Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19.

Wszystko zostało przygotowane na czas jej urlopu: dotychczasowe raporty i sprawozdania zakończone i oddane, noszące zadania rozdzielone, Natalia wyznaczona do zastępowania jej. Na "w razie czego" podała dziewczynom swój numer telefonu i maila.
- Szykujesz się jak na wojnę - zauważyła Natalia. - Albo jak na roczny wyjazd na Antarktydę. Zupełnie niepotrzebnie. Ludzie biorą urlopy, szefowie też: kierownicy, dyrektorzy, prezesi... Nie martw się, to tylko dziesięć dni. Będzie dobrze. - pocieszała ją.
Ale Anka się bała. To była jej pierwsza praca, pierwszy raz była szefową, zależało jej, żeby niczego nie zawalić.

- Nie myśl o tym tam, w Stanach. Nie odbieraj telefonu, nie sprawdzaj maila. - radziła starsza koleżanka:
- Bo dojdzie do tego, że w trakcie słodkich chwil z mężem będziesz myślała o Maciejewskim.

Anka roześmiała się, tak absurdalne jej się to wydało w pierwszej chwili. A w następnej przypomniała sobie Marka takiego, jak czasem bywał przy niej: uprzejmego, z poczuciem humoru, z blaskiem w oczach. I pomyślała, że gdyby nie miała Wiktora...
Ale szybko odgoniła tę nielojalną wobec męża myśl.
Może gdyby nie miała Wiktora a Marek byłby na codzień tak sympatyczny, jak chwilami przy niej, popatrzyłaby na niego z zainteresowaniem.
Ale Wiktor jest, od lat i jest najlepszym, co jej się w życiu przydarzyło. A Maciejewski zbyt rzadko jest "Markiem", najczęściej jest "Bubkiem" - karierowiczem, uwieszonym pod wujka ministra, który chciałby iść w wielki biznes. Przemądrzałym facecikiem z wielkim, nadętym ego i brakiem kultury. Który bierze udział w jakichś projektach mentoringowych z wielkimi osobistościami ze świata biznesu, ale chyba niewiele mu to daje.

- Masz rację - przyznała. - Niepotrzebnie się tak stresuję. Ale nadal mam obawy. A co, jeśli wyjdzie coś nagłego, czego nie przewidziałam?
Natalia uśmiechnęła się. Młodsza koleżanka rozbrajała w swojej chęci bycia perfekcyjną szefową:
- No to ogarniemy temat. Ja zostaję, Beata i cały zespół. Naprawdę, zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Teraz idź na ostatnie zakupy, pakuj walizki i pilnuj paszportu. I baw się dobrze. Za siebie, za mnie i za nas wszystkie.

Rzeczowy ton i argumenty Natalii uspokoił Ankę. Przyznała w duchu, że niepotrzebnie tak panikuje. Przecież świat się nie zawali, nawet jeśli jakieś dane nie zostaną pozyskane, analiza nie napisana albo jakiś mail zawieruszy się gdzieś pomiędzy biurami. A czasu z mężem nigdy zbyt wiele. Od momentu tego amerykańskiego kontraktu, który otworzył mu obiecujące możliwości na innych rynkach, Wiktora więcej nie było w domu niż był. Tęskniła wtedy za nim. Z chęcią oddałaby przynajmniej połowę jego sukcesów i pieniędzy za jego spokojną obecność w domu, rozmowę i tulenie jej w chwilach słodkich czułości. Nawet na te momenty, gdy dominował, obdarzając ją gwałtownymi karesami, które czasem trudno jej było znieść. Ale był. Tu i teraz, przy niej. I w każdej chwili mogła się do niego przytulić, czerpać z niego energię i bliskość.
Już się cieszyła na miłe popołudnie... i może upojny wieczór?

***
Do wyjazdu zostały dwa dni. Tak jak radziła Natalia, poszła na zakupy. Chciała odświeżyć garderobę, kilka jej sukienek nosiło już niewielkie ślady zużycia. A Wiktor lubił, kiedy wyglądała nieskazitelnie.
Kiedy wróciła obwieszona torbami z logo Hermesa, Yves Saint Laurenta i Victoria's Secrets, jeszcze potwierdzając w biegu jutrzejszą wizytę w salonie piękności, uśmiech zadowolenia rozświetlał jej twarz. Do momentu, kiedy zobaczyła wiadomość:
"Musiałem wylecieć wcześniej, lecę przez Londyn, ty zgodnie z planem za trzy dni. Zadzwonię".
Tylko ten jeden SMS, żadnej próby połączenia telefonicznego. Owszem, wyciszyła dzwonki w komórce, żeby jej nie przeszkadzały w przymierzaniu kupowanych ubrań i w rozmowach ze stylistką, nie słyszała więc nadejścia wiadomości.

"Ale mógłby zadzwonić - pomyślała. - To z pewnością bym usłyszała".
Poczuła się rozczarowana. Miała nadzieję, że dziś wieczorem zrobi Wiktorowi pokaz mody z zakupionych ciuchów, że widok jej ciała w nowej bieliźnie go rozpali i że później będą się kochać długo i namiętnie. Pragnęła tego. A tu nic z tego.
"Nawet nie zadzwonił, nie wyjaśnił i nie przeprosił. Nie mówiąc o tym, że mieliśmy wspólne plany, a on je tak jednostronnie i nagle zmienił" - myślała z goryczą, idąc spać kilka godzin później.

***
W nocy nie wyspała się. Budziła się kilkukrotnie, męczyły ją jakieś koszmary. Łóżko było zbyt duże, zbyt puste i zbyt zimne. Rano wstała z podkrążonymi oczami.
Nie była w nastroju do robienia czegokolwiek, makijażowi poświęciła naprawdę niewiele czasu. Ot, tylko tyle, żeby zamaskować mankamenty niedospanej nocy.
"Wiktora i tak nie ma, nie zobaczy i nie skrytykuje. - pomyślała buntowniczo. - A mnie już się nie chce..."
W pracy nie mogła się skupić. Bez względu na to, czy czytała coś, czy pisała, myśli rozbiegały jej się jak spłoszone wróble. Odsunęła się od ekranu komputera, przymknęła oczy. Bolały ją.

Wieczorem próbowała dzwonić do Wiktora, ale bezskutecznie. Albo "był poza zasięgiem", albo nie chciał lub nie mógł odebrać. Nie potrafiła się skupić na lekturze ani na oglądaniu serialu. Nie chciało jej się wychodzić na siłownię ani na spacer. Nawet ciepła kąpiel nie pomogła, ani kieliszek wina. Nadal była smutna i zła, czuła się opuszczona i tak naprawdę oszukana.

"Plany przecież były inne" - myślała, najpierw ze łzami w oczach, a później coraz bardziej buntowniczo.

Nalała sobie mocniejszego alkoholu - drinka z wódką. Miała ochotę bardziej się znieczulić, bo na razie czuła się źle. I znieczulała się: jednym drinkiem, później drugim...
Zalogowała się do agencyjnej sieci intranet, żeby zobaczyć, jakie są reakcje na jej ostatni raport. Zobaczyła, że akurat ktoś go przegląda. Najechała myszą na ikonkę czytającego - to był Maciejewski.

"O tej porze?" - pomyślała zdziwiona. Ulegając impulsowi, otworzyła okienko czatu i napisała:

- Jeśli masz jakieś pytania, chętnie odpowiem. Akurat siedzę w intranecie.

Nie minęła minuta, otrzymała odpowiedź:

- Co robisz o tej porze w intranecie? Powinnaś snuć z mężem plany na wspólne dziesięć dni.

- Powinnam.

W tym momencie znów uderzyło ją, jak bardzo niespodziewany wyjazd Wiktora wpłynął na jej samopoczucie. Ze zdwojoną siłą poczuła się samotna, opuszczona i oszukana.

"Marek ma rację. Powinnam teraz być z mężem. A raczej on ze mną..." - myślała.

Przez chwilę w okienku czatu nic się nie działo, następnie pojawiła się wypowiedź Maciejewskiego:

- Coś się dzieje? Mogę jakoś pomóc?

"Bubek chce pomóc?" - roześmiała się, ale ten śmiech szybko przeszedł w zdławiony szloch.

- Czuję się samotna i opuszczona. Masz na to jakiś sposób? - słowa, wsparte sporym drinkiem, same wypłynęły spod jej palców.

Jego odpowiedź była błyskawiczna:

- Chętnie Ci potowarzyszę i postaram się poprawić Ci humor. Co Ty na to?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, rozjarzyła się na niebiesko ikonka słuchawki telefonicznej obok jej nazwiska w systemie. Dzwonił Maciejewski. Odebrała i za chwilę na ekranie laptopa zobaczyła jego twarz. Lekko rozczochrane włosy, trochę cyniczny uśmiech na ustach. Cały on:

- Co się dzieje? Jak ci mogę poprawić humor?

- Nie możesz - westchnęła. - Nikt nie może. Mąż wyjechał i mnie zostawił. Jestem sama, smutna i pijana.....

Słysząc tę samokrytykę, uśmiechnął się. Anka na ekranie jego laptopa wyglądała jak zwykle ładnie. Nie znał dotąd ani jednej kobiety, która wkładałaby tak dużo wysiłku w swój wygląd zewnętrzny. Wszystko w niej było dopracowane do perfekcji: strój, buty, dodatki, fryzura, makijaż... Ale teraz oczy nie były niczym podkreślone, a pomadka na ustach chyba została starta. Włosy, z reguły upięte albo starannie uczesane, teraz zwisały luźno wokół twarzy.

"Chyba je niedawno umyła, bo wyglądają na mokre" - pomyślał. Faktycznie wyglądała na smutną.

- No to może Ci potowarzyszę? - powtórzył. Miał na myśli rozmowę za pomocą komunikatora w intranecie, zdziwił się więc, gdy Anka podała mu adres. Skrzętnie zanotował:

- Za chwilę będę - obiecał.

***

Dwadzieścia minut później zadzwonił domofonem, zastanawiając się, czy ona naprawdę mu otworzy. Rozległ się brzęczyk i mógł otworzyć drzwi. Wjechał windą na przedostatnie piętro a kiedy drzwi się rozsunęły, Anka czekała w korytarzu.

Była w dżinsach i obcisłym topie, włosy nadal miała puszczone luzem, bez makijażu wyglądała dużo młodziej niż zwykle. Pasował do niej strojem, bo on też przed wyjazdem włożył dżinsy i tshirt. Kobieta uśmiechnęła się:

- Chodź, potowarzyszysz mi - ujęła go za rękę.

Z nazbyt błyszczących oczu, większej swobody w ruchach i słowach widział, że faktycznie jest pod wpływem alkoholu. Jeśli potrafił ocenić, to chyba sporo wypiła. Taka mu się bardzo podobała.

Wszedł do mieszkania i zaparło mu dech w piersiach. Apartament był olbrzymi. Jedyny na tym piętrze. I z tego, co kiedyś mu mówiła, również na wyższym. Już od drzwi widział dużą przestrzeń, pozwalającą na zrobienie sporego przyjęcia. Z otwartą kuchnią i salonem, to było dobre kilkadziesiąt lub więcej metrów.

Anka, nadal trzymając go za rękę, oprowadziła go po reszcie mieszkania. Pominęła tylko sypialnie, gabinet męża i łazienki. Za to pokazała mu, jak ogromny taras mieścił się na najwyższym poziomie i jak zapierająca dech w piersiach panorama miasta rozciągała się z niego. Pokiwał głową: takie mieszkanie ewidentnie było wyznacznikiem pozycji, bogactwa i luksusu. Aż dziw, że mieszkająca tu kobieta mogła czuć się słaba i samotna.

Po chwili siedzieli w salonie, którego wielkość kogoś wrażliwego mogła przyprawić o atak agorafobii. Anka, widząc zmieszanie mężczyzny, wcisnęła jakiś klawisz na pilocie i część pomieszczenia zasunęła się. Teraz był to całkiem zgrabny salonik, akurat taki, żeby dobrze w nim odpocząć.

- Czego się napijesz? - podeszła do barku na kółkach i przesunęła go bliżej kanapy. Wskazała mu miejsce na niej, a sama, podając mu po chwili drinka, usiadła obok. W zasadzie "ułożyła się" było bardziej adekwatne, gdyż podciągnęła nogi i oparła się swobodnie o tylną część.

On też rozsiadł się swobodnie. Anka opróżniła kolejną szklaneczkę i podała mu:

- Zrób mi następnego. - a kiedy zastanawiał się, w jaki sposób zareagować, uśmiechnęła się słodko. - Proszę...

Nalał jej tego, co poprzednio miała w szklaneczce. Podał jej z uśmiechem:

- Pij powoli, bo jutro będziesz chorować. A jutro jeszcze masz być w pracy.

- Oj, jak się rozchoruję, to szef mnie usprawiedliwi. Mam dobrego szefa, wiesz? W zasadzie to szef mojej szefowej - uściśliła. Po tym uśmiechu, tak bezgranicznie uczciwym  i wolno wypowiadanych słowach widział, że jej granice opadły. Była pijana, szczera i bezbronna.

"I bardzo pociągająca" - pomyślał.

Popijał powoli drinka, milczał i słuchał opowieści młodej kobiety, siedzącej obok. Usłyszał wszystko: o jej nadziejach na wspólny wieczór z mężem, o zakupach, o rozczarowaniu, gdy przyszła do domu. I o samotności, jaka ją ogarnęła wczoraj wieczorem:
- Liczyłam na fajny, seksowny wieczór. Jestem młoda, mam potrzeby. Dopiero co nie było go prawie dwa miesiące, teraz znów się rozstaniemy na... - zastanowiła się. - Nawet nie wiem, na ile. Te dwa dni do wspólnego wyjazdu i kolejne dziesięć miały mi naładować baterie na kolejne tygodnie. A Wiktor pozbawił mnie, ot tak, w sumie trzech dni swojej obecności, czyli jednej czwartej wspólnego bycia razem - wyliczała.

Była rozżalona, z przytępionymi przez nadużycie alkoholu granicami, gotowa wyznać mu wszelkie tajemnice.
Siedział, słuchał, patrzył. I to, co widział, coraz bardziej mu się podobało. To już nie była rzutka i pełna pomysłów kierowniczka zespołu w jednym z podległych mu biur, ani żona bogatego i ustosunkowanego prezesa firmy.

Teraz to była samotna, rozczarowana i rozżalona młoda, ładna kobieta, seksowna w swojej nietrzeźwości. Poczuł budzące się podniecenie. Najchętniej przyciągnąłby ją do siebie, zamknął pocałunkiem te żałośnie wygięte usta i całował ją tak długo, aż żal zniknie z tych dużych, błękitnych oczu a w zamian zapłonie w nich ogień. Wzniecony przez niego i podsycany przez nich oboje.
"Z pewnością nie broniłaby się" - pomyślał.
Na próbę położył rękę na jej dłoni i przytrzymał. Anka, skoncentrowana na przeżywaniu własnych żali, nie zareagowała. Uniósł więc jej dłoń do ust i ucałował delikatnie jej zewnętrzną część.

Teraz spojrzała na niego, urywając swoją perorę w pół słowa. Popatrzyła tak, jakby widziała go pierwszy raz. Jej oczy zrobiły się większe a na policzki wypełzł rumieniec.
A on odwrócił jej dłoń wnętrzem do góry. Pocałował delikatną skórę poznaczoną liniami życia, serca i czegoś tam jeszcze. Leciutko zahaczył zębami o wzgórek Wenery i przygryzł go, a językiem przesunął po opuszkach umiejscowionych u nasady palców.

- Co ty... - zaczęła, ale nie wyrwała dłoni.
- Masz rację, przepraszam - mruknął zawstydzony. - Nie powinienem był...
"Zachowuj się, idioto! - zaczął sobie wyrzucać. - To ona jest pijana, nie ty!" Ale jego myśli nadal kręciły się wokół siedzącej obok kobiety. Nabrał ogromnej ochoty znów posmakować jej skóry, której zapach bardzo mu się podobał.
Nabrał również ochoty pocałować ją w drobną szyję, gdzie krew pulsowała pod cienką skórą i za uchem, tam gdzie zawsze dotykała się naperfumowanym płatkiem. A przynajmniej wyobrażał sobie, że tak robiła.

Westchnął, gdy kobieta przytuliła się do niego. Tak normalnie, naturalnie i bez skrępowania. Jakby szukała u niego pocieszenia.
"Pocieszenia, którego nie ty powinieneś jej udzielić." - wskazał mu wewnętrzny głos.
Wahał się pomiędzy "Przestań" i "Masz rację". Tak łatwo byłoby zignorować ten wewnętrzny głos, zanurzyć twarz w jej szyi i włosach i pokazać jej, że to tylko mąż ją zawiódł. I że na nim świat się nie kończy. Że nadal jest chciana, pożądana, uwielbiana.
Popatrzył na nią: poddała mu usta do pocałunku, przymknęła oczy i łagodnie się uśmiechnęła. Była w tym momencie tak pięknie niewinna...

Musnął delikatnie jej wargi, westchnął i odsunął się:
- Przepraszam, Aniu. To nie jest dobry pomysł... - zaczął zdławionym głosem.
Ale ona już nie słyszała jego tłumaczeń. Westchnąwszy przed chwilą i zamknąwszy oczy, nagle usnęła. Tak, jakby ktoś odciął jej zasilanie.
Marek uśmiechnął się do siebie z politowaniem:
- I na co ci były te rozkminy? Ona po prostu chciala się przytulić. Samotna kobieta szukała jedynie ciepła drugiego człowieka.

Ułożył Ankę delikatnie na kanapie. Nie chciał jej nieść na górę, szukać sypialni. Bo gdyby się obudziła, sytuacja byłaby krępująca dla nich obojga. Poszedł jednak na górę, poszukać czegoś, czym mógłby ją okryć.
Luksusowe wyposażenie pokoi nadal robiło na nim wrażenie. Ale tym razem, skupiony na czymś innym, ledwo zauważał detale. Znalazł jakąś kapę na łóżku i przyniósł ją na dół. Otulił delikatnie śpiącą kobietę, złożył jeszcze pocałunek na jej czole i wyszedł, żeby go nie kusiło pozostać.

Szczęśliwie, drzwi miały zamek zatrzaskowy, same się za nim zamknęły. Zszedł po schodach, powoli, zastanawiając się, czy nie powinien był zostać. Ale z każdym kolejnym schodkiem upewniał sam siebie, że sytuacja zakończyła się w najlepszy sposób, w jaki mogla: do niczego pomiędzy nimi nie doszło. Poza jego libido, które ucierpiało bo nie zostało zaspokojone, nie będzie niezręcznej sytuacji w pracy, nie będzie też w razie czego kłopotów ze strony prezesa Stawickiego.
Dopiero teraz dotarło do niego, czyją żoną jest kobietą na górze. I jak bardzo bliższy kontakt z nią mógł skomplikować jego sytuację.

***
Anka obudziła się zmęczona, spocona i brudna. A przynajmniej tak się czuła. Rozejrzała się ze zdziwieniem: był ranek, a ona całą noc przespała na kanapie. W ubraniu. Pod kapą z gościnnej sypialni.
"Co u licha?" - zastanowiła się. Popatrzyła spłoszona na zegarek: miała czas na szybkie doprowadzenie się do porządku.
"Niewiele tego czasu" - skrzywiła się. Szczególnie, że dość mocno ćmiła ją głowa i po nocy spędzonej na kanapie ogólnie czuła się obolała.

Szybki prysznic, paracetamol i dwa kubki wody postawiły ją na nogi. Ciuchy wybrała na oślep, makijaż i fryzurę zrobiła prawie w biegu.
W pracy była na czas. Minęła w korytarzu Maciejewskiego, który nie wiadomo, po co siedział przy wejściu. Zupełnie, jakby na kogoś czekał:
- Dzień dobry, panie prezesie - rzuciła, nie zatrzymując się.

Ale on podniósł się i szedł obok niej:
- Panie prezesie? - zagaił. - Tylko tyle?
- To z uwagi na ochronę przy drzwiach - wzruszyła ramionami.
Szła szybko. Do budynku 2 miała jeszcze kilkanaście metrów. Gabinet Maciejewskiego, jak wszystkich prezesów, był w głównym budynku, nazywanym "budynkiem 1", zastanowiło ją więc, czego taka persona szuka u nich.
Nie skręcił z patio do hoteliku, czego się spodziewała. Wszedł z nią do budynku 2 i ruszył za nią, korytarzem prowadzącym do ich biura. Zatrzymała się przy windzie:

- Dokąd właściwie idziesz? Masz coś u nas do załatwienia? Idziesz może do Beaty?
Mężczyzna zatrzymał się i popatrzył na nią.
"Jakoś dziwnie - pomyślała. - Jakby był zmieszany, albo nie wiedział, co się dzieje..."
- Nie pamiętasz, co było wczoraj? - zapytał, obserwując ją z zaciekawieniem.
Odpowiedziała mu spokojnym spojrzeniem, jednocześnie gwałtownie szukając w pamięci:
- Rozmawialismy o moim raporcie - przypomniała sobie:
- Zapytałam, czy masz jakieś uwagi, bo chętnie je z tobą omówię.
Urwała na moment, a później uśmiechnęła się:
- Przepraszam, nie pamiętam, co mówiłeś. Jakoś umknęło mi to z pamięci...
"Nie tylko to" - pomyślał. Najpierw z konsternacją, później z irytacją, na końcu z ulgą. Gdyby oboje pamiętali wczorajszą scenę, z pewnością dzisiejsze spotkanie byłoby dla obojga krępujące.

- Bądź człowiekiem, jeśli masz jakieś uwagi do mojego ostatniego raportu, powiedz mi. - poprosiła. - Jeśli omówisz je tylko z Beatą, całkiem możliwe, że dostanę go do poprawki pod koniec dnia. A przecież jutro rano wyjeżdżam. To mój ostatni dzień przed urlopem. Poprawiłabym raport do południa, później zrobiłabym spotkanie zespołu....

- Przy kawie i ciastkach? - uśmiechnął się.
Praktyka Anki organizacji cotygodniowych spotkań zespołu przy słodkościach i sałatkowych śniadań rozniosła się szybko po agencji. Jedni zazdrościli, inni krytykowali, jeszcze inni udawali obojętność. Faktem jest, że zespół, któremu szefowała Anka, szybko zdobył opinię najbardziej zgranego i solidarnego. Nawet Beata, niechętna młodej podwładnej, to przyznawała.

- Jasne - odpowiedziała uśmiechem. A później skrzywiła się:
- Głowa mnie boli, nie wyspałam się dziś. Muszę wziąć jeszcze jeden paracetamol i napić się kawy. Mocnej! Jeśli chcesz kawy, chodź ze mną - zaprosiła go.

- Nie, dzięki, wypiję u siebie - wiedział już wszystko, co niezbędne:
- Uwagi do raportu mam drobne, ale muszę go jeszcze raz przeczytać. Obiecuję, że za godzinę albo dwie najpóźniej dostaniesz go do poprawy.
Pożegnał się szybko i odszedł, pogwizdując z ulgą.
On też się dziś nie wyspał, zastanawiając się, jak na siebie rano zareagują. Szczególnie ona. W końcu, zanim wyszedł, zaczęło się między nimi dziać coś intymnego. Coś, czego następnego ranka nie dałoby się skwitować dwoma obojętnymi słowami.
"A to byłby błąd, idioto - wypominał sobie. - Z takim człowiekiem, jak jej mąż, nie pogrywa się. Szczególnie romansując z jego żoną!"

Choć musiał przyznać, że w towarzystwie Anki, takiej ciepłej, samotnej i chętnej, łatwo było się zapomnieć.
"Na drugi raz, kretynie, miej świadomość, do kogo ona należy!" - upominał się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro