16
Yvonne Delacroix leniwie przeciągnęła się w pościeli, po czym podniosła się na łokciach i tak cicho jak tylko mogła, opuściła wygodne łóżko. Byle Pedro drzemiący tuż przy niej, nie otworzył oczu i nie zadawał pytań!
Narzuciła na swe nagie ramiona jedwabny szlafrok, prezent od Torresa. Jeden z wielu, jakie od niego otrzymała. Szlafrok... Wręczył go jej zaledwie wczoraj, jako "specjalny podarek na urodziny". Pedro przyszedł nocą i zażądał od Yvonne tego, co zawsze dostawał od niej, drań jeden... Dopiero, gdy skończyli wręczył pani Delacroix szykowny szlafroczek, uśmiechając się szelmowsko. Był w siódmym niebie, widząc jej zszokowaną minę - w jej odczuciu, dostała zapłatę za "użyczenie" Pedrowi ciała... On zaś, westchnął błogo i zapadł w głęboki sen.
Yvonne długo patrzyła na niego, gdy spał, chrapiącego z lekka i mruczącego coś przez sen. Wcześniej wydawał się ideałem, ale szybko przejrzała na oczy i ujrzała go takim, jakim był naprawdę - żądnym władzy, pieniędzy i towarzystwa pięknych pań. Obywał się bez przyjaciół, a jeśli już jakichś miał, byli oni również jego partnerami biznesowymi w interesach. Kto wie, czy Torres nie narobił gromadki dzieciaków na boku? Yvonne wcale by się nie zdziwiła, gdyby jej przypuszczenia okazały się prawdą...
Ale, dosyć już o nim! Teraz Yvonne musi myśleć o córeczce, ratować ją, dopóki jest ku temu okazja i możliwości!
– Idziesz dokądś, querrida? – kobieta drgnęła nerwowo, a jej ręka zatrzymała się w połowie drogi, pozwalając opaść kawałkowi jedwabiu na puszysty dywan w skomplikowane wzory.
Pedro patrzył na Yvonne, mrużąc oczy, jego powieki lekko drgały, co oznaczało, że wietrzy jakiś podstęp. Okrywająca jego ciało kołdra, zsunęła się na łóżko. Pedro opuścił stopy na gładką powierzchnię dywanu i powoli wstał z łoża, nie troszcząc się o to, że jest nagi, jak go Pan Bóg stworzył. Wyczuwał, że Yvonne kombinuje jak koń pod górę. Wyczuwał kłamstwa na kilometr, miała oczy rozszerzone strachem. Bała się, że jej próba oszustwa względem niego, wyjdzie na światło dzienne? Może. Nieważne.
Tak więc wstał i powoli, w milczeniu, zbliżał się do niej. Odruchowo oblizał swe wąskie wargi koniuszkiem języka.
Milczenie ma większą moc niż tysiąc słów. Potencjalna ofiara nie miała zbyt wielkiego pola manewru. Prężył przed Yvonne muskuły, czekał, jak kochanka zareaguje na mały pokaz jego siły...
Stał na tyle blisko kobiety, że czuła ona bijące od jego ciała gorąco.
– Pedro... Chciałam tylko... – krótka przerwa, jaką zrobiła, żeby nabrać tchu i odwagi, wypadła jak mało przekonująca próba kłamstwa.
– Co: tylko? – uśmiechnął się lubieżnie, niespiesznie wędrując wzrokiem tam i z powrotem, po ciele Yvonne, które wiele razy sprawiało mu przyjemność..
Nachylił swoje usta nad jej twarzą, jakby miał zamiar wycisnąć na niej namiętny pocałunek, ale koniec końców, tego nie uczynił. Przeszkodził mu natrętny dźwięk telefonu stacjonarnego, głośnym dzwonieniem wciskającym się w ciszę. Mężczyzna zastanawiał się zaledwie przez chwilę, czy odebrać połączenie, czy może "spuścić z krzyża", ale - ostatecznie - zwyciężyła w nim ciekawość.
– Co??? – powiedział zdumiony, do słuchawki, gdy wciąż nagi siedział na łóżku i rozmawiał z kimś, kto znajdował się po drugiej stronie kabla.– Kuxxx, naprawdę???
Nie przebierał w słowach i nie widział przyczyny, by miał kontrolować sposób mówienia. To do niego wszyscy powinni się dostosować, a nie na odwrót.
Korzystając z chwili nieuwagi Pedra, Yvonne uciekła do swojej łazienki. Druga, przylegająca do sypialni, od wschodniej strony, należała wyłącznie do Torresa. Chociaż, kto go tam wie, kogo zapraszał do jej zwiedzania, gdy Yvonne nie było w pobliżu?
Szybkie scenariusze, w których priorytet stanowiło ocalenie Marie, przebiegało galopem, godnym stada dzikich koni, przez głowę Yvonne. Na jej szczęście, Pedro brał kąpiel, gdy ona cichaczem opuszczała swoje schronienie. Spojrzała z obawą, najpierw na " tamte" drzwi, a potem na wyjściowe z sypialni, prowadzące na korytarz.
Jeśli stąd nie wyjdzie, to może źle skończyć. I nie pomoże Marie, jeśli złapią ją goryle Pedra, łażący po całej jego willi...
Wzdychając cicho, na paluszkach, pomknęła prędko do drzwi wyjściowych z sypialni. Nacisnęła ostrożnie klamkę, pilnując i modląc się w duchu, by " ucieczka" się powiodła, wyjrzała przez próg. A wtedy....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro