Rozdział 8
Marinette
Jakie szczęście, że dzisiaj jest piątek. Jestem kompletnie niewyspana. Do domu wróciłam dopiero po północy. Rozmowa z panią Lucją naprawdę dobrze mi zrobiła.
Na moje nieszczęście muszę iść do szkoły. Naprawdę lubię tam przebywać no ale nawet ktoś taki jak ja ma czasem dość. Leniwie wstałam z łóżka i spojrzałam na telefon. Dochodziła 9 co znaczy, że przespałam pierwszą lekcję. Chyba gorzej już być nie może. A nie jednak może muszę ukryć te malinkę. Tylko co ja założę?
Po prysznicu wysuszyłam włosy i zostawiłam je rozpuszczone. Próbowałam jakoś zakryć te malinkę jednak nic z tego nie wyszło. Zrobiłam lekki makijaż i założyłam cielistą rozkloszowaną sukienkę zasłaniającą szyję.
Dobrze, że mam taką sukienkę. Nie wiem co bym zrobiła gdybym jej nie miała. Wzięłam torbę i wyszłam z domu. Kiedy wyszłam zobaczyłam czekającego Adriena. Czyżby on też zaspał? Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Spokojnie nie mamy dwóch pierwszych lekcji - oznajmił, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Skąd wiesz? - spytałam.
- Alya.
- Dziwne do mnie nie napisała. A może napisała? - już sama nie wiedziałam.
- Coś ty taka zmęczona? Jesteś chora?
- Nie wyspałam się. Po tym jak wczoraj poszedłeś nie miałam ochoty wracać do domu. Musiałam się przewietrzyć dlatego poszłam pojeździć. No i byłam w kawiarni u pani Lucji. No i trochę się zasiedziałam. Wróciłam dopiero po północy - oznajmiłam.
- Musisz mnie tak kiedyś zabrać. A tak odbiegając od tematu to dlaczego ją zakryłaś? - spytał z urażoną miną.
- Już i tak się wkopaliśmy. Wolałabym nie pogarszać sytuacji.
- Racja - mruknął.
Podszedł do mnie i złożyła ma moich ustach soczysty pocałunek.
- No i teraz możemy iść - rzekł odsuwając się ode mnie.
***
Siedzieliśmy właśnie na lekcji francuskiego. Wszyscy jakoś dziwnie na mnie patrzyli. Jakby ze złością i wyrzutem. Postanowiłam na razie się tym nie martwić i skupić się na lekcji.
- Porozmawiajmy o tym opowiadaniu. Co autor mógł mieć na myśli pisząc to? - spytała nauczycielka.
Do odpowiedzi zgłosiła się prawie połowa klasy. Jako pierwsza miała odpowiedzieć Alya.
- Sądzę, że autorowi chodziło o pokazanie jak wiele znaczy PRAWDZIWA miłość dwojga stworzonych dla siebie osób - oznajmiła.
Kiedy to usłyszałam miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Spojrzałam na Adriena. On także był zdziwiony. Co my w końcu omawiamy? Nie miałam pojęcia. W końcu w książce było zupełnie coś innego. Może to nie ta strona?
- Moim zdaniem natomiast autorowi chodziło o pokazanie, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje - rzekł Kim.
- Autor chciał pokazać, że nie warto szukać miłości daleko skoro mamy ją na wyciągnięcie ręki - powiedziała Alix.
Co tu się dzieje? Czy im wszystkim odbiło? O co tutaj chodzi? Skąd oni biorą takie głupoty?
- Czemu mam wrażenie, że chodzi im o nas? - spytał szeptem Adrien.
- Alya musiała im wszystko powiedzieć - wyszeptałam.
Jedyne o czym mogłam teraz marzyć to dzwonek. Jak na złość cała lekcja się strasznie dłużyła. Tak jakby ktoś zapomniał zadzwonić dzwonkiem. Miałam dość słuchania ich odpowiedzi. Czy oni się uwzięli?
***
Po skończonych lekcjach chciałam iść do domu jednak przypomniałam sobie o treningu. No i muszę jeszcze pogadać z dziewczynami i drużyną Adriena. Na szczęście znalazłam ich wszystkich na boisku.
- Musicie mi pomóc - wypaliłam natychmiast.
- Co się stało? - spytał Erik.
- Tak w skrócie wkopałam się. Chodzi o tą imprezę pojednawczą. Bo ja powiedziałam Alyi, że... - nie wiedziałam jak to wyjaśnić.
- ...mamy iść z kimś z drużyny? - powiedziała Carole.
- To co zgadzacie się? - spytałam z nadzieją.
- Czy tak czy tak i tak poszlibyśmy razem więc nie widzę problemu - oznajmiła Klara.
Wszyscy pokiwali głowami. Co za szczęście, że się zgodzili. Nie wiem co bym zrobiła gdyby odmówili.
- Chociaż jeden problem z głowy. Wielkie dzięki. Darujemy sobie dzisiejszy trening - mruknęłam i skierowałam się do wyjścia.
Najchętniej bym się położyła ale nie mogę. Muszę pomóc w piekarni. Następnym razem muszę lepiej przemyśleć swój pobyt na miastem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro