może i dalej się da to ciągnąć? Bo przecież ludziom w pewnym wieku bez sensu się rozwodzić? A tego bym nie chciał. Bo zakochałem się w tobie jak sztubak; kradzione chwile przestają mi wystarczać a pokątny romans uwłacza twojej i mojej godności.
"Akurat ten romans nie uwłacza mojej godności. - pomyślała z humorem. - Nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że się odważę. Ale nie żałuję."
To, co mówił Łukasz, brzmiało cudownie. I na pewno szczerze. Przynajmniej teraz. Łukasz był uczciwy i nie oszukiwałby jej. Ale czy ta miłość przetrwa próbę czasu? Jej rozwód? Rozterki Romka? Bo z pewnością syn będzie miał sporo do powiedzenia. W końcu posypie mu się świat.
To wszystko wirowało jej w głowie.
***
Ale to właśnie Romek wszystko rozpoczął. To on wykorzystał okazję, że Janek znów musiał wyjechać gdzieś służbowo. I pewnego wieczora usiadł obok matki, przytulił się tak, jak dawniej i zaczął:
- Mamuś, musimy porozmawiać. O tobie i tacie....
Natalia zdrętwiała w duchu. Ale uśmiechnęła się:
- Co cię martwi?
Syn milczał przez chwilę, a później wypalił:
- Jak się rozwiedziecie, to jak to będzie? Będziecie mnie nadal kochać?
- Zawsze, synku, i bezwarunkowo - wypłynęło z jej ust, zanim zdążyła pomyśleć.
- Ja wiem... - zaczął młody. - ... że wy się już nie kochacie. A raczej ty nie kochasz taty. Nie rozumiem, dlaczego. Ale tak się czasem zdarza, wielu moich kumpli ma starych po rozwodzie. Albo w trakcie. I długo nad tym myślałem. Nie rozumiem, czemu nie kochasz taty... - powtórzył. - I boję się tego, co będzie dalej.
Nie warto było nadal omijać tematu. Dopóki nie wypłynął, nie miała odwagi go poruszyć. Ale teraz...
- Synku, zrobimy wszystko, żeby cię jak najbardziej osłonić. Żeby było jak najprościej i bezproblemowo. - odparła:
- Wiem, że to trudne dla ciebie. Nie powiem ci, czemu nie kocham taty, bo nie chcę cię ranić. To są sprawy dorosłych. Kiedyś się pewnie dowiesz. Ale z czasem i stopniowo. Rozumiem, że teraz możesz mieć do mnie żal. Z bólem serca go przyjmę. I z nadzieją, że kiedyś zrozumiesz.
Przytuliła syna i pocałowała w czoło, czując, jak to młodonastoletnie, chude ciało wtula się w nią w poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa i pociechy.
***
Anka była z siebie dumna. Jak rzadko. Postawiła granice Markowi a on je przyjął.
"Na razie przyjął - pomyślała. - Bo że będzie próbował je przekraczać, to pewne".
Pomyślała nad tym wszystkim na spokojnie i doszła do wniosku, że czas najwyższy, żeby to ona zdecydowała, czego chce. Nie Wiktor, nie Marek, nikt z zewnątrz jak prezesowa Kozłowska. Tylko ona, Anna Stawicka, dorosła kobieta lat trzydzieści trzy, pracująca i teoretycznie samowystarczalna. Tylko czego właściwie chce ta Anna Stawicka?
Nie chciała rozwodu z Wiktorem. Mąż był.... jaki był. Skłamałaby uznając, że w tym małżeństwie nie było dobrych rzeczy. Były, i to sporo. Ale były też takie, które jej się nie podobały.
Jako młoda dziewczyna, naiwna i ślepo zakochana, przez lata przyjmowała wszystko, co się działo w tym małżeństwie, z pokorą i zachwytem.
Teraz zdawała sobie sprawę z faktu, że tak nie powinno być. Że Wiktor, przerastając ją dojrzałością o kilka długości, zdominował ją, określił jej rolę w tym małżeństwie i skrupulatnie pilnował, żeby trzymała się jej.
- A tak nie powinno być. - powtórzyła. - Małżeństwo, czy w ogóle związek, powinno być partnerskie. Żeby jedna i druga osoba czuły się zrozumiane, zaspokojone, zaprzyjaźnione... - wyliczała: - Nie odpowiada mi wiele rzeczy w związku z Wiktorem.
Przypomniała sobie ostatnią noc w Stanach i to, jak ją potraktował. Nadal czuła złość. I rozczarowanie:
- Nigdy nie będę partnerką dla Wiktora. On będzie robił, co chce. A ja albo się dostosuję, jak radziła prezesowa Kozłowska, albo on mnie zostawi? Tak po prostu? A jak mnie zostawi, to co? Znajdzie sobie inną naiwną dziewczynę? Nadal jest interesującym mężczyzną, na którą wiele młodych, szukających miłości dziewcząt może polecieć. - rozmyślała.
A później popatrzyła w lustro i dodała:
- A ja jestem interesującą kobietą. Atrakcyjną i niegłupią. Po tylu latach siedzenia "przy mężu" sama znalazłam sobie pracę. Teraz ją mam i nie zamierzam rzucać. Niech sobie Wiktor mówi, co chce - dodała buntowniczo.
I mówił, co chce. Kiedy rozmawiali wieczorem, przypomniał jej o swoim ultimatum, co prawda odrobinę złagodzonym:
- Kotek, nie możemy tak dłużej żyć. Na odległość, z doskoku. Chcę, żebyś była przy mnie. Dla mnie. A ja dla ciebie...
Patrzyła mu w oczy i widziała zatroskanie. Ale czy szczere? Czy to nie była jego kolejna gra? Nie ufała mu już:
- Przy mnie, dla mnie.... - powtórzyła. - A co z Charlie? Ze sceną, która widziałam ostatnio?
Mężczyzna uśmiechnął się. Urzekająco. Ten uśmiech nadal na nią działał. Tak samo, jak głos:
- Byłem pijany, zły i czułem się samotny. - zaczął:
- Nic się nie wydarzyło. Byłem pod wpływem alkoholu i trochę straciłem równowagę. Kiedy się z tobą rozłączyłem, pożegnałem Charlie. Nic się pomiędzy nami nie zdarzyło. Przepraszam, że ci ubliżyłem tą sceną... - dodał miękko. - Kociątko moje....
Anka otworzyła szerzej oczy. "Przepraszam" u Wiktora zdarzało się naprawdę sporadycznie.
- Ale to wszystko z winy tego, że nie jesteśmy razem. Ja tu, ty tam, tak nie powinno wyglądać małżeństwo. - ciągnął miękko:
- Na szczęście niedługo wracam, może nawet wcześniej, niż za miesiąc. I nigdy więcej na tak długo cię nie zostawię...
Wiktor mówił miękko, melodyjnie, tonem, którego zawsze uwielbiała słuchać. Przymknęła oczy, rozkoszując się nim. Do momentu, gdy usłyszała:
- Kiedy już zostawisz tę śmieszną pracę, będziesz jeździć ze mną. I będę o ciebie dbał, kociątko.
Westchnęła, przerywając tę chwilę błogości:
- Nie zostawię agencji. - oświadczyła łagodnie. - Przynajmniej nie teraz. Zbyt dużo mi daje ta praca. Czuję się potrzebna i dużo się uczę.
Widziała, jak mężczyzna zacisnął wargi. Trwało to chwilę, a następnie jego twarz się wypogodziła:
- Kociątko, jeszcze o tym porozmawiamy. Nie chcę przypominać, że uznaliśmy, że rolą dobrej żony jest wspieranie męża.
- Kilkanaście lat temu! - przypomniała. - Kiedy byłam młoda, naiwna i niewiele wiedziałam o życiu. Od tego czasu dorosłam. Nie jestem już dziewczynką, którą sobie ulepiłeś tak, żeby ci się podobała, tylko dorosłą kobietą, która chce od życia czegoś innego, niż ta małolata z małego miasteczka na Mazurach.
Mężczyzna patrzył z przyjemnością na jej zaangażowanie: rumieniec na policzkach, iskrzące emocjami oczy, pełne wargi wypowiadające słowa, falującą pierś.
"Ma rację. Trudniej jest ułożyć kobietę, niż nastoletnie dziewczątko. - przyznał. - Muszę ostrożniej postępować".
Uśmiechnął się więc ciepło:
- Porozmawiamy o tym, kociątko. Znasz moje oczekiwania, ja znam twoje. Wierzę, że spotkamy się w satysfakcjonującym punkcie.
Kiedy się rozłączył, uśmiech spełzł z jego twarzy a zastąpił go krzywy grymas. Kociątko się zapomina! Kim by była, gdyby się nią nie zajął i nie zabrał do Warszawy? Majątek do dyspozycji! Najlepsze studia! Ze świetnymi wykładowcami! Możliwość podpatrywania, jako jego żona, jak się prowadzi wielki biznes! Jak się żyje, kiedy ma się pieniądze i karierę! Możliwość poznania wpływowych ludzi! W życiu nie miałaby tego, gdyby nie była z nim! Wszystkiego ją nauczył! I tak mu się teraz odpłaca? Już jego w tym głowa, żeby jej to uświadomić! Nie będzie żadnego rozwodu, a kociątko potulnie wróci do niego i przestanie pokazywać pazurki!
***
- Wiktor ma trochę racji - dumała głośno, podbudowana rozmową z mężem. - Naprawdę warto otworzyć się na oczekiwania drugiej osoby, żeby spotkać się w pół drogi. Nie wierzę w to, co powiedział o rozwodzie. Nie po tylu fajnych latach. Za to wierzę z całego serca, że możemy się porozumieć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro