Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3

– Nie rozumiem, skąd ten nagły pośpiech? – Jean - Charles patrzył na Yvonne, zupełnie zdezorientowany.

Już od powrotu z restauracji, była jakaś podminowana, zdenerwowana i nieswoja. O co może tu biegać?

Dzieci już dawno zasnęły w swoich łóżeczkach,więc mógł porozmawiać z Yvonne bez obaw, że będą się przysłuchiwać konwersacji rodziców. A może i w obawie przed kolejną kłótnią?

– O co ci chodzi, Jean? – tak, jak podejrzewał, nie wykazywała chęci do rozmowy, wolała przypuścić atak, niż po ludzku pogadać z własnym mężem.

Czego ona się bała?

– Po prostu pytam, Yvonne – stwierdził spokojnie, obiecując samemu sobie, że nie da się znowu sprowokować, nie tym razem. – Martwię się o ciebie. Zaczęłaś się dziwnie spieszyć, gdy do lokalu, w którym jedliśmy, weszło pewne towarzystwo.

– Nie musisz się martwić, Jean – odparowała urażonym tonem.– Przecież już późno i jestem zmęczona. Porozmawiamy jutro? Mam dosyć, jestem skonana... – niepokój zakiełkował w sercu Jeana, bo gdy tylko odwróciła się od niego z poczuciem winy, wymalowanym na jej pobladłej twarzy, świadczył jasno przeciwko niej.

A może i nie? Może to on wyolbrzymiał sprawę? Chyba Kolumbia nie była zbyt dobrym pomysłem na wakacyjny wypad...

Tymczasem Yvonne zsunęła z ramion sukienkę i pozwoliła, by materiał z szelestem opadł na puszysty dywan. Pod spodem miała jedynie koronkową bieliznę– więcej odsłaniała niż zakrywała, eksponując jej ponętne krągłości - założyła ją z nadzieją, że mąż doceni ten gest i zrozumie, czego jej brak w ich małżeństwie. Że będzie chciał się z nią kochać, ale tak, by nie tylko zadbać o własne potrzeby, ale i o jej przyjemność... Tak dawno nie było pomiędzy nimi ognia...

Z przyzwyczajenia złożyła sukienkę w schludną kostkę, powracając w myślach do czasu spędzonego z Pedrem.

– Yvonne? – zdezorientowany nagłym ociepleniem klimatu w sypialni, Jean poczuł dławiące pragnienie, by starać się zrozumieć żonę lepiej i poznać jej potrzeby tak konkretnie i do końca, by nie było już między nimi nieporozumień.

– Jestem przy tobie, najdroższy – szepnęła Yvonne, podchodząc bliżej męża.

Ale to nie jego obraz miała pod powiekami, gdy się kochali, czule i niespiesznie, jak nigdy wcześniej. Jej serce było gdzieś indziej, przy boku mężczyzny, którego pragnąc nie powinna. Czego właściwie chciała od życia?

Spokoju i finansowej stabilizacji, czy odrobiny ognia? By to życie nie przeciekało jej między palcami?

– Jesteśmy oboje z Francji, prawda? – głos męża jasno uświadomił jej, że Jean- Charles znowu czegoś od niej chce, nie pytając, czego pragnie ona.

Tymczasem Jean - Charlesowi nawet nie przyszło to do głowy! Czuła jego ciało przy swoim nagim ciele, dotyk jego spragnionych rąk i ust, ale nie była z tego powodu szczęśliwa. To nie męża pragnęła tak, jak do bólu pragnęła Pedra Torresa...

– Dobrej nocy, Yvonne– szepnął Jean, gdy było już „po wszystkim", po czym opatulił i siebie, i ją, kołdrą.

I zasnął, szczęśliwy i zadowolony, odwracając się do Yvonne plecami.

– Dobranoc – odparła mu, bezbarwnym i wypranym z emocji, tonem głosu, nim i ona wpadła w ramiona Morfeusza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro