Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

Była w rozsypce. Przed całkowitym załamaniem ratowały ją tylko praca i syn. Gdyby nie one, najchętniej skuliłaby się w łóżku pod kołdrą i nie wychodziła przez tydzień.
Pod wpływem impulsu wzięła dzień wolnego, ale nie posłużyło jej to: część dnia przepłakała, nurzając się w rozpaczy, a resztę, zmęczona płaczem, przespała. A później i tak musiała się zebrać i ogarnąć, bo syn wracał ze szkoły. Nie chciała mu pokazywać kiepskiego samopoczucia.

Nie wystarczało jej sił nawet na zmierzenie się z własnymi emocjami, więc nie wyobrażała sobie ogarniania jeszcze odczuć nastolatka. Na razie ratowała się wymówką "chyba coś mnie bierze". Banalną, ale dzięki temu kupiła sobie trochę czasu.

Nie wierzyła, że minęło zaledwie kilka dni od tamtego feralnego Sylwestra. Wydawało jej się, że boryka się z problemem już długo.

"I o wiele za długo" - denerwowała się.

Nadal bolało, czuła się oszukana i zdradzona. Ale przyszła taka chwila, pierwszy raz od kilku dni, że zakiełkowała w niej myśl: "Dam radę".
Ufność i brak podejrzeń ze strony Natalii w przeszłości sprawiły, że mąż nie potrzebował stosować wymyślnych kodów dostępu i zabezpieczeń do swoich mediów. Znała adres jego konta pocztowego a hasło odgadła, pamiętając jego wybory sprzed lat i próbując po kolei różnych możliwości.

W ten sposób po następnych kilku dniach była "szczęśliwą" posiadaczką dostępu do skrzynki emailowej męża, a później już poszło: miłosna korespondencja, wyciągi z konta bankowego, potwierdzenia rezerwacji pokoi hotelowych i apartamentów "na godziny", zdjęcia erotyczne i "widoczkowe" z panią "X".

Szczególnie ubodły ją obejrzane dowody spotykania się Janka z kochanką nie tylko w Warszawie, ale również w innych częściach kraju.

W ostatnich latach trudno jej było przekonać męża do wyjazdu nad morze czy w góry, ale akceptowała jego wymówki, że praca "na swoim" wymaga dyspozycyjności.
Tym bardziej źle się czuła, przeglądając korespondencję, z której wynikało, że gołąbki gruchały sobie miłośnie w Lublinie, Poznaniu czy w górach.
Kręciła głową nad swoją naiwnością, dotąd będąc przekonana, że te noce Janka spędzone poza domem wynikają z konieczności pokazania się na targach branżowych lub rozmów o współpracy z większymi firmami.

Przeglądała tę korespondencję z jakąś chorą fascynacją, chcąc poznać rozmiar romansu. Jednocześnie, z każdym nowo otwartym mailem gryzły ją coraz większe wyrzuty sumienia, że przecież tak nie wolno, że istnieje tajemnica korespondencji, że szpiegując męża ona sama staje się niegodna siebie. Ale nie potrafiła odpuścić.

Każdy taki mail od razu kopiowała i po kilku dniach miała mnóstwo dowodów mężowskiej zdrady.
Kim była "X"? Wbrew pozorom, nie dwudziestoletnią seksbombą z nogami do samej szyi, ale młodszą od niej zaledwie o pięć lat mężatką, poznaną za pośrednictwem internetu. Nie była wyjątkowo atrakcyjna: ot, przeciętnie zadbana czterdziestolatka. Natalia, spotkawszy konkurentkę na ulicy, nie obejrzałaby się za nią.

Potajemny związek trwał od dwóch lat; na tyle długo, żeby opadł powiew nowości i żeby kontakt przerodził się w coś bardziej trwałego.
Analizując różne daty i zdarzenia miała jak na dłoni, że "X" była dla Janka ważniejsza od niej i ich syna; kiedy potrzebowała obecności męża, bo u Romka była wywiadówka w szkole, syn nocował w szpitalu po niegroźnym zabiegu lub ona miała wyjechać w delegację, Janek spotykał się z kochanką a dla rodziny był niedostępny

-Wiesz, kochanie, mam spotkanie z klientem i nie mogę przełożyć - tłumaczył.

A kiedy rzekomo oglądał występ syna w klasowym przedstawieniu, z wielkim zapałem smsował, umawiając się na gorący wieczór.

Pamiętała tamten dzień: Janek przywiózł syna do domu, pochwalił występ i oświadczył, że umówił się z klientem w celu omówienia zakresu robót.
Pamiętała również inny wieczór, gdy nagle poczuła się tak bardzo źle, że była już na granicy wezwania pogotowia. Dzwoniła wtedy do niego, chcąc prosić o powrót do domu, ale mąż nie odebrał telefonu.

"Nic dziwnego - myślała, przeglądając "gorącą" korespondencję, w której mężczyzna, który kilkanaście lat temu przysięgał jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską, wspominał rozkosz, jakiej doznawał w tamtych chwilach w ramionach kochanki.

Czytając dowody, które udało jej się zgromadzić, wywnioskowała, co ją może różnić od "X". Natalia miała zakodowane, że musi sobie radzić a tamta kreowała się na delikatną, subtelną kobietkę, dla której życie jest trudne i oczekuje wsparcia od mężczyzny.

Oczekiwała go również od Janka: żaliła mu się na złego męża, na kłopoty w pracy, na trudności w codziennym życiu. A on te żale przyjmował.
Odpowiedzi pokazywały, że Janek bardzo dobrze odnalazł się w roli opiekuna i wybawcy. Natalia wręcz widziała oczami wyobraźni, jak Jankowi pierś obrasta kolczugą a w ręku pojawia się miecz w obronie delikatnej, skrzywdzonej "X" i zamierza jej bronić myślą, mową i uczynkiem.

***

Po kolejnym tygodniu czuła się już na tyle silna, żeby porozmawiać z niewiernym partnerem. Ufała, że w sprzyjających warunkach sobie poradzi; bała się tylko o syna, o jego emocje i poczucie bezpieczeństwa. Trzynastolatek z pewnością bardzo odczułby odejście ojca. Z drugiej strony, nie wyobrażała sobie, że pozwoli mężowi zostać. Nie po czymś takim.
Z uwagi na spokój syna, czekała z rozmową, aż zaczną się ferie i Romek wyjedzie na zimowisko.
Przez ten czas zbierała informacje: dużo czytała, dopytywała w dyskusjach internetowych, zastanawiała się, czego właściwie chce.

Wynik autoanalizy nie był pozytywny: bohaterki książek, filmów i dyskutantki w internecie od razu robiły zdradzieckiemu mężowi awanturę, wyrzucały rzeczy, pakowały mu walizki i wnosiły sprawę o rozwód. Ona tak nie potrafiła. Byłaby do tego zdolna, podjęcie decyzji o rozwodzie nie przerastało jej, ale słabo jej się robiło kiedy pomyślała, jak dużo negatywnych odczuć wzbudzi rozwód.

Rok czy dwa w najlepszym razie, pełne emocji odbijających się w czterech ścianach ich mieszkania, których najbardziej bezbronnym odbiorcą będzie Romek. I to w najgorszym momencie, kiedy powinien mieć spokój i myśleć tylko o osiągnięciach szkolnych.

Nie zamierzała wywierać na dziecku silnej presji. Oceny syna nigdy nie były dla niej ważniejsze od jego samopoczucia, ale rekrutacja do liceum opierała się o oceny na świadectwie szkolnym i wynikach egzaminu końcowego. Jedno i drugie mogło wiele ułatwić nastolatkowi w przyszłych czterech latach albo utrudnić.
A z pewnością kłopoty rodzinne nie pomogą mu w nauce.

"Bohaterki książek, filmów i reportaży nie musiały tego brać pod uwagę" - myślała z ironią.

***

Pierwszego wieczoru po wyjeździe Romka na zimowisko nie odważyłaby się zacząć tematu, gdyby mąż jej mimowolnie nie sprowokował. Odebrał SMS, popatrzył na nią i wstał:

- Muszę jechać, klient chce omówić zlecenie.

Kiwnęła głową, ale zaczął ją ogarniać gniew. Zapanowała nad nim, patrząc, jak mąż szykuje się do wyjścia.
Pół godziny po tym, jak została sama, otworzyła konto męża w serwisie Google, gdzie zapisywała się lokalizacja jego telefonu.
Zanotowała adres, który jej się wyświetlił i sprawdziła w internecie, co się tam mieści. Nie zdziwiła się, kiedy zobaczyła ofertę hotelu z apartamentami na wynajem.

"Szpiegostwo wchodzi mi w krew" - pomyślała, konotując, że dopada ją coraz mniej wyrzutów sumienia.

Zadzwoniła pod podany na stronie numer telefonu. Wiedziała, że nikt jej telefonicznie nie odpowie na pytanie, czy mąż posiada tam rezerwację. Zaczęła więc inaczej. Zmusiła się do uśmiechu, wiedząc, że będzie on słyszalny w jej głosie i zapytała grzecznie:

- Dzień dobry! Mam się u państwa spotkać z panem Janem Szczypińskim. Czy już przyjechał?

Musiała zabrzmieć sympatycznie, bo osoba po drugiej stronie też się chyba uśmiechnęła i odparła:

- Tak, właśnie przed chwilą. Czy przełączyć rozmowę do pokoju?

- Nie, dziękuję - znów odparła grzecznie. - Poradzę sobie.

Zanotowała adres i ruszyła w drogę. Serce biło jej jak oszalałe, dłonie się pociły ze stresu, ale postanowiła dokonać konfrontacji.

Po kwadransie była pod budynkiem. A właściwie pod trzema złączonymi w jeden, bo tak wyglądał apartamentowiec.
Nie miała czasu rozejrzeć się wokoło, szukała wejścia i jakiejś recepcji, do której przecież przed chwilą dzwoniła.
Weszła do środka, uśmiechnęła się do młodej kobiety za kontuarem i z pewnością, której nie czuła, odezwała się:

- To ja dzwoniłam niedawno. W którym pokoju znajdę pana Jana Szczypińskiego?

Musiała wypaść wiarygodnie, bo kobieta odpowiedziała jej uśmiechem:

- W piątce. Proszę iść tymi schodami, na pierwszym piętrze w lewo.

Poszła. Stawiała krok za krokiem, coraz wolniej. Serce biło jej z emocji jak oszalałe a dłonie pokrywał pot.

"Będzie? Nie będzie? Będzie..." - wyliczała przy każdym pokonanym schodku. Pod drzwiami pokoju numer pięć wzięła głęboki oddech i zapukała.
Po chwili drzwi się uchyliły i stanął w nich Janek. Kiedy zorientował się, kogo widzi za drzwiami, oczy zrobiły mu się większe niż zazwyczaj a na twarzy zagościł wyraz zdumienia i konsternacji.

***

W tym samym czasie inna kobieta również zastanawiała się nad sensem swojego małżeństwa. Przed chwilą odebrała telefon od męża, który swoim, jak zawsze uprzejmym tonem, poinformował ją, że ma spotkanie w interesach i wróci późno.

- Nie czekaj na mnie, kotek - instruował. - Samolot się spóźnił i moi partnerzy w tym projekcie nie mogli być na czas. Wrócę późno, bo mamy sporo do omówienia...

- Myślałam, że wyjdziemy gdzieś na kolację. Obiecałeś - delikatnie się skrzywiła.

- Nie tym razem. Przepraszam, kotek.

Słysząc tę nieskazitelną uprzejmość, była gotowa gryźć i krzyczeć. Ale wiedziała, że Wiktor nie toleruje takich emocji. Miało być uprzejmie i bez podnoszenia głosu. Nawet, gdy była na niego zła albo rozczarowana, tak jak teraz.
Pożegnała go uprzejmie i odłożyła telefon, choć jej oczy ciskały gromy. W łazience zmyła makijaż i przyjrzała się swojemu odbiciu.

- Nadal jestem ładna - pomyślała, patrząc na gładką twarz, regularne rysy twarzy i ogień złości, który płonął w oczach. Przesunęła palcem po dolnej wardze i odczuła tak wielką przyjemność, że aż coś w środku ją zakłuło.

Przebrała się w koronkowe wdzianko: koszulkę i szorty oraz dobrany do nich peniuar. Rozczesała włosy, które opadły ciemnozłotą strugą na plecy.
Uniosła je jedną ręką i zastanawiała się, jakby wyglądała z krótką fryzurą. Od dawna myślała o tym, żeby je obciąć, ale...

"Wiktor chyba doznałby ataku serca" - pomyślała z przekąsem.

Nie była kłótliwa, wymagająca ani roszczeniowa. Od lat poddawała się dyktatowi dużo starszego męża.

Dzisiejsza kolacja miała być uczczeniem kolejnego sukcesu w biznesowym portfolio męża. Tym razem aplikacja, którą stworzył jego zespół, miała być zaadaptowana do warunków amerykańskich. Oprócz dużych pieniędzy, przyniesie ona jego firmie informatycznej sławę również za oceanem.

Usiadła w salonie na kanapie, skuliła nogi i okryła się kocem. Było jej zimno. Dlatego po chwili wstała, włączyła ogień (niestety, elektryczny, Wiktor nie dostał zgody na zainstalowanie prawdziwego) w kominku i nalała sobie dużego drinka:

- Twoje zdrowie, Wiktor! I twojego nowego sukcesu - wzniosła toast ironicznym, podszytym goryczą tonem.

Wpatrzona w żarzące się ogniwa w kamiennej obudowie, popijała małymi łyczkami zawartość dużej szklanki i wspominała. Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu...

***

Kiedy wracała pamięcią do dnia, w którym poznała Wiktora, zawsze odtwarzał się w jej myślach fragment młodzieżowej piosenki:

Poznali się w wakacje na Mazurach,
Wśród lasów i wśród jezior tafli fal,
Wyznali sobie miłość o zachodzie słońca...

Zanuciła. Tę i inne piosenki śpiewali tamtego lata w grupie przyjaciół, przy ognisku, gdy już zakończyli pracę w hotelu nad malowniczym jeziorem.

Tak jak wielu jej rówieśników, pochodziła z rodziny średnio sytuowanej. Oboje rodzice pracowali w budżetówce: mama była nauczycielką, tata zajmował stanowisko w urzędzie gminy.
Nie żyło jej się źle, ale zawsze było coś fajnego, co miała ochotę sobie kupić, a rodzice nie byli chętni, żeby podwyższyć jej kieszonkowe.

Dlatego, jak tylko skończyła szesnaście lat, uprosiła rodziców, żeby pozwolili jej pracować podczas ferii i części wakacji, oraz w miarę możliwości w ciągu roku, tak aby zarobić na "ekstrasy": markowe ciuchy, buty, lepsze rzeczy do szkoły.

Podjęła pracę w dużym hotelu, który rok wcześniej został wybudowany nad ich jeziorem. Z powodu różnej liczby rezerwacji w poszczególnych okresach, właściciel preferował zatrudnianie pracowników na umowy krótkoterminowe, tak żeby mieć wystarczającą liczbę personelu w tzw. szczycie i jednocześnie nie obciążać się nadmiarem kosztów na wypłaty, gdy rezerwacji było dużo mniej.

Wprowadziła ją koleżanka, która już od roku dorywczo pracowała w tym hotelu. Miła, zgrabna i chętna do nauki nowych obowiązków Anka spodobała się menadżerowi i wkrótce została zaliczona do wąskiego grona tych pracowników, po których szef sięgał najpierw, gdy musiał zwiększyć zatrudnienie.

Praca w hotelu podobała jej się i nie była zbyt trudna: obowiązki pokojówki czy sprzątaczki albo pomocy w kuchni nie odstręczały jej, inni młodzi pracownicy zapewniali jej towarzystwo a zarobione pieniądze dawały większą pewność siebie.
Pracownicy sezonowi mieli prawie darmowe zakwaterowanie w hotelu i wyżywienie praktycznie "po kosztach"; każdy z nich pracował co drugi dzień, chyba że wyskoczył jakiś nagły problem i trzeba było kogoś zastąpić; późnym wieczorem, tak od kolacji mieli w zasadzie już wolne; pracowali tylko pełnoletni, zatrudnieniu w restauracji i barze oraz zawsze musiał być ktoś w recepcji przez całą dobę.

Reszta kąpała się w jeziorze, spędzała czas przy ognisku lub na hotelowych dyskotekach. Jeśli nie przeszkadzało to gościom, nie mieli zakazu uczestniczenia w zabawie, oczywiście pod warunkiem właściwego wyglądu i zachowania.
W drugie wakacje spędzane w hotelu chętnie zastępowała koleżanki z recepcji, które chciały się pobawić na dyskotece. Tak właśnie poznała Wiktora.

Przyjechał późnym wieczorem, gdy Anka już chciała zawiesić jego rezerwację, jednocześnie obciążając ją kosztami.
Wszedł do hotelowego holu, otrzepując krople deszczu które osiadły na garniturze. Był wysoki i przystojny tą dojrzałą urodą zadbanych czterdziestolatków. Z całej jego postawy widać było, że ma pieniądze. Kiedy poprosił o klucz, zabójczo się uśmiechając, spuściła oczy, zawstydzona, ale odparła:

- Proszę! Zdążył pan w ostatniej chwili.

- No cóż, musiałbym nocować pod mostem - uśmiechnął się, ewidentnie próbując z nią flirtować. - Wiktor Stawicki - przedstawił się.

- Wystarczyłoby, żeby pan zadzwonił albo wysłał jakąś informację o spóźnieniu. Wtedy nie zawieszamy rezerwacji - pouczyła go.

Roześmiał się, tak słodka wydała mu się ta młoda recepcjonistka, z powagą tłumacząca mu podstawowe zasady.

- Spotkanie mi się przedłużyło, nie mogłem zadzwonić - wyjaśnił.

Po zameldowaniu wsiadł do windy i zniknął Ance z oczu, ale jeszcze przez długą chwilę rozpamiętywała każdy jego uśmiech, spojrzenie, słowo.
Spodobał jej się. Był jak bohaterowie harlekinów i romansów: przystojni, bogaci, władczy, którym kobiety ścieliły się do stóp.
Przez kilka kolejnych dni flirtował z nią a ona była zbyt młoda i niedoświadczona, żeby zrozumieć, że jest uwodzona.

Dowiedziała się, że mężczyzna ma trzydzieści sześć lat, pracuje w dużej firmie informatycznej na wysokim stanowisku, ale właśnie uruchamia własną. Że przyjechał tu na półtora tygodnia, żeby odpocząć po trudnych negocjacjach w sprawie rozwoju swojego nowego przedsięwzięcia.
Słuchała go jak urzeczona, pozwalając wciągnąć się w tę znajomość bez reszty.

Wiktor robił to tak subtelnie, że przez cały czas była przekonana, że po prostu ją polubił i rozmawia z nią z czystej sympatii.
Posyłał jej uśmiechy, zawsze miał dla niej miłe słowo. Kiedy spotykał ją na korytarzu lub gdy nic się nie działo w recepcji, zawsze przystawał na chwilę sympatycznej rozmowy. Kiedy zwierzyła mu się, że chciałaby spróbować oryginalnych belgijskich czekoladek, po kilku dniach wręczył jej elegancko zapakowaną paczuszkę.

- Spełnienie pani marzenia sprawiło mi wiele przyjemności - odparł gładko, gdy, spłoniona, dziękowała mu serdecznie.

Któregoś dnia, już pod koniec pobytu, zapytał, czy w któryś swój wolny dzień nie wybrałaby się z nim na spacer:

- Lubię tutejsze lasy, ale mam wrażenie, że przydałby mi się przewodnik. Może pani zgodziłaby się pokazać mi pobliskie atrakcje?

Skinęła głową. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo już była pod jego wpływem. Każdego dnia biegła do pracy z nadzieją, że zobaczy Wiktora i zamieni z nim kilka słów, a nocami widywała go jako bohatera jej marzeń sennych.
Cóż więc mogła odpowiedzieć na taką propozycję? Uśmiechnęła się i skinęła głową. Podał jej telefon:

- Proszę, wpisz mi swój numer - obdarzył Ankę uwodzicielskim uśmiechem.

Spotkali się rankiem w przeddzień jego wyjazdu. Wiktor dość szybko zamienił spacer po okolicznych ścieżkach w szukanie ustronnego miejsca:

- Z pewnością masz swoje ulubione zakątki. W końcu mieszkasz tu od zawsze. Pokaż mi je, proszę. Nie takie "dla turystów", tylko te, gdzie naprawdę można odetchnąć ciszą i spokojem.

- Najlepsza jest wysepka - odparła, nieświadoma jego zamierzeń:
- To moje ulubione miejsce do czytania i snucia planów. O, tam!

Wskazała kępę wysokich zarośli wodnych, kilkaset metrów od brzegu. Sam nigdy nie domyśliłby się, że tam jest coś więcej niż skupisko trzciny i innych wodnych roślin.

- Będę zaszczycony, jeśli podzielisz się ze mną tym sekretnym miejscem - odparł gładko.

Wynajął kajak i po chwili już płynęli w kierunku kępy zarośli.
Anka sprawnie nawigowała i pokazywała, w jaki sposób przecisnąć się przez ścianę trzcin. Faktycznie, po chwili woal zarośli się skończył i przybili do wysepki. Maleńkiej, samotnej, z jednym niewielkim drzewem, dającym trochę cienia.
Wiktor wyciągnął kajak na brzeg i rozejrzał się:

- Faktycznie, miłe i ustronne miejsce - przyznał.

Anka w tym czasie rozłożyła koc w jakim - takim półcieniu a butelki, które wyjęła z torby, zakopała w ziemi.

- Woda. Powinna być chłodna - odparła w odpowiedzi na jego nieme pytanie.

Po chwili leżeli na kocu. Mężczyzna został tylko w krótkich spodenkach, szybko pozbywszy się koszulki.

Patrzył na nią z przyjemnością: również była w szortach, z nogawek których wyłaniały się zgrabne, opalone nogi. Górę obciskał kolorowy top z wąskimi ramiączkami, który kończył się nad pępkiem i płaskim brzuchem.
Leżeli przez chwilę i rozmawiali. Anka, podprowadzana pytaniami Wiktora, rozgadała się o życiu w małym, sennym miasteczku, ożywiającym głównej w sezonie turystycznym:

- Hotel jest brzydki i szpeci widok linii brzegowej jeziora - zwierzała się. - Ale sprowadza turystów i daje pracę miejscowym. A młodzieży pozwala zarobić - roześmiała się.

Podobał mu się jej perlisty śmiech, melodyjny głos i entuzjazm, z jakim podchodziła do życia.
Kiedy położył dłoń na jej nagim ramieniu, poczuł, jak dziewczynę przeszył prąd. Uniósł się i zbliżył twarz do jej ust.

Widział, jak oczy Anki robią się coraz większe i jak najpierw pojawia się w nich zdziwienie a później nieśmiałość, stopniowo mieszająca się z pragnieniem.
Musnął wargami jej usta, delikatnie, pytająco i odsunął się, czekając na reakcję. Patrzyła na niego w bezruchu. Pocałował ją więc drugi raz:

- Jesteś tak urocza... - mruknął w jej półotwarte usta. - Przypominasz mi maleńkie kociątko, takie miękkie i mruczące, jeszcze poznające świat, które kiedyś wyrośnie na dużego, mądrego kota. Chciałbym pomóc ci poznać ten świat - znów musnął jej wargi, które pod jego dotykiem zaczęły nieznacznie drżeć.

- Bądź dla mnie delikatny - poprosiła, kapitulując.

Zrobiła to tak słodko, że serce w nim urosło.

- Będę - przesunął dłoń na jej brzuch i rozpiął guzik spodenek.

Wzięła głęboki oddech a kiedy wsunął dłoń w rozpięte szorty, zaczęła drżeć.
Cofnął rękę, uniósł się wyżej na zgiętym ramieniu i popatrzył na nią uważnie:

- Nie masz zbyt dużego doświadczenia, prawda, kociątko?

Skinęła głową, spuściła wzrok a rumieniec zalał jej policzki.
Jej reakcja wzbudziła w nim podejrzenie:

- Byłaś już z kimś? Choć raz?

Pokręciła głową a rumieniec, dotąd zdobiący jej policzki, nabrał mocnej, czerwonej barwy. Westchnął, zapiął jej spodenki i delikatnie ją przytulił:

- Kociątko, ile masz lat? - dotąd zakładał, że jest pełnoletnia. Ale chyba się mylił...

- Za miesiąc skończę siedemnaście - odparła cicho i wstydliwie.

Znów westchnął. Tego się nie spodziewał. Był przekonany, że jest starsza. A ona popatrzyła na niego nieśmiało:

- Jesteś zły? - zapytała cichutko.

Objął ją mocniej i odezwał się czule:
- Zły nie. Rozczarowany, tak. Bo miałem nadzieję, że spędzimy z sobą upojne chwile.

- Przepraszam - znów spuściła wzrok.

Podniósł jej twarz i zmusił, aby popatrzyła na niego:

- Kociątko, to ja przepraszam. Niewiele brakowało, abym zrobił ci krzywdę. Ale doceniam, że byłaś gotowa oddać mi to, co najcenniejsze u młodej dziewczyny.

Chciała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją ruchem ręki i ciągnął dalej:
- Aniu, nawet nie wiesz, jaką sprawiłaś mi dziś przyjemność. Będę ten dzień wspominał przez najbliższy rok. I poczekam na ciebie - oświadczył z pewnością dojrzałego mężczyzny. - Pod warunkiem, że ty poczekasz na mnie.....

Widział, jak oczy jej rozbłysły radością i nadzieją.

- Tak, kociątko moje - ciągnął. - Dziś jesteś zbyt młodziutka, gdybym cię teraz posiadł, mógłbym ci zrobić krzywdę. Nie cielesną - dodał szybko - ale emocjonalną. Jeszcze nie jesteś na to gotowa. Szczególnie, że jutro, jak wiesz, wyjeżdżam i szybko tu nie przyjadę. Ale pamiętaj, spotkamy się za rok i będę się domagał tego, z czego dziś rezygnuję z ciężkim sercem.

Pokiwała głową, wpatrzona w niego jak w bóstwo.
Za miesiąc dostała od niego przesyłkę z kolejną paczuszką belgijskich czekoladek, ale tym razem w formie liter i cyfr, z których mogła ułożyć zdanie: "Wszystkiego najlepszego z okazji 17 urodzin. W.".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro