Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11.

Wybrał znajomy numer, a gdy po drugiej stronie odezwał się zdecydowany męski głos, przedstawił się. W odpowiedzi usłyszał:
—  Ależ oczywiście, panie prezesie, że się z panem spotkam. Minister bardzo pana rekomenduje. Program, który stworzył pan dla ministerstwa, jest podobno rewelacyjny. Chcę mieć tak samo dobry. 

— Spotkamy się i wszystko omówimy — obiecał Wiktor. — Właśnie jestem przez kilka dni w Polsce i mam trochę wolnego czasu w kalendarzu. Kiedy mogę wpaść? 

Mężczyźni uzgodnili termin i już za dwie godziny Wiktor był podejmowany z rewerencjami przez naczelnego prezesa agencji. Rozsiadł się w fotelu, przyjął filiżankę kawy z rąk sekretarki i pił ją powoli, małymi łykami.

Aktualny gospodarz tego gabinetu, prezes Agencji Rozwoju, był młodszy od niego o jakieś dziesięć lat. Zażywny człowiek około czterdziestki, który, z tego, co Wiktor kojarzył, był mocno promowany na to stanowisko przez pewne środowiska biznesowo-polityczne. I który w pracy mocno opierał się na umiejętnościach swoich podwładnych. Za to na politycznych salonach brylował sam, zbierając laury za działalność agencji.
Prezes zabawiał go przez chwilę salonowym small-talkiem, a następnie, chcąc jeszcze bardziej zjednać gościa, zagadnął:
— Pana żona bardzo dobrze sobie radzi. Jest świetnym kierownikiem.

Wiktor popatrzył na niego uważnie i odstawił filiżankę na stolik:
— Nie miała dotąd żadnych doświadczeń w kierowaniu ludźmi. Naprawdę dobrze sobie radzi, czy to pana kurtuazyjna opinia?

Prezes agencji się zmieszał. Był młodszy od Wiktora, nie dorównywał mu opanowaniem, a bardzo mu zależało, żeby zjednać sobie względy drugiego mężczyzny.
Przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć, a Wiktor ciągnął:
— Jestem wdzięczny za danie mojej żonie możliwości wykazania się. Jednakże podczas naszej poprzedniej rozmowy powiedziałem wyraźnie, że jeśli podczas okresu próbnego okaże się, że Anna nie ma umiejętności kierowniczych i ta funkcja ją przerasta, nie będę miał pretensji za nieprzedłużenie umowy.

Jego rozmówca próbował tłumaczyć:
— Nie dotarły do mnie żadne złe informacje. Z tego, co wiem, pana żona bardzo poważnie podeszła do swoich obowiązków. Bardzo wspiera ją dyrektor biura i jej zespół. Zresztą, mogę poprosić do naszej rozmowy kolegę Maciejewskiego, który nadzoruje merytoryczną działalność agencji. On z pewnością orientuje się w szczegółach lepiej niż ja.

— Nie ma sensu — Wiktor machnął dłonią. — Pozostawiam to w pańskich rękach. Pragnę tylko, żeby pan wiedział, że jeśli chęci mojej żony nie dorównają umiejętnościom, nie będę miał nic przeciwko rozwiązaniu z nią umowy. Jestem wdzięczny za danie zawodowej szansy mojej żonie, ale nie żądam niczego więcej. Niech pan traktuje ją tak, jak każdego innego pracownika. Bez większych sentymentów. Nie chciałbym, żeby się okazało, że błędy i niedociągnięcia mojej żony jako kierownika są przez kogoś tuszowane i naprawiane. W końcu dobro agencji jest najwyższym priorytetem, prawda? Dużo ważniejsze niż prywatne sympatie. Jeśli mamy współpracować, wolałbym, żebyśmy mieli co do tego zgodność. Nawiasem mówiąc, gdyby w mojej firmie — zaakcentował dwa ostatnie słowa — ktoś tracił czas na osłanianie nienadającego się pracownika, byłby to ostatni dzień pracy obu tych osób.

Patrzył z lekkim rozbawieniem, jak twarz prezesa agencji pokrywa się coraz większym zmieszaniem. Młodszy mężczyzna nie wiedział, co odpowiedzieć na takie dictum.
W końcu Wiktor zlitował się nad nim:
— Myślę, że wystarczająco jasno wyłożyłem swoje oczekiwania. A teraz przejdźmy do pańskich. Jak pan widzi ten nowy program? Jak on ma funkcjonować? Na razie porozmawiajmy o oczekiwaniach i ogólnej koncepcji, później przyjdzie czas na szczegóły. 

Mężczyźni zagłębili się w rozmowę. Wiktor siedział rozparty w fotelu, popatrując na perorującego prezesa. Młodszy mężczyzna chyba już ochłonął po jego nieoczekiwanych słowach.

„Dałem mu do myślenia. Kotek długo tu nie popracuje" — pomyślał usatysfakcjonowany. O to właśnie mu chodziło. — „Kociątko dostała swoją szansę na wyjście z domu. Przekonała się bądź przekona w najbliższej przyszłości, że chęci a umiejętności to dwie różne sprawy. Nie poradzi sobie i szybko wróci do domu, gdzie jej miejsce. Następnym razem nie będzie tak wyrywna do szukania zatrudnienia na wolnym rynku". 

Dopił kawę, uzgodnił ostatnie szczegóły koncepcyjne, wymienił z prezesem agencji kilka końcowych spostrzeżeń i pożegnał się.

***

Nie widział, jak po jego wyjściu prezes odetchnął przez chwilę, a później włączył interkom i polecił sekretarce:
— Prezesa Maciejewskiego do mnie. Ale pilnie!

Za moment młody mężczyzna wchodził do jego gabinetu. Obaj panowie zmierzyli się uważnymi spojrzeniami i wymienili uśmiechy, w których dominowała rezerwa. Dużo ich dzieliło, łączyła zaś, jak to określił kiedyś jeden z polityków, „szorstka męska przyjaźń".

Powtórzyła się rozmowa sprzed chwili, tylko teraz pytającym był prezes agencji:
— Jak sobie radzi Stawicka? Nadzorujesz jej pracę, rozumiem, że masz pełny ogląd sytuacji?

Maciejewski rozparł się w fotelu, nieświadomie i mimowolnie kopiując niedawne zachowania Wiktora:
— Dobrze. Jest zdyscyplinowana, zaangażowana, zadania robi na czas. Dyrektor biura bardzo ją ceni — odparł spokojnie. 

— Na pewno? — dopytywał prezes naczelny. — Nie chciałbym, żeby ewentualny brak kompetencji Stawickiej zaszkodził naszej agencji...

Maciejewski wzruszył ramionami:
— Jak dobrze wiesz, nadzoruję pracę tego biura i mam pełny ogląd sytuacji. Stawicka jest niezła — tu się lekko uśmiechnął — i zaskarbiła sobie szybko względy dyrektora i podwładnych. 

Prezesowi naczelnemu to nie wystarczyło:
— Nie pozwól, żeby ktoś nadstawiał głowę za jej niekompetencję. Jej mąż wyraził się jasno, jeśli Stawicka się nie nadaje, mamy ją zwolnić.

— Fiu, fiu — gwizdnął zdziwiony Maciejewski. — Myślałem, że mamy dać zajęcie znudzonej prezesowej i pilnować, żeby się nie przemęczała. Że za to Stawicki będzie nam wdzięczny.

Z jego słów i tonu wylewał się cynizm, rażący u tak młodego mężczyzny. 

— No właśnie nie — odparł starszy z nich. — Trzymaj rękę na pulsie. Nie pozwól, żeby dyrektor biura nadstawiał za nią karku.

„To raczej ona za niego" — pomyślał młody, pamiętny sytuacji, jaka rozegrała się niedawno w jego gabinecie. Nic nie rozumiał.

„Po co w ogóle Stawicki ją rekomendował w takim razie?" — myślał, wychodząc z gabinetu przełożonego. Uznał, że powinien się dokładniej przyjrzeć tej sytuacji. 

— Pamiętaj, ta rozmowa pozostaje pomiędzy nami — zastrzegł prezes naczelny.

Maciejewski, zaaferowany, kiwnął głową. Zaczął snuć plany, w jaki sposób mógłby wykorzystać tę sytuację.

***

Tym razem, zanim wyszedł z pracy, zajrzał do systemu monitoringu. Odpowiednia kamera pokazała, że drzwi Stawickiej jeszcze były otwarte. Ucieszony, że ma pretekst do zagajenia rozmowy, przeszedł do drugiego budynku i skierował się do jej gabinetu:
— Jeszcze pani pracuje? Przecież odesłałem wsad do sprawozdania z uwagą, że jest w porządku — odezwał się, stając w drzwiach. 

— Tak, ale przeglądam ostatni raz, czy nie zaplątała się jakaś literówka, czy omyłka pisarska — odparła Anka. — Zresztą już skończyłam. Teraz chwila na posprzątanie biurka i uciekam na rehabilitację. Zresztą pan wie — uśmiechnęła się do mężczyzny.

Patrzył na nią z przyjemnością.
„Ładna kobieta, zadbana, sympatyczna — myślał. — Tylko teraz trochę zmęczona".

Pożałował trochę porannego spięcia, widząc, jakie ślady pozostawiło na jej twarzy: zmarszczone czoło, niepokój w oczach, zmęczenie widoczne w ściągniętych rysach. 

— Podwieźć panią? — zaproponował. — Jadę samochodem. 

— Dziękuję, mam już zamówioną taksówkę — odparła grzecznie, zastanawiając się, czym sobie zasłużyła na tę atencję.

Młody mężczyzna patrzył na nią przez chwilę, jakby zastanawiał się, co powiedzieć:
— Rozumiem, chce pani być samowystarczalna. Okazuje się, że wychodzimy o tej samej porze, jedziemy w to samo miejsce, więc gdyby chciała pani zaoszczędzić sobie kosztów a planecie śladu węglowego, to zapraszam ze mną. 

— Dziękuję, skoro kusi pan mniejszym śladem węglowym, chętnie skorzystam — uśmiechnęła się, a uśmiech ten, choć zmęczony, zrobił niewielką rysę na jego cynicznym podejściu do życia. — Proszę dać mi dziesięć minut, będę gotowa. 

— Poczekam na zewnątrz — Maciejewski skłonił głowę, zastanawiając się, co go, u licha, skłoniło do złożenia tej propozycji.

Kwadrans później jechali już jego samochodem służbowym. Anka usiadła wygodnie, oparła głowę o podpórkę. Milczeli oboje przez chwilę, a później mężczyzna zagaił:
— Przepraszam za poranek. Nie byłem zbyt miły. 

— Nic się nie stało. Pan jest szefem, a ja zawaliłam — odparła szczerze. 

Zastanawiała się, czym jest podyktowana niespotykana uprzejmość mężczyzny.
— Czy podjął już pan decyzję o konsekwencjach wobec mnie za zawalony termin?

Popatrzył na nią spod oka. Nie wyglądała na przestraszoną, raczej na zaciekawioną. Choć widział w jej oczach odrobinę niepokoju:
— Możemy porozmawiać o tym później? To nie jest rozmowa na pięć minut, a teraz każde z nas ma swoją pracę do wykonania. Może po zabiegach spotkamy się w kafejce? Zauważyłem, że lubi pani tu wstąpić na gorącą czekoladę.

Pokręciła głową:
— Nie, panie prezesie. Sprawy zawodowe zostawiam w pracy. Inaczej nie umiałabym ich oddzielić od życia prywatnego. Przepraszam, że pytałam. Chętnie porozmawiam o tym jutro w agencji. Jeśli oczywiście znajdzie pan czas...

Nie miała pojęcia, skąd wzięła się u niej taka stanowczość. Mimowolnie oczekiwała krytyki, chęci przeforsowania swojego zdania, może złego humoru. Ku jej zdziwieniu, mężczyzna uśmiechnął się lekko i skinął głową:
— Dobrze. Rano poproszę sekretarkę, żeby przejrzała mój kalendarz i umówiła panią na rozmowę. 

Później, jakby milcząco zawarłszy pakt o wzajemnej nieagresji, rozeszli się w różne strony, tak żeby pod koniec zabiegów znów spotkać się na wspólnej sali do ćwiczeń.
Tym razem już nie uciekali od siebie wzrokiem. Bubek nie starał się też pokazać swojej wyższości. Wręcz przeciwnie, gdy chwilami z trudem walczył ze zmęczeniem, wydawał się  zwykły i ludzki.

Anka zajęła się swoim pakietem ćwiczeń i starała się maksymalnie wykorzystać czas. Po dwóch tygodniach rehabilitacji widziała poprawę: bark już tak nie bolał, ręka była silniejsza, swobodnie wykonywała swoje sto powtórzeń, bez wkładania w to tak dużego wysiłku, jak jeszcze niedawno.
Gdy wychodziła z szatni, przy „jej" stoliku siedział Bubek a przed nim stały dwa kubki gorącej czekolady. Uśmiechnął się na jej widok:
— Zapraszam! Nie będziemy mówić o pracy...

Wbrew własnym chęciom, przysiadła na chwilę. Czekolada tu serwowana była wyjątkowo dobra. Przez chwilę popijali w milczeniu. W pewnym momencie telefon mężczyzny zawibrował. Bubek spojrzał na wyświetlacz, skrzywił się i wcisnął czerwoną słuchawkę.

— Nie odbierze pan? — zdziwiła się.

Pokręcił głową i schował aparat do kieszeni. Choć najwyraźniej zaczęło mu się spieszyć. Udawał, że to nic, ale Anka widziała jego niecierpliwość. W końcu stwierdził:
— Przepraszam, ale muszę już iść. Zobaczymy się jutro w pracy.

Kiwnęła głową i jeszcze raz podziękowała za czekoladę. Siedziała jeszcze przez chwilę, delektując się napojem. Starała się nie zastanawiać, czym się zakończy dzisiejsza afera.
Dziewczyny jej współczuły, bo wizja nagany i utraty premii przerażała je. Ale Anka nie była aż tak niespokojna. Pomyślała, że nie ma wpływu na to, co będzie, co Bubek sobie wymyśli, więc szkoda się martwić na zapas. 

Doceniała fakt, że — w odróżnieniu od podwładnych z zespołu — ona nie musi pracować a pensja, większa czy mniejsza, nie jest jej jedynym dochodem. I nie musi się z niej utrzymać.
To, co ją bardziej gryzło, to wizja rozmowy, jaką będzie musiała przeprowadzić z Beatą.

„Nie może tak dalej być. Myślałam, że zrozumiała już wcześniej sytuację. Ale teraz muszę z nią pogadać. Szczerze i konkretnie" — dumała.

***

Kiedy wychodziła z poradni, teraz jej zawibrował telefon. Odebrała.

— Czekam na ciebie, kotek, trzy samochody na wprost — odezwał się Wiktor.

Wrzuciła torbę do tyłu i z przyjemnością rozsiadła się na przednim siedzeniu mężowskiego mercedesa. Oparła się o wygodnie wyprofilowany zagłówek i westchnęła:
— Ciężki dzień. Mam ochotę na kąpiel i łóżko. 

Mężczyzna popatrzył na nią ukradkiem. Dowiózł ją do domu, a kiedy już siedziała w ciepłej, pachnącej kąpieli, przyniósł  kieliszek jej ulubionego wina. Usiadł na brzegu wanny i podał Ance:
— Odpocznij, kotek. Masz prawo być zmęczona — powiedział łagodnie. 

Tak samo łagodnie kochał ją później, pozwalając odpocząć w swoich ramionach i dając jej tyle słodkiej przyjemności, że wzdychała:
— Kocham cię, Wiktor.

Później zapadła w długi, głęboki, relaksujący sen, mimowolnie tuląc się do niego.

„Jak małe, słodkie kociątko" — pomyślał, po raz nie wiadomo który, przyciągając do siebie ufne, drobne, ciepłe ciało. Nic się nie zmieniło; tak samo tuliła się do niego, gdy miała siedemnaście lat, tak samo tuli się dziś, gdy jest prawie dwa razy starsza. W jego oczach też zawsze pozostanie tą samą zachwycającą dziewczyną, którą się zauroczył prawie piętnaście lat temu. 

„Anka... Ania... Anulka... moje kociątko..." — pomyślał, patrząc na jej wygładzoną senną nieświadomością twarz.
Dobrze mu z nią było. Przed laty podjął właściwą decyzję, wiążąc się z tamtą przypadkiem poznaną w hotelowej recepcji nastolatką.

Co prawda wielu znajomych odradzało mu to, twierdząc, że Ania jest zbyt młoda, żeby dorosły, doświadczony mężczyzna miał z tego przyjemność.
Wiktor postawił na swoim. Owszem, Ania była młodziutka. Ale na tym polegał cały urok tego związku: on starszy i doświadczony, praktycznie wychował tę młodą dziewczynę. Poczekał na nią i wprowadził ją w życie. Pod jego ręką dorosła, wykształciła się, nauczyła się dbać o siebie i o niego.
Dzięki niemu, zamiast powielać losy tysięcy młodzieży z prowincji, pracując w swoim miasteczku i studiując z wysiłkiem na jakiejś kiepskiej lokalnej uczelni, kociątko skończyła ekonomię w jednej z najlepszych prywatnych szkół wyższych. Nie musiała nigdy pracować ani ubiegać się o stypendium, mogła się skupić na nauce i rozwoju. 

„I na tym, żeby ładnie dla mnie wyglądać" — pomyślał z ukontentowaniem.

Posłał ją na kursy językowe, prawa jazdy, dawał duże pieniądze na spa, siłownię, fryzjera i stylistkę. I na różne kursy rozwoju, kobiecości, mindfulnesu.

"I inne takie dyrdymały" — uśmiechnął się.

Ania mogła wybierać usługi i produkty z najwyższej półki, nie uzależniając swojej decyzji od ceny.
Nie musiał się z nią żenić. Zaopiekował się nią, zadbał, aby rozwinęła dobry gust i swoje możliwości, wynajął mieszkanie. To, że zaproponował małżeństwo, było tylko jego dobrą wolą. Jako jego żona, od tamtej pory miała zupełnie inną pozycję społeczną.

Mało tego, dodatkowo zadbał o jej bezpieczeństwo materialne! Nasłuchał się przez lata o wielu sytuacjach, gdy kobiecie zabrakło męża lub biznes zbankrutował. Jemu to nie groziło, ale zawsze rozważał różne możliwości. Kociątko została dobrze uposażona w intercyzie na wypadek jego śmierci, a dodatkowo już wiele lat temu zatrudnił ją fikcyjnie w swojej firmie jako jedną z asystentek. Co miesiąc na konto Ani wpływała przyzwoita pensja, co roku jeszcze podnoszona. I nigdy nie pytał, na co tę pensję wydaje. Kosztowało go to sporo, jak i inne wydatki żony, ale miał to wkalkulowane w plan dbania o nią.

Bo przecież dbał. Wychowywał ją, uczył; jeździła z nim po Europie i świecie, pokazywał jej rzeczy i miejsca, których mieszkając w swojej prowincjonalnej mieścinie, w życiu by nie zobaczyła. Uchronił ją od dawnych znajomości, wyplewił z jej gustu wszelkie niedoskonałości. Dzięki temu Ania uniknęła kiczu i wulgarności, tak częstych u dziewcząt z małych miejscowości.
Pod jego ręką przeobraziła się w ładną, elegancką kobietę, umiejącą się ubrać i zachować jak dama. Mógł się z nią pokazywać na firmowych imprezach i pozwolić, by brała udział w rozmowach z towarzyszkami jego partnerów w interesach i ważniejszych klientów.
W zamian za to miała tylko przy nim być i dbać o niego i ich wspólne życie.

On, jako prezes dużej w tej chwili firmy, który ostatnie lata spędził, rozwijając ją do aktualnych rozmiarów, nie miał czasu pilnować jeszcze spraw domowych. Od porządku i spokoju w ich prywatnej przestrzeni była Ania. To ona zatrudniała sprzątaczkę i fachowców od napraw i remontów i nadzorowała ich, ona dbała o to, żeby on, wracając, miał spokój i mógł się oddać relaksowi. 

Czy to tak wiele w porównaniu z tym, co on jej zapewnił? Owszem, nie zgodził się na dziecko, bo nie chciał jej widzieć umęczonej i zestresowanej. Musiałaby zarywać noce, martwić się, gdy małe zachoruje, karmić... a przede wszystkim skupić się na kimś innym, niż on. A tego sobie nie życzył. 

„To dla jej dobra" — powtarzał przez ostatnie kilka lat, kiedy temat prokreacji zaczął się pojawiać w ich rozmowach.

Nie zgodził się też do tej pory na jej pracę zawodową, argumentując, że jej zadaniem jest dbanie o siebie i o niego. Uważał, że ten układ jest dobry i przynosi im obojgu korzyści. Nie sprawiedliwy, bo to on przez lata więcej wkładał w ten związek, ale dobry i satysfakcjonujący.
O drobnych „skokach w bok", jednorazowych przygodach lub krótkotrwałych romansach Ania nie wiedziała. I nie miała wiedzieć. Zawsze dbał o dyskrecję i bezpieczeństwo.
To nie było nic ważnego, zwykłe rozładowanie napięcia. Ot, tak jak teraz, podczas tego długiego wyjazdu do Stanów i Kanady. Albo czasami, gdy zostawał długo w pracy lub wyjeżdżał w pilną podróż służbową, gasząc jakiś nagły kryzys.

Wiadomo, że czasem, po ogarnięciu spraw, trzeba rozładować emocje. Ta ostatnia amerykańska przygoda też obfitowała w nagłe zwroty sytuacji, często wręcz hazardowe, które wymagały zebrania wszystkich sił do walki. Po czymś takim zawsze musiał się wyładować.
Siłownia w apartamentowcu, gdzie mieszkał, nie zawsze wystarczała; czasami zamiast bieżni czy worka treningowego potrzebował ciepłego, kobiecego ciała. Ale to były nic nieznaczące epizody; nic, co wpłynęłoby na jego czy jej życie.

W końcu on jest normalnym, zdrowym mężczyzną i ma swoje potrzeby. A kociątko z nim nie pojechała. Cóż, musiała się liczyć z tym, że on nie będzie zadowolony.
Było minęło, on przyjechał do domu, kociątko pewnie przemyślała swoje zachowanie i teraz z pewnością z nim pojedzie. W międzyczasie pobawiła się w panią urzędniczkę, zarobiła pierwszą pensję, pokierowała zespołem. I wystarczy.
Ona z pewnością zrozumie sytuację. Jej miejsce, jako jego żony, jest przy nim. Jeśli jej nie będzie, to po co mu takie małżeństwo?

„Na pewno zrozumiała — myślał. — Praca zawodowa to nie takie hop siup, szczególnie jak się przewodzi innym ludziom. Jestem przekonany, że Ania już żałuje stresu i obowiązków, którym z pewnością ciężko jej podołać".

Czekał z niecierpliwością na moment, gdy kociątko przyjdzie do niego, popatrzy ufnie i przyzna, że zrobiła błąd, nie słuchając jego zastrzeżeń i upierając się przy podjęciu pracy. I że więcej tego nie zrobi...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro