3
Zerwał ze mną... On naprawdę ze mną zerwał... Pisałam do niego, ale nawet tego nie odczytał. Byłam załamana, płakałam...
Warren na szczęście nie doznał poważnych obrażeń. Po jednej kroplówce został wypuszczony. Czekałam na niego, aby go przeprosić. Kiedy wyszedł z sali spojrzał na mnie i powiedział:
- To ty...
- Ja-a... Ja przepraszam...
- Za co?
- Bo to, bo to mój chłopak cię pobił. Właściwie już były, właśnie ze mną zerwał...
- Przykro mi, to przeze mnie? - zapytał smutno
- Nie! - krzyknęłam nazbyt szybko i głośno - To znaczy, od dawna był zazdrosny o wielu chłopaków
- Rozumiem... Wiesz, że to nie twoja wina?
- Trochę moja...
- Ani trochę. Dziękuję, że na mnie poczekałaś, może wrócimy razem? Jest już późno, odprowadzę cię.
Spojrzałam na telefon. Przez to wszystko miałam 59% baterii. 40% poszło na pisanie do Petera.
- Słodka jesteś, wiesz? - powiedział
- Co? - zapytałam wyrwana jakby z transu
- Nadal o nim myślisz?
- Ta-ak... Przepraszam, kocham go...
- Rozumiem. To nie zmienia faktu, że jesteś słodka - uśmiechnął się lekko
Kiedy weszłam do domu, przy drzwiach czekała na mnie mama. Zdziwiłam się. Kobieta spojrzała na mnie i zapytała:
- Gdzie byłaś?
- Na spacerze - skłamałam
- Sama?
- Tak, musiałam poukładać myśli. Przepraszam, jestem zmęczona
- No dobrze, idź się połóż. Rzeczywiście wyglądasz na zmęczoną
Ruszyłam po schodach na górę. Na końcu korytarza po prawej stronie był mój pokój. Od razu padłam na moje łóżku i okryłam się się ciepłą kołdrą.
Rankiem obudziłam się. Oprócz kołdry miałam na sobie fioletowy koc. Prawdopodobnie w nocy trzęsłam się z zimna, bo zobaczyłam otwarte okno. Mama zaglądała do mnie czasami w nocy. Postanowiłam się przebrać w coś luźniejszego. Postawiłam na różowy dres. I z powrotem wróciłam do łóżka.
Mama siedziała w ogrodzie razem z Annie, a tata biegał po domu.
Spojrzałam na telefon i aż się zdziwiłam. Zobaczyłam znajomy dymek chatu. Napisała do mnie przyjaciółka - Olivia. Rzadko pisałyśmy, ona mieszka kawałek od mojego miasta i widzimy się 2-3 razy w roku. Pytała co u mnie i jak mi mija życie. W tym momencie miałam wrażenie, że moje życie nie mija... Znalazłam się w przysłowiowej kropce.
Nagle do pokoju wleciał Anthony i zaczął krzyczeć:
- Susan, wstawaj! Na dworze jest mega ładnie!
- Daj mi spokój!
- Pójdziesz do sklepu? Mam ochotę na ciastka, a nic nie ma w szafkach. Mama powiedziała, że nie pójdzie. No weeź...
- NIE
- A jak ci zapłacę z mojego kieszonkowego? No sam nie pójdę no...
- Dobra. Pójdę. Ale do końca dnia dajesz mi spokój
- Okey
Znałam mojego brata i wiedziałam, że tak łatwo nie odpuści.
Wstałam, ubrałam się w jakieś czarne legginsy i biały T-shirt no i wyszłam. Na dworze rzeczywiście było pięknie. Wychodząc, spojrzałam na przeciwko i oniemiałam. Brama wjazdowa u Warrena była otwarta. On miał na sobie czarne spodnie i błękitny T-shirt, a on stał przy budynku swojego domu na rękach. Najwidoczniej ćwiczył, bo obok zobaczyłam butelkę wody i ręcznik. Podczas stania koszulka nie zakrywała dobrze jego ciała i z łatwością mogłam zauważyć jego mięśnie brzucha. Był wysportowany. Teraz widziałam to dokładnie.
Spojrzałam na zegarek. 16:39. Ten mały osiedlowy sklep zamyka się o 17. Muszę się pospieszyć.
- Cześć piękna szatyneczko
- Słucham? - zapytałam odwracając się
- No co? Piękna? Piękna. Szatynka? Szatynka
- Wybacz Warren, spieszę się
- A gdzie? jeśli mogę spytać
- Do sklepu
- Odprowadzę cię
- Nie trzeba
- Ale ja chcę
Szliśmy chwilę w milczeniu. Warren ukradkiem rzucał na mnie swoje spojrzenie. Nie byłam zbyt rozmowna, jednak wczoraj zerwał ze mną chłopak, a ja wciąż go w gruncie rzeczy kochałam.
Kiedy wracałam, mój brat wybiegł mi na spotkanie. A raczej swoim ciastkom. Przytulił się do mnie, a Warren uśmiechnął się na ten widok.
- To twój brat?
- Taak...
Nagle poczułam jak ktoś mnie obejmuje od tyłu. Pomyślałam, że to Peter, ale nie. Poczułam perfumy owego przytulacza i od razu wiedziałam, że to John.
- O proszę. Ty żyjesz. Przyszedłeś odkupić swoje winy czy jak?
- Wiem, że wczoraj zawaliłem. Przyszedłem cię przeprosić
- Uważaj bo uwierzę
- Naprawdę
- John jesteś dla mnie... Nie, jesteś moim bratem, rozumiesz? Znamy się tak długo i liczyłam na twoją pomoc
- Wiem, przepraszam. Przyniosłem Ci kwiaty na przeprosiny
- Masz dwóch braci? - wtrącił się do rozmowy Warren nie rozumiejąc o co chodzi.
John spojrzał na niego spod oka i powiedział:
- W jej sercu jest miejsce tylko na dwóch. We trzech się nie pomieścimy, więc...
- John... - spojrzałam na niego z wyrzutem - To jest mój najlepszy przyjaciel. Znamy się od dziecka i przestał być dla mnie tylko przyjacielem. Stał się bratem
- Rozumiem - pokiwał głową Warren - To ja wam nie będę przeszkadzał. Dziękuję Susan
- Cześć Warren! - krzyknęłam i weszłam z "moimi braćmi" do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro