30.
Następnego dnia rano Marek odebrał telefon. Zdziwił się, gdy usłyszał znajomy głos:
- Witam, panie prezesie. Co słychać?
- Witam również. - odparł ostrożnie.
"Czego mąż Anki ode mnie chce?" - pomyślał. Przez głowę przesunęły mu się różne scenariusze rozmowy, obejmujące ostatnie zdarzenia. Ale spokojnie czekał.
- Zona mówiła mi, że chce ją pan zabrać w delegację. Mam nadzieję, że źle usłyszała... - zawieszenie głosu na końcu rozmowy nie nastroiło Marka pozytywnie do rozmówcy.
- A dlaczego ma pan taką nadzieję? Wyjazdy w delegację są częścią pracy w naszej agencji. To, że dotąd pani prezesowa nie pojechała, wynikało z konieczności zebrania przez nią doświadczenia. Teraz jest gotowa, żeby je spożytkować. I oczywiście nauczyć się czegoś więcej. Sam pan nam, panie prezesie, to wyartykułował, oczekując zatrudnienia żony na stanowisku kierowniczym.
Marek spokojnie zbierał argumenty i ubierał je w słowa. Starszy mężczyzna kontynuował:
- Owszem. Ale nie kryłem też, że jeśli żona się nie sprawdzi jako kierownik, nie będę oczekiwał dłuższej współpracy.
Przestało być spokojnie.
"Przechodzimy do sedna" - pomyślał Maciejewski, a głośno powiedział:
- Ale właśnie o to chodzi, że bardzo dobrze się sprawdziła. Jest dobrym, cenionym kierownikiem. Biorąc pod uwagę jej ... hm... niewielkie doświadczenie, to albo jest wyjątkowo zdolna, albo przez lata nauczyła się od pana prezesa, jak zarządzać ludźmi. Albo i to, i to, jak przystało na pańską małżonkę - dodał.
- Nie deprecjonuję zdolności i umiejętności mojej żony - zauważył Stawicki. - Niepokoi mnie jednak jej wyjazd w tygodniową delegację. Ania jest nadal niedoświadczona, nie wie, jakie niebezpieczeństwa wiążą się z takimi wyjazdami.
"Tu cię mam - pomyślał Marek. Zadbał, by jego głos był odpowiednio chłodny:
- Informuję, jeśli pani prezesowa panu nie powiedziała, że ja z nią jadę, żeby mieć pieczę nad jej niewielkim doświadczeniem. Mam nadzieję, że nie chce pan obrazić ani żony, ani mnie i nie zamierza pan ubrać swoich myśli w słowa?
Anka zajrzała do gabinetu, za przyzwoleniem sekretarki. Marek czekał na nią, żeby omówić wyjazd kontrolny. Machnął ręką, żeby weszła i poczekała chwilę. Mężczyzna, skupiony na rozmowie telefonicznej, wyglądał teraz zupełnie jak młodsza kopia Wiktora: takie samo stanowcze spojrzenie, postawa, chłodny głos i cedzenie słów:
- Cieszę się, że się zrozumieliśmy. Do widzenia.
Kiedy zakończył połączenie, uśmiechnął się:
- Cześć, słonko. Dobrze, że jesteś i przepraszam, że czekałaś. Interesy... - machnął ręką:
- Omówmy szczegóły planowanej kontroli...
I przysiadł się do niej z laptopem w dłoniach.
***
Natalia bardzo mocno myślała nad tym, co jej powiedział Łukasz. Miał sporo racji.
"Nie da się mieć ciastka i zjeść ciastka. - pomyślała, godząc się z koniecznością wykazania większej odwagi i otwartości. - W zasadzie, tracę tylko święty spokój, gdyby Janek się dowiedział. Tylko i aż."
Wbrew samotłumaczeniom, nadal nie czuła się pewnie w roli uczestniczki w drugim związku. Nawet nie wiedziała, jak się określać, tak żeby nie czuć się winna. "Kochanka" miało negatywne konotacje. "Przyjaciółka" czy "partnerka" nie odpowiadało prawdzie. "Kobieta Łukasza" - brzmiało pejoratywnie. Skoro nawet nie potrafiła znaleźć odpowiedniego określenia, to jak miała funkcjonować w tej relacji?
Szczególnie, ze nie dawało się zapomnieć o normalnym, codziennym życiu. Kiedy wróciła do domu po dyżurze, powitał ją syn ze skwaszoną miną.
- Cześć, synuś! Co słychać? Coś się stało? - próbowała zagadywać, jednocześnie rozbierając się i zajmując obiadem.
- Nic, mamuś... -młody odwrócił głowę.
Wiedziała, że coś jest nie tak. Ale pomimo podchodów, syn ją zbywał. Dopiero wieczorem, gdy już szykowali się od spania, Romek przyszedł, usiadł obok i nieśmiało zapytał:
- Mamuś? Czy ty nas jeszcze kochasz?
Ścisnęło ją w okolicach serca. Targnął nią nagły, ostry ból:
- Synku! Oczywiście, że cię kocham! Nad życie! Skąd to pytanie?
Młody popatrzył na nią a w jego oczach ukazały się łzy, które szybko, ukradkiem otarł:
- Bo tata.... tata powiedział, że ty nas już nie kochasz. I że chcesz, żeby nasza rodzina się rozpadła... - wyznał cicho i z trudem.
Natalia przygarnęła go i mocno, z całej siły przytuliła. Czuła, jak jego ciało się opiera pieszczocie, jak nadal jest sztywny i nie potrafi się od niej przytulić:
- Synku! - jęknęła. - Tata się myli. Kocham cię z całego serca, jesteś dla mnie najważniejszy na świecie. Nigdy cię nie skrzywdzę.
- Ale chcesz, żeby nasza rodzina się rozpadła? - powtórzył chłopiec. - Już niczego wspólnie z tatą nie robisz, śpicie osobno, ty tu, a tata w salonie. Nie rozmawiacie tak, jak kiedyś, nie śmiejecie się. Mamo! - podniósł głos, w którym zadźwięczał niekłamany żal:
- Nie chcę stracić naszej rodziny. Zróbcie coś, żeby było dobrze! Tak, jak kiedyś....
Jedyne, co w tym momencie mogła zrobić, to rozpłakać się z bezsilności.
***
"Nie jesteś sama" - zabrzęczała kolejna wiadomość.
Chwilę wcześniej, po tym, jak w zaciszu sypialni wypłakała się w poduszkę, wysłała zapytanie:
-Spisz? Bo ja nie mogę zasnąć.
I po parunastu sekundach otrzymała odpowiedź:
- Co się dzieje, cherie? Czemu nie możesz zasnąć?
Nie chciała dzwonić, żeby w cichym mieszkaniu nie niósł się głos. Ale chętnie podzieliła się swoim nieszczęściem. Opisała krótko rozmowę z synem i swój wniosek, że powinni chyba zakończyć tę znajomość.
Przez chwilę nie dostała odpowiedzi i zaczynała myśleć, że Łukasz podziela jej zdanie. Ale nie:
- Cherie, to jest temat na dłuższą rozmowę i nie za pomocą SMS-ów. Jutro. W dzień, nie nocą, gdy wszystko jest wyolbrzymione, wydaje się większe i straszniejsze niż w rzeczywistości. Obiecuję ci, że nie zostawię cię z tym samej i wymyślimy coś, co usatysfakcjonuje nas wszystkich.
A za moment przyszło uzupełnienie:
- No, może poza twoim mężem...
Uśmiechnęła się, gdy przeczytała ten dopisek. Ale zaraz znów opadły ją wątpliwości:
- Nie da się tak, Łukasz. Nie mogę pozwolić, żeby mój syn cierpiał przez decyzje dorosłych.
Pisząc to, miała łzy w oczach. Tak bardzo nie chciała rezygnować z tej znajomości! Ale obawiała się, że inaczej nie potrafi. Nie skrzywdzi Romka.
- Da się. Zobaczysz. - otrzymała w odpowiedzi.
A za moment kolejną wiadomość:
- A teraz śpij, cherie, bo inaczej nie wytrzymam i przyjadę do ciebie, wyciągnę cię z mieszkania wbrew twojemu mężowi i zabiorę do siebie.
Seria uśmiechniętych emotikonek na końcu, tak niepodobna do stanowczego stylu Łukasza, rozśmieszyła ją prawie do łez. Ale tym razem były to łzy rozczulenia, wiary i nadziei, a nie smutku. Zasypiała uśmiechnięta, trzymając się tego poczucia nadziei, dość długo mając te emotikonki w pamięci.
***
Rano również obudziła się z nadzieją w sercu. Uściskała syna, wychodzącego do szkoły:
- Nie martw się, synuś, wszystko będzie okej. - obiecała, choć sama jeszcze nie wiedziała, jak to wszystko pogodzi. Ale czuła, pierwszy raz od dawna, że nie jest sama. Że może z kimś podzielić swój smutek i że nie musi radzić sobie samotnie.
W pracy wszystko szło jej znakomicie. Podśpiewywała pod nosem, uśmiechała się. Nie powinno jej być do śmiechu, syn nieświadomie postawił jej ultimatum. Ale wierzyła Łukaszowi. Mężczyzna obiecał, że coś wspólnie wymyślą i tego starała się trzymać.
"Zawsze zdążę się z nim rozstać" - myślała.
Czekał na nią. Wziął ją za rękę i poszli na swój skwerek. Usiedli, a mężczyzna objął ją i przytulił. Poddała mu usta do pocałunku. Całował ją delikatnie, muskając jedynie jej wargi i sprawiając, że chciała więcej i więcej. To ona obrysowała kontur jego ust, to ona delikatnie przygryzła jego dolną wargę. A on się uśmiechnął:
- WIdzisz, cherie? Nie możemy się rozstać. Nie podoba się to ani tobie, ani mnie. Więc to rozwiązanie traktujemy jako niebyłe. A teraz powiedz mi dokładnie, co powiedział ci syn.
Kiedy teraz przywoływała wieczorną scenę, nie brzmiało to tak groźnie, jak wczoraj. Łukasz słuchał uważnie, nie roniąc ani jednego jej słowa. Kiedy skończyła, popatrzył na nią ciepło:
- Biedna Nata. Już rozumiem, czemu się tak zestresowałaś. I nie dałaś mi spać w nocy... Syn jest dla ciebie najważniejszy, zrobisz dla niego wszystko. A ja ci w tym pomogę. - obiecał.
- Ale co zrobimy? - dopytywała.
Ucieszyło go to "my". Pokazało, że kobieta wpuściła go do swojego życia.
- Daj mi chwilę, przemyślę to. I coś sprawdzę. Ale nie martw się - poprosił, widząc, jak chmura niepokoju przysłania jej oczy. - Przecież mi ufasz, zaufaj więc, jak ci mówię, że będzie dobrze. A teraz zapomnijmy na chwilę o twoim mężu, przyczynie tego całego galimatiasu. Mamy dla siebie pół godziny, a później pewnie będziesz chciała wrócić do syna. Zajmijmy się więc nami.
Uśmiechnął się i teraz on pieścił jej wargi, całował, przygryzał, ssał i robił inne rzeczy, od których wzrastało jej podniecenie, miękły nogi a oczy zachodziły mgłą pożądania.
Pół godziny spędzone na parkowej ławce, na czułościach i pieszczotach stanowiło rewelacyjną odtrutkę na wszelkie kłopoty i trudności dnia codziennego. Za to go uwielbiała: że skupia się na drobnych rzeczach a przyjemnych; że całe jej ciało jest dla niego warte pieszczot, a nie tylko podbrzusze; i że te pieszczoty jemu przynoszą tyle samo przyjemności, co jej.
Całująca i całowana, wstawała na drżące nogi, z trudem się z nim rozstając. Jemu też było trudno, widziała to. Ale nigdy nie powiedział: "zostań jeszcze". Doceniał, że w jej życiu jest inny, ważniejszy mężczyzna. Mały, bezbronny, którego ona za nic nie skrzywdzi.
I on też nie. Nawet, gdyby było im pisane się rozstać. Dziecko musi czuć się spokojne i bezpieczne.
"Przecież z dzieckiem nie będę rywalizował" - pomyślał gorzko.
Obiecał Natalii pomysł, wyjście z impasu, ale na razie nie wiedział, w jaki sposób.
"Nie da się zadowolić wszystkich, zapewnić dziecku tego, co miało i rozwiązać konflikt pomiędzy dorosłymi. Wszyscy muszą iść na ustępstwa. Tylko co w sytuacji, gdy dziecko prosi o to, żeby rodzina nadal była cała?"
***
Przy kolejnej wieczornej rozmowie z synem, Natalia zaproponowała:
- Moj znajomy ze studiów, policjant, zaproponował kilku osobom udział w szkoleniu z samoobrony. Jeśli chcesz, możesz jechać ze mną, zobaczysz, jak twoja matka się wygłupia na sali gimnastycznej.
Romkowi zabłysły oczy z humorem:
- Naprawdę? A tata też może jechać?
- Tata pewnie będzie pracował. - z trudem przeszły jej te słowa przez gardło. - Pojedziemy we dwoje.
- Szkoda, że nie z tatą - posmutniał syn. - Obaj byśmy cię dopingowali.
W uzgodnionym z Łukaszem terminie oboje przyjechali pod nieznany adres. Klub wyglądał interesująco: niewielki, ale dobrze utrzymany budynek z tabliczką na drzwiach "Klub sportowy", gdzie długa (chyba) nazwa została przysłonięta kawałkiem jakiegoś sztywnego materiału, na którym zostało namalowane farbą w sprayu "Super Psy".
- Mamo? Co to są super psy? - zainteresował się Romek, uważnie obserwujący otoczenie.
- Antyterroryści i byli antyterroryści, komandosi czynni i w stanie spoczynku, generalnie ludzie, którzy odznaczają się świetną kondycją i umiejętnościami - odparł Łukasz, który właśnie wyszedł na ich powitanie. - Witaj, młody! Ty jesteś Romek, tak? Mama sporo mi o tobie mówiła. A ja jestem Łukasz. - uśmiechnął się przyjaźnie i wyciągnął do chłopca rękę. Nastolatek posłusznie ją uścisnął i odpowiedział uśmiechem:
- A mnie o panu nic.
Łukasz docenił, że chłopiec postarał się włożyć w uścisk całą swoją siłę:
- Krzepę to ty masz - powiedział z uznaniem, a później wyjaśnił:
- Bo dla twojej mamy ty jesteś najważniejszy na świecie. Dlatego o tobie mówi. Przyjaciółkom, w pracy, na studiach też. A ja jestem tylko jednym z jej znajomych.
- O tacie też? - ciągnął chłopiec. - Bo on też jest najważniejszy na świecie.
"Nie polubiłeś mnie, kolego - pomyślał Łukasz. - Albo czujesz zagrożenie dla swojego "świętego" tatusia."
A głośno powiedział:
- Dla dziecka rodzice zawsze będą najważniejsi. Nawet, jeśli kiedyś się okaże, że nie są tak idealnymi ludźmi, jak dziecko ich postrzega. I tak, o tacie też twoja mama mi opowiadała - gładko zakończył temat.
Kiedy weszli do budynku, poprosił Romka, żeby poczekał w wyznaczonym miejscu, a sam zaprowadził Natalię do damskiej szatni:
- Jak przyjdziesz na salę, będzie już czekał na Ciebie Żyleta. A ja dotrzymam towarzystwa twojemu synowi.
- Przepraszam cię za niego - powiedziała cicho, na co Łukasz się uśmiechnął:
- Za co mnie przepraszasz? Za inteligentnego syna? Wyczuł chłopak we mnie zagrożenie dla swojego małego świata, więc określa granice, za które mam wstęp wzbroniony.
Kiedy Natalia zaczęła ćwiczyć z czekającym na nią instruktorem, Łukasz usiadł na ławeczce obok Romka. Chłopak patrzył zafascynowany, jak jego mama, w stroju sportowym, ćwiczy upadki:
- Moja mama na wuefie - roześmiał się.
Łukasz patrzył na niego spod oka, dbając, by nastolatek tego nie zauważył:
- Dzielnie sobie radzi, jak na taką boomerkę, prawda? - zapytał łagodnie.
- Mama nie jest żadną boomerką! - obruszył się chłopiec, ale za moment złagodniał:
- No... jest, ale to moja mama. Ale dlaczego ciągle upada?
- Bo musi się nauczyć robić to prawidłowo. Żeby, nawet jeśli nie będzie potrafiła się obronić, nie zrobiła sobie krzywdy. To nie jest takie proste, jak się wydaje. Jeśli chcesz, możemy pójść zobaczyć, jak sobie radzą chłopcy w twoim wieku. I dziewczynki też. - od razu zastrzegł mężczyzna. - W sali obok są zajęcia "szczeniaków" i "super szczeniaków".
- Jak to? - roześmiał się głośno Romek i poderwał się z ławki. Podeszli do sali obok:
- Skoro dorośli to "Super Psy", jak przystało na policjantów, to młodzież musi nazywać się "Szczeniaki" - wyjaśniał Łukasz, rozbawiony podobnie jak Romek. - "szczeniaki" to grupa początkująca, a "Super szczeniaki" to zaawansowana.
- Chcę zobaczyć! - oznajmił zaaferowany chłopak. Mężczyzna usmiechnął się w duchu i otworzył drzwi do drugiej sali.
***
- Ten pan Łukasz to bardzo równy gość - oznajmił syn, gdy wracali do domu. - Powiedział, że jeśli się zgodzisz, mogę trenować ze "Szczeniakami". Wszystkie informacje prześle ci mailem.
- A chciałbyś tu trenować? - pociągnęła temat.
- Się wie. - odparł rezolutnie. - Podobało mi się. Nawet trochę spróbowałem - pochwalił się.
Wieczorem Natalia otrzymała smsa:
"Jak się czujesz, cherie? Dostałaś niezły wycisk, pewnie wszystko boli?"
"Jakbyś zgadł" - odpisała.
"Żałuję, że nie mogę być obok Ciebie, zrobiłbym Ci kąpiel i masaż, które złagodziłyby dolegliwości".
"Mam nadzieję, że nie tylko kąpiel i masaż" - odpisała, czując frywolny nastrój.
"Wszystko, co byś chciała. - nadeszła błyskawiczna odpowiedź. - Tylko daj mi na to szansę".
"Postaram się" - chyba samo wyszło spod jej palców. Wyciągnęła się wygodnie na szerokim łóżku, w którym po latach dzielenia go z mężem czuła się teraz samotnie. Odpaliła pocztę i przeczytała maila z informacjami o szkółce samoobrony dla dzieci.
Dopiero z lektury załączonych materiałów dowiedziała się, że klub jest prowadzony przez stowarzyszenie zrzeszające byłych komandosów policyjnych i wojskowych. Warunki były sensowne: umiarkowana opłata, dogodny dojazd i zajęcia w czasie, gdy i ona miałaby swoje.
***
Jeszcze rano upewniła się, że Romek nie zmienił zdania co do treningów. Po entuzjastycznym zapewnieniu wydrukowała w pracy dokumenty aplikacyjne, podpisała, zeskanowała i wysłała, żeby się nie rozmyślić.
Dwa dni później jechali już na wspólny trening: ona na indywidualny z "Żyletą", on na grupowe "Szczeniaki". Zdziwiła się, widząc Łukasza w dresie i z ochraniaczami. Kiwnął jej z daleka głową i wszedł do sali, gdzie trenowały dzieci.
"Żyleta", postawny mężczyzna o szerokich barkach i silnych rękach upstrzonych tatuażami, zauważył jej zdziwienie:
- Komisarz Rojewski ma uprawnienia do szkolenia. I jest świetny w tym, co robi. Rzadko pomaga przy treningach, ale zdarza się. Proponowałem, żeby sam cię szkolił, ale nie chciał. W sumie słusznie, ani on nie uderzy zbyt mocno, ani ty się nie uchylisz na czas, wiedząc, ze on ci nie zrobi krzywdy. Ze mną już nie ma takiej gwarancji. - roześmiał się tubalnie. Już w pierwszych minutach pierwszego treningu przeszedł z nią na "ty", informując:
- Głupio tak podcinać kogoś, z kim jestem na "pan". "Uważaj" i "ty baranie" też się lepiej wypowiada w formie bezpośredniej.
Chętnie przyjęła tę formę i sama zwracała się na "ty" do tego zwalistego mężczyzny, którego z racji wyglądu widziałaby prędzej w ciemnym zaułku Pragi Północ niż w klubie policyjnym. A który szybkością i zwinnością bił na głowę chyba wszystkich jej znajomych, nawet sporo młodszych.
***
- Pan Łukasz nam dziś pomagał - opowiadał podekscytowany Romek, gdy wracali z treningu:
- On czasami pomaga, jak może. Dziś mógł. Fajny jest, cierpliwy. Lepszy niż nasz trener.
Zajęcia bardzo się Romkowi podobały. Prowadzone przez doświadczonego praktyka, byłego antyterrorystę, uwzględniały fizyczne możliwości nastolatków. Nieznacznie przekraczały bieżącą wydolność "Szczeniaków", sprawiając, że każde zajęcia wpływały na poprawę ich kondycji fizycznej.
Ona też z każdego treningu wynosiła nowe umiejętności. Wbrew temu, co zrozumiała na początku, jej zajęcia były indywidualne, nie grupowe. Czasem pojawiała się na nich druga kobieta i wtedy "Żyleta" ćwiczył z nimi obiema na zmianę i one z sobą pod jego okiem.
Jej zajęcia kończyły się wcześniej niż Romka, więc miała jeszcze czas na wzięcie prysznica w szatni i spokojne przygotowanie się do wyjścia. Akurat wtedy syn również był gotów, lub czekała na niego przez chwilę.
Synowi, podekscytowanemu, buzia się nie zamykała przez całą drogę a i w domu również opowiadał. Dużą część swojej opowieści poświęcił przytaczaniu "co powiedział / zrobił pan Łukasz". Albo dopytywał;
- Mamuś, a pan Łukasz to...?
Jankowi, który dotąd słuchał opowieści syna "jednym uchem", nie spodobało się to częste wspominanie jakiegoś "pana Łukasza".
- Kim jest ten pan Łukasz? - zapytał Natalię, która właśnie przyniosła z kuchni obiad.
- Pomaga na zajęciach samoobrony. - odparła Natalia. Ale w tym momencie odezwał się Romek, z dziecięcą chęcią wsparcia:
- To mamy znajomy. To on zaproponował te zajęcia, mamie i mnie.
Mężczyzna popatrzył przeciągle na żonę:
- Twój znajomy? Nic mi nie wspominałaś. Skąd go znasz?
- Ze studiów - wzruszyła ramionami. - Nie wiedziałam, że mam ci opowiadać o wszystkich swoich znajomych. Ty też tego nigdy nie robiłeś. - odparła spokojnie, lecz dobitnie. Nie pozostawiła wątpliwości, o kogo jej chodzi.
Janek, lekko zmieszany, zmienił front:
- Nie przypominam sobie, żebym podpisywał jakąkolwiek zgodę na zajęcia samoobrony.
- Wystarczyła im zgoda jednego rodzica. - odparła Natalia. - Warunki są dobre, a znajomość samoobrony przyda mu się w życiu. Nie sądziłam, że będziesz przeciwny.
- Ale chyba mogłaś zapytać. - wytknął jej, ledwo panując nad uniesieniem.
- Mogłam. - przyznała. - Tylko nie przyszło mi to do głowy, bo od początku to tylko ja wymyślałam i organizowałam mu różne aktywności: żłobek, przedszkole, szkołę, zajęcia, kursy, wycieczki.
"I płaciłam za to" - dodała w myślach:
-Ciwbie to nigdy nie interesowało.
- Czasami z wami jeździłem. - wytknął, czując się winny.
Pokiwała głową w milczeniu. Nie musiała komentować. Zrozumiał.
- Ale niepokoi mnie ten tak ciągle wspominany pan Łukasz - Janek wrócił do tematu. - Mam nadzieję, że pamiętasz, że jesteś moją żoną?
Natalia nie wytrzymała. Wstała, założyła buty i sweter, wzięła torbę i wyszła.
- A ty dokąd?! - zawołał zdziwiony Janek.
- Idę odpocząć od ciebie - odparła ostro. - Myślałam, że już się nie ośmielisz używać takich argumentów. Zapamiętaj sobie raz na zawsze: swoim postępowaniem zwolniłeś mnie z jakichkolwiek obowiązków małżeńskich i lojalności wobec ciebie i naszego małżeństwa. Mam prawo robić, co chcę. A spróbuj mi cokolwiek wytknąć!
Z tymi słowami wyszła. Mąż popatrzył na zatrzaśnięte w gniewie drzwi i westchnął.
"Jak mam to naprawić, skoro ona nawet nie chce słuchać?"
***
Natalia wypiła kubek gorącej czekolady w mijanej kafejce, a później, nadal roztrzęsiona, zadzwoniła do Łukasza:
- Mogę przyjść? Potrzebuję się przytulić...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro