14.
Natalia i Beata wpadły już w rytm studiowania. Wszystko, co było trudne lub nowe, ułożyło się bez problemu. Zajęcia co dwa tygodnie wymagały przygotowań. Każda z nich czytała wymaganą lekturę a później konfrontowały notatki i wrażenia z poznanego tekstu oraz wiedzę z ostatnich wykładów.
Podczas zjazdów zawsze wygospodarowały czas na poranną i przedpołudniową kawę a później na dobry obiad w bufecie. Czasami dołączał do nich Artur. Ostatnie zajęcia miały z nim, a później mężczyzna odwoził je obie do domu.
Natalia już powiedziała mu, gdzie mieszka i od pewnego czasu zamiast pod stację metra, podrzucał ją na miejsce. Zaprzyjaźnili się. Jakoś tak się utarło, że najpierw odwozili Beatę a następnie już we dwoje jechali na Wolę.
Artur był mądrym mężczyzną, wiele w życiu przeszedł.
— Pochodzę z najgorszych praskich podwórek — wyznał im ostatnio.
Wiedziały, że na warszawskiej Pradze Północ od dziesiątków lat w niektórych miejscach mocno trzymała się klasyczna patologia: kradzieże, przemoc, zabójstwa, narkomania, zaniedbywanie dzieci. I Artur to potwierdzał:
— Od dawna władze miasta i aktywiści robią dużo dla edukacji, motywacji, bezpieczeństwa. Ale Praga to Praga, a ja poznałem już jako dziecko twarde reguły gry — opowiadał. — Ale w odróżnieniu od wielu moich kolegów, wyszedłem „na ludzi". Jak każdy z mojej „paczki", jako dzieciak miałem drobne kłopoty z prawem. Uwierzcie, że łatwo było poddać się dyktaturze środowiska i wpaść w poważne kłopoty. Niczego nie miałem podanego na tacy: matka piła, ojciec „chodził na włam", starszy brat dilował w szkołach i kradł samochody. Dużo samozaparcia wymagało, żeby się od tego odciąć.
Siedzieli w trójkę przy obiedzie, delektując się wybornymi pierogami i zapijając herbatą, a mężczyzna opowiadał:
— Musiałem łapać i wykorzystywać każdą okazję do odcięcia się od środowiska. Przesiadywałem do późna w szkole, praktycznie do zamknięcia, korzystając nie tylko z lekcji, ale i ze wszystkich możliwych dostępnych kółek zainteresowań. Lekcje odrabiałem w bibliotece szkolnej, tam też czytałem lektury i korzystałem z komputera. Często bywałem u szkolnego pedagoga na rozmowach o życiu, problemach, planach na dalsze lata. Mieliśmy całkiem dobrze i nowocześnie wyposażoną szkołę z grantu ministerialnego, a mało kto w tamtej okolicy z tego wszystkiego korzystał. Utarło się, że niektóre miejsca są „moje". Miałem swój prawie prywatny kąt w bibliotece: stolik, wygodne krzesło, jeden z komputerów, półki na książki i na moje rzeczy. Nikt tam nie siadał, bo nadal miałem opinię jednego z większych „zakapiorów" i mało kto chciał ze mną zadzierać. Poza tym — uśmiechnął się — mało kto w mojej podstawówce korzystał z biblioteki.
Mówił o tym na pozór spokojnie, choć obie kobiety widziały grające w jego oczach i czasem w głosie emocje:
— Mój młodszy brat miał już łatwiej, bo przetarłem mu szlaki. A jednocześnie wiedział, że w razie czego go obronię. Paradoksalnie — uśmiechnął się do własnych wspomnień — blisko mojej okolicy mieści się jedno z najlepszych liceów, nie tylko w skali warszawskiej, ale i w Polsce. Czasami chodziłem tam obserwować jego uczniów: mądrych, poukładanych, dobrze ubranych, rozmawiających po angielsku, mających pieniądze na kino, teatr, obozy narciarskie i wycieczki zagraniczne. Widziałem, jakimi furami odjeżdżają spod szkoły. I zawsze marzyłem, żeby tam się znaleźć.
— Udało się? — dopytała Beata, kiedy zamilkł.
— Tak, choć musiałem mocno pracować a na koniec wspomóc się poparciem dyrekcji mojej szkoły i pedagoga szkolnego. Samych umiejętności i wiedzy nie starczyło mi na dostanie się tam. Byłem pilny, ale moja podstawówka nie była najwyższych lotów i nie startowałem w konkursach. A tam przeważnie dostawali się laureaci konkursów kuratoryjnych. Obiecywałem wszystkim, że jeśli uda mi się tam dostać, dołożę starań i nikt nie pożałuje, że dał mi szansę. I mądrzy ludzie uwierzyli nieopierzonemu szczeniakowi i pozwoli mu chodzić do jednego z najlepszych liceów. Chociaż nie powiem, było trudno. Dzieciak z praskiego podwórka musiał się dużo nauczyć. Zarówno wiedzy, bo miałem braki, a szkoła nie dawała taryfy ulgowej, jak i obycia. Przez całe cztery lata nie miałem kumpli, dziewczyny, wszyscy stronili od chłopaka z patologii. Często zastanawiałem się, co ja tam robię i kogo oszukuję. Każdego dnia kusiło, żeby zamiast iść grzecznie do szkoły, postać z chłopakami w bramie, skroić jakieś auto albo wejść od dilerskiego interesu ze starszym bratem. Każdego dnia musiałem z sobą walczyć, żeby iść do szkoły, w której mnie nie lubią i nie szanują.
— Po takiej opowieści nie mam nic mądrego do powiedzenia — westchnęła Beata. — Dotąd myślałam, że moje przeżycia są smutne i trudne. Jestem z małego miasteczka na wschodzie; wyjechałam na studia, zostawiając przyjaciół i chłopaka. Byłam przekonana, że to taka miłość na zawsze: że on na mnie poczeka, że w międzyczasie zaręczymy się i pobierzemy po studiach. Bardzo go kochałam...
— I co się stało? — cicho zapytał Artur.
Wzruszyła ramionami:
— Przyjechała taka młoda, bogata pieniędzmi rodziców, zawróciła w głowie, obiecała mu pracę w firmie tatusia. Szybko o mnie zapomniał, wyjechał z nią do Wrocławia. Po miesiącu byli zaręczeni, po pół roku się pobrali. Poprosił o zwrot pierścionka...
Spuściła głowę i dodała gorzko:
— Ta młoda miała na imię Anka. I była bardzo w typie tej naszej — tu spojrzała znacząco na Natalię. — Ta nasza też myśli, że wszystko może i wszystko jej wolno. Tylko dlatego, że jest bogata pieniędzmi męża...
Artur popatrzył ze zdziwieniem na Natalię, a ta oddała mu równie zdumione spojrzenie. Nigdy nie słyszała tej historii, choć znały się z Beatą już ładne kilka lat.
***
Kiedy po zajęciach odwoził je do domu, zapytał:
— Nie powinno się mieszać znajomości prywatnej z relacją wykładowca — studentki. Ale myślę, że jesteśmy zbyt poważni na takie gierki — zaczął. — Co wy na to, dziewczyny, żeby spotkać się w czwórkę z Łukaszem? Ma urodziny, a jak go znam, nikt mu nie zrobi imprezy...
— A to nie solenizant powinien zaprosić? — zdziwiła się Natalia.
— Powinien, ale tego nie zrobi. Mówiłem, że ma braki w umiejętnościach społecznych — uśmiechnął się Artur. — Jeśli się spotkamy, na pewno będzie mu miło. Za młody jest, żeby się zamknąć w czterech ścianach. A tak to teraz wygląda.
Natalia trochę się skrzywiła. Miała mnóstwo swoich problemów, nie zamierzała uszczęśliwiać na siłę jakiegoś w gruncie rzeczy obcego faceta. Artur chyba wyczuł jej wahanie:
— Jeśli nie macie ochoty, nic straconego. Zabiorę go do baru albo do siebie na „nocną Polaków rozmowę". Tylko jak będziemy we dwóch, to będzie smutne nocne picie. A jakbyście nam towarzyszyły, byłoby weselej.
Natalia zamilkła, a Artur dokończył:
— Jeśli nie dacie się zaprosić, trudno. Rozumiem. Ale szkoda. Fajne i dobre z was kobiety, wesołe, inteligentne i wrażliwe. Dokładnie takie, jakich Łukasz potrzebuje do towarzystwa. On też jest fajny, dobry i mądry. I nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi mi o poświęcanie się, wyciąganie go z dołka. Raczej o to, żeby w dobrym, zgranym towarzystwie iść do knajpy, potańczyć, pośmiać się, wypić jego zdrowie.
— A twój brat? — zainteresowała się Beata. — Czemu nie chce świętować urodzin przyjaciela?
Artur milczał przez moment, a następnie wyznał cicho:
— Mój brat, gdyby żył, świętowałby czterdzieste urodziny przyjaciela z wielką pompą. Tak, jak świętował trzydzieste dziesięć lat temu w Afganistanie. Na dwa dni przed zasadzką, w której zginął, razem z czterema kolegami. Łukasz i jeszcze jeden kolega ledwo przeżyli.
Teraz zamilkli wszyscy. Artur pogrążył się we wspomnieniach, Natalia pożałowała swojej rezerwy a Beata — pytania.
Kiedy Natalia wysiadała z jego samochodu pod swoim blokiem, poprosiła:
— Wyślij mi wszystkie informacje. To nie tak, że go nie lubię. Po prostu sporo się dzieje w moim życiu, w małżeństwie i jakoś nie myślałam o imprezach. Ale głupio wyszło, a Łukasz jest naprawdę sympatyczny. Jeśli będę mogła...
Mężczyzna uśmiechnął się:
— Mówiłem, że dobra z ciebie kobieta. Wyślę ci info mailem. Urodziny ma w połowie tygodnia, spotkalibyśmy się w sobotni wieczór. Kino, kolacja, tańce. Pasuje? Potraktuj to, proszę, jak wypad studencki. W końcu spotkaliśmy się na uczelni...
***
Następnego dnia Beata na nią naskoczyła:
— Głupia jesteś? Chcesz się umartwiać tym twoim do śmierci? Za dużo masz rozrywek? Co ci szkodzi iść do klubu i potańczyć? I wypić zdrowie fajnego znajomego?
Natalia uśmiechnęła się, a Beata ciągnęła jak nakręcona:
— Jeśli nie chcesz, ja też nie pójdę. Ale dlaczego właściwie nie chcesz?
— Przemyślałam to i chcę — zaprzeczyła Natalia. — Jak wczoraj wysiadłaś, rozmawiałam z Arturem. Zarezerwuje knajpę na kolację i da nam znać.
— No, ja myślę! — rozpromieniła się Beata. — W końcu musimy mieć jakieś życie studenckie, nie? A skoro nam wolno poimprezować z wykładowcą...
***
Gdy powoli zbliżała się sobota, a dwie studentki zastanawiały się, w co się ubrać na imprezę i jaki prezent kupić mało znanemu im jubilatowi, Anka wcielała w życie swój plan. Wszędzie jej było pełno: u Natalii, w gabinecie Beaty, a kilka dni w tygodniu po pracy czekała w swoim gabinecie na Bubka.
Nadal tak go nazywała, bo w sprawach zawodowych często prezentował „bubkowy" punkt widzenia: mającego polityczno-biznesowe „plecy" karierowicza, zapatrzonego w siebie prezesa, który w zasadzie nie przepracował prawie ani jednego dnia jako normalny pracownik.
Maciejewski często zaskakiwał ją swoim czarno-białym spojrzeniem na życie i bezlitosną perspektywą widzianą z pozycji siostrzeńca ministra.
Czasem się obruszała na taki punkt widzenia i sprzeczała z nim, ale słuchała go pilnie, wiedząc, że summa summarum wszystko to może jej się przydać.
Nadal jeździli razem na rehabilitację. Marek zakończył już swój turnus, ale codziennie podwoził Ankę do poradni:
summa summarum Naprawdę mi to nie przeszkadza — uspokajał. - Samochód jest służbowy, a mieszkam tu, w agencyjnym hoteliku, więc nie narzekam na nadmiar zajęć wieczornych. Sam nie będę się szwendał po klubach czy knajpach, a ileż można chodzić na spacery czy do kina? Zresztą, ty też już kończysz turnus za kilka dni.
Z takim dictum nie chciało jej się spierać. Wożenie jej przez Marka było tańsze niż branie taksówek i przyjemniejsze, bo mogła z nim jeszcze przez chwilę porozmawiać.
Kiedy wyszła z poradni po zakończonych zabiegach, czekał na nią mąż. Nie zdarzało się to często, mniej więcej raz na tydzień, bo z reguły wracał do domu później. Ale tym razem widać zakończył sprawy służbowe wcześniej:
summa summarum Za dwie godziny mamy kolację z prezesem Bratchemu — oświadczył w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie. — Prezes Kozłowski będzie z żoną, więc jesteś mi potrzebna, kotek.
Skrzywiła się. Była zmęczona. Zakładała, że w domu zwinie się pod kocem, z poduszką i będzie oglądać jakiś film albo poczyta książkę. Ostatnio zachwyciła się kolejny raz twórczością Jane Austen i przypominała sobie po kolei jej książki i filmy.
Właśnie na dziś zaplanowała sobie odświeżenie najbardziej chyba znanej ekranizacji „Dumy i uprzedzenia". Chciała zanurzyć się w świecie dziewiętnastowiecznej brytyjskiej arystokracji i zapomnieć o swoich problemach. A tu nic z tego, bo Wiktor zaplanował kolację w interesach.
Wzruszyła ramionami, zbyt zmęczona, żeby protestować. W domu zrobiła sobie kąpiel w jacuzzi, żeby choć w ten sposób zniwelować zmęczenie. Kiedy leżała w bąbelkowej kąpieli, Wiktor wszedł do łazienki z kieliszkiem wina:
— Twoje ulubione — usiadł obok wanny.
— Dziękuję — odparła krótko. Upiła łyk bursztynowego napoju i odstawiła kieliszek na półkę.
— Może się do ciebie przyłączę? - zapytał mąż z błyskiem w oku, patrząc na jej ciało zanurzone w pianie.
— Ja już wychodzę, jeśli mam ze wszystkim zdążyć. Nie dałeś mi zbyt dużo czasu — odparła cicho.
Wstała, a mężczyzna podał jej duży, kąpielowy ręcznik i pomógł jej się nim otulić.
Siedział później w kącie łazienki i patrzył, jak Anka szykuje się do wyjścia: fryzura, makijaż, perfumy... Włożyła nową sukienkę, która niedawno wypatrzył u jednego z młodych projektantów.
Sukienka była zachowawcza w kroju, choć tak uszyta, że Anka wyglądała w niej seksownie. Głęboki, niebieski kolor bardzo harmonizował z jej jasnymi włosami i błękitnymi oczami.
— Pięknie wyglądasz — ocenił Wiktor, gdy była już gotowa.
Pomógł jej założyć naszyjnik z pereł, który też niedawno jej kupił. Cacko było delikatne, zdobione złotymi listkami. Anka nie lubiła ostentacji i dużych, ciężkich elementów biżuterii. Wolała takie właśnie: delikatne, dziewczęce, urocze.
Znów podziękowała mu jedynie zdawkowo. Nie podobało mu się jej zachowanie. Kociątko ostatnio straciła humor i energię. Widział to, nie rozumiał, chciał jej poprawić nastrój. Dlatego wypatrzył tę sukienkę i naszyjnik. Chciał kupić coś ładnego, żeby jej się spodobało i żeby znów się uśmiechnęła tak ciepło, jak zawsze.
— Kotek, co jest? — podał jej perfumy.
Od wielu lat uwielbiała „J'adore" Diora i wiedział, że z pewnością sięgnie właśnie po te.
— A co ma być? Ładnie wyglądam? Nadaję się na element dekoracyjny przy boku pana prezesa?
— O czym ty mówisz? — chwycił ją za dłonie.
— Uważaj, bo złamiesz mi paznokieć i dekoracja będzie miała skazę — odparła łagodnie.
Wysunęła się z jego objęć po to, żeby włożyć również błękitne, satynowe szpilki i wziąć do ręki pasującą kolorystycznie torebkę.
— Jestem gotowa! — odparła po chwili, idąc do drzwi.
Nie miał teraz czasu na dyskusje, ale jeszcze dziś wieczorem zamierzał dowiedzieć się, czemu kociątko nie jest tak radosna jak zwykle.
***
Kolacja mijała spokojnie i przyjemnie. Restauracja była naprawdę dobra: uprzejma obsługa, jedzenie znakomite, prezes Kozłowski i jego żona bardzo sympatyczni, kulturalni, z dużą wiedzą.
Prezesowa, tuż po czterdziestce, miała duże poczucie humoru i widać było, że łączy ją z mężem silna więź. Zagadały się o aktualnym repertuarze teatralnym, o upodobaniach literackich.
— Ach, jest pani romantyczką, ale mocno osadzoną w realnym świecie! — uśmiechnęła się prezesowa na wieść, że jedną z ulubionych postaci literackich Anki jest Elizabeth Bennet. — Cóż, pani mąż to idealny pan Darcy — znów się uśmiechnęła. — Widać, że łączy was zażyłość. Dlatego mąż już nie chce się z panią rozstawać i do Stanów i Kanady lecicie razem?
Anka nie zrozumiała jej słów. Ale kiwnęła głową, uśmiechnęła się i skomentowała:
— Będziemy musieli to uzgodnić. Pracuję i nie wiem, czy będę mogła wystąpić o tak długi urlop.
Prezesowa Kozłowska roześmiała się, rozbawiona:
— Och, jako asystentka męża na pewno pogodzi pani wszystkie obowiązki — mrugnęła do młodszej kobiety.
— Aktualnie od kilku miesięcy pracuję jako kierownik zespołu w Agencji Rozwoju — sprostowała Anka. — Dlatego będę musiała ewentualny wyjazd omówić z przełożonymi.
Prezesowa Kozłowska wyglądała, jakby straciła animusz:
— Myślałam, że to pewne. Mąż przekazał mi zaproszenie od pana Wiktora, mieliśmy się spotkać w Stanach za kilka tygodni. Już się cieszyłam, pani Aniu, że wspólnie pobiegamy po sklepach.
— Nie mówię „nie" — teraz Anka się zdziwiła, ale była zbyt dobrze wychowana, żeby poprosić męża o wyjaśnienia. — Jeśli uda mi się pojechać z mężem, z przyjemnością udam się z panią na wizytację sklepów. I nie tylko. W końcu mają tam teatry, galerie i muzea.
Popatrzyła z uśmiechem na starszą kobietę:
— Będzie mi równie miło spotkać się z panią tutaj w Warszawie i wspólnie obejrzeć coś ciekawego. Mój mąż często jest zbyt zajęty, a samotne wyjście to tylko pół przyjemności...
Kobiety wymieniły wizytówki, a wkrótce kolacja dobiegła końca.
Anka poczekała, aż się znajdą w mieszkaniu, stanęła naprzeciw Wiktora i oparła dłonie na biodrach. Pochyliła się nieznacznie w jego stronę i zapytała, na pozór spokojnie:
— Co to ma znaczyć, że obiecujesz spotkanie w Stanach? Przecież mogę nie móc polecieć z tobą...
— A, właśnie — przypomniał sobie Wiktor. — Możesz już złożyć wypowiedzenie. Za dwa tygodnie lecimy. Miałem ci powiedzieć.
— Słucham???! — zdziwienie Anki sięgnęło zenitu. — Jakie wypowiedzenie? O czym mówisz?
— No, o wypowiedzeniu z agencji. Zabawiłaś się w kierownika, podobno bardzo dobrze ci wyszło, ale wystarczy. Będziesz mi potrzebna w Stanach. Pokażę ci różne ciekawe rzeczy, nie będziesz się nudzić. Później polecimy do Kanady, tamtejszy interes zaczyna nabierać rumieńców.
Wiktor zdjął marynarkę, podwinął rękawy, rozwiązywał krawat. Odwrócił się do żony tyłem, nie widział więc wyrazu jej twarzy. Ale słowo „nie" usłyszał doskonale. Popatrzył na nią zdziwiony:
— Jak to „nie"? — powtórzył. — Dlaczego?
— Nie złożę wypowiedzenia. Podoba mi się praca w Agencji Rozwoju — odparła spokojnie i pewnie.
Również zaczęła się rozbierać. Marzyła o pójściu do łóżka. Nie miała już nawet ochoty na film. Mąż patrzył na nią i chyba nie zrozumiał:
— O czym ty, kotek, mówisz? Pobawiłaś się, udowodniłaś, że potrafisz — machnął ręką. — Wystarczy. Już nie musisz niczego dowodzić. Wierzę, że potrafisz się sprawdzić w pracy. Jeśli chcesz, możesz pracować u mnie. Nadal jesteś zatrudniona jako jedna z asystentek — przypomniał. — Jeśli naprawdę się nudzisz w domu...
Wydawało mu się, że jest wspaniałomyślny. Dlatego nie rozumiał, czemu w odpowiedzi na te słowa Anka się nachmurzyła.
— Nie złożę wypowiedzenia i nie zamierzam przestać pracować w agencji. Mogę porozmawiać o urlopie, jeśli terminy się zgrają, chętnie z tobą polecę na dwa, może nawet trzy tygodnie.
Zniknęła na chwilę w łazience, a później, już w koronkowo — jedwabnej piżamce i peniuarze do kompletu, przeszła do sypialni. Ziewnęła przekonująco:
— Położę się. Jak skończysz pracę, bo pewnie jeszcze spędzisz czas z komputerem, dołącz do mnie. Cicho. Tak, żeby mnie nie obudzić.
A Wiktor patrzył na nią, kompletnie osłupiały.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro