Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

,,Kiedyś zrozumiesz"

Już któryś dzień próbuję nakłonić moją mamę do tego,żeby choć trochę pomogła mi z maturą. Zwłaszcza ustną, bo czasem z nerwów zdarza mi się zaciąć do tego stopnia, że zapominam, jak się nazywam.


-Mamo,mógłbym cię prosić o pomoc z...-zacząłem, patrząc na nią z nadzieją.


-Zapomnij-wpadła mi w słowo, dając mi do zrozumienia, że nic z tego nie będzie.


-Czemu?


-Po pierwsze, jestem twoją matką, nie nauczycielem. Po drugie, nie uczę w liceum.


-Ale skończyłaś studia- wytknąłem.


-Tata też.


-Mamo...


-Słucham.


-Co miał na myśli Słowacki, pisząc,,Testament mój"?


Parsknęła śmiechem.


-Z czego się śmiejesz? Przecież mogą mnie o to zapytać!


-A kto wam takich głupot nagadał?!Jak sobie to wyobrażasz? Że usiądziecie w kręgu i zrobicie tam jakiś seans spirytystyczny, żeby się go zapytać? Weź mnie,Wojtuś, nie załamuj.


-Mówiłaś, że kiedyś pytali...


-Dawno temu i nieprawda.


***


Jako że do mojej studniówki zostały raptem dwa dni, wybraliśmy się z ojcem po mój garnitur, na który czekaliśmy...półtora miesiąca.Mama wymyśliła sobie, że mam być tak odpicowany, żeby Patrycja( tak, TA Patrycja, przez którą wylądowałem na wózku) do końca życia żałowała, że mnie zostawiła.Ja natomiast miałem nieco ambitniejsze plany niż bezsensowne dopiekanie i  tak już niezrównoważonej byłej. Chciałem wreszcie na spokojnie porozmawiać z Amelią.A biorąc pod uwagę fakt,że większość ludzi będzie okupować parkiet. mam na to dosyć sporą szansę.Tak naprawdę pojawię tam tylko po to, żeby spędzić z Zagórską więcej niż kilkanaście minut.


-Powinienem z nią porozmawiać?-pytam, wyrywając ojca z zamyślenia.


-Wiesz...możesz. Nic na tym nie stracisz.Gdyby się nie zgodziła,każ jej spadać na Kubę,prostować banany.


Zdziwiłem się. Nigdy tak nie mówił.


-Co mam jej kazać?


-Spadać na Kubę, prostować banany. 


-Jezu, skąd ty to wziąłeś?


-Klasa mnie nauczyła.


-A to nie powinno być odwrotnie? Nie ty powinieneś ich uczyć? Chyba za to ci płacą, nie?


-Ale sobie służbistę wychowałem...-westchnął teatralnie.-Kocham te dzieciaki. To chyba normalne, że czasem chwilę z nimi pogadam?


-Coś ty powiedział? Kochasz ich?


-To inna miłość.Was kocham ponad własne życie.Swoich uczniów, powiedzmy, z doskoku.Kiedyś zrozumiesz.Wspomnisz to, jak już będziesz mieć swoje dzieci.


-O ile je będę miał-rzuciłem,lekko odginając głowę na fotelu.


-Czemu miałbyś nie mieć?


-Nie lubię dzieci i doskonale o tym wiesz. Poza tym, ojciec na wózku, z paraliżem od pasa w dół raczej nie jest częstym widokiem, nie sądzisz?


-Chryste,synu, ty masz depresję!


-Jeszcze nie.Ale jak tak dalej będziesz drążył, dostanę kurwicy.A od tego do depresji niedaleko.


***

W dnień jednej z ważniejszych imprez mojego życia, moja durna podświadomość nie pozwala mi normalnie spać i budzę się chwilę przed szóstą. Nie myślę o tym, co będę tam robić, tylko o tym, z kim się tam zobaczę.Myślę o pięknej, inteligentnej i do bólu zabawnej kobiecie. Zastanawia mnie tylko jedno. Co ona we mnie widzi? Za każdym razem, kiedy ją spotykam, prześladuje mnie myśl, że przecież nie ma opcji, żebym zasłużył na kogoś takiego.Mam sporo wad. W pewnych sytuacjach zachowuję się jak ostatni skurwiel. Do tego stopnia, że ma się ochotę odwrócić się na pięcie,zostawić mnie i już nigdy więcej nie wracać.A ona jest...po prostu idealna.Niby nie ma ludzi niezastąpionych, ale wygląda na to, że ona jedna się wyłamała.


***

Amelia wchodzi na salę.Ubrana w długą sukienkę w kolorze pudrowego różu z koronkową, połyskującą górą i  wycięciem na nogę. Przeskanowałem ją wzrokiem z góry na dół i przez dobre kilka minut zachodziłem w głowę, jakim cudem jeszcze nie runęła jak długa w złotych,cholernie wysokich szpilkach wysadzanych dodatkowo kryształkami.Błyszczy się. Dosłownie cała się świeci.Połyskujący cień na powiekach i (na szczęście!) delikatny błyszczyk.Włosy na tylko lekko pofalowane i częściowo upięte. Wygląda jak młodsza siostra Wenus z Milo, a ja nie umiem patrzeć na całokształt, tylko myślę o tym, jak bardzo chciałbym zlizać z jej ust ten pieprzony błyszczyk.Powaliło mnie, prawda?


-Cześć- uśmiecha się na mój widok.


-Jesteś piękna-wypaliłem niekontrolowanie.


Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.


-Dzięki.Właśnie uświadomiłeś mi, że prawie trzy godziny u fryzjera nie poszły na marne. Tylko szkoda, że przez te buty za chwilę odpadną mi palce. 


-Też są piękne.


-I na tym ich funkcja się kończy, bo nijak się do chodzenia nie nadają. A bardzo mądra Amelka nie pomyślała o wzięciu, na przykład,  białych tenisówek na zmianę-westchnęła, siadając obok mnie.


-Powiedz mi lepiej, ile to ma centymetrów.


-Równiutkie dziesięć.


-Ile?!


-Dziesięć.


- Dziewczyno, czemu ty się tak katujesz?


-Bo...ładne były.A że pół rozmiaru za małe...Kto by się przejmował?


-Kocham twój czarny humor.


-Powiem ci, że ja twój też-przyznała. Czy ona mi właśnie chce powiedzieć...


-Wiesz ,skąd u ludzi tyle czarnego humoru?-zagadnąłem


-Nie...


-Bo w większości się na nim wychowaliśmy.  Choć ja wychowałem się jeszcze na piosenkach Kombii. 


-To kiedy ty się urodziłeś?


-Dziewiątego lutego dwa tysiące czwartego.


-Czyli jesteś dokładnie trzy miesiące starszy ode mnie-zaśmiała się 


-Mogę ci coś powiedzieć?


-Dawaj.


-Jeżeli się przestraszysz i uciekniesz, zrozumiem.


-Co ty....


-Po prostu chodzi o to,że....kocham cię-wykrztusiłem, ledwo składając logiczne zdanie.


-O kurwa-wyszeptała.-Jaja sobie ze mnie robisz?


-Nie.


-Daj mi pięć minut-poprosiła, ku mojemu przerażeniu,łamiącym się głosem.


***

Wróciła po obiecanych pięciu minutach, z nieodgadnionym wyrazem twarzy.Zajęła swoje miejsce i wzięła głębszy oddech.


-Poukładałam sobie wszystko i...doszłam do wniosku,że najprościej będzie, jeśli mnie teraz...pocałujesz.


I wtedy jej usta zetknęły się z moimi w dość krótkim,ale wyczekanym pocałunku..





Co powiecie na taki obrót spraw?

Mam nadzieję, że jesteście tak samo szczęśliwi jak ja<3

Do następnego!

P.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro