Tragedia
Zawsze ciągnęło mnie do sportu. Jak nie wspinaczka, to rower lub cokolwiek innego, co choć trochę zabijało czas. Kiedyś był to raczej sposób na nudę. Teraz jest raczej metodą radzenia sobie z umierającym związkiem z Patrycją. Nie było już można nazwać nas parą. Co najwyżej bliższymi znajomymi ze szkolnego korytarza. Od przeszło miesiąca nie utrzymywałem z nią praktycznie żadnych kontaktów, więc zdziwiłem się kiedy na przerwie zaczepiła mnie i powiedziała, że chce po lekcjach porozmawiać.
***
Przed szkołą podbiegł do mnie mój przyjaciel, Michał, z dziwnym wyrazem twarzy.
-Jesteś pewien, że chcesz ją widzieć?- zapytał, lustrując mnie wzrokiem.
-Tak. Chyba....
-Zadam inne pytanie. Kochasz ją?
Nic nie powiedziałem.
-Jeśli musisz się nad tym zastanawiać, to znaczy, że po was już nie ma, co zbierać- stwierdził ze współczującym uśmiechem.
-Może zmień rozszerzenia i idź na psychologię?-sugeruję ironicznie, na co on machnął ręką.
***
-Nie mam za dużo czasu, więc powiem wprost- zaczęła oschle, nawet na mnie nie patrząc.-Nie znam większej ofermy niż ty.
-Co?
-To, co słyszałeś. Jesteś ostatnim kretynem, jeżeli myślisz, że kiedykolwiek cię kochałam-syknęła z naciskiem na słowo ,,kiedykolwiek".
- Ty suko- wypaliłem, tracąc nad sobą kontrolę.
-Teraz jestem suką, tak? A tak niedawno się zarzekałeś, że po maturze mi się oświadczysz...ale wiesz, co? Jakoś mnie to nie boli. I tak bym się nie zgodziła. Ani mi się śni wżeniać się w waszą popieprzoną rodzinkę. A poza tym, w łóżku jesteś gorszy niż ustawa przewiduje.
Mówiła coś jeszcze, ale mi odechciało się jej słuchać . Odwróciłem się z zamiarem odejścia od niej jak najdalej. Byłem na tyle zdenerwowany, że nie zauważyłem jadącego po drugiej stronie ulicy samochodu. Jak przez mgłę pamiętam moment, w którym moje ciało zderzyło się z maską. Po kilku sekundach z impetem wylądowałem na ziemi, a do moich uszu doszedł pełen przerażenia i zaskoczenia krzyk mojej byłej już partnerki Boli mnie. Wszystko.Próbuję podnieść głowę i słyszę trzask własnych kości.
-Kurwa, moje plecy-zawyłem, a do oczu napływają mi łzy. Chwilę później coś we mnie znowu trzaska, a mi wyrywa się niekontrolowany wrzask. Chyba w życiu tak nie krzyczałem.Obraz przed oczami zaczyna się rozmazywać. Błagam o śmierć.
***
Otwieram oczy. Nadal boli, co świadczy tylko i wyłącznie o tym, że wciąż żyję. Nad głową mam biały sufit. Słyszę charakterystyczne pikanie kardiomonitora i orientuję się, gdzie jestem. W szpitalu. Była to na razie jedyna rzecz, którą wiedziałem. Dopiero po chwili dochodzi do mnie, że...nie czuję nóg. A w zasadzie wszystkiego od pasa w dół. Zaczynam panicznie się rozglądać i, ku swojej uciesze, zauważam moich rodziców za drzwiami sali. Ojciec lekko otwiera drzwi, a do mnie docierają słowa lekarza:
-Państwa syn będzie kaleką prawdopodobnie do końca życia. Złamał kręgosłup w trzech miejscach. Próbował podnieść głowę. Gdyby mu się udało, poskładałby się jak harmonijka.
Tyle mi wystarczyło. Ze szczątków rozmowy dowiedziałem się, że mam, najprościej tłumacząc, zmasakrowany kręgosłup i do końca życia będę niczym innym, jak tylko pasożytem żerującym na ludziach. To nie będzie życie, tylko katorga, którą nie chciałem nikogo obciążać. Nie chciałem już żyć. Nie w ten sposób....
Cześć!
Przychodzę do Was z tym jakże ciężkim i bolesnym rozdziałem. Szczerze , płakałam jak wariatka, a pisząc o łamiącym się kręgosłupie Wojtka, miałam ochotę zwymiotować.
Mam nadzieję, że mimo wszystko jesteście z tego rozdziału zadowoleni.
Do następnego!
P.
PS. Liczę na Wasze komentarze;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro