Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30. Drugie oblicze.

Chodziłam po domu. Usiadłam w pewnej chwili na schodach. Było mi głupio nadal po rozmowie z Masonem. To jak fuknął... Westchnęłam cicho. Podszedł do mnie Arioch i zlizał spływającą łzę. Usłyszałam krzyki z dołu gdzie był bilard i prawdopodobnie miejsce spotkań Masona z jakimiś kolegami. Zaczęłam podsłuchiwać.

-Nie no kurwa świetnie! Same problemy! Gadaj do cholery co tym razem!- To był Mason. Wrzeszczał na Jacka. Zacisnęłam rękę na kolanie czując lekkie drganie ciała. Chyba się wkurwił tak przeze mnie.

-Szefie spokojnie. Jeśli nie znajdziemy i nie dostarczymy "Diamentowego rumaka" będziemy w niezłym gównie.- Powiedział starając się uspokoić Masona, Jack. Usłyszałam jak coś się rozbija. Wściekł się. Wstałam ze schodów i zaczęłam iść szybko do pokoju słysząc kroki. Szłam tak szybko, że potknęłam się na schodach i stłukłam sobie nadgarstek. Spojrzałam. Przeraziłam się widząc nad sobą Masona. Wyszczerzał się cynicznie.

-Zrobię dla ciebie wszystko. Ale jeśli ciebie z nim zobaczę to się źle skończy.- Wycedził przez zęby wściekły. Następnie zrobił coś czego nie chciałam by zrobił. Spoliczkował mnie. Arioch Zawarczał wściekły po czym ugryzł Masona w rękę. W tą samą którą mnie uderzył. Mason poszedł wściekły na górę po czym z trzaskiem zamknął drzwi. Łzy zaczęły mi spływać po policzkach. Uderzył mnie. Pierwszy raz. Usłyszałam jak ktoś podbiega do mnie. To był Jack. Widocznie był w szoku zachowaniem swojego szefa. Pomógł mi wstać i dojść do kanapy. Usiadłam na niej.

-Spokojnie Evelyn... Szef jest po prostu nerwowy. Ma teraz ciężki okres.- Powiedział po czym poszedł do kuchni i wrócił z mokrym ręcznikiem, szklanką wodą i zimnym okładem. Napiłam się ze szklanki czując jak ciało mi drga z nerwów. W między czasie Jack przyłożył mi do ręki mokry ręcznik. Odstawiłam szklankę na bok. Poczułam  jak ten mnie przytula.- Proszę. Nie płacz. Na ten widok pęka mi serce. Porozmawiam z nim kiedy się tylko uspokoi.- Powiedział Jack. Skinęłam głową. Kiedy się uspokoiłam, a Jack opatrzył mój nadgarstek poszłam do pokoju Severusa w którym już nie wiem jak długo była Elizabeth. Cały czas przy mnie szedł Arioch i Hunter. Podeszłam do łóżeczka w którym leżał mały tuląc swojego pluszowego węża. Zauważyłam jak Tajgi spał w fotelu machając swoim ogonem. Pogładziłam synka po policzku.

-Pani Evelyn? Co się stało? Dlaczego pani płacze?- Pytała się dziewczyna przyglądając się mi zmartwiona. Nie byłam pewna czy się zwierzyć czy nie. Jednak postanowiłam się zwierzyć jej.

-To się stało Elizabeth, że faceci byli, są i będą świniami. Nigdy nie wychodź za mąż bo jeszcze przytrafi ci się nieszczęście w życiu.- Powiedziałam patrząc na synka. Poczułam jak ta daje mi na ramię rękę. Spojrzałam na nią.

-Może pójdzie się pani przejść na spacer? Zostanę z Severusem chyba, że woli pani iść z małym na spacer.- Odparła, a ja wzięłam głęboki oddech. Po czym zmusiłam się do lekkiego uśmiechu.

-Masz rację Elizabeth. Spacer i świeże powietrze dobrze mi zrobi. Sevuś niech zostanie w domu.- Powiedziałam po czym poszłam do mojej i Masona sypialni. Nie było go. Wzięłam torebkę po czym wyszłam z pomieszczenia. Zeszłam na dół. Będąc w przedpokoju ubrałam czapkę, buty i kurtkę. Zapięłam smycz do obroży Huntera po czym wyszłam z domu. Wyjęłam z torebki telefon i zadzwoniłam do Avery. Nie musiałam długo czekać by odebrała.- Avery przepraszam jeśli tobie przeszkadzam. Wiem, że za półtorej godziny idziesz do pracy ale... Mogę poczekać na ciebie przed firmą? Chciałabym pogadać.- Powiedziałam przyglądając się Hunterowi siedzącemu grzecznie koło mnie.

-Spokojnie nie przeszkadzasz. Będę za parę minut pod pracą i mi się ze wszystkiego wyżalisz kochana.- Powiedziała Avery. Rozłączyłam się po chwili chowając telefon do torebki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro